sobota, 12 stycznia 2008

Powrót do urzędu

Tak się składa, że pojutrze, czyli w poniedziałek, zaczynam znowu zmagania w urzędzie miasta. Oczywiście nie jako petent, ale jako zasłużony pracownik. Prawdopodobnie trafię do pokoju numer 10, co jest bardzo ważne ze strategicznego punktu widzenia. Tomaszczuk uciekł do Wydziału Informatyki, więc będzie trochę mniej wesoło. Ale ja się postaram, żeby nie było smutno.
Kurs funta spada tragicznie. Jest duża podaż tej waluty na polskim rynku, stąd jej niezbyt ciekawa wartość. Dodatkowo pojawiły się informacje o zwalniającej tempo gospodarce brytyjskiej. Zatem perspektywy przed funtem, a co za tym idzie także przed moimi oszczędnościami, są nieciekawe.
Już czwarty dzień trzyma mnie jakiś rodzaj przeziębienia. Co to się z człowiekiem porobiło po powrocie z Anglii? Mimo, że nie straciłem hartu ducha, w gruzach poległ mój hart ciała. To już trzecia choroba od czasu powrotu z Wyspy. Zdaje się, że odwykłem od polskich bakterii i wirusów. Jestem dla nich dobrą pożywką. Nawet świat mikrobiologiczny nie lubi emigrantów.
Przedwczoraj rozmawiałem przez Skype’a z Plackiem i Ganckiem. Gancewicz wyciągał mnie w piątek na wódkę. Zachęcał mnie do odwiedzin swojego rodzinnego Morąga. Jednak Asia dzisiaj rano pojechała na szkolenia do Warszawy, a ja chwilowo zdrowie mam nietęgie, zatem musieliśmy to niewątpliwie miłe spotkanie przełożyć.

piątek, 4 stycznia 2008

Święta, Sylwester i pogrzeb wuja

Nastał więc nowy rok. Tegoroczne święta były bogate w wydarzenia. W Wigilię pojechaliśmy do Magdy i Piotra do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Kilka minut przed opuszczeniem pociągu dostałem sms-a od mamy. Poinformowała mnie, że o piętnastej zmarł nagle wujek Rysiek. Przez chwilę nie mogłem w to uwierzyć. Przeczytałem wiadomość kilka razy, zanim to do mnie dotarło.
Na peronie czekała już na nas Magda. Zawiozła nas samochodem do Maksymilianowa. Piotr był w pracy; miał nocną zmianę.
Spędziliśmy u nich trzy dni. Było fajnie, udało mi się nie myśleć za często o wujku. Raczyliśmy się nalewkami roboty Magdy teściowej. Szczególnie smakowała mi żurawinówka.
W czwartek wróciliśmy do Olsztyna. Jeszcze będąc w Maksymilianowie Asia załatwiła nam bal sylwestrowy poprzez jej starszą siostrę Agnieszkę. Mieszka ona w Legionowie pod Warszawą i tam też zorganizowano Sylwestra.
W piątek wieczorem przyjechał z Krakowa Marek. W sobotę było pożegnanie zmarłego wuja. Potem poszliśmy na pizzę do nieśmiertelnego Diavolo. Następnie udaliśmy się do nas. Siedzieliśmy spijając wino, kiedy niespodziewanie zagościł w naszym domu brat Asi Michał z żoną, córką i szwagierką. Posiedzieliśmy zatem w trochę większym gronie.
W sylwestrowy poniedziałek wyruszyliśmy do Legionowa. Asia zwolniła się wcześniej z pracy i o trzynastej piętnaście siedzieliśmy już w pociągu. Na miejsce przybyliśmy zgodnie z rozkładem o szesnastej. Po krótkiej konsultacji telefonicznej z Agnieszką trafiliśmy do jej mieszkania. Na miejscu byli już Lidka i Andrzej. Chwilę po nas wpadł Jarek i zaproponował rozgrzewkę przed balem. Zgodziliśmy się wszyscy, więc na stole pojawiły się kieliszki i wódka. Była trochę ciepława, ale daliśmy jej radę.
Impreza główna miała zacząć się o dwudziestej. Byliśmy w restauracji punktualnie, ale reszta gości się spóźniała. Obsługa nie zaczynała zatem serwowania posiłków. W końcu po godzinie sala się zapełniła i podano gorące danie w postaci schabowego z ziemniakami i surówką. Zaraz potem napełniły się kieliszki i bal nabrał rumieńców. Z początku muzyka była, delikatnie mówiąc, swojska. Później jednak pojawiły się nawet kawałki T.Love, więc ogólnie było nie najgorzej pod tym względem. Miałem ze sobą swój niezawodny aparat i nie żałowałem zdjęć. Fajnie wyszły, a już szczególną furorę zrobiły fotografie Asi.
Następnego dnia trzeba było wracać do Olsztyna. Asia czuła się nienajlepiej. Wszak wiadomo, że Sylwester bywa wyczerpujący. W pociągu był tłum. Staliśmy na korytarzu wraz ze sporą liczbą poborowych. Stopniowo jednak zwalniały się miejsca siedzące. Najpierw usiadła Asia, potem ja. Trafiłem na siedzenie obok młodego człowieka w mundurze. Jadł mandarynkę i obrzydliwie przy tym mlaskał. Na szczęście wysiadł w Ostródzie, podobnie jak cała reszta naszych sił zbrojnych. Koniec końców nie ma co się czepiać chłopaków. Przecież oddają krajowi, co mu się należy.
W środę przyjechał od babci Igor ze swoją ciocią Lidzią, która przyjechała odebrać swój dyplom ukończenia studiów na kierunku ochrona środowiska.
Wczoraj był pogrzeb wuja. Było sporo osób. Spodziewaliśmy się trochę więcej ludzi z rodziny, ale spoza Olsztyna dopisali tylko krewni z okolic Mławy. Wuja pochowano w urnie przy jego ojcu, tak jak sobie życzył. Zawsze też mówił, że chce mieć pogrzeb bez księdza, ale na to nie zgodziła się babcia. Był zatem i ksiądz, i msza święta w kościele.
Dzisiaj z kolei zadzwoniła mama z prośbą, abym pomógł jej zanieść psa do lekarza. Biedna psina miała operację wycięcia guza i nie może teraz oddawać moczu. Trzeba z nią chodzić na zabiegi cewnikowania. Weterynarz powiedział, że z dnia na dzień powinno być lepiej. Na razie Sunia jest słaba po operacji.
Przed operacją weterynarz zapytał, czy mama decyduje się na operację psa. Dawał sześćdziesiąt procent szans na przeżycie. Drugim rozwiązaniem była eutanazja. Mama zdecydowała się na operację. Z początku pomyślałem, że to nie ma większego sensu. Ale gdy dzisiaj zobaczyłem psinę, a ona popatrzyła na mnie, stwierdziłem, że też nie miałbym sumienia jej uśpić.
O kursie funta nie chce mi się nawet pisać.
Jestem w trakcie czytania powieści Lema. Wczoraj skończyłem „Solaris” i zacząłem „Niezwyciężonego”. Stanisław Lem pisze trochę inaczej niż pozostali autorzy science-fiction. Bardziej zagłębia się w naturę człowieka. Ma swój własny, niepowtarzalny styl.