niedziela, 30 stycznia 2011

Hala na Artyleryjskiej

Wczoraj po raz pierwszy grałem na hali przy ulicy Artyleryjskiej. Bartek zajechał po mnie przed grą, żebym nie błądził. Faktycznie, dojazd do hali jest dosyć pokrętny. Zaraz po nas pod halę zajechał Wiesław, znany uczestnik turniejów na kortach TKKF Skanda. Potem dołączył jeszcze czwarty do debla, nieznany mi człowiek. Od razu Wiesław i Bartek podziękowali mu za współpracę i poinformowali go, że od lutego ja będę grywał z nimi jako czwarty. Dzisiaj udało mi się zagrać przypadkiem, gdyż niejaki Janusz nie mógł przybyć.
Hala od razu mi się spodobała. Jest tam nawierzchnia Taraflex. Taraflex jest wielowarstwową syntetyczną nawierzchnią sportową. Wierzchnia warstwa o strukturze "skórki pomarańczy" (grubość 2,1 mm) wykonana jest z czystego winylu, środek wzmocniony siatką z włókna szklanego, a warstwa spodnia (sprężysta) z pianki PCV. Powierzchnia wykładziny zabezpieczona jest specjalnym środkiem PROTECSOL, który tworzy usieciowaną strukturę zabezpieczającą przed zabrudzeniami, zmniejsza koszty konserwacji oraz łagodzi skutki niszczenia. Cała wykładzina impregnowana jest środkiem SANOSOL, stanowiącym zabezpieczenie przeciwpleśniowe i bakteriostatyczne. Dzięki swej konstrukcji przeciwdziała poślizgom, jest odporna na działanie bakterii i chemikaliów, jest łatwa w utrzymaniu czystości i długowieczna w eksploatacji. Tak przynajmniej twierdzi producent na swojej stronie internetowej.
Zaczęliśmy oczywiście od rozgrzewki. Ja przebijałem z Bartkiem. Pierwszy do gry na punkty wyrwał się kolega Wiesław. Z nim też grałem w parze. Wygraliśmy dwa sety. Potem do mnie dołączył nieznajomy, a Wiesiek przeszedł na stronę Bartka. Po tych manewrach nasza para przegrała 3:6. Na ławce zasiedli już następni chętni do gry, którzy mieli rezerwację na godzinę dziewiętnastą. Mieliśmy jeszcze dziesięć minut, więc graliśmy dalej. O siódmej zeszliśmy, a Bartek zaproponował nowo przybyłym debla. Zgodzili się i tak ja utworzyłem parę deblową z Markiem Jędrzejczykiem, a Bartek z Bogdanem, którego wcześniej nie znałem. Pierwszego seta wygraliśmy, ale miałem już dość. Bolały mnie plecy i bark od serwowania. Nie serwowałem od czterech miesięcy i zamiast spokojnie i delikatnie zacząć, to oczywiście zacząłem walić z całej siły pierwsze serwisy. Po tym secie chciałem się pożegnać, ale pozostali chcieli dalej grać. Dałem się namówić, ale gra nie była już przyjemna. Potem towarzystwo chciało kontynuować grę w kolejnym secie, ale tym razem byłem stanowczy. Poszedłem do szatni, ale zaraz po moim wyjściu skończyła się gra. Przyszedł bowiem dozorca i grzecznie wyprosił napaleńców z hali. Zadeklarowałem się na grę w lutym. Wróciłem do domu wpół do dziewiątej. Wcześniej dzwoniła Afula z pytaniem, czy w ogóle dzisiaj pojawię się w domu. Tak więc pojawiłem się, zmęczony jak pies. Zrobiłem sobie kolację, zapiłem ją piwem i nie pozostawało nic innego, jak położyć się spać.
Dzisiaj rano czekały mnie emocje związane z finałem Australian Open. Spotkali się w nim Djokovic i Murray. Faworytem był Serb i tak też się stało: Djokovic wygrał po raz drugi ten turniej, po wcześniejszym triumfie w 2008 roku. Nadal odpadł w ćwierćfinale z Ferrerem (grał z urazem lewego uda), a Federer przegrał w trzech setach w półfinale ze świetnie grającym Djokovicem.

sobota, 29 stycznia 2011

Ciągle zima

Od początku stycznia nic się nie zmieniło. Ciągle panuje zima, najgorsza z możliwych pór roku. W związku z nią tenis jest bardzo ograniczony. Pierwszy trening w tym roku miałem dopiero 14 stycznia. Jednak nie ze Zdzichem, a z Bartkiem. Zdzichu popadł w bóle korzonkowe i przez kolejne dwa piątki zastąpił go właśnie Bartek. Niestety, nastały ferie, a wraz z nimi zaczęła się kolejna przerwa w graniu na sali IV LO. Szkoła bowiem zamykana jest już o szesnastej i siłą rzeczy nie mamy możliwości gry.
Z rozpaczy poprosiłem Bartka, aby uwzględnił mnie w deblu na hali przy Artyleryjskiej. Jednak miejsce dla mnie będzie zarezerwowane dopiero od lutego, w każdą sobotę. Wczoraj jednak spotkała mnie pozytywna niespodzianka. Mianowicie Bartek zadzwonił z pytaniem, czy nie zagram w tę sobotę, czyli dzisiaj. Od razu się zgodziłem, wygłodniały po wczorajszym niegraniu.
Styczeń był też nieprzyjemny pod innymi względami. Najpierw minął termin badania technicznego mojego samochodu. Było to dwa tygodnie temu w sobotę. Wtedy to ruszyłem na stację kontroli pojazdów i czekałem godzinę w kolejce. Niewiele jednak dała moja cierpliwość. Okazało się, że prawy tylny hamulec nie działa należycie i muszę to poprawić. Niezbyt szczęśliwy opuściłem stację. We wtorek oddałem wóz do warsztatu, co mnie kosztowało prawie 150 złotych. Oczyszczono szczęki hamulcowe i było po sprawie. Nawiasem mówiąc pewnie sam dałbym radę to zrobić, ale pogoda nie zachęcała do leżenia pod samochodem. Tak czy inaczej badania techniczne przebiegły pomyślnie i przystawiono mi pieczątkę w dowodzie rejestracyjnym. Ale to nie był koniec wydatków motoryzacyjnych. Zbliżała się inna piękna data, mianowicie czas na wykupienie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, czyli popularnego OC. Ponieważ nie miałem zamiaru płacić 1200 zł (tyle mi wyliczono z moją 10% zniżką), aktem darowizny przekazałem część mojego samochodu tacie. Dzięki temu stał się on współwłaścicielem pojazdu, a ja zyskałem jego zniżki na OC. Zacząłem skomasowaną akcję zbierania danych o kwocie ubezpieczenia. Po kilku dniach wiedziałem już, że do wydania będę miał od 400 do 560 zł. Oczywiście najbardziej byłem zainteresowany tą dolną granicą. I właśnie za równe cztery stówy wykupiłem ubezpieczenie na kolejny rok.
Podsumujmy: wizyta w warsztacie - 143 zł, badanie techniczne - 99 zł, OC - 400 zł. Razem w styczniu wątpliwa przyjemność posiadania ponad tony żelastwa na kółkach kosztowała mnie 642 zł, nie licząc tankowania benzyny za setkę. Dodatkowo na wiosnę czeka mnie zakup dwóch opon letnich, co pociągnie za sobą następne dwieście złociszy.
Już chętniej wydaję pieniądze na tenis. Gra na hali przy Artyleryjskiej raz w tygodniu wyniesie mnie 100 zł miesięcznie. Przygotowując się do dzisiejszego grania naciągnąłem w końcu moją zapasową rakietę Babolata, zwaną przez Zdzicha Babochłopem. Naciąg w rakiecie podstawowej, czyli w Dunlopie, jest już mocno zużyty i lada chwila pęknie. Na korcie zawsze trzeba mieć zapasowy sprzęt.
Czekam z utęsknieniem na wiosnę. Jak tylko śnieg zniknie można będzie poodbijać na Orlikach. Kilka z nich ma na boisku wielofunkcyjnym linie do tenisa i trzeba będzie to wykorzystać do czasu możliwości gry na mączce. Liczę, że tak się stanie jeszcze w marcu.