poniedziałek, 10 listopada 2008

Integracja w UM

W piątek odbyło się spotkanie integracyjne pracowników ratusza, na które i ja się zapisałem. Jak jednak powszechnie wiadomo, w piątki mam treningi siłowe. Dlatego też musiałem się odpowiednio zorganizować, aby być na imprezie nie opuszczając jednocześnie treningu. Pracę kończyłem o 15:30, spotkanie zaczynało się o 19:00. Zaplanowałem wszystko z dokładnością do kilku minut i udało się. Poprosiłem Asię, żeby posiłek był już gotowy, gdy wrócę z roboty. Tak też się stało. Byłem w domu za dwadzieścia czwarta i makaron oraz pierś z kurczaka były już ugotowane. Pochłonąłem wszystko do szesnastej. Godzina czasu na trawienie wystarczyła i wystartowałem z treningiem o piątej. W planie były nogi i barki. Zacząłem od przysiadów. Najpierw dwie serie rozgrzewkowe, czyli dwa razy po dziesięć powtórzeń bez obciążenia. Później trzy serie ze zwiększanym stopniowo obciążeniem: najpierw 60 kg, następnie 80, na koniec seria ze 100 kg na barkach. W tej ostatniej zrobiłem 8 przysiadów. Koniec końców trening zakończyłem tradycyjnie brzuchem. Było kilka minut po szóstej. Wstawiłem płatki owsiane i pierś z kurczaka, po czym wziąłem prysznic. O wpół do siódmej już zajadałem posiłek potreningowy. Za dwadzieścia zacząłem się ubierać. Wtedy też zadzwonił Paweł z pytaniem, czy już wyszedłem z domu. Był w pobliżu, więc zachęciłem go do zajścia po mnie. Za kwadrans siódma byliśmy już w drodze do restauracji Przystań mieszczącej się przy ulicy Żeglarskiej 3, nad samym Jeziorem Krzywym. Byliśmy punktualnie, jako pierwsi z wydziału zresztą. Niedługo potem dołączyły koleżanki Gardocka i Szadziewska. Jakiś czas później zjawił się Jarosław. Na ostatnie dwie osoby musieliśmy już czekać do dziewiątej. Spóźnialskimi okazały się Wiola i Monika. W przerwach między posiłkami dosiadał się do nas Zdzichu Lech.
Ogólnie impreza była przygotowana z dużym rozmachem. Bawiło się na niej 360 osób. Takie przynajmniej dane miał Zdzichu. Ja, jako osobnik nietańczący, miałem zastrzeżenia do zbyt głośnej muzyki, która nie pozwalała na swobodne rozmowy. Zjawił się też Tomaszczuk, ale kursował między nami, a swoim wydziałem, a raczej biurem. Ostatecznie opuściłem restaurację Przystań o godzinie pierwszej w nocy.
W sobotę nareszcie doszła do skutku nasza wizyta u Grzesia. Umawialiśmy się od lipca, no i w końcu się udało. Posiedzieliśmy u niego przy winku, gawędząc swobodnie. Było naprawdę fajnie.
Dzisiaj musiałem przyjść do pracy, gdyż nasi przełożeni uznali, że w każdym pokoju musi być chociaż jedna osoba. Leszek już dawno zaplanował ten dzień jako urlop, więc siłą rzeczy ja pracuję. Na szczęście już jutro wolne - Święto Niepodległości.
W sobotę jedziemy do Zgliczyna na czterdziestą rocznicę ślubu rodziców Asi. Załatwiłem od taty samochód. Przy okazji zabierze się z nami babcia, którą podwieziemy po drodze do Proszkowa. Zostałem zobowiązany do zabrania gitary, gdyż Jarek planuje jakiś występ.
Dzisiaj zmieniam układ treningowy. Poprzedni cykl trwał osiem tygodni i nadszedł czas na zmianę. Mój konsultant od rozwiązań siłowych, czyli Placek, rozpisał mi tym razem czterodniowy plan treningowy (cztery treningi w tygodniu). Zobaczymy co przyniesie. W poprzednim cyklu uzyskałem trzykilogramowy przyrost masy ciała, co nie podoba się Asi. Asia zresztą też wzięła się za treningi, bo stwierdziła, że ciało jej flaczeje. Uczyniła krok w dobrą stronę.