niedziela, 29 lipca 2007

Batalia o internet

Batalia o internet trwa. Walczę teraz o zdobycie angielskiej wersji Wndows XP. Michał z Tesco ściąga mi ją Torrentem. Poza tym pytałem ludzi w pracy. Radżan obiecał, że zapyta swojego kolegę. Może coś w końcu wskóram. Jutro ponownie jadę do centrum i przy okazji będę dzwonił z Jobcentre na infolinię Virgin'a. Znalazłem numer, na który należy dzwonić w razie kłopotów z internetem spowodowanych przyczynami niezależnymi od dostawcy. Czyli na przykład polskim Windowsem. Małymi literkami napisano, że koszt połączenia to jeden funt za minutę plus dziesięć pensów koszt połączenia. Normalne infolinie są bezpłatne, ale tylko z telefonów stacjonarnych. Cwane bestie, ale nie ze mną te numery, Bruner. Ewa z Tesco też miała swojego czasu problemy z internetem z Virgin'a. Poradziła mi, żebym zablokował konto bankowe (Virgin pobiera opłaty prosto z konta klienta - jest to tzw. Direct Debit). Podobnież wtedy stają się od razu bardzo pomocni w rozwiązywaniu problemów swoich klientów. Jeżeli jutro będą mnie zbywali, zagrożę im zerwaniem umowy. Nie byłoby to dla mnie zbyt korzystne, gdyż pobrali mi już z konta dwadzieścia pięć funtów za instalację internetu. Ale postraszyć zawsze można.
We wtorek jadę z Asią do Churchgate Hotel na przeszkolenie do pracy. W końcu dziewczyna sobie zarobi. Co prawda nie będzie to cały etat, ale zawsze coś. Tylko te jej zatoki. Ciągle boli ją głowa, a pracować w takiej formie nie jest przyjemnie. W ogóle pracować nie jest przyjemnie, a tu jeszcze bóle jakoweś.
Po dwóch miesiącach pracy nareszcie czuję, że wprawiłem się w swoich czynnościach służbowych. Wczorajszej nocy zrobiłem wszystko sam i o szóstej piętnaście poszedłem do magazynu pomagać Michałowi. Pierwsza sobota, którą przepracowałem na dziale bez niczyjej pomocy.
Dzisiaj w końcu Marek zmobilizował mnie sms-em, żebym zadzwonił do mamy. Skorzystałem z telefonu Asi, bo mój ma uszkodzony mikrofon i nikt mnie nie słyszy. Sikor znalazł program do rozmów przez internet na telefony stacjonarne całkowicie za darmo. Tym bardziej czekamy zatem na internet. Ale co za kraj! Nikt nie ma kopii Windowsa na płycie CD. W Polsce nie byłoby z tym problemu. A tu proszę, wszyscy kupują komputery i od razu mają oryginalny Windows w zestawie. Dostaję do tego płytę, która nie zawiera normalnej instalacji systemu, tylko zapewnia powrót do stanu początkowego. Więc lipa, trzeba kombinować, żeby dostać normalną, poczciwą, piracką kopię Windowsa. Najdziwniejsze jest to, że po połączeniu modemu z komputerem sieć LAN jest aktywna i nastepuje przesył pakietów w sieci. Również po wpisaniu komendy ping i adresu dowolnej strony internetowej nastepuję odpowiedź z serwera. Nie wiem zatem, w czym rzecz. Koniec końców w mijającym tygodniu dokonałem czterech formatowań dysku twardego. Jak zdobędę angielski Windows, nastąpi piąte formatowanie. Tylko czy to pomoże?
Jutro idziemy do szkoły St. Mark's załatwiać Igorowi dalszy ciąg edukacji. Byliśmy już tam w czwartek, ale dyrektor był na urlopie. Również jutro będę płacił za mieszkanie, podatek lokalny i za gaz. Andrzej spłukał się kupując komputer i odda mi pieniądze po wypłacie, czyli dziesiątego sierpnia. Ciekawe, ile otrzymamy po podwyżce? Pewnie trochę więcej, niż w Polsce.
Asia nie jest pewna, na jak długo chciałaby zabawić w Anglii. Jeśli o mnie chodzi, mógłbym mieszkać tu długie lata. Ale jak trzeba będzie wracać, to się wróci. Umiem się dostosować, bo tylko wtedy w przyrodzie można przeżyć.
Poza tym ostatnimi dniami walczyłem z dętką rowerową. Przebiłem ją w niedzielę tydzień temu. Skleiłem raz, napompowałem i powietrze od razu zeszło. Mówię, co jest? Pojechałem do pracy na rowerze Kaśki, dziewczyny Andrzeja. Na drugi dzień wyjąłem dętkę z oponu, patrzę, znowu dziura. Skleiłem dętkę w innym miejscu, czy co? No nic, skleiłem ponownie. Przed pracą pompuję koło, znowu powietrze schodzi schodzi. Akurat był Michał i zaproponował podwiezienie samochodem. Zabraliśmy się zatem z Andrzejem. Dzisiaj znowu namierzyłem dziurę i zachodziłem w głowę, skąd się wzięła? Zacząłem badać oponę od wewnątrz i znalazłem kolec wbity prostopadle i prawie niewidoczny z zewnątrz. Usunąłem go i mam nadzieję, że dzisiaj już pojadę do Tesco swoim rowerem. Nawet dochodziło do tego, że oskarżałem pompkę o wadliwe działanie. Ale sprawa jest chyba zakończona.

piątek, 27 lipca 2007

NIN dla Asi

Wiele się wydarzyło od moich ostatnich zapisków. Przede wszystkim byłem z Asią na spotkaniu w sprawie NI Number. Było to we wtorek. Nie mieliśmy ze sobą dowodu zamieszkania, który jest jednym z wymaganych dokumentów. Zadzwoniłem zatem do Jobcentre w Hatfield i zapytałem, co robić. Radzili zabrać rachunek za gaz lub prąd, na którym figuruje nazwisko Asi. Niestety nie figuruje ona na żadnym rachunku, w związku z czym zapytałem o przełożenie spotkania. Kolejny zaproponowany termin to szesnasty sierpnia. Zdecydowałem, że spróbujemy zdążyć. O dziewiątej rano zameldowałem się w agencji Future Let z pytaniem, co z umową o wynajem mieszkania, na której miała już figurować Asia. Oni na to, że jutro przyślą nam pocztą. Ja na to, że potrzebuję tego dokumentu teraz, bo za półtorej godziny musimy być w Hatfield na wspomnianym wyżej spotkaniu. Zaproponowano mi, że wyślą poświadczenie zamieszkania Asi do Hatfield faksem za godzinę. Zgodziłem się i pojechałem do domu na złamanie karku, bo robiło się coraz później. Wpadłem do domu i powiedziałem Asi, że odpowiedni dokument będzie już czekał na nas w Hatfield. Pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Tam się okazało, że autobus do Hatfield odjeżdża o dziesiątej. Już wiedzieliśmy, że na pewno się spóźnimy. W piśmie zapraszającym na to spotkanie straszyli, że nieprzybycie na spotkanie w terminie może skutkować nieprzyjęciem petenta i koniecznością ponownego umawiania się na spotkanie.
Dojechaliśmy na miejsce dziesięć po jedenastej, a spotkanie było wyznaczone na wpół do jedenastej. Nie zrażeni tym faktem pomaszerowaliśmy do budynku Jobcentre, który znajduje się zaraz przy dworcu. Nie robiono nam żadnych problemów i wkrótce miła urzędniczka wypełniła wymagane druki. Nie wiem, czy faks z agencji dotarł do urzędu. Za dowód adresu wystarczył im list, który Asia otrzymała z Tesco w związku ze złożoną tam aplikacją w sprawie pracy. List ten był jednocześnie dowodem aktywnego poszukiwania pracy, co też było wymagane. Wszystko poszło sprawnie i wkrótce byliśmy z powrotem na dworcu czekając na autobus do Harlow.
W środę z kolei przypadał dzień instalacji internetu. Przyszedł facet z Vigin Media i przeciągnął kable z gniazdka TV na dole do mojego pokoju na piętrze. Poprowadził ten kabel na zewnątrz domu i przewiercił na wylot ścianę domu na wysokości sypialni. Dał mi modem i płytę instalacyjną. Zasiadłem, żeby sobie wszystko zainstalować i cieszyć się netem, ale nie było mi to dane. Po odpaleniu CD pojawił się komunikat, że język, w jakim jest skonfigurowany mój Windows jest niezgodny z językiem oprogramowania znajdującego się na płycie Virgin'a. I zaczęły się kombinacje. Sformatowałem jeszcze raz dysk i od nowa zainstalowałem Windowsa. Nie pomogło. Zadzwoniłem do Michała, który dał mi parę rad. To też nie pomogło. Połączenie lokalne jest, ale nie można korzystać z internetu. Cudowałem cały dzień, aż o dwudziestej padłem spać. Wcześniej całą noc byłem w pracy, a potem czekałem na instalację internetu. Następnie walczyłem z Windowsem. Stąd moje wycieńczenie i wczesne pójście spać.
Następnego dnia zacząłem walkę na nowo, ale z podobnym skutkiem. Zacząłem zatem pytać o angielską wersję Windows. Nikt jej nie ma na płycie. Michał zaczął ją ściągać przez internet. Asia tymczasem dowiedziała się od Lidki, która pracuje niedaleko Birmingham, że oni posiadają potrzebny mi system na płycie. Zobowiązaliśmy ją, aby jej Andrzej nagrał to na płytę i przysłał nam do Harlow pocztą. To też potrwa kilka dni niestety, tym bardziej że weekend za pasem. Ale cóż robić, taki los.
W międzyczasie męczyłem Virgin'a telefonami, które wykonywałem z Jobcentre. Stamtąd dzwoni się za darmo, więc trzeba korzystać. Nic z tego nie wynikło. Ciągle byłem odsyłany pod inne numery, aż miałem dość i zaniechałem dzwonienia. Zresztą doczytałem się, że moga pomóc w przypadku, gdy dostarczony przez nich sprzęt jest niesprawny. Więc skoro to mój Windows nie działa z ich płytą, to jest mój problem. Co prawda w takim przypadku podany jest numer, pod który można dzwonić, ale opłata za minutę połączenia wynosi 1 funta plus dziesięć pensów na połączenie. Trzeba będzie znowu jechać do Jobcentre, ale już nie mam dzisiaj siły na to wszystko.
Do Asi zadzwonili dzisiaj z Churchgate Hotel, gdzie byliśmy w zeszłym tygodniu na rozmowie w sprawie pracy. W najbliższy wtorek ma się stawić na szkolenie. Jest więc dobrze, ale Asię nęka zapalenie zatok, wywołane jej alergią na roztocza kurzu domowego i grzyby. A jest tu tego niemało. W poniedziałek kupiłem płyn do usuwania grzybów i na razie jakoś to wygląda. Zobaczymy, na ile to będzie skuteczne. Asia jest zrozpaczona, bo w perspektywie ma sprzątanie w hotelu, a tu zapalenie zatok. Dziewczyna łyka antybiotyki i mamy nadzieję na rychłą poprawę.
Ja tak nakombinowałem w Wndowsie, że teraz nawet drogą radiową nie mogę złapać sieci. Chyba znowu muszę sformatować dysk. Asia straciła już przez to część swoich kontaktów na Gadu-Gadu, gdyż nie dokonywała na bieżąco eksportu kontaktów na serwer GG. Pozostaje czekać na angielski Windows, a to potrwa kilka dni.

środa, 18 lipca 2007

Virgin Media

Instalację internetu Virgin zaplanował mi na 25 lipca, czyli za tydzień. Andrzej też zdecydował się na tę firmę. Będziemy mieli oddzielne linie i każdy swoją umowę. Anka wzięła internet od operatora sieci komórkowej T-Mobile za 25 funtów miesięcznie. Nie widziałem jak do tej pory droższej oferty w Harlow, ale każdy ma swoje zwyczaje. Kupiła sobie dziewczyna laptopa, to i internet ma reprezentacyjny. Z początku miałem podpisać umowę razem z nią. Dzielilibyśmy po połowie łącze 2Mb. Jednak po namyśle Ania stwierdziła, że szybkość 1Mb jest zbyt skromna do jej potrzeb, czyli do używania Skype'a. Komputer zakupiła razem z Windows'em Vista i była zawiedziona, że tenże Vista nie ma od razu zainstalowanego Microsoft Office. Chciała następnie ściągać go internetem, ale przekonaliśmy ją, że niewiele z tego wyniknie.
Umówiłem Asię na rozmowę w sprawie NIN (numer ubezpieczenia społecznego) na 24 lipca w Hatfield, czyli tam, gdzie fatygowałem się i ja. Poza tym poskładaliśmy aplikacje w kilku restauracjach (m.in. McDonald's). Asia podpisała też umowę z prywatną agencją pracy. Może oni szybciej coś znajdą. Byłaby to praca dorywcza, ale na początek dobre i to. Byliśmy też w znajdującym się opodal hotelu Park Inn. Tam jednak powiedzieli, że wakaty mogą być dopiero we wrześniu. Zatem na stałą pracę dla Asi możemy liczyć dopiero po sezonie. Ale kto wie? Może Tesco w końcu wypali. Podobno procedury długo trwają. Ale cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.
W pracy wszystko toczy się swoim ustalonym trybem. Teraz dla odmiany najbardziej denerwują mnie przerwy. W ciągu jednej zmiany roboczej mamy dwie przerwy: pierwsza trwa godzinę, druga pół. Są to przerwy niepłatne, ale obowiązkowe. Spędzam zatem w Tesco dziewięć godzin, z czego płatnych mam siedem i pół. Ale cóż, taki system. Przynajmniej płacą regularnie.
Dzisiaj mam wolne i za chwilę zaczynam trening siłowy. Muszę nabyć dodatkowe obciążenie, bo w tej chwili wszystkiego mam czterdzieści kilogramów. Na trening rąk i barków wystarczy, ale klatka i plecy domagają się większego obciążenia.
Właśnie skończyłem trening. Asia musiała opuścić pokój, bo wzbiłem w powietrze masę roztoczy, na które jest uczulona. W przyszłości będziemy musieli wynająć mieszkanie bez wykładzin i dywanów.
Wracając do pracy w Tesco - mamy nową panią menadżer imieniem Elen. Jest moim bezpośrednim zwierzchnikiem. Jest to kobieta na pewno po pięćdziesiątce, ale energiczna. Jej sposobem zarządzania ludźmi jest sympatia i uprzejmość. Moim zdaniem tak powinno być. Teraz nie jestem wkurzony, kiedy muszę kilka minut po siódmej zwieźć puste skrzynki po mięsie do magazynu. Nie wydaje poleceń służbowych typu "zrób to i to", ale "czy mógłbyś to i to?". Kiedy potwierdzam, że oczywiscie mógłbym, zawsze słyszę "dziękuję" okraszone szczerym uśmiechem. Czy tak nie może być wszędzie? Od razu inaczej człowiek się czuje w miejscu, do którego niekoniecznie go ciągnie. Zauważyłem, że ostatnie dni w pracy upłynęły mi na staraniach zrobienia jak najwięcej. Przestaję lubić, gdy ktoś mi pomaga na moim dziale. Ostatniej nocy zrobiłem wszystko sam. Co prawda głównie dlatego, że w środku tygodnia dostawy są mniejsze, ale fakt został odnotowany w kronikach dla potomnych. Jak to się mówi w sporcie, nikt nie będzie pamiętał stylu, a wynik idzie w świat.
Mam nadzieję, że Asia dostanie jakąś tymczasową pracę z agencji (agencje pracy oferują tylko taką pracę). Trochę podbudowałaby sie psychicznie. Wczoraj byliśmy jeszcze w dwóch agencjach w centrum. Tam jednak powiedziano nam, że wymagana jest komunikatywna znajomość języka ze względów bhp. Trochę to śmieszne, ale widocznie mają dużo poszukujących pracy i w ten sposób robią wstępną selekcję pracowników. W końcu lato w pełni i zapewne studentów jest tu w bród. Od kierowcy autobusu, którym jechałem z Asią z Eping do Harlow w dniu jej przyjazdu do Anglii, dowiedziałem się, że kiedyś Harlow było zapleczem ogórkowym. Mnóstwo Polaków przyjeżdżało tu, aby zbierać ogórki z okolicznych pól. Po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej nasi rodacy zaczęli sprowadzać tu rodzinę i znajomych. Z tego powodu dużo młodych ludzi ma tu kontakty i przyjeżdża na wakacje do pracy. Nie wiem, jaka jest skala tego zjawiska, ale coś musi być na rzeczy. Nie wolno się poddawać i trzeba cierpliwie czekać na swoją życiową szansę.
Jeśli chodzi o sam rodzaj pracy, którą wykonuję, zupełnie nie czuję, żebym robił coś gorszego niż w urzędzie. Tak zresztą czułem przed wyjazdem z Polski. Sprawdzają się moje odczucia. Oczywiście taka praca nie będzie mi odpowiadała na długie lata, ale myślę, że około roku przepracuję tu na pewno. Wcześniej pisałem, że będę też szukał pracy dla siebie jednocześnie z Asią, ale to na razie nie ma sensu. Niech nasza sytuacja tutaj się ustabilizuje, a przyjdzie czas na zmiany. Jeszcze nie wiemy zresztą, jak odnajdzie się tutaj Igor. Przyjeżdża pod koniec sierpnia. Jesteśmy w trakcie załatwiania mu szkoły. Staramy się o miejsce w szkole katolickiej. Zasięgnęliśmy opinii osób mieszkających w Anglii dłuższy czas i taką dostaliśmy radę. Na naszą prośbę złożoną e-mailem przysłano nam formularz o nazwie "Mid-Year Application for a Secondary School Place". Podaliśmy w nim preferowane szkoły i musimy go odesłać do Rady Hrabstwa Essex w Chelmsford. Na razie jednak czekamy na potwierdzenie zamieszkania Asi w Harlow, które ma przysłać agencja Future Let. Ten dokument jest wymagany przy załatwianiu szkoły. W Harlow jest mnóstwo imigrantów z różnych stron świata i myślę, że w szkołach mają opracowany system wdrażania dzieci obcojęzycznych w angielski system nauczania. Najlepsze w tym są szkoły katolickie, gdzie jest większe prawdopodobieństwo spotkania rodaków. A to jest przecież na początku bardzo ważne dla komfortu psychicznego dziecka.

środa, 11 lipca 2007

Akcja Steve'a

Dzisiaj Steve z agencji Future Let przeprowadził akcję szpiegowską. Zapukał z aparatem fotograficznym na szyi. Otworzyła mu Asia i poprosiła Sikora, żeby z nim rozmawiał. Facet zapytał o jakąś nieistotną rzecz i poszedł sobie. Wyglądało to tak, jakby nagrywał całą scenkę. Pewnie nasz landlord, Mr. Aslam, doniósł, że podczas naprawiania bojlera widział w domu obce osoby. Ciekawe, jakie kroki podejmie w związku z tym faktem agencja. Nie można jednak za wczasu się martwić. Jakoś trzeba będzie się wytłumaczyć. Z domu nas chyba nie wyrzucą.
Byłem też w sklepie Virgin, aby poczynić dalsze kroki w celu instalacji internetu. Postanowiłem, że wezmę internet tylko na siebie, bez żadnych spółek. Zawsze na tym lepiej wychodziłem i niech tak pozostanie. Już pobrali mi z konta 25 funtów na instalację, która ma mieć miejsce 25 lipca. Umowa będzie na rok i będę płacił w cenie promocyjnej 10 funtów miesięcznie za prędkość do 2 Mb. Andrzej prawdopodobnie będzie miał internet radiowy z firmy Tiscali. Wcześniej jednak trzeba zadzwonić do BT (British Telecom - tutejsza telekomunikacja), w celu aktywowania sygnału w gniazdku telefonicznym. Mój Virgin nie korzysta na szczęście z kabli telekomunikacyjnych BT.
Teraz łapię internet w kuchni, kładąc laptopa na zamrażarce, którą wystawiłem prawie na środek kuchni. Sygnał nie jest zbyt silny, ale udaje się otwierać strony www. Cóż, trzeba się dostosowywać do panujących warunków.
Dziewczyny i Sikor ciągle czekają na sygnał z Tesco. Dlatego nie zgłaszają się na razie do agencji pracy. Być może jest to błąd, ale gdy zwiążą się umową z agencją, nie będą mogły podjąć ewentualnej pracy w Tesco. Sikor był wczoraj w naszym Tesco i rozmawiał ze Scott'em. Menedżer powiedział mu, że coś się wyjaśni w czwartek. Ale co dokładnie, nie wiadomo. Trzeba zatem czekać na ostateczną odpowiedź i wtedy ewentualnie szukać dalej. Tesco oferuje korzystniejsze warunki płacowe niż pierwsza lepsza praca, dlatego tak się nastawiliśmy. Czy to dobrze - to się okaże.
W zeszłym tygodniu mieliśmy jechać do Londynu, głównie w celu odwiedzenia kortów wimbledońskich. Jednak pogoda była nieciekawa, Asia nienajlepiej się czuła, więc do wyjazdu nie doszło. Cały turniej wygrał Federer, który pokonał w finale w pięciu setach Nadala. To jego piąte zwycięstwo w tym turnieju z rzędu i tym samym rekord Borga został wyrównany.
Z moim tenisem tutaj nic się nie dzieje. Byłem na kortach tylko raz, jeszcze przed przyjazdem Asi. Grało mi się kiepsko, gdyż miałem ponadmiesięczną przerwę. Jakoś nie chce mi się na razie tego kontynuować. Natomiast treningi sztangą odbywam w miarę regularnie, chociaż nie mam odpowiednich obciążeń. Szczególnie jest to odczuwalne przy ćwiczeniach klatki piersiowej i mięśni grzbietu. Z czasem dokupię sobie ciężarów, ale muszę wcześniej wiedzieć, że zostanę tu na dłużej. A na to trzeba trochę poczekać. Pod koniec sierpnia przyjeżdża Igor i wtedy się okaże, jak się tutaj zaaklimatyzuje oraz czy Asia znajdzie pracę. Póki co, trzeba chodzić do Tesco na nocne zmiany i nie narzekać. Tzn. narzekać zawsze będę, bo praca to zło konieczne przecież.

wtorek, 10 lipca 2007

Monotonia pracy

Za godzinę wychodzę ponownie do roboty. Na szczęście to już ostatni dzień przed wolnym. System coś się kepści. Czuję, że nadchodzi czas formatowania. Skopiowałem już najważniejsze dane na pendrive. Jutro wezmę się za czystkę dysku twardego.
Internet chyba jednak wykupię w Virgin. Mielibyśmy go na spółkę z Anią. Andrzej chce mieć duży transfer i znalazł ofertę firmy Tiscali. Nie wiemy tylko, czy dwa różne modemy można podłączyć do jednego gniazdka telefonicznego. Jutro jedziemy wybadać tę sprawę. Ruszamy też do agencji pracy i poszperamy w ofertach. Nie tylko dla Asi, ale i dla mnie. Poczekamy, zobaczymy.

poniedziałek, 9 lipca 2007

Tesco, Tesco, Tesco...

Kończy się kolejny tydzień pracy w Tesco w Harlow. Już siódmy. Nie chce mi się chodzić do tej roboty jak diabli. Dobrze, że przynajmniej zawsze jest co robić. Dzięki temu czas szybciej mija. Przysłali Asi list z Tesco na Church Langley, że jej aplikacja została przyjęta i ma oczekiwań na kontakt. Byłoby dobrze, gdyby pracowała na Church Langley, bo to całkiem niedaleko od naszego domu. Idzie się jakieś 20 minut. Co prawda nie pracowalibyśmy w tym samym sklepie, ale może to i lepiej. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie. Ja mam ochotę poszukać innej pracy. Pofatyguję się w środę do Jobcentre i poszukam ofert dla siebie. Kto nie próbuje, ten niczego nie otrzymuje. Jako rzecze Pismo Święte: próbujcie, a będzie wam dane.
Trochę nie bardzo jest z internetem. Czasami łapiemy lokalną sieć w kuchni, ale dzisiaj jej nie ma. Byłem dziś z Asią na spacerze i przy okazji próbowaliśmy chwycić internet w różnych miejscach. Ale wystarczająco silny sygnał był tylko przy kościele na środku trawnika i to na stojąco. Dodatkowo przyjechał jakiś facet i spłoszył nas ostatecznie. W przydomowym ogródku był jako taki sygnał jednej z sieci, ale okazał się na dłuższą metę za słaby. Nawet nie zdołałem otworzyć skrzynki e-mail.
Asi siostra, Lidka, też jest w Anglii. Pracuje niedaleko Birmingham przez agencję pracy. Zachęca nas, abyśmy tam poszukali szczęścia. Wynajęcie mieszkania kosztuje znacznie mniej niż tutaj. W dłuższej perspektywie czasu można wziąć to pod uwagę. Ja nie zmierzam spędzić życia w Tesco na nocnej zmianie. Zreszta taki był mój plan jeszcze przed przyjazdem do Harlow. Praca w Tesco miała dać mi czas na zagospodarowanie się w Anglii. Kolejny krok to inna praca, mam nadzieję ciekawsza. Chociaż to nie jest takie pewne. Z tego, co zaobserwowałem, żadna praca mi się nie podoba. Bardzo szybko wydaje mi się niesłychanie nudna i bezsensowna. Pod tym względem najgorzej pracowało mi się w ochronie, a na drugim miejscu jest urząd. W Tesco, jak wspomniałem, praca jest nudna, ale ciągle coś sie robi i człowiek nie patrzy bez przerwy na zegarek. Niech tylko Asia coś znajdzie, ja pełną parą ruszam na poszukiwania właściwego kierunku mojej kariery zawodowej. Ale znowu: wyrażenie "kariera zawodowa" też wydaje mi się jakieś głupie i śmieszne, a nawet napuszone. Gdybym miał zapewnione jakie takie utrzymanie do końca dni swoich, nie pracowałbym w ogóle. Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak walczą o coraz lepszą pracę, płacę, samochody, pieniądze, domy. Przecież to wszystko jest tak naprawdę nic nie warte. Samo z siebie nie ma to wszystko żadnej wartości. Wartość nadają temu ludzie poprzez swoje potrzeby względem życia. I tu właśnie zaczyna się wyścig. Muszę mieć lepszy samochód, bo sąsiad kupił sobie właśnie nowy. Gdybym tego nie zrobił, nie poczułbym nagle potrzeby zmiany samochodu. Tak samo jest z domami i wszystkim innym. Ludzie starają się nie być gorsi od innych. Szkoda tylko, że pragnienia te ograniczają zwykle do sfery materialnej. I tak właśnie trwonią życie, walcząc o coraz droższe i lepsze dobra, które tak naprawdę nie zwiększają poczucia szczęścia. Później człowiek ogląda się za siebie i stwierdza, że całe życie szarpał się, walczył o pieniądze i prestiż, i tak strawił to życie na różnych niepotrzebnych zmaganiach ze sobą i z innymi.
Podsumowując, chodzi mi o to, że nie chce mi się pracować i próbuję to jakoś usprawiedliwić, he he. Żartuję, nie usprawiedliwiam się. Mam gdzieś, co inni o tym myślą. Naprawdę myślę, że praca zajmuje człowiekowi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Dla mnie jest to czas stracony, dla innych nie.

czwartek, 5 lipca 2007

Szukamy pracy dla Asi

W poniedzialek poszliśmy do Tesco w piątkę: ja, Asia, Andrzej i jego Kasia oraz Piotrek, kolega Andrzeja. Czyhaliśmy na naszego menedżera, Scott'a, żeby dać mu aplikacje. Przyjął wszystkie trzy formularze i obiecał przekazać je rano do kadr. Myślę, że szanse są duże, ale trzeba poczekać na konkrety. Rozmawiałem później o tym z Marcinem. Także twierdzi, że szanse są spore, ale procedury długo trwają.
We wtorek w pracy bałem się, że będą mi proponowane nadgodziny na środę, a chciałem mieć dwa dni przerwy. Głupio byłoby odmówić mając na uwadze staranie się o pracę dla Asi. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Następnego dnia poszliśmy do Jobcentre sprawdzić oferty pracy dla Asi. Dwie nas zainteresowały. Zadzwoniłem pod pierwszy numer, ale oferta była już nieaktualna. Drugi wakat był jednak ciągle wolny. Była to praca w charakterze pomocy kuchennej w restauracji Potters, ale tylko dwadzieścia godzin w tygodniu. Na początek jednak dobre i to. Poproszono mnie o zgłoszenie się po formularz aplikacyjny. Uczyniliśmy to dzisiaj. Wypełniony formularz wręczyłem pracownikowi, który obiecał kontakt w tej sprawie w ciągu kilku dni.
Teraz odpoczywamy po wyprawie do restauracji, która znajduje się około półtora kilometra od domu. Zrobiliśmy jeszcze zakupy w pobliskim Tesco. Kupiliśmy na próbę mielone mięso wieprzowe i dwa sosy. Zobaczymy, czy jest zjadliwe. Dziś zjedliśmy na obiad naleśniki z dżemem i jogurtem. Były dobre, zresztą sam smażyłem. Jutro planujemy iść do pobliskiej agencji pracy. Tam też będziemy próbować znaleźć coś dla Asi.
Dziś zająłem się również sklejeniem dętki, którą przebiłem wracając w środę rano z pracy. Duży kawał szkła wbił mi się w oponę i powietrze z głośnym sykiem natychmiast uleciało. Na szczęście byłem już blisko domu. Dziura w dętce była spora. Zużyję łatki, które kupiłem zaraz po nabyciu roweru, szybciej, niż przypuszczałem. Najpierw musiałem skleić obie dętki od razu po zakupie roweru. Później złapałem gumę w Londynie. Tam były dwie dziury w tylnym kole. Teraz wielka dziura w przednim kole. Wcześniej jeszcze sklejałem dętkę Andrzejowi. Sporo tych napraw, jak na sześć tygodni w Anglii.
Mieliśmy zakładać internet kablowy, ale umowa jest na półtora roku. Nie wiemy, jak długo będziemy tu mieszkać. Wystarczy, że jedna osoba będzie chciała się wyprowadzić i już jest problem. Umowa z agencją zobowiązuje nas do zamieszkiwania tu przez pół roku. W związku z tym wszystkim najlepszym rozwiązaniem będzie chyba internet bezprzewodowy ktoregoś operatora telefonii komórkowej. Na razie udaje mi się czasami złapać jakąś ogólnie dostępną sieć lokalną, dzięki czemu mogę kontynuować moje zapiski. Muszę w tym celu iść do kuchni i tam ustawić komputer w odpowiedniej pozycji przy drzwiach do ogrodu. Nie jest to zbyt komfortowe, dlatego niedługo zwiążę się umową z oficjalnym dostawcą internetu.