wtorek, 28 października 2008

Badania lekarskie

Jestem w trakcie okresowych badań lekarskich. Rano byłem na pobieraniu krwi. Miałem pewne obawy, gdyż podczas badań krwi przed wyjazdem do Anglii straciłem przytomność. Przytłoczyła mnie zabawa pani pielęgniarki z moją żyłą i zawisłem bezwładnie na podpórce na rękę. Teraz jednak było w porządku. Przeżyłem i niedługo idę po wyniki.
Cały weekend ćwiczyłem zawzięcie na gitarze. Nadal walczyłem z The Call of Ktulu, dokładając jednocześnie Fade to Black i Under The Bridge.
W sobotę poszedłem na wiec PIS-u w sprawie odwołania prezydenta Olsztyna. Interesowało mnie głównie wystąpienie Jacka Kurskiego, którego przyjazd zapowiedziano. Zjawił się z czterdziestominutowym opóźnieniem, prowadząc przed obiektywami kamer wózek z dzieckiem, zapewne jego własnym. Potem szybko znalazł się na mównicy i zachęcał do wyeliminowania zła z naszego miasta. Były obecne media: Polsat, TVN, TVO, TVP Olsztyn, Radio Zet. Ogólnie było nieźle, ale zmarzłem na kość. Frekwencja była marna: zgromadziło się około sto osób.

piątek, 24 października 2008

Gitarowe granie

Nareszcie wziąłem się w garść i zacząłem porządnie ćwiczyć na gitarze. Wydrukowałem sobie tabulacje kilku utworów Metallicy i Red Hot Chili Peppers. Wczoraj poćwiczyłem kawałek The Call of Ktulu. Jest to utwór instrumentalny Metallicy z płyty Ride the Lightning. Nie jest łatwo, ale się nie poddaję. Oczywiście nie przeszkadza mi to w regularnych treningach siłowych. Dzisiaj kolejna dawka przysiadów ze sztangą i dręczenia barków. Wieczorem, jak zwykle, kolejny odcinek serialu "Rzym".
Asia w najbliższą sobotę zaczyna kurs kwalifikacyjny dla nauczycieli, dzięki któremu ma uzyskać uprawnienia pedagogiczne. Zapisała się też na darmowy angielski do szkoły językowej Speak Up.
Zdzichu walczy o salę w IV LO. Był na rozmowie z dyrektorem Przybylskim i uzyskał aprobatę do rozmów o ustalenie terminu dla naszych treningów. Ja na razie i tak odpadam, bo skupiłem się na sztandze, ale Zdzichu chce przynajmniej poodbijać samemu o ścianę. W poniedziałek wszystko ma być jasne.

poniedziałek, 20 października 2008

Wizyta Gancków

W sobotę zagościli do nas Gancewscy. Przywieźli trochę żarcia i pół litra. Ja wcześniej także zaopatrzyłem się w butelczynę, a Asia przygotowała pokarm. Zaczęliśmy przed szóstą po południu. Swoje pół litra rozrobiłem z miodem i cytryną. Butelka opustoszała bardzo szybko. W związku z tym doszliśmy do wniosku, że trzeba dokupić dodatkową flaszkę. Sprawnie dokonałem właściwego nabytku. Po chwili na stole stanęła pełna butelka nalewki. Jej osuszenie poszło równie sprawnie, ale ja poczułem, że osiągnąłem swój punkt maksymalny. Zdołałem jeszcze przygotować trzecią butelczynę nalewki, po czym umyłem zęby i zwaliłem się na łóżko w pokoju Igora. Była około jedenasta. Obudzono mnie wpół do trzeciej w nocy z poleceniem przeniesienia się do swojego łóżka. Rozebrałem się i błyskawicznie zasnąłem.
Rano około ósmej obudziły nas hałasy dobiegające z kuchni. Myślałem, że to Gancek obudził się głodny jak zwykle i szpera w lodówce. Okazało się jednak, że facet zmywa naczynia. Potem wziął się do robienia omletów. Wszyscy wstali i czekali na posiłek przygotowywany przez zawodowca. W końcu jedenaście lat pracy w Zajeździe Kłobuk zrobiło swoje. Każdy zjadł profesjonalnie usmażony omlet. Posiedzieliśmy do trzeciej, gadając o tym i owym. Gancewscy zebrali się i pojechali swoim dwudziestoletnim Golfem do domu do Morąga. Myśmy zaś opadli bezwładnie na fotele i odpoczywaliśmy do wieczora. Ja jeszcze pobrzdąkałem na gitarze, gdyż w czasie imprezy nie doszedłem do tego punktu programu. Trochę pograł Gancek, który specjalnie przywiózł ze sobą gitarę i wzmacniacz. Ja niestety byłem niedysponowany i nie byłem w stanie mu akompaniować.
Dzisiaj kolejny trening siłowy. Zaczynam szósty tydzień walki z ciężarami. Jak na razie siły przybywa mi z tygodnia na tydzień. Dziś zaatakuję zgodnie z planem klatkę, tricepsy i brzuch.

środa, 15 października 2008

Angielski czek

W poniedziałek postanowiłem w końcu zrealizować czek, który dostałem z brytyjskiego HM Revenue & Customs. Jest to zwrot podatku, nadpłaconego przeze mnie podczas pracy w Tesco w Harlow. W sumie otrzymałem 462 funty.
W niedzielę wieczorem coś mnie tknęło i wyjąłem czek z szuflady. Obejrzałem go dokładnie i okazało się, że jest on ważny przez sześć miesięcy od daty wystawienia. Szybko policzyłem i wyszło mi, że traci on ważność 21 października. Zdrętwiałem i postanowiłem załatwić tę sprawę jak najszybciej.
W poniedziałek ruszyłem do oddziału banku PKO BP na Pieniężnego. Ten bank ma podpisane umowy z niektórymi bankami brytyjskimi o bezpłatnych przelewach. Stanąłem w kilkuosobowej kolejce. Czynne były cztery stanowiska kasowo-transakcyjne. Po kwadransie nadeszła moja kolej. Powiedziałem, że chcę zrealizować czek zagraniczny. Pani, do której skierowałem swą prośbę, spłoszyła się. Szybko zwróciła się do koleżanki obok, czy robiła kiedykolwiek podobne rzeczy. Tamta, widać bardziej doświadczona pracownica, potwierdziła gotowość realizacji czeku, ale nie dzisiaj. Podobno do tego typu transakcji potrzebna jest jeszcze jedna osoba z uprawnieniami, której niestety nie ma. Kazano mi przyjść w następną środę. Ja na to, że tak długo nie mogę czekać, bo minie mi ważność czeku. Wobec tego doradzono mi udanie się do oddziału banku na Dąbrowszczaków. Tak zrobiłem.
W tamtym oddziale kolejka jest elektroniczna, czyli najpierw pobiera się z automatu numerek i czeka się na jego wyświetlenie. Pobrałem numerek i stanąłem w oczekiwaniu na swoją kolej. Ludzi było sporo. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, i dodatkowo sporo osób jeszcze stało. Sterczałem kilka minut cierpliwie, ale widząc tempo obsługi, podszedłem i zapytałem, czy będę mógł zrealizować tu czek zagraniczny. Pani odparła, że tak, ale muszę wziąć numerek z literką B. Spojrzałem na swój: oczywiście był z literką A. Pokornie ponownie podszedłem do automatu i tym razem wygenerowałem numerek B468. Aktualnie obsługiwany był B463. Uznałem, że to nie tak źle i spokojnie zająłem miejsce stojące w coraz bardziej dusznym pomieszczeniu banku. Moją kolejkę obsługiwała tylko jedna osoba i trochę to trwało. Zwolniło się nawet miejsce siedzące, które skwapliwie zająłem. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Obok siedział starszy pan, który chyba bardzo nie lubi mydła ani wody. Mimo tych niedogodności wytrwałem na posterunku i doczekałem się na swoją kolej. Po moim pytaniu o możliwość zrealizowania czeku pani zareagowała zdaniem: czy ma pan u nas konto? Oczywiście nie miałem, ale próbowałem się ratować kontem walutowym Asi. Pani to nie zadowoliło: konto musi być moje. Wobec tych przeciwności wypaliłem: to ja chcę założyć konto. Pani nawet za bardzo się nie zmartwiła. Zapytała tylko, czy mam 150 funtów, aby otworzyć konto walutowe. Oczywiście zwykle nie biegam po mieście ze 150 funtami w kieszeni i tym razem też ich nie posiadałem. Pani uśmiechnęła się wyrozumiale (skąd ona wiedziała, że mogę nie mieć tych funtów?) i doradziła mi załatwienie tej sprawy w moim banku lub przyjście do niej jutro odpowiednio przygotowany. Zrezygnowany wyszedłem z placówki.
W domu zacząłem grzebać w internecie, szukając informacji o Bre Banku, który fizycznie obsługuje klientów mBanku, w którym mam konto. Niestety, doczytałem się wiadomości, że Bre Bank od 6 października nie realizuje czeków zagranicznych. Czyżby wiedzieli o mojej sprawie i wyprzedzili moją wizytę w ich placówce?
Następnego dnia umówiłem się z Asią, że dołączy mnie do swojego konta walutowego w PKO BP. Spotkaliśmy się w oddziale na Pieniężnego. Wyłuszczyliśmy nasz problem i poprosiliśmy o dopisanie mnie do konta Asi jako współposiadacza. Obsługującej nas pani zajęło trochę czasu zanim zrozumiała o co chodzi. Zaczęła szperać w komputerze i przy okazji rzekła, że dopisanie kogoś do konta kosztuje jednorazowo 24 złote. Z miejsca straciłem ochotę na współposiadanie konta Asi. Poprosiłem o założenie oddzielnego konta. Pani nie było to w smak, bo powiedziała, że konta walutowe w zasadzie obsługuje oddział na Dąbrowszczaków. W tym momencie miałem dość. Ustaliliśmy, że Asia zlikwiduje swoje konto, a ja w tym czasie przejdę się po najbliższych placówkach bankowych z pytaniem o możliwość realizacji mojego czeku. Zacząłem od Eurobanku i AIG Banku. Niestety, oba banki nie realizują czeków zagranicznych. Polecono mi Citi Bank, którego oddział mieści się na rogu Piłsudskiego i Dąbrowszczaków.
W Citi Banku nie było kolejek. Podszedłem do wolnego stanowiska i wyłuszczyłem swoją sprawę. Pani nie widziała problemu. Założyła mi konto i przyjęła czek. Zapytałem jeszcze o prowizję od realizacji transakcji. Okazało się, że bank nie pobiera żadnych prowizji. Co najwyżej mogą wystąpić koszty pozabankowe. Mogą, ale nie muszą. Wszystko trwało góra 20 minut. Szybko, łatwo i przyjemnie. I bez konieczności wpłaty 150 funtów. Czas oczekiwania na pieniądze z czeku może wynieść nawet 3 miesiące.

niedziela, 12 października 2008

Weekend na Youtube

W sobotę rano, zadowolony ze sprawnego komputera, zasiadłem przed ekranem monitora i postanowiłem odświeżyć sobie ulubione teledyski. Obejrzałem i wysłuchałem kawałków Guns N'Roses, Nirvany, Metallicy, Red Hot Chilli Peppers, Pink Floyd i wiele innych. Tak spędziłem cały dzień. Podobnie było w niedzielę. Jednak internet w domu to podstawa. Lubię wolne dni, kiedy nie muszę nigdzie iść ani niczego załatwiać. To prawdziwy relaks.

piątek, 10 października 2008

Komputer zreperowany

We wtorek odebrałem z naprawy w firmie Etos komputer. Wymieniono w nim zasilacz, pozostałe podzespoły okazały się sprawne. Zaszedłem po niego wracając z pracy. Targałem go prawie półtora kilometra. Podłączyłem, włożyłem płytę instalacyjną Windowsa i tu się moja radość skończyła. Zaraz po uruchomieniu instalator informuje, żeby nacisnąć klawisz F6, jeśli chcę zainstalować sterowniki SATA. Niestety, klawisz F6 nie zadziałał. Powtórzyłem czynność kilkukrotnie i miałem dość. Obraziłem się na mój sprzęt i wyszedłem z pokoju.
Następnego dnia zaszedłem do Etosu i poskarżyłem się. Pan Darek, który zajmował się naprawą, twierdził, że on instalował system na dysku i wszystko było w porządku. Ustaliliśmy, że przyniosę do niego komputer kolejnego dnia rano. Tak też zrobiłem i wczoraj wyruszyłem do pracy piechotą, znowu z komputerem w rękach. Nie powiem, że był to przyjemny spacer. Zaniosłem go panu Darkowi. Obiecał zadzwonić do południa i poinformować mnie o postępach rozmów. Tak też się stało. Pan Darek zadzwonił jeszcze przed dziesiątą i poinformował mnie, że wszystko jest w porządku. Problem dotyczył kości pamięci RAM. Przełożył je i jest dobrze. Po pracy zahaczyłem o Etos i kolejny raz niosłem komputer pod pachą. Pełen wątpliwości i obaw włączyłem komputer. Okazało się, że nawet nie muszę instalować systemu. Pan Darek zainstalował go u siebie w warsztacie i łaskawie go zostawił. Niby w porządku, ale teraz nie mam pewności, czy podczas przyszłego formatowania dysku i ponownej instalacji systemu wszystko będzie w porządku. Na razie wierzę, że tak właśnie będzie.

piątek, 3 października 2008

Rozładowany akumulator

Wczoraj Zdzichu podrzucił mi swoją rakietę do naciągnięcia. Grał ponad rok tym samym naciągiem, który zaczynał już się strzępić. Wstawiłem nowy naciąg, tym razem, zgodnie z prośbą Zdzicha, napięcie strun to 24 kg.
Jak zwykle rano przygotowywałem sobie posiłek do pracy. Ugotowałem makaron i piersi z kurczaka, zrobiłem kanapki. Następnie, jak zwykle w nieparzysty dzień tygodnia, ogoliłem się. O 7:20 wyszedłem z domu i wsiadłem do samochodu. Najpierw rzucił mi się w oczy brak godziny na wyświetlaczu. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce nie zareagowały kontrolki. Spojrzenie na przełącznik świateł powiedziało mi wszystko. Zostawiłem wczoraj samochód na włączonych światłach. Wściekły wysiadłem z wozu i pokłusowałem w stronę pracy. Na plecach miałem plecak z żywnością na dwa posiłki, a w ręku rakietę Zdzicha. Dobre w tym wszystkim było to, że przekonałem się o swojej dobrej kondycji. Półtora kilometra biegu nie spowodowało u mnie nawet zadyszki.
Zdzichu pochwalił się, że znalazł w końcu partnera na jutrzejszy turniej. Został nim pan Przemek, który czasem grywał na korcie profesorskim. Ciekawe, jak im pójdzie w sobotnich zmaganiach na TKKF Skanda.