sobota, 27 grudnia 2008

Wyjazd na święta

Wyruszyliśmy w drugi dzień świąt z samego rana, czyli o godzinie dziewiątej. Pożyczyłem od taty Almerę z zimowymi oponami i żywo pomknęliśmy w kierunku Mławy. W samochodzie byli obecni: babcia, mama, Afula i ja.
Najpierw pojechaliśmy do Zgliczyna do rodziców Asi. Tam spożyliśmy posiłek i tak pokrzepieni pojechaliśmy odwiedzić naszą rodzinę. Najpierw zahaczyliśmy o Szreńsk, ale ciotki Haliny nie było w domu. Wobec tego skierowaliśmy się do Proszkowa. Ciotka Irena była na posterunku, więc pogaworzyliśmy chwilę. Zajechaliśmy jeszcze na pobliski Ostrów, gdzie trafiliśmy na rodzinę w komplecie. Był Janek, czyli gospodarz, ciotka Jadwiga oraz jej syn Michał z żoną i córką. Tam również zabawiliśmy nieco ponad godzinę i wróciliśmy do Zgliczyna na noc.
Następnego dnia uparcie ponowiliśmy wizytę w Szreńsku. Nasz skład nieco się zmienił: zamiast Afuli pojechał z nami Igor, który przy okazji odwiedził fryzjera. My w tym czasie odwiedziliśmy rodzinne groby na cmentarzu. Dopiero teraz zajechaliśmy do ciotki Haliny, która tym razem była w domu. Odwiedziny upamiętniliśmy fotografią cyfrową. Po powrocie do Zgliczyna zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w drogę powrotną do Olsztyna.

środa, 24 grudnia 2008

Wigilia

Póki co Wigilię spędzam w pracy. Przyszedłem z Pawłem do roboty na 11:30 i siedzimy do końca. Poza nami nikogo już nie ma. A pogoda jest przednia: słoneczko, sucho, bezwietrznie i szczęśliwie bez śniegu. Temperatura też niezgorsza, bo -1 C.
Wieczór wigilijny spędzimy u babci. Jadę jeszcze z Asią po Skałę na Jaroty, który spędzi ten wieczór z nami. Dobrze się złożyło, że dziś miałem na późniejszą godzinę, bo pojechałem z Asią do dentysty. Biedaczka męczy się z górną dwójką, która jest w trakcie leczenia kanałowego.
Dostaliśmy w pracy nagrody na święta (700 zł na głowę) i zaplanowałem, że kupię sobie nowy monitor do komputera. Prawdopodobnie będzie to monitor LCD 21'' lub 22''. Poczekam jednak, aż miną święta i ceny nieco spadną.
Przed chwilą Asia poinformowała mnie, że Skały jednak nie będzie z nami na Wigilii. Zaprosiła go rodzina z Żuromina i już tam pojechał.

sobota, 20 grudnia 2008

Zmiany, zmiany, zmiany

Zaczął się przedostatni weekend w tym roku. Nowy rok przyniesie nieco urozmaiceń w pracy. Wczoraj mieliśmy spotkanie wydziałowe, podczas którego szefowa obwieściła nam rychłe zmiany. Utworzony zostanie Wydział Sportu i Rekreacji, a my znowu staniemy się Wydziałem Edukacji. Zmianie ulega także mój zakres obowiązków: pozbywam się obowiązku szkolnego i nauki, a zyskuję planowanie remontów i inwestycji w jednostkach oświatowych. Dodatkowo otrzymuję rejestrowanie umów dzierżawy pomieszczeń szkolnych dla innych podmiotów. Mogę też liczyć na podwyżkę, ale niekoniecznie ją dostanę.
Przed chwilą zawiozłem Afulę na kurs w W-M ODN. Potem po nią jadę i będziemy wspólnie polować na spodnie i Bóg jeden wie na co jeszcze.

niedziela, 14 grudnia 2008

Święta coraz bliżej

Za półtora tygodnia zaczynają się święta. Jest to dla mnie okres radosny bynajmniej nie z uwagi na szczególne przywiązanie do tradycji chrześcijańskiej, ale z powodu dni wolnych od pracy. Zaplanowałem wszystko szczegółowo. Wezmę trzy dni urlopu, a zyskam prawie półtora tygodnia wolnego. Ten skuteczny manewr umożliwia mi sprzyjający układ dni świątecznych: przypadają w czwartek i piątek. Czyli mam już automatycznie cztery dni wolnego. W kolejnym tygodniu biorę urlop na poniedziałek i wtorek. W środę idę do pracy, gdyż jest to Sylwester i zapewne puszczą nas wcześniej do domu. W czwartek jest Nowy Rok, w piątek wykorzystuję mój ostatni dzień urlopu na ten rok. I gra muzyka! Asia sprytnie ma wolne pełne dwa tygodnie - jak to w szkołach zwykle bywa.
Wigilię spędzimy w Olsztynie, tradycyjnie u babci. W drugi dzień świąt planujemy jechać na wieś. Ponieważ chwilowo dysponuję Nissanem Micrą, zabieramy mamę i babcię. Odwiedzimy Proszkowo i Szreńsk, potem my jedziemy na noc do Zgliczyna do Asi rodziców, a mama z babcią zostają w Szreńsku. Planowany czas odwiedzin: dwa dni.
W mijającym właśnie tygodniu Asia podpisała kolejną umowę z Plusem i dostała nowy telefon za symboliczną złotówkę. Ja przejąłem po niej srebrną Nokię. Powinienem teraz wpisać numery z książki telefonicznej, ale nie mam na to siły.
Tygodnie mijają coraz szybciej. Minął już rok od mojego powrotu z Anglii. Pogoda na razie dopisuje: nie ma śniegu, deszcz też nie pada, temperatura utrzymuje się na plusie. Dzisiaj jest nawet słonecznie, ale wieje nieprzyjemny, zimny wiatr. Święta zapowiadane są jako śnieżne, ale liczę, że te fatalistyczne prognozy nie sprawdzą się. Najlepsza zima to brak zimy.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Integracja w UM

W piątek odbyło się spotkanie integracyjne pracowników ratusza, na które i ja się zapisałem. Jak jednak powszechnie wiadomo, w piątki mam treningi siłowe. Dlatego też musiałem się odpowiednio zorganizować, aby być na imprezie nie opuszczając jednocześnie treningu. Pracę kończyłem o 15:30, spotkanie zaczynało się o 19:00. Zaplanowałem wszystko z dokładnością do kilku minut i udało się. Poprosiłem Asię, żeby posiłek był już gotowy, gdy wrócę z roboty. Tak też się stało. Byłem w domu za dwadzieścia czwarta i makaron oraz pierś z kurczaka były już ugotowane. Pochłonąłem wszystko do szesnastej. Godzina czasu na trawienie wystarczyła i wystartowałem z treningiem o piątej. W planie były nogi i barki. Zacząłem od przysiadów. Najpierw dwie serie rozgrzewkowe, czyli dwa razy po dziesięć powtórzeń bez obciążenia. Później trzy serie ze zwiększanym stopniowo obciążeniem: najpierw 60 kg, następnie 80, na koniec seria ze 100 kg na barkach. W tej ostatniej zrobiłem 8 przysiadów. Koniec końców trening zakończyłem tradycyjnie brzuchem. Było kilka minut po szóstej. Wstawiłem płatki owsiane i pierś z kurczaka, po czym wziąłem prysznic. O wpół do siódmej już zajadałem posiłek potreningowy. Za dwadzieścia zacząłem się ubierać. Wtedy też zadzwonił Paweł z pytaniem, czy już wyszedłem z domu. Był w pobliżu, więc zachęciłem go do zajścia po mnie. Za kwadrans siódma byliśmy już w drodze do restauracji Przystań mieszczącej się przy ulicy Żeglarskiej 3, nad samym Jeziorem Krzywym. Byliśmy punktualnie, jako pierwsi z wydziału zresztą. Niedługo potem dołączyły koleżanki Gardocka i Szadziewska. Jakiś czas później zjawił się Jarosław. Na ostatnie dwie osoby musieliśmy już czekać do dziewiątej. Spóźnialskimi okazały się Wiola i Monika. W przerwach między posiłkami dosiadał się do nas Zdzichu Lech.
Ogólnie impreza była przygotowana z dużym rozmachem. Bawiło się na niej 360 osób. Takie przynajmniej dane miał Zdzichu. Ja, jako osobnik nietańczący, miałem zastrzeżenia do zbyt głośnej muzyki, która nie pozwalała na swobodne rozmowy. Zjawił się też Tomaszczuk, ale kursował między nami, a swoim wydziałem, a raczej biurem. Ostatecznie opuściłem restaurację Przystań o godzinie pierwszej w nocy.
W sobotę nareszcie doszła do skutku nasza wizyta u Grzesia. Umawialiśmy się od lipca, no i w końcu się udało. Posiedzieliśmy u niego przy winku, gawędząc swobodnie. Było naprawdę fajnie.
Dzisiaj musiałem przyjść do pracy, gdyż nasi przełożeni uznali, że w każdym pokoju musi być chociaż jedna osoba. Leszek już dawno zaplanował ten dzień jako urlop, więc siłą rzeczy ja pracuję. Na szczęście już jutro wolne - Święto Niepodległości.
W sobotę jedziemy do Zgliczyna na czterdziestą rocznicę ślubu rodziców Asi. Załatwiłem od taty samochód. Przy okazji zabierze się z nami babcia, którą podwieziemy po drodze do Proszkowa. Zostałem zobowiązany do zabrania gitary, gdyż Jarek planuje jakiś występ.
Dzisiaj zmieniam układ treningowy. Poprzedni cykl trwał osiem tygodni i nadszedł czas na zmianę. Mój konsultant od rozwiązań siłowych, czyli Placek, rozpisał mi tym razem czterodniowy plan treningowy (cztery treningi w tygodniu). Zobaczymy co przyniesie. W poprzednim cyklu uzyskałem trzykilogramowy przyrost masy ciała, co nie podoba się Asi. Asia zresztą też wzięła się za treningi, bo stwierdziła, że ciało jej flaczeje. Uczyniła krok w dobrą stronę.

wtorek, 28 października 2008

Badania lekarskie

Jestem w trakcie okresowych badań lekarskich. Rano byłem na pobieraniu krwi. Miałem pewne obawy, gdyż podczas badań krwi przed wyjazdem do Anglii straciłem przytomność. Przytłoczyła mnie zabawa pani pielęgniarki z moją żyłą i zawisłem bezwładnie na podpórce na rękę. Teraz jednak było w porządku. Przeżyłem i niedługo idę po wyniki.
Cały weekend ćwiczyłem zawzięcie na gitarze. Nadal walczyłem z The Call of Ktulu, dokładając jednocześnie Fade to Black i Under The Bridge.
W sobotę poszedłem na wiec PIS-u w sprawie odwołania prezydenta Olsztyna. Interesowało mnie głównie wystąpienie Jacka Kurskiego, którego przyjazd zapowiedziano. Zjawił się z czterdziestominutowym opóźnieniem, prowadząc przed obiektywami kamer wózek z dzieckiem, zapewne jego własnym. Potem szybko znalazł się na mównicy i zachęcał do wyeliminowania zła z naszego miasta. Były obecne media: Polsat, TVN, TVO, TVP Olsztyn, Radio Zet. Ogólnie było nieźle, ale zmarzłem na kość. Frekwencja była marna: zgromadziło się około sto osób.

piątek, 24 października 2008

Gitarowe granie

Nareszcie wziąłem się w garść i zacząłem porządnie ćwiczyć na gitarze. Wydrukowałem sobie tabulacje kilku utworów Metallicy i Red Hot Chili Peppers. Wczoraj poćwiczyłem kawałek The Call of Ktulu. Jest to utwór instrumentalny Metallicy z płyty Ride the Lightning. Nie jest łatwo, ale się nie poddaję. Oczywiście nie przeszkadza mi to w regularnych treningach siłowych. Dzisiaj kolejna dawka przysiadów ze sztangą i dręczenia barków. Wieczorem, jak zwykle, kolejny odcinek serialu "Rzym".
Asia w najbliższą sobotę zaczyna kurs kwalifikacyjny dla nauczycieli, dzięki któremu ma uzyskać uprawnienia pedagogiczne. Zapisała się też na darmowy angielski do szkoły językowej Speak Up.
Zdzichu walczy o salę w IV LO. Był na rozmowie z dyrektorem Przybylskim i uzyskał aprobatę do rozmów o ustalenie terminu dla naszych treningów. Ja na razie i tak odpadam, bo skupiłem się na sztandze, ale Zdzichu chce przynajmniej poodbijać samemu o ścianę. W poniedziałek wszystko ma być jasne.

poniedziałek, 20 października 2008

Wizyta Gancków

W sobotę zagościli do nas Gancewscy. Przywieźli trochę żarcia i pół litra. Ja wcześniej także zaopatrzyłem się w butelczynę, a Asia przygotowała pokarm. Zaczęliśmy przed szóstą po południu. Swoje pół litra rozrobiłem z miodem i cytryną. Butelka opustoszała bardzo szybko. W związku z tym doszliśmy do wniosku, że trzeba dokupić dodatkową flaszkę. Sprawnie dokonałem właściwego nabytku. Po chwili na stole stanęła pełna butelka nalewki. Jej osuszenie poszło równie sprawnie, ale ja poczułem, że osiągnąłem swój punkt maksymalny. Zdołałem jeszcze przygotować trzecią butelczynę nalewki, po czym umyłem zęby i zwaliłem się na łóżko w pokoju Igora. Była około jedenasta. Obudzono mnie wpół do trzeciej w nocy z poleceniem przeniesienia się do swojego łóżka. Rozebrałem się i błyskawicznie zasnąłem.
Rano około ósmej obudziły nas hałasy dobiegające z kuchni. Myślałem, że to Gancek obudził się głodny jak zwykle i szpera w lodówce. Okazało się jednak, że facet zmywa naczynia. Potem wziął się do robienia omletów. Wszyscy wstali i czekali na posiłek przygotowywany przez zawodowca. W końcu jedenaście lat pracy w Zajeździe Kłobuk zrobiło swoje. Każdy zjadł profesjonalnie usmażony omlet. Posiedzieliśmy do trzeciej, gadając o tym i owym. Gancewscy zebrali się i pojechali swoim dwudziestoletnim Golfem do domu do Morąga. Myśmy zaś opadli bezwładnie na fotele i odpoczywaliśmy do wieczora. Ja jeszcze pobrzdąkałem na gitarze, gdyż w czasie imprezy nie doszedłem do tego punktu programu. Trochę pograł Gancek, który specjalnie przywiózł ze sobą gitarę i wzmacniacz. Ja niestety byłem niedysponowany i nie byłem w stanie mu akompaniować.
Dzisiaj kolejny trening siłowy. Zaczynam szósty tydzień walki z ciężarami. Jak na razie siły przybywa mi z tygodnia na tydzień. Dziś zaatakuję zgodnie z planem klatkę, tricepsy i brzuch.

środa, 15 października 2008

Angielski czek

W poniedziałek postanowiłem w końcu zrealizować czek, który dostałem z brytyjskiego HM Revenue & Customs. Jest to zwrot podatku, nadpłaconego przeze mnie podczas pracy w Tesco w Harlow. W sumie otrzymałem 462 funty.
W niedzielę wieczorem coś mnie tknęło i wyjąłem czek z szuflady. Obejrzałem go dokładnie i okazało się, że jest on ważny przez sześć miesięcy od daty wystawienia. Szybko policzyłem i wyszło mi, że traci on ważność 21 października. Zdrętwiałem i postanowiłem załatwić tę sprawę jak najszybciej.
W poniedziałek ruszyłem do oddziału banku PKO BP na Pieniężnego. Ten bank ma podpisane umowy z niektórymi bankami brytyjskimi o bezpłatnych przelewach. Stanąłem w kilkuosobowej kolejce. Czynne były cztery stanowiska kasowo-transakcyjne. Po kwadransie nadeszła moja kolej. Powiedziałem, że chcę zrealizować czek zagraniczny. Pani, do której skierowałem swą prośbę, spłoszyła się. Szybko zwróciła się do koleżanki obok, czy robiła kiedykolwiek podobne rzeczy. Tamta, widać bardziej doświadczona pracownica, potwierdziła gotowość realizacji czeku, ale nie dzisiaj. Podobno do tego typu transakcji potrzebna jest jeszcze jedna osoba z uprawnieniami, której niestety nie ma. Kazano mi przyjść w następną środę. Ja na to, że tak długo nie mogę czekać, bo minie mi ważność czeku. Wobec tego doradzono mi udanie się do oddziału banku na Dąbrowszczaków. Tak zrobiłem.
W tamtym oddziale kolejka jest elektroniczna, czyli najpierw pobiera się z automatu numerek i czeka się na jego wyświetlenie. Pobrałem numerek i stanąłem w oczekiwaniu na swoją kolej. Ludzi było sporo. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, i dodatkowo sporo osób jeszcze stało. Sterczałem kilka minut cierpliwie, ale widząc tempo obsługi, podszedłem i zapytałem, czy będę mógł zrealizować tu czek zagraniczny. Pani odparła, że tak, ale muszę wziąć numerek z literką B. Spojrzałem na swój: oczywiście był z literką A. Pokornie ponownie podszedłem do automatu i tym razem wygenerowałem numerek B468. Aktualnie obsługiwany był B463. Uznałem, że to nie tak źle i spokojnie zająłem miejsce stojące w coraz bardziej dusznym pomieszczeniu banku. Moją kolejkę obsługiwała tylko jedna osoba i trochę to trwało. Zwolniło się nawet miejsce siedzące, które skwapliwie zająłem. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Obok siedział starszy pan, który chyba bardzo nie lubi mydła ani wody. Mimo tych niedogodności wytrwałem na posterunku i doczekałem się na swoją kolej. Po moim pytaniu o możliwość zrealizowania czeku pani zareagowała zdaniem: czy ma pan u nas konto? Oczywiście nie miałem, ale próbowałem się ratować kontem walutowym Asi. Pani to nie zadowoliło: konto musi być moje. Wobec tych przeciwności wypaliłem: to ja chcę założyć konto. Pani nawet za bardzo się nie zmartwiła. Zapytała tylko, czy mam 150 funtów, aby otworzyć konto walutowe. Oczywiście zwykle nie biegam po mieście ze 150 funtami w kieszeni i tym razem też ich nie posiadałem. Pani uśmiechnęła się wyrozumiale (skąd ona wiedziała, że mogę nie mieć tych funtów?) i doradziła mi załatwienie tej sprawy w moim banku lub przyjście do niej jutro odpowiednio przygotowany. Zrezygnowany wyszedłem z placówki.
W domu zacząłem grzebać w internecie, szukając informacji o Bre Banku, który fizycznie obsługuje klientów mBanku, w którym mam konto. Niestety, doczytałem się wiadomości, że Bre Bank od 6 października nie realizuje czeków zagranicznych. Czyżby wiedzieli o mojej sprawie i wyprzedzili moją wizytę w ich placówce?
Następnego dnia umówiłem się z Asią, że dołączy mnie do swojego konta walutowego w PKO BP. Spotkaliśmy się w oddziale na Pieniężnego. Wyłuszczyliśmy nasz problem i poprosiliśmy o dopisanie mnie do konta Asi jako współposiadacza. Obsługującej nas pani zajęło trochę czasu zanim zrozumiała o co chodzi. Zaczęła szperać w komputerze i przy okazji rzekła, że dopisanie kogoś do konta kosztuje jednorazowo 24 złote. Z miejsca straciłem ochotę na współposiadanie konta Asi. Poprosiłem o założenie oddzielnego konta. Pani nie było to w smak, bo powiedziała, że konta walutowe w zasadzie obsługuje oddział na Dąbrowszczaków. W tym momencie miałem dość. Ustaliliśmy, że Asia zlikwiduje swoje konto, a ja w tym czasie przejdę się po najbliższych placówkach bankowych z pytaniem o możliwość realizacji mojego czeku. Zacząłem od Eurobanku i AIG Banku. Niestety, oba banki nie realizują czeków zagranicznych. Polecono mi Citi Bank, którego oddział mieści się na rogu Piłsudskiego i Dąbrowszczaków.
W Citi Banku nie było kolejek. Podszedłem do wolnego stanowiska i wyłuszczyłem swoją sprawę. Pani nie widziała problemu. Założyła mi konto i przyjęła czek. Zapytałem jeszcze o prowizję od realizacji transakcji. Okazało się, że bank nie pobiera żadnych prowizji. Co najwyżej mogą wystąpić koszty pozabankowe. Mogą, ale nie muszą. Wszystko trwało góra 20 minut. Szybko, łatwo i przyjemnie. I bez konieczności wpłaty 150 funtów. Czas oczekiwania na pieniądze z czeku może wynieść nawet 3 miesiące.

niedziela, 12 października 2008

Weekend na Youtube

W sobotę rano, zadowolony ze sprawnego komputera, zasiadłem przed ekranem monitora i postanowiłem odświeżyć sobie ulubione teledyski. Obejrzałem i wysłuchałem kawałków Guns N'Roses, Nirvany, Metallicy, Red Hot Chilli Peppers, Pink Floyd i wiele innych. Tak spędziłem cały dzień. Podobnie było w niedzielę. Jednak internet w domu to podstawa. Lubię wolne dni, kiedy nie muszę nigdzie iść ani niczego załatwiać. To prawdziwy relaks.

piątek, 10 października 2008

Komputer zreperowany

We wtorek odebrałem z naprawy w firmie Etos komputer. Wymieniono w nim zasilacz, pozostałe podzespoły okazały się sprawne. Zaszedłem po niego wracając z pracy. Targałem go prawie półtora kilometra. Podłączyłem, włożyłem płytę instalacyjną Windowsa i tu się moja radość skończyła. Zaraz po uruchomieniu instalator informuje, żeby nacisnąć klawisz F6, jeśli chcę zainstalować sterowniki SATA. Niestety, klawisz F6 nie zadziałał. Powtórzyłem czynność kilkukrotnie i miałem dość. Obraziłem się na mój sprzęt i wyszedłem z pokoju.
Następnego dnia zaszedłem do Etosu i poskarżyłem się. Pan Darek, który zajmował się naprawą, twierdził, że on instalował system na dysku i wszystko było w porządku. Ustaliliśmy, że przyniosę do niego komputer kolejnego dnia rano. Tak też zrobiłem i wczoraj wyruszyłem do pracy piechotą, znowu z komputerem w rękach. Nie powiem, że był to przyjemny spacer. Zaniosłem go panu Darkowi. Obiecał zadzwonić do południa i poinformować mnie o postępach rozmów. Tak też się stało. Pan Darek zadzwonił jeszcze przed dziesiątą i poinformował mnie, że wszystko jest w porządku. Problem dotyczył kości pamięci RAM. Przełożył je i jest dobrze. Po pracy zahaczyłem o Etos i kolejny raz niosłem komputer pod pachą. Pełen wątpliwości i obaw włączyłem komputer. Okazało się, że nawet nie muszę instalować systemu. Pan Darek zainstalował go u siebie w warsztacie i łaskawie go zostawił. Niby w porządku, ale teraz nie mam pewności, czy podczas przyszłego formatowania dysku i ponownej instalacji systemu wszystko będzie w porządku. Na razie wierzę, że tak właśnie będzie.

piątek, 3 października 2008

Rozładowany akumulator

Wczoraj Zdzichu podrzucił mi swoją rakietę do naciągnięcia. Grał ponad rok tym samym naciągiem, który zaczynał już się strzępić. Wstawiłem nowy naciąg, tym razem, zgodnie z prośbą Zdzicha, napięcie strun to 24 kg.
Jak zwykle rano przygotowywałem sobie posiłek do pracy. Ugotowałem makaron i piersi z kurczaka, zrobiłem kanapki. Następnie, jak zwykle w nieparzysty dzień tygodnia, ogoliłem się. O 7:20 wyszedłem z domu i wsiadłem do samochodu. Najpierw rzucił mi się w oczy brak godziny na wyświetlaczu. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce nie zareagowały kontrolki. Spojrzenie na przełącznik świateł powiedziało mi wszystko. Zostawiłem wczoraj samochód na włączonych światłach. Wściekły wysiadłem z wozu i pokłusowałem w stronę pracy. Na plecach miałem plecak z żywnością na dwa posiłki, a w ręku rakietę Zdzicha. Dobre w tym wszystkim było to, że przekonałem się o swojej dobrej kondycji. Półtora kilometra biegu nie spowodowało u mnie nawet zadyszki.
Zdzichu pochwalił się, że znalazł w końcu partnera na jutrzejszy turniej. Został nim pan Przemek, który czasem grywał na korcie profesorskim. Ciekawe, jak im pójdzie w sobotnich zmaganiach na TKKF Skanda.

wtorek, 30 września 2008

Chrzciny i sprawa nalewek

Weekend spędziliśmy w Maksymilianowie. Nalewki lały się gęsto. Co prawda piłem je głównie ja, ale że się lały strumieniami, to fakt. Skończyło się na tym, że sam sobie polewałem i sam piłem. Zyskałem sobie tym samym opinię człowieka mało kulturalnego i nieobytego. Nie przejąłem się tym zbytnio, gdyż nalewki były warte grzechu. W piątek, oglądając serial "Rzym", wypiłem nalewkę z pigwy. W sobotę była właściwa uroczystość chrzcin. Zdjęto ze mnie ciężar uczestniczenia we mszy świętej. W zamian miałem we właściwym czasie wstawić ziemniaki, mięso do piekarnika i podgrzać gotowaną marchewkę. Ledwo wykonałem pierwsze dwie czynności, gdy wszyscy wrócili z kościoła. Ksiądz chyba gdzieś się spieszył, bo takiego tempa jeszcze nie widziałem. Gdy wszyscy zasiedli przy stole i posilili się, polano nalewkę, tym razem z żurawinówki. Po chwli dołączono do niej pigwówkę. Wypiliśmy po dwa, trzy kieliszki i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Zostały tylko osoby nie pijące. Nie zraziłem się i nie dałem wyparować pysznemu płynowi. Na pierwszy ogień poszła pigwówka. Gdy już wszyscy sobie poszli, osuszyłem butelczynę żurawinówki. Spało mi się wyśmienicie, mimo niedogodnego legowiska na kanapie.
W niedzielę Piotr jeszcze przewiózł Asię na swoim motorze marki Yamaha. Tradycyjnie już odjechaliśmy ze stacji Bydgoszcz Leśna o 14:32. W Olsztynie byliśmy kwadrans po szóstej.
Dziś postanowiłem nareszcie zabrać komputer do naprawy. Mam chwilowo do dyspozycji Nissana Micrę, więc skorzystam z okazji. Od ponad tygodnia nie korzystamy w domu z kompa. Wydaje mi się, że nastąpiła awaria płyty głównej, ale zobaczymy, co orzekną eksperci.

piątek, 26 września 2008

Kolejny wyjazd

Zgodnie z planem, dzisiaj jedziemy do Magdy i Piotra do Maksymilianowa na uroczystość chrzcin ich syna Ignacego. Igor z nami nie jedzie, gdyż ma turniej siatkówki w gimnazjum nr 13. Będzie nocował u mojej mamy.
W związku z wyjazdem odbyłem wczoraj trening, który miał mieć miejsce dziś. Zauważyłem bardzo duży postęp, zwłaszcza przy ćwiczeniach mięśni obręczy barkowej. Nieprawdopodobnie wzrosła mi siła od czasu zeszłotygodniowego treningu. Wyciskałem sztangę nad głowę jak piórko. Za tydzień muszę zwiększyć obciążenie do tego ćwiczenia. Główne czynniki, które mają na to wpływ, to zaprzestanie gry w tenisa (daje to ogromne odciążenie, zwłaszcza stawów prawej ręki) oraz odpowiednia dieta. Na kolacje i śniadania nie jem, jak dotychczas, kanapek, tylko gorące posiłki w postaci gotowanych piersi z kurczaka z ryżem, makaronem lub kaszą. Rano gotuję to wszystko i gorące pakuję do plastikowego pojemnika. W pracy od razu biorę się do konsumpcji. Mam zamiar aż do wiosny wstrzymać się z tenisem i poświęcić się treningowi siłowemu. Szybki wzrost siły w ciągu ostatnich dwóch tygodni bardzo mnie do tego motywuje.
Ciągle męczę "Złego" Leopolda Tyrmanda. Biorę tę książkę do pociągu. Cztery godziny jazdy to sporo i można je efektywnie spożytkować.
Ciągle mam problem z komputerem. We wtorek byłem u taty z moim twardym dyskiem. Al próbował go podłączyć do swojego komputera, ale nie miał odpowiednich wtyków. Pojechaliśmy więc z jego dyskiem do mnie. Po podłączeniu okazało się, że także jego twardziel nie jest wykrywany przez BIOS. Zatem klapa na całej linii, bo nie mam pojęcia, co może być uszkodzone. Zdecyduję się chyba na oddanie kompa do naprawy. Ale to dopiero po weekendzie.

wtorek, 23 września 2008

Po parapetówce

Weekend minął pod znakiem alkoholu w Skrzeszewie koło Legionowa. Tam dom wybudowała siostra Asi, Agniecha, wraz ze swoim partnerem Jarkiem. Towarzystwo zebrało się dość liczne: przyjechali rodzice dziewczyn z Karolem, Lidka z Andrzejem, Magda z Piotrem i dziećmi, Michał z Pszczołą i córką Gabrielą. Zajechała też niejaka ciotka Maryla z Hieronimem from California. Na początek sączyłem wino, dopiero po tej rozgrzewce wychylałem kieliszki Wyborowej. Z właściwym sobie wyczuciem w odpowiednim momencie począłem pić kieliszek na dwa razy i spać poszedłem w całkiem dobrym stanie. Wstałem bez śladu kaca. Nie zatrułem się dymem papierosowym, gdyż palący wychodzili za zewnątrz dać upust swemu nałogowi. Najlepszym zawodnikiem okazał się brat Asi Michał, który pił wódkę, następnie wychylił trzy piwa i znowu pił wódkę.
Do domu wracaliśmy pociągiem z Legionowa w niedzielę o 16:03. Skład okazał się nabity żołnierzami wracającymi z przepustek do jednostki w Ostródzie. Większą część podróży spędziliśmy na korytarzu. Dopiero przed Iławą nieco się przerzedziło i zajęliśmy dwa miejsca w przedziale. W domu byliśmy o wpół do ósmej.
Wczoraj zrobiłem solidny trening siłowy. Jeszcze doskwierały mi zakwasy w udach po piątkowych przysiadach ze sztangą.
W najbliższy piątek mamy kolejny wyjazd. Tym razem jedziemy do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Odbędzie się tam impreza pod tytułem chrzciny Ignacego. Ignacy jest świeżo urodzonym synem Magdy i Piotra. Szykuje się kolejny weekend ze sporą zawartością etanolu. Nie wpływa to zbyt korzystnie na regenerację mięśni po treningach, ale co robić.

piątek, 19 września 2008

Pierwsza nieobecność na turnieju deblowym

Zapadły ostateczne decyzje co do wyjazdu do Legionowa. Jedziemy porannym pociągiem o 6:49. Tym samym nie będę mógł zagrać w VI deblowym turnieju tenisowym na kortach TKKF Skanda. Zdzichu gorączkowo szukał sobie partnera do gry i udało mu się. Zagra jutro w parze z samym prezesem TKKF Andrzejem Lasotą.
Jak już wspominałem, rozpocząłem w tym tygodniu trening siłowy dzielony. W poniedziałek porządnie wymęczyłem mięśnie klatki piersiowej i tricepsy, w środę grzbiet i bicepsy, dzisiaj natomiast zaatakuję nogi i barki. Ponadto każdy z tych treningów kończę sześcioma seriami na mięśnie brzucha.
Dzisiejszy trening, szczególnie na nogi, będę musiał robić raczej ostrożnie. W środę robiłem na plecy tzw. martwy ciąg i jeszcze teraz czuję zakwasy w okolicach krzyża. Ponadto bolą mnie wewnętrzne części ud. Chyba przesadziłem trenując na początek sztangą dziewięćdziesięciokilogramową. Ponadto jeszcze od poniedziałku nie został całkowicie utleniony kwas mlekowy z tricepsów.
Wczoraj czułem się nietęgo i położyłem się spać wpół do dziesiątej. Sen, panie, to najlepsze lekarstwo. Dziś czuję się lepiej i mam nadzieję, że bez przeszkód zrealizuję plan treningowy.
Ciągle jest zimno. W ciągu dnia temperatura waha się w granicach 12-13 stopni. Zachmurzenie jest całkowite. To oczywiście nie zraża mnie do dojeżdżania do pracy na rowerze. My, twardzi ludzie Północy, nie poddajemy się tak łatwo warunkom atmosferycznym.
Przedwczoraj wysłałem świeżo napisane opowiadanie pt. "Kontrola" na konkurs organizowany przez Uniwersytet Gdański. Trzeba próbować.

poniedziałek, 15 września 2008

Zimne dni

Od kilku dni panuje dość przejmujące zimno. Mam nadzieję, że nie jest to zapowiedź rychłego nadejścia zimy. W tenisa zagrałem jedynie w sobotę. W niedzielę byłem na korcie sam i potrenowałem serwis. Dzisiaj z kolei zaczynam trening siłowy dzielony, tzn. na każdym treningu pracuję nad innymi grupami mięśni. Na początek pomęczę klatkę i bicepsy, a trening zakończę jak zawsze brzuchem.
Ciągle czytam "Złego". Mój początkowy entuzjazm nieco opadł, ale jak już zacząłem, to skończę. Spodziewałem się nieco więcej po tej głośnej, bądź co bądź, książce.
Pod dużym znakiem zapytania stoi mój występ w sobotnim deblowym turnieju tenisowym na Skandzie. Jedziemy na parapetówkę do Legionowa do siostry Asi, Agniechy. Jednakże dojazd jest tam nieciekawy, zatem prawdopodobnie będziemy musieli wyjechać o dość wczesnej porze. Turniej zwykle trwa przynajmniej do godziny czternastej i raczej nie będzie możliwe pogodzenie tych dwóch spraw.

piątek, 12 września 2008

Leopold Tyrmand

Jak już wspomniałem, w tym tygodniu czytam "Złego" autorstwa Tyrmanda. Poczytałem w internecie na temat pisarza. Okazał się barwną postacią powojennej Warszawy. Dorobił się przydomku "Pierwszy bikiniarz Rzeczypospolitej". Znany był z rozrywkowego trybu życia. "Złego" wydrukowano w grudniu 1955 roku. Potem, wraz z zaostrzeniem polityki przez rząd Gomułki od 1958 roku, wstrzymywano mu druk kolejnych powieści. Zabroniono także wznawiania "Złego", przez co stał się on białym krukiem wydawniczym. Od roku 1959 odmawiano mu paszportu. W ten sposób władza piętnowała jego ostentacyjnie "burżuazyjny" styl życia. W końcu w roku 1965 otrzymał paszport i natychmiast wyjechał z kraju. Podróżował po Europie, odwiedził też matkę w Izraelu. W 1966 roku odwiedził Stany Zjednoczone i zdecydował się tam zostać na stałe. Współpracował ze słynnym tygodnikiem The New Yorker, wykładał na State University of New York i Uniwersytecie Columbia. Poglądy Tyrmanda w latach 70. ulegały zaostrzeniu. Zaczął współpracę ze środowiskami konserwatywnymi. Krytykował mainstreamowe amerykańskie media oraz Hollywood, wskazując na niszczenie etosu tradycyjnych wartości, a nawet "pogrom i holocaust kulturowy". Oskarżany w Polsce o pornografię, w Stanach zarzucał deprawację magazynowi Playboy. W sierpniu 1971 ożenił się po raz trzeci - z Marry Ellen Fox, jego czytelniczką, doktorantką iberystyki na Uniwersytecie Yale. W styczniu 1981 urodziły im się dzieci: bliźnięta, Rebecca i Matthew. 19 marca 1985, Tyrmand zmarł na zawał serca podczas wakacji w Fort Meyers na Florydzie. Miał 65 lat.
Oczywiście nie ograniczam się do strawy intelektualnej. Ostatnie dwa dni graliśmy w tenisa. Wczoraj zagrałem ze Zdzichem debla przeciwko parze Bańkowski/Maliniak. Zdołaliśmy rozegrać tylko jednego seta z powodu zapadających ciemności. Wygraliśmy 7:6. Odmówiłem grania dzisiaj, gdyż planuję trening siłowy. Jakaż to przyjemna perspektywa: początek weekendu i zaczynam go treningiem.

wtorek, 9 września 2008

Apokalipsa i finał US Open

Wczoraj skończyłem czytać "Apokalipsę" D.R. Koontz'a. Moje wrażenia są raczej negatywne. Wydaje mi się, że autor napisał tę powieść, chcąc po prostu zarobić na swojej popularności. Jego książki dobrze się sprzedają i facet to wykorzystał. Z drugiej strony ma na swoim koncie bardzo dużo pozycji, zatem można mu chyba wybaczyć brak świeżości w "Apokalipsie", napisanej w roku 2004. Śledząc przygody bohaterów, zmagających się z przypuszczalnym atakiem Obcych na naszą planetę, nie czuje się grozy opisywanej na kartach powieści. Dominuje pustosłowie i rozbudowane opisy nie chwytających za serce wewnętrznych rozterek bohaterów. Zdecydowanie nie polecam.
Wczoraj planowałem także obejrzeć finał US Open, którego transmisja miała zacząć się o dwudziestej trzeciej. Jednakże, tak jak się obawiałem, o dziesiątej odechciało mi się czegokolwiek oglądać. Położyłem się do łóżka i niebawem głęboko zasnąłem. Pomógł mi w tym niewątpliwie solidny trening siłowy, który odbyłem po południu.
Dziś rano miałem chwilę czasu przed wyjściem do pracy. Zacząłem zatem czytać "Złego" Leopolda Tyrmanda. Autor napisał tę powieść w 1955 roku. Osadzona jest w realiach stolicy tamtych lat. Zresztą pisarz zadedykował ją swojemu miastu, Warszawie. Mam nadzieję, że czeka mnie sześćset pięćdziesiąt stron dobrej literatury.
Zaraz po przyjściu do pracy sprawdziłem wynik finału w Nowym Jorku. Zgodnie z przewidywaniami zwyciężył, po raz piąty z rzędu w tym turnieju, Roger Federer. Pokonał Szkota Murray'a w trzech setach: 6:2, 7:5, 6:2.

poniedziałek, 8 września 2008

Przesunięty finał US Open

Sobota i niedziela były jakieś leniwe. W sobotę zadzwonił Maliniak i chciał zagrać singla, ale ja nie miałem ochoty. Zaproponowałem niedzielę i tego dnia zagraliśmy. Podczas rozgrzewki pękł mi naciąg. Musiałem grać zapasową rakietą, w której owijka na rączce była tak wyślizgana, że w czasie serwowania rakieta dosłownie uciekała mi z dłoni. Maliniak jednak nie grał zbyt dobrze i ostatecznie zwyciężyłem 6:4, 6:4.
W sobotę przygotowałem nalewkę. Przelałem pół litra wódki weselnej do butelki po winie o objętości 0,7 litra. Wycisnąłem dwie cytryny do kubka, a uzyskany w ten sposób sok przecedziłem przez sitko i dolałem do butelki. Resztę objętości uzupełniłem naturalnym miodem. Powstała pyszna nalewka o mocy około 30%. W niedzielę wieczorem pozostało po niej tylko wspomnienie.
W pierwszym meczu półfinałowym US Open Federer pokonał Djokovica w czterech setach. Drugi półfinał niestety nie został dokończony. Mecz Nadal-Murray został przerwany w trzecim secie z powodu deszczu. Pierwsze dwa sety wygrał Szkot. Spotkanie zostało dokończone wczoraj wieczorem. Andy Murray nie zmarnował swojej szansy i wygrał z Hiszpanem w czterech setach. Finał został przełożony na dzisiaj na godzinę dwudziestą trzecią czasu środkowoeuropejskiego. Postaram się go obejrzeć, ale nie będzie to łatwe. Jestem zaprogramowany na sen o dziesiątej wieczorem.

piątek, 5 września 2008

Kolejny piątek, czyli chwila radości

Ponownie zagościła w mym sercu radość. Sprawił to zbliżający się weekend. To jest na szczęście niezmienny element mojej pracy.
Do końcowych rozstrzygnięć zmierza turniej US Open. Zostały do rozegrania półfinały i finały. Oto zestaw par na jutro: Federer-Djokovic i Nadal-Murray. Oba mecze zostaną rozegrane w sensownych godzinach, biorąc pod uwagę różnicę czasu między naszym krajem, a wschodnim wybrzeżem USA. Liczę oczywiście, że w finale zagra Rafael z Rogerem. Te mecze stają się klasyką, podobnie jak w latach dziewięćdziesiątych pojedynki Samprasa z Agassim.
Ostatnio mam trochę mniejszą chęć na tenisa. Grywam średnio co drugi dzień. Po przerwie wakacyjnej wróciłem do treningu siłowego i to mi teraz bardziej odpowiada. Mam też więcej czasu na czytanie. Teraz wziąłem się za "Apokalipsę" Deana R. Koontz'a.
Placek zapowiadał ewentualny przyjazd do Morąga, ale nic z tego nie wyszło. Wobec tego nie czuję się już zobowiązany do dalszego przechowywania pewnej półlitrowej butelki, którą przywieźliśmy z wesela Lidki.

poniedziałek, 1 września 2008

I po wakacjach

Sobota upłynęła pod znakiem spotkania rodzinnego. Po Mikołaja przyjechał Marek z Renią i Wiktorem. Teraz zobaczyłem jak na dłoni co to znaczy mieć dwoje małych dzieci. Harmider był nielichy. Przy okazji pobytu w Nagórkach odebraliśmy w końcu nasz aparat cyfrowy z naprawy w Realu. Został on omyłkowo wysłany do Warszawy. Na szczęście udało nam się nie płacić za przesyłkę.
Tego dnia nie grałem w tenisa ani nie trenowałem ciężarami. Czytałem książkę. Tym razem wziąłem na tapetę Toma Clancy'ego i jego "Net Force: Akta". Powieść była dobrze napisana, świetnie się czytało. Wcześniej przeczytałem "Sycylijczyka" pióra Mario Puzo, autora słynnego "Ojca chrzestnego". Nie dorównywała oczywiście historii rodziny Corleone, ale była bardzo dobra.
Trwa US Open. Agnieszka Radwańska jest już w czwartej rundzie, w której zagra z Venus Williams. Nie jest faworytką tego spotkania, ale cały sezon gra równo i w najważniejszych turniejach nie zdarzają jej się porażki z teoretycznie słabszymi rywalkami. W turnieju męskim świetnie grają faworyci, czyli Nadal i Federer. Wczoraj oglądałem mecz Szwajcara z Czechem Stepankiem. Roger w znakomitym stylu wygrał 6:3, 6:3, 6:2. Nadal również jest już w 1/8 finału. Jeszcze nie przegrał w tym turnieju seta.
Wczoraj umówiłem się z Bartkiem na tenisa. Graliśmy singla trzy godziny. Najpierw przez dziewięćdziesiąt minut waliliśmy bez punktów, grzmocąc w prawie każdą piłkę ile fabryka dała. Zmęczyliśmy się tym niemało i postanowiliśmy pograć na punkty. Wygrałem 6:4, 6:1, 6:0. Po raz kolejny przekonałem się, że uderzenie można poczuć grając singla, a nie debla.
Przed grą odwiedziłem babcię i naprawiłem jej tapczan. Tego typu prace domowe nawet lubię. Gorzej, jeśli muszę sprzątać, zmywać czy, nie daj Boże, malować sufity.
Asia dzisiaj zaczyna pracę w gimnazjum nr 7, a Igor naukę w gimnazjum nr 3. Znacznie większy stres przeżywa Asia, jak zawsze.

piątek, 29 sierpnia 2008

Powrót do treningów siłowych

Po dwóch miesiącach przerwy powróciłem do treningu siłowego. Wczoraj odbyłem go po raz drugi. Na razie robię lekkie ćwiczenia podstawowe, czyli wyciskanie sztangi na leżąco, podciąganie na drążku, wyciskanie sztangi w pozycji siedzącej, uginanie przedramion ze sztangą, opuszczanie tułowie w podporze tyłem i na koniec brzuch. Ten ostatni męczę dwoma różnymi ćwiczeniami, mianowicie robię dwie serie tradycyjnych brzuszków oraz dwie serie wznosów wyprostowanych nóg leżąc na plecach. Wczoraj specjalnie zrezygnowałem z tenisa, żeby zrobić, co do mnie należy.
Asia ma dzisiaj radę pedagogiczną. Oczywiście pierwszą w życiu. Wczoraj była na szkoleniu z elektronicznego dziennika. Szkoła wprowadza tę innowację, żeby rodzice mogli na bieżąco śledzić przebieg nauki swoich dzieci. Niestety, nie odbywa się to poprzez wprowadzanie danych bezpośrednio do systemu komputerowego. Najpierw nauczyciel wypełnia kartę z lekcji, która potem jest skanowana i w tej formie zamieszczana w internecie. Rzecz jasna, dostęp do systemu możliwy jest dopiero po wprowadzeniu loginu i hasła, które otrzyma każdy zainteresowany rodzic.
W poniedziałek rozpoczął się US Open 2008. Transmitowany jest przez Eurosport codziennie od 17:30. Transmisji nocnych oczywiście nie oglądam z uwagi na konieczność chodzenia do pracy. Agnieszka Radwańska jest już w trzeciej rundzie, przechodząc wcześniejsze etapy turnieju bez straty seta. Za to odpadli już nasi eksportowi debliści Matkowski/Fyrstenberg, przegrywając w pierwszej rundzie z nierozstawioną parą Andrejew/Zwieriew 3:6, 2:6. Najważniejszy jest oczywiście singiel mężczyzn. Tutaj tytułu z zeszłego roku broni Federer, obecny numer 2 rozgrywek ATP. W trzeciej rundzie jest już Nadal, prowadzący w obu rankingach tenisistów. Po wygraniu French Open i Wimbledonu mierzy w zwycięstwo w Nowym Jorku. Oby mu się udało!

środa, 27 sierpnia 2008

Asia ma pracę!

Wczoraj Asia była na rozmowie w sprawie pracy doradcy zawodowego w gimnazjum nr 7. Odezwali się do niej, gdyż rozesłałem e-mailem jej CV do wszystkich szkół publicznych w Olsztynie. Spotkanie z szefostwem szkoły poszło jej dobrze. Dzisiaj oddzwoniono, że jest przyjęta. Będzie miała umowę na zastępstwo na najbliższy rok szkolny.
Również wczoraj rozegrałem w parze ze Zdzichem seta ze zwycięzcami ostatniego turnieju deblowego na Skandzie, czyli z Bartkiem i Maliniakiem. Wygraliśmy 6:4. Niestety coraz szybciej robi się ciemno i możemy grać maksymalnie do ósmej. Chcemy dogadać się z facetem zarządzającym sąsiednimi kortami płatnymi, żeby włączał nam oświetlenie. Oczywiście odpłatnie.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Bartek i Maliniak wygrali V Turniej Deblowy TKKF Skanda

Nasi sparingpartnerzy, z którymi gramy na co dzień w Kortowie, wygrali V Turniej Deblowy na kortach Skandy w Olsztynie. Najpierw pokonali mnie i Zdzicha w półfinale, a potem w finale wygrali z parą z Elbląga Żurkowski/Jurczyński 6:3, 6:2. Ucieszyłem się szczerze, że nasi górą. W poprzednim turnieju odpadliśmy właśnie z elblążanami, więc traktuję zwycięstwo chłopaków jako rewanż za naszą porażkę. My zajęliśmy ostatecznie trzecie miejsce i zdobyliśmy po 36 punktów rankingowych. Tym samym w kolejnym turnieju wystartujemy jako para numer jeden. To nam daje pierwszy mecz z zawodnikami nierozstawionymi, czyli teoretycznie słabszymi. To jednak może niewiele znaczyć, bo Bartek i Maliniak też byli nierozstawieni, a wygrali turniej.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Po turnieju

W sobotę padało, więc turniej tenisowy został przeniesiony na dzisiaj. Byłem na miejscu o dziewiątej. Zgłosiło się osiem par, czyli układ był idealny. Wszyscy rozpoczęli swoje mecze jednocześnie na czterech kortach TKKF Skanda. W pierwszej rundzie, która była w tej sytuacji ćwierćfinałem, zagraliśmy przeciwko parze Ameliańczyk/Jaśkiewicz. Grałem fatalnie. Byłem usztywniony bardziej niż zwykle. Nie mam pojęcia z jakiego powodu. Wymęczyliśmy zwycięstwo 6:2, 6:7, 10:7. W półfinale trafiliśmy na parę Cierach/Malinowski, czyli naszych sparing partnerów z Kortowa. Byli jak zazwyczaj lepsi i wygrali bez problemów 6:3, 6:0.
Właśnie zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Przed turniejem zdążyłem obejrzeć końcówkę finału siatkówki mężczyzn, w którym Amerykanie niespodziewanie pokonali Brazylię 3:1. Zaraz potem zaczął się męski finał koszykówki USA - Hiszpania, ale musiałem już wychodzić. Po powrocie do domu, chciałem sprawdzić w telegazecie, czy będzie powtórka tego meczu. Zaraz na pierwszej stronie jednak ujrzałem zdanie, że Amerykanie wygrali. Znając wynik, nie ma takiej frajdy z oglądania meczu, ale mimo to chętnie bym prześledził to spotkanie. Jednak wzmianki o powtórce nie znalazłem. Polacy ostatecznie zdobyli dziesięć medali. Występ naszych był zatem generalnie niezły. Złote medale zdobyli: Leszek Blanik (gimnastyka), Tomasz Majewski (lekkoatletyka - pchnięcie kulą), czwórka podwójna mężczyzn (wioślarstwo). Srebro: Konieczna, Mikołajczyk (kajakarstwo), Maja Włoszczowska (kolarstwo górskie), Piotr Małachowski (lekkoatletyka - rzut dyskiem), Szymon Kołecki (podnoszenie ciężarów), męska drużyna szermierki (szpada), męska czwórka bez sternika (wioślarstwo). Brązowy medal zdobyła Agnieszka Wieszczek w zapasach.

piątek, 22 sierpnia 2008

Piątek, czyli o krok od wolności

Ostatnie trzy dni upłynęły już tradycyjnie pod znakiem pracy i tenisa. Trenujemy przed sobotnim turniejem deblowym. Tylko Zdzichu przebywa w Londynie i wraca prosto na turniej. Zobaczymy, jak mu będzie szło po przerwie w treningach.
Dzisiaj zaczyna się, jak zwykle oczekiwany z niesłabnącą niecierpliwością, weekend. Pierwszy tydzień w pracy po urlopie upływa o dziwo w miarę szybko. Zdążyłem zostać oceniony jako pracownik, zgodnie ze znowelizowaną ustawą o pracownikach samorządowych. Oceny pracownika dokonuje bezpośredni przełożony, który w moim przypadku przyznał mi ocenę dobrą. Według tychże przepisów pierwsza ocena powinna zostać dokonana do 10 października 2007 r. Ja jednak byłem w tym czasie w Anglii. Teraz przypomniano sobie o mojej skromnej osobie.
Ocena taka zwana jest oceną kwalifikacyjną i jest dokonywana okresowo, nie rzadziej niż raz na dwa lata. Z pracownikiem, który otrzymał ujemną ocenę, pracodawca samorządowy niezwłocznie rozwiązuje stosunek pracy za wypowiedzeniem. Pracodawca ma także obowiązek wystąpić z zapytaniem do Krajowego Rejestru Skazanych o udzielenie informacji o każdym pracowniku. Cel jest chyba jasny.
W niedzielę kończy się olimpiada w Pekinie. Polacy zdobyli do tej pory osiem medali i wygląda na to, że na tej liczbie poprzestaną.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Koniec wolności

I jestem pierwszy dzień w pracy. Skończyły się dla mnie wakacje. Wstałem dzisiaj rano z ciężkim sercem. Jakoś nie mogę wykrzesać u siebie zapału do pracy. Czy to się kiedyś zmieni?
Dzwonił Bartek i chciał zagrać w tenisa. Odmówiłem, gdyż muszę się wyspać po wyczerpującym weekendzie. Zajechał Maliniak i pożyczył klucz od kortu. On zagra dziś z Bartkiem. Umówiliśmy się od razu na jutro na debla.
Trwają igrzyska olimpijskie w Pekinie. Polacy na razie stratują z całkiem dobrym efektem. Do tej pory zdobyli trzy złote, trzy srebrne i jeden brązowy medal. Dzisiaj złoto wywalczył gimnastyk Leszek Blanik.
W finale na 100 metrów Jamajczyk Usain Bolt pobił rekord świata, uzyskując 9,69 s.
W tenisie triumfował niezawodny Nadal, który w finale pokonał F. Gonzalesa. Niezależnie od tego, dzisiaj nastąpiła zmiana na miejscu lidera rankingu ATP. Został nim oczywiście Rafa, detronizując Federera. Szwajcar okupował pierwsze miejsce od czterech i pół roku. Na otarcie łez Roger zdobył dla Szwajcarii złoty medal w deblu, występując w parze z Wawrinką.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Ślub i wesele Lidki i Andrzeja

Dziś rano zmarła babcia Lucyna. Zadzwoniłem do taty mówiąc, że za chwilę u niego będę po samochód. On mi na to, żebym przyjechał trochę później, bo w tej chwili załatwia formalności związane ze zgonem babci. Od razu to do mnie nie dotarło. Dopiero jak zjawiłem się u taty po dwóch godzinach, dowiedziałem się szczegółów. A ja akurat dzisiaj jadę na wesele. Samo życie.
Z Olsztyna wyjechaliśmy o drugiej. W Mławie mieliśmy zabrać z dworca kolejowego Jarka, który miał przyjechać tam pociągiem z Legionowa. Tak też się stało. Kiedy podjechaliśmy na dworzec, Jarek już czekał. W Zgliczynie byliśmy o czwartej. Udało nam się zdążyć na obrządek błogosławieństwa młodych, którego jeszcze nie widziałem. Potem wszyscy udaliśmy się do kościoła katolickiego w Radzanowie na ceremonię zaślubiń. Msza była przydługa i nudnawa, ale to wada wszystkich kościelnych uroczystości. O wpół do siódmej tłuszcza wysypała się z kościoła i zapakowała do samochodów. Konwój kilkudziesięciu samochodów ruszył na wesele do oddalonego o piętnaście kilometrów Myślina. Przed dwoma laty wybudowano tam salę z pokojami gościnnymi z przeznaczeniem na podobne uroczystości. Zanim tam dojechaliśmy, zaczął padać deszcz i nie przestawał padać przez całą noc.
Samo wesele było dobrze zorganizowane. Na zastawionych stołach szybko znalazła się zimna wódka i gorące dania. Z początku nie stroniłem od wódki, ale tak koło północy nie miałem już ochoty. Nawet nie byłem pijany, po prostu nie lubię pić wódki. Okazało się, że bardzo dobrze zrobiłem. Samochód zostawiłem na podwórku w Zgliczynie, a na przyjęcie weselne zabraliśmy się z rodzicami Asi. Prowadził pan Andrzej, czyli ojciec panny młodej. Uznałem, że mogę sobie wypić tyle, na ile będę miał ochotę. Nie pomyślałem jednak, że ojciec panny młodej też się napije z niejednym biesiadnikiem. Koniec końców poprosił mnie, żebym ja prowadził. Była już piąta rano, więc zdążyłem mniej więcej wytrzeźwieć przez te kilka godzin. Zawiozłem ich do domu i wróciłem jeszcze po parę młodą, świadka i Karola. Położyłem się spać o szóstej.
Spaliśmy do południa. Czekały nas jeszcze poprawiny o piętnastej. Obejrzałem występ Szymona Kołeckiego w podnoszeniu ciężarów. Zdobył srebrny medal, osiągając w dwuboju 403 kg.
Poprawiny były już trochę nużące. Byłem niewyspany i zmęczony. O siódmej zdecydowaliśmy się na odwrót. Zabrał się z nami jeszcze brat cioteczny Afuli, Artur zwany Skałą. Zajechaliśmy do Zgliczyna po rzeczy i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Minęła już ósma i robiło się ciemno. Pogoda w miarę dopisywała. Dopiero po wjechaniu na krajową siódemkę zaczął siąpić deszcz. Był bardzo duży ruch, ale głównie w stronę Warszawy. Do samego Olsztyna byłem oślepiany światłami jadących z naprzeciwka pojazdów. Do Olsztyna wjechaliśmy kilka minut po dziesiątej. Zawiozłem Skałę na Jaroty, a po chwili i my byliśmy w domu. Przebrałem się na sportowo i pojechałem oddać samochód tacie. Do domu wróciłem na rowerze. Na szczęście nie padało. Zmęczony jak byk po corridzie umyłem się i padłem na łóżko.

piątek, 15 sierpnia 2008

Końcówka urlopu

Jutro wyjeżdżamy na ślub i wesele Lidki, siostry Asi. Będzie to też ostatni weekend mojego urlopu. Od powrotu z Krakowa codziennie gram w tenisa. W środę zagraliśmy debla ze Zdzichem przeciwko Maliniakowi i Piotrkowi Jasińskiemu. Wygraliśmy 3:6, 6:4, 7:6. W czwartek rano Zdzichu pojechał do Londynu, a ja zagrałem z Maliniakiem singla. Rozegraliśmy wyrównany mecz, który wygrałem 7:5, 6:4. Dzisiaj jednak pada i gry nie będzie.
W wakacje jest fatalne połączenie komunikacyjne ze Zgliczynem. Do Mławy jeszcze da się normalnie dojechać, ale potem jest dramat. Do Radzanowa jeżdżą dwa autobusy: pierwszy o ósmej rano, drugi o wpół do piątej po południu. Ślub jest na piątą, zatem drugi autobus odpada. Z kolei na ten poranny nie ma dojazdu z Olsztyna. Ostatecznie pożyczyłem od taty samochód i problem transportu został rozwiązany.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Powrót do Olsztyna

Pociąg powrotny do Olsztyna odjeżdża z Krakowa o 12:12. Marek odwiózł nas i nasze bagaże na dworzec. Kupiliśmy bilet rodzinny, gdyż mama zabrała ze sobą wnuka, czyli Mikołaja. Dzięki temu zaoszczędziliśmy trochę mamony. O dziwo pociąg nie miał opóźnienia, jak to zwykle bywa na tej trasie. Zgodnie z planem, dziesięć minut po dziewiątej wieczorem, wysiedliśmy na dworcu Olsztyn Zachodni. Mama z Mikołajem pojechała do domu taksówką, a my po chwili spaceru byliśmy w domu. Ja oczywiście musiałem się nieco posilić i dopiero wtedy położyłem się spać.

niedziela, 10 sierpnia 2008

Grill na działce, czyli ostatni dzień w Krakowie

Zdecydowaliśmy się nie jechać na grilla do Izy i Marcina. Chcieliśmy spędzić ten dzień z Renią i mamą.
Po śniadaniu poszliśmy na pobliski cmentarz Rakowicki. Odwiedziliśmy groby znanych osób: Marka Grechuty, Piotra Skrzyneckiego, Tadeusza Kantora. Kobiety poszły na rozpoczynającą się właśnie w cmentarnym kościele mszę, a ja udałem się do domu.
Gdy byliśmy znowu w komplecie zdecydowaliśmy, że dzisiaj nie robimy obiadu. Mieliśmy spożyć go na działce w formie kiełbasy z grilla i piwa. Ruszyliśmy zatem całą zgrają na działkę Marka i Reni. Znajduje się ona pięć minut drogi od ich domu. Asia z Renią i dzieciakami została na działce, a ja z mamą poszliśmy po zakupy. Zaopatrzeni w kiełbasę, piwo, brykiet i podpałkę do grilla w płynie szybko dołączyliśmy do reszty. Grill był nieco zawilgocony i niezbyt czysty, więc na początek dokładnie go oczyściłem i wystawiłem na słońce do wyschnięcia. Potem wziąłem się za rozniecanie na nim ognia. Nie mam w tym wielkiej wprawy, ale po dłuższym czasie wszystko zaczęło działać jak należy.

Szybko się okazało, że piwa jest za mało. Znowu poszedłem po uzupełnienie zaopatrzenia z mamą. Spędziliśmy na działce ładnych kilka godzin. Do domu wróciliśmy po siódmej. Zasiedliśmy do kolacji. Niebawem też wrócili z gór Marek i Darek. Mieli ze sobą wino, a stół był pełen strawy, więc nikt nie mógł narzekać. Chłopaki poopowiadali o trudach wspinaczki górskiej, a ja z Asią o pokonanych przez nas trasach.

sobota, 9 sierpnia 2008

Odwiedzamy Izę

Na dzisiaj zaplanowaliśmy odwiedziny u Izy, przyjaciółki Asi z lat młodzieńczych. Mieszkały razem w Olsztynie na ul. Pływackiej kilkanaście lat temu.
Czas do obiadu spędziłem opisując nasze przygody w górach. Reszta towarzystwa pojechała do Ikei.
Po obiedzie poszliśmy do centrum na tramwaj linii 34. Dojechaliśmy nim na pętlę na Kurdwanowie. Stamtąd mieliśmy już tylko kilka minut pieszo na Łapanowską, przy której mieszka Iza z mężem Marcinem oraz synem. Po drodze zaopatrzyliśmy się w wino i szybko odnaleźliśmy właściwy budynek. Najpierw rozpiliśmy wino. Następnie Marcin wyciągnął z lodówki śliwowicę. Zawiera ona 70% alkoholu, ale wchodzi gładko. Butelka nie była pełna, więc i z nią poradziliśmy sobie szybko. Teraz nasi gospodarze wyciągnęli piwo. Byli przygotowani, jak trzeba. Posiedzieliśmy do dziesiątej i pożegnaliśmy się. Jutro mieliśmy przyjechać do nich na grilla.

piątek, 8 sierpnia 2008

Dolina Pięciu Stawów

Tego dnia nie ruszyliśmy rowerów. Zdecydowaliśmy się wracać wieczorem do Krakowa. Wcześniej jednak Asia podsunęła pomysł zdobycia Doliny Pięciu Stawów. Najpierw należało dotrzeć na Łysą Polanę. Nie było z tym problemu, gdyż regularnie kursowały po okolicy busy. Najpierw musieliśmy dotrzeć do Bukowiny Tatrzańskiej. Ze spakowanymi rzeczami i przygotowanym jedzeniem poszliśmy w kierunku tej miejscowości. Zaplanowałem dotrzeć tam piechotą. Jest to odległość nieco ponad trzy kilometry. Ledwie jednak wyszliśmy na ulicę, podjechał bus. Skorzystaliśmy zatem z okazji i wsiedliśmy. Bus jechał jednak inną, dłuższą trasą. Nie byliśmy doinformowani i wysiedliśmy w Bukowinie za wcześnie. Zgodnie z instrukcjami było tam rondo, ale okazało się, że to nie jest właściwe rondo. Miejscowy góral radził nam dojechać na miejsce autobusem, gdyż zostały nam jeszcze prawie cztery kilometry pod górę. Czekaliśmy na szczęście tylko dziesięć minut, zatem po chwili byliśmy na miejscu, czyli w Bukowinie na Klinie. Według rozkładu bus do Polanicy miał być za niecały kwadrans. Wcześniej jednak podjechał facet i zapytał, czy jedziemy do Polanicy. Wszyscy potwierdzili i wpakowaliśmy się do środka. Po dziesięciu kilometrach wysiedliśmy przy wielkim parkingu, od którego zaczyna się piesza trasa nad Morskie Oko. Jeszcze tylko opłaciliśmy wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego i rozpoczęliśmy realizować właściwy plan na dzisiaj. Była godzina dziesiąta.
W stronę Morskiego Oka szły tłumy ludzi. Najpierw dotarliśmy do informacji turystycznej. Mój plan był taki, że z Doliny Pięciu Stawów pójdziemy przez góry do Zakopanego. Powiedziałem pani w informacji o moim pomyśle, a ona zdziwiła się, że chcemy zrobić to jeszcze dzisiaj. Uzmysłowiła nam, że szlak przez góry to nie asfaltowa droga nad Morskie Oko. Spojrzała też krytycznie na nasze sandałowe obuwie. Zrezygnowaliśmy zatem z planu dotarcia do Zakopanego piechotą.
Mniej więcej trzy kilometry od Łysej Polany są Wodogrzmoty Mickiewicza. Tutaj zboczyliśmy z asfaltowej drogi i skierowaliśmy się do Doliny Pięciu Stawów. Trasa nie była lekka. Szliśmy cały czas po kamieniach, wspinając się coraz wyżej. Wzięliśmy mało wody, ale poratował nas jeden z górskich potoków, w którym napełniłem butelkę. Staraliśmy się trzymać w miarę szybkie tempo marszu. Ostatecznie po nieco ponad dwóch i pół godziny zawitaliśmy nad Przedni Staw, pierwszy z pięciu stawów. Znajduje się tu najwyżej położone w Polsce schronisko górskie - 1671 m n.p.m. Usiedliśmy zmęczeni i zaczęliśmy posilać się kanapkami. Asia zamówiła sobie herbatę. Przy okazji zerknąłem z ciekawości na ceny piwa: półlitrowy Żywiec był po osiem złotych. Po napełnieniu żołądków przeszliśmy się jeszcze nad Wielki Staw, który jest położony około sto metrów od Przedniego Stawu. Jak zwykle zrobiliśmy kilka zdjęć i zawróciliśmy do schroniska. Teraz rozpoczęliśmy marsz szlakiem przez Opalone do Morskiego Oka. Trasa biegnie ostro pod górę i po niedługim czasie patrzyliśmy w dół, w Dolinę Roztoki, którą szliśmy przed dwiema godzinami. O wpół do trzeciej osiągnęliśmy najwyższy punkt trasy, mijając po drodze szczyty Świstówka Roztocka i Kępa (oba po 1706 m n.p.m.). Teraz zostało tylko zejście do asfaltowej trasy Polanica - Morskie Oko. Jednakże zejście utrudniał nam nieco deszcz, który rozpadał się właśnie nad Tatrami. Kilka razy poślizgnąłem się na kamieniach, ale na szczęście nie runąłem głową w dół w Dolinę Rybiego Potoku. Po chwili przestało padać i za kwadrans czwarta stanęliśmy na wspomnianej wcześniej asfaltówce. Nad Morskie Oko był niecały kilometr, ale nie chciało nam się już tam iść. Odwiedziliśmy je trzy lata temu i uznaliśmy, że to wystarczy. Skierowaliśmy się więc w stronę Palenicy. Dwadzieścia po piątej byliśmy na miejscu. Od razu wsiedliśmy do busa jadącego do Zakopanego. Po półgodzinnej jeździe wysiedliśmy przy Krupówkach. Znaleźliśmy pizzerię i zamówiliśmy dwie duże Funghi oraz po piwie (pizza 15 zł, piwo 7 zł). Pizze były duże. Swoją ledwo zjadłem, Asia zostawiła dwa kawałki. Skrupulatnie je zapakowałem i poszliśmy na dworzec. Byliśmy strasznie zmęczeni. Ja chodziłem po górach z ciężkim plecakiem, torbą z jedzeniem oraz w krytycznych momentach z torebką Afuli. O ósmej podjechał autobus do Krakowa. Wsiedliśmy do niego z prawdziwą ulgą. Znowu zaczęło padać. W domu u Marków byliśmy wpół do jedenastej. Jeszcze godzinę opowiadaliśmy mamie i Reni o naszych górskich wyprawach.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Rowerami na Słowację

Wstaliśmy o siódmej. Asi nadal przeszkadzał smród od obory. Zjedliśmy śniadanie, poszliśmy po rowery i pojechaliśmy, zgodnie z radą miejscowych, do miejscowości Rynias, leżącej prawie nad samą granicą, którą stanowi w tym rejonie rzeka Białka. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że mają tam swoje domy ojciec dyrektor Rydzyk oraz Michał Żebrowski. Po dotarciu kamienistą drogą na miejsce żadnego z nich jednak nie spotkaliśmy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle domów i ruszyliśmy dalej w las. Postanowiłem bowiem nie wracać tą samą trasą. Chciałem przebić się przez las do drogi prowadzącej z Łysej Polany do Bukowiny Tatrzańskiej. Stamtąd mielibyśmy już blisko do Brzegów. Musieliśmy zsiąść z rowerów, gdyż nie dało się już jechać. Droga była stroma, a do tego bardzo nierówna z mnóstwem kamieni. Nie uszliśmy jednak nawet pięciuset metrów, gdy droga po prostu skończyła się. To znaczy w tym momencie trudno już było mówić o drodze. Był to po prostu coraz mniej widoczny rów z kamieniami i kawałkami drzew. Nie poddałem się od razu. Asia została z rowerami, a ja ruszyłem z kopyta w kolejną przesiekę. Daleko nie zaszedłem: to również była droga donikąd.
Zawróciliśmy więc i dość szybko byliśmy z powrotem w Brzegach. Było jednak ciągle dość wcześnie. Zadzwonił Marek i powiedział, że wyjechał z Darkiem na wspinaczkę o siódmej. Od ponad dwóch godzin stali w kolejce, żeby wjechać na Kasprowy Wierch. Tam mieli się wspinać.
My nie chcieliśmy wracać na kwaterę. Ponieważ Asia chciała jechać na Słowację, a i ja nie miałem nic przeciwko temu, skierowaliśmy się do pobliskiej wsi Jurgów, skąd były trzy kilometry do granicy. Sprawnie tam dotarliśmy i zrobiliśmy przerwę. Nie było tam żadnych celników, nawet pies z kulawą nogą nie zażądał od nas dowodów tożsamości, które przezornie wzięliśmy ze sobą. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy w głąb Słowacji. Nieco ponad dwa kilometry dalej była wieś Podspady. Tu skręciliśmy w prawo, żeby wrócić do kraju przejściem granicznym w Łysej Polanie. Po drodze zrobiliśmy małe zakupy w sklepie w Javorinie. Można tam płacić złotówkami. Niedługo po tym dojechaliśmy do granicy. Tam pożywiliśmy się nieco w słowackiej knajpce gulaszem z knedlami, które zapiliśmy ichnim piwem. Nie omieszkaliśmy porobić sobie zdjęcia na granicy i po chwili zawitaliśmy ponownie do Polski. Teraz trzeba było jechać pod górę trasą na Bukowinę Tatrzańską. W tym momencie mieliśmy do domu dziesięć kilometrów. Nie jest to dużo, ale trzeba wziąć poprawkę na niesprzyjający teren. Asia trochę jęczała ze zmęczenia, ale generalnie trzymała się twardo. Po kilku postojach na odpoczynek i robienie zdjęć w końcu dotarliśmy do Brzegów. Było wpół do piątej. Resztę dnia odpoczywaliśmy i jak zwykle wcześnie poszliśmy spać.

środa, 6 sierpnia 2008

Wyjazd w Tatry

Podczas poniedziałkowego spotkania z Darkiem padła z jego strony propozycja wyjazdu w góry. On z Markiem planowali uskuteczniać wspinaczkę. Darek żyje z nauczania wspinaczki, a Marek też polubił ten sport. Nie miał jednak od dawna okazji do oddawania się tej pasji, więc chciał skorzystać z nadarzającej się okazji. Asia i ja natomiast mieliśmy zwiedzać góry. Umówiliśmy się przed szóstą po południu. Darek miał po nas przyjechać.
Tymczasem Asia umówiła się wcześniej z dawną niewidzianą przyjaciółką, która od lat mieszka w Krakowie. Stwierdziliśmy, że zdążymy z nią trochę pogadać przed wyjazdem w Tatry. Umówiliśmy się na wpół do piątej pod Empikiem na Rynku Głównym. Byliśmy pięć minut po czasie. Izy z mężem jeszcze nie było. Zaraz też zadzwoniła, że spóźnią się z powodu korków. Ostatecznie o godzinie piątej zasiedliśmy w jednym z ogródków piwnych. Na rynku był straszny tłok, gdyż odbywały się pokazowe przejazdy zabytkowych rowerów, takich z wielkimi przednimi kołami. Cykliści ubrani byli w stroje z tamtej epoki. Całość wyglądał naprawdę ciekawie. Po chwili jednak zadzwonił Marek mówiąc, że wyjeżdżamy o wpół do szóstej. Koniec końców posiedzieliśmy z nimi kwadrans i wróciliśmy do domu. Iza nie kryła rozczarowania. Umówiliśmy się jednak na sobotę.
Kiedy dotarliśmy do domu, Darka jeszcze nie było. Niedługo potem jednak do nas zawitał. Spakowaliśmy plecaki do jego dużego Volkswagena, oczywiście włącznie z nieodzownymi rowerami. W tym momencie okazało się, że wyjazd jest zaplanowany na cztery dni, a nie na dwa, jak myśleliśmy. Ostatecznie jednak nie robiło to nam wielkiej różnicy. Zawsze mogliśmy wrócić autobusem do Krakowa.
Po drodze w góry zaopatrzyliśmy się w niezbędny prowiant. Dodatkowo zakupiłem zapięcie do roweru, jako że Marek takowym nie dysponował. Jechaliśmy oczywiście będącą w ciągłym remoncie Zakopianką. Nie było jednak dużego ruchu, więc sprawnie dotarliśmy na miejsce. Miejscowość, w której się zatrzymaliśmy, nosi nazwę Brzegi. W linii prostej leży około kilometr od granicy ze Słowacją.
Najpierw zajechaliśmy do domu, w którym mieli nocować Marek i Darek. Wrzuciliśmy coś na ząb, porozmawialiśmy chwilę z gospodarzami i zaprowadzono nas dwa domy obok. Tam była nasza wcześniej zarezerwowana kwatera. W tym drewnianym domu mieszkali rdzenni górale. Wynajmują pokoje na piętrze turystom. Wszędzie było bardzo czysto. Uderzył nas jednak lekki (Asia uważała, że mocny) smród od obory. Gospodarze trzymają bowiem krowy w przybudówce przy domu. Było po dziesiątej i byliśmy już zmęczeni, więc położyliśmy się spać.

wtorek, 5 sierpnia 2008

Spotkanie z Andrzejem

Wtorek upłynął nam na oczekiwaniu na wcześniej już planowane spotkanie z Andrzejem i Kaśką. Przyjechali do Polski na urlop i dzisiaj wracają do Harlow w Anglii. W końcu Andrzej zadzwonił i umówiliśmy się pod Kościołem Mariackim. Ruszyliśmy żwawo i po niedługim czasie byliśmy na miejscu. Tu spotkała nas niespodzianka, ponieważ było więcej osób, a wśród nich Mateusz, który również pracuje w Tesco w Harlow. Poszliśmy do pubu na Małym Rynku i oczywiście zamówiliśmy piwo. Wypytaliśmy o znajomych z Harlow. Czas płynął szybko. Niebawem Kaśka i Andrzej musieli się zbierać na samolot. Po ich wyjściu wraz z resztą towarzystwa postanowiliśmy zmienić lokal. Ostatecznie zwyciężyła propozycja Kamila, który zachwalał Alchemię na Kazimierzu. Tam posiedzieliśmy już dłużej. Wyszliśmy ostatecznie o jedenastej i po pożegnaniu Tatiany (pochodzącej z Moskwy) i Kamila poszliśmy z Mateuszem z powrotem w stronę Starego Miasta. Rozdzieliliśmy się na Plantach: my poszliśmy do domu, a Mateusz postanowił szukać dalszych wrażeń na Rynku. W domu byliśmy wpół do dwunastej i natychmiast poszliśmy spać.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Kraków

Jesteśmy od soboty w Krakowie. Jeszcze w piątek byłem na kortach Budowlanych w Olsztynie. Grali tam w Memoriale Włodarczyka Bartek i Maliniak. W turnieju deblowym wystąpiło osiem par. W pierwszej rundzie, czyli w ćwierćfinale, chłopaki wygrali w trzech setach z parą z Ełka. W półfinale trafili na duet Laskowski/Dembowski i przegrali 3:6, 3:6. Oglądaliśmy ich zmagania ze Zdzichem i kibicowaliśmy im wytrwale. Przy okazji załapaliśmy się na kiełbasę i piwo. Następnego dnia rano wyjechaliśmy w drogę. W Krakowie byliśmy wpół do piątej. Marek wyjechał po nas na dworzec. Pierwszy wieczór spędziliśmy przy piwie, gawędząc na różne tematy.
W niedzielę o trzynastej były chrzciny Wiktora. Marek nie poszedł do kościoła, ale my byliśmy obecni. Było tradycyjnie, czyli nudno. Potem było przyjęcie dla gości w domu u Marka i Reni. Goście wyjechali w miarę szybko, więc mieliśmy kolejne posiedzenie przy piwie w stałym towarzystwie.
Dzisiaj wstaliśmy przed dziewiątą. Postanowiłem odwiedzić ściankę tenisową, którą namierzyłem jeszcze w Olsztynie. Reszta towarzystwa postanowiła iść ze mną. Po dotarciu na miejsce okazało się, że ścianka jest w średnim stanie technicznym. Poodbijałem około pięć minut i zauważyłem napis, że ścianka płatna jest w recepcji. To mnie ostatecznie zniechęciło, więc ruszyliśmy do domu. Nieco się pożywiliśmy, po czym wziąłem z Asią na cel Kopiec Kościuszki. Szliśmy tam z godzinę. Wspięliśmy się na szczyt kopca. Porobiliśmy zdjęcia, pooglądaliśmy panoramę Krakowa i umęczeni rozpoczęliśmy odwrót. W sumie nie było nas koło 4 godzin. Dowlekliśmy się do Marków po piątej. Był już Darek, zaczęliśmy zatem dyskusję na temat pracy w różnych miejscach. Znowu wrócił pomysł przeprowadzki, przynajmniej na jakiś czas, do Krakowa. Marek wrócił z pracy i pojechał z Darkiem po wino i dodatki. Właśnie wrócili, zatem idę usiąść do stołu.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Kraków blisko

Miniony weekend był bardzo upalny. Najpierw poszedłem z Asią na plaże miejską. Wypożyczyliśmy kajak i popływaliśmy po Jeziorze Krzywym. Po południu pojechałem na tenisa. Graliśmy we trzech: ja, Bartek i Maliniak. Wszyscy byliśmy jednak wyczerpani upałem i gra się nie kleiła. Z tego powodu odpuściliśmy sobie granie w niedzielę. Asia była zadowolona, bo twierdzi, że gram zdecydowanie za często.
Bartek i Maliniak chcą wystąpić w deblu w Memoriale Włodarczyka, który rozpoczyna się w czwartek na kortach Budowlanych przy ul. Radiowej. Wpisowe wynosi 100 złotych od osoby. Jest to turniej ogólnopolski, zatem obsada będzie na pewno bardzo silna. W singlu dziką kartę dostał najlepszy zawodnik naszego województwa, Mikołaj Borkowski. Turniej kończy się w niedzielę. Niestety, nie obejrzę decydującej jego fazy, bo wyjeżdżamy z Asią w sobotę rano do Krakowa. Chyba zabiorę ze sobą rakietę i poodbijam czasem na ściance. Jeśli taką znajdę w miarę blisko mieszkania Marka.
Wczoraj w końcu spotkałem się z Pawłem, który trzy tygodnie temu wrócił z pięcioletniego pobytu w Nowym Jorku. Poopowiadał trochę o pracy i o samym mieście. Mówił to samo, co ja o Anglii: pod względem finansowym jest nieporównywalnie lepiej niż w Polsce. Ale pieniądze to nie wszystko, o czym przekonują się kolejni emigranci.
Dzisiaj musiałem znowu wstać do pracy, niestety. Na duchu podtrzymuje mnie myśl, że będę tu tylko do piątku. Potem dwa tygodnie urlopu.
Ostatni już dzień wypełniam ewidencję czasu pracy. Nasze władze zleciły firmie zewnętrznej audyt w urzędzie. W związku z tym pracownicy tej firmy rozdali nam do wypełnienia formularze. Mamy w nich minuta po minucie odnotowywać codzienny zapis pracy. Robię to bardzo sumiennie, gdyż pragnę się pokazać z jak najlepszej strony. W końcu być urzędnikiem to zaszczyt niemały, a satysfakcja z pracy jaka! Chociaż Franz Kafka też był urzędnikiem i umarł na zapalenie płuc w wieku 40 lat. Mam zatem 6 lat na zmianę pracy.

poniedziałek, 21 lipca 2008

Z powrotem w pracy, niestety

Dzisiejszy dzień jest dniem fatalnym. Wróciłem do pracy po urlopie. Pocieszeniem jest to, że posiedzę tutaj dwa tygodnie i rozpoczynam kolejny urlop, ale póki co czuję się nieciekawie. Jak tylko wszedłem rano do pokoju biurowego od razu rzuciła mi się w oczy kartka z prośbą, żebym zajrzał do szuflady. Oczywiście najchętniej oddaliłbym się od niej na odległość minimum tysiąca lat świetlnych, ale nie mogłem. Chcąc nie chcąc po chwili miałem w rękach kartkę z informacją, że znowu coś jest nie tak z WPI, które przygotowywałem przed pójściem na urlop. Okazało się, że Aneta z Biura Strategii pilnie chce się ze mną skontaktować. Ponieważ jednak nie odwzajemniałem tej potrzeby, zignorowałem to. Nie minęła godzina, a już rozdzwonił się telefon na biurku. Pierwsze dwa połączenia były nieistotne, jednak już trzecie było tym, na które zdecydowanie nie czekałem. Aneta zamierzała wysłać mi faks z prośbą o dokonanie niezbędnych (oczywiście jej zdaniem) poprawek w Wieloletnich Planach Inwestycyjnych. Krokiem ociężałym powlokłem się do sekretariatu po faks. Już tam na mnie czekał, przeklęty. Po chwili ponownie zadzwoniła Aneta z pytaniem, czy wszystko mogę rozczytać. Na odczepnego potwierdziłem i wziąłem się do roboty. Na koniec wysłałem Mdokiem pismo do podpisu przez moje szefostwo. Okazało się jednak, że jest ono nieobecne z powodu spotkania w ratuszu. Moje pismo nie zostanie zatem bez zbędnej zwłoki wysłane do Biura Strategii. W związku z tym oczekuję kolejnego telefonu od koleżanki Anety.
Pogoda jest deszczowa, pasuje zatem do mojego nastroju. Dzisiaj odpoczywam od tenisa, nawet gdy się przejaśni po południu. Muszę w końcu zregenerować się po remoncie i weekendowym graniu.
W piątek odwiedzili nas Placki. Zostaliśmy wyciągnięci na Starówkę, chociaż byliśmy skonani przez prace remontowe i porządkowe w domu. Po powrocie trochę porzępoliłem z Plackiem na gitarze. Nawet nagrał nas na kamerę. Sądzę, że wyszło to bardzo średnio. Byłem zmęczony i nie włożyłem w to granie serca.

poniedziałek, 14 lipca 2008

Malowanie w pełni

Remont trwa. Mimo niego w sobotę po południu pojechaliśmy na ognisko na działkę Jowity. Zabrał się z nami Marek, który w piątek niespodzianie przyjechał z Mikołajem z Krakowa. Wróciliśmy w nocy o wpół do drugiej. W niedzielę wstałem po dziesiątej, pokręciłem się bez sensu i wziąłem się za naciąganie rakiety, w której naciąg pękł mi w czwartek. Byłem umówiony na grę na trzecią i miałem trochę czasu. Niestety, w czasie pracy pękł mi naciąg i musiałem wciągać go od nowa. To znacznie opóźniło wykonywane przeze mnie czynności. Przełożyłem granie na wpół do czwartej i ledwo się wyrobiłem. Grało mi się jednak ciężko. Czułem zmęczenie remontem, no i oczywiście imprezą. Mimo to grałem ponad trzy godziny. Co nawiedzenie, to nawiedzenie.
Dzisiaj zdążyłem położyć drugą warstwę farby na ścianę łazience. Zostało jeszcze malowanie sufitów w kuchni i dużym pokoju oraz ścian w tym ostatnim. A już za tydzień do pracy...

poniedziałek, 7 lipca 2008

Zbliża się remont

Wczoraj odbył się finał Wimbledonu. Skład tego meczu był taki, jaki miał być: Nadal - Federer. Hiszpan za swoim trzecim podejściem zdobył wreszcie upragniony tytuł na trawie. W zaciętym i przerywanym deszczem meczu pokonał Szwajcara 6:4, 6:4, 6:7, 6:7, 9:7. Po raz pierwszy od wielu lat ktoś wygrał w tym samym roku French Open i Wimbledon. Rafa, przy takiej grze, będzie głównym faworytem US Open. A Federer w tym roku ciągle jest bez zwycięstwa w turnieju wielkoszlemowym.
Weekend minął oczywiście również pod znakiem mojej własnej gry w tenisa. W sobotę grałem w parze ze Zdzichem przeciwko Bartkowi i Krzyśkowi. Przegraliśmy 6:0, 6:7, 2:6. Wczoraj z kolei byłem w parze z Władysławem. Graliśmy przeciwko tej samej parze. Przegraliśmy po zaciętym meczu 6:7, 7:6, 4:6. Dzisiaj kolejny mecz. Rakietą Babolata gra się świetnie. Jest duża kontrola nad piłką nawet przy bardzo silnych zagraniach. Czyli mogę grać to, co lubię najbardziej.
Poza tym Asia wymyśliła remont mieszkania, polegający na pomalowaniu ścian i sufitów plus doklejenie w łazience ozdobnego paska nad glazurą. Na razie kupujemy materiały. I tak na przykład dzisiaj byliśmy w Praktikerze oddać niepasujące kafelki. Zwrot został przyjęty. Właściwego zakupu dokonaliśmy w Wemie. A teraz, niestety, trzeba będzie wziąć się do roboty. Na początek czeka mnie szpachlowanie pęknięć na ścianach i sufitach. Brrrrrr!
Ostatnio coraz bardziej szwankuje mi komputer. Sformatowałem dysk i przez chwilę było dobrze. Potem znowu zaczął bardzo wolno pracować. Menedżer zadań pokazywał, że procesor jest ciągle obciążony w prawie 100%. Wydaje mi się, że to twardy dysk jest uszkodzony. Chciałem zanieść go do serwisu, ale okazało się, że trzyletni okres gwarancji minął w październiku zeszłego roku. No cóż, trudno. Na razie zdefragmentowałem dysk systemowy i, o dziwo, zadziałało! Ciekawe tylko na jak długo.

czwartek, 3 lipca 2008

Wimbledon trwa

Kolejny dzień urlopu mija na sportowo. Przed południem byłem na ściance przy kortach Budowlanych. Ćwiczyłem smecza, którego podczas gry na korcie nie ma okazji nigdy poćwiczyć. Po południu gramy tradycyjnie w Kortowie.
Wczorajsze ćwierćfinały w Londynie obyły się bez niespodzianek. Federer bez problemów pokonał Ancica, a Nadal Murray’a. W półfinałach zmierzą się Roger z Safinem oraz Rafa ze zwycięzcą meczu Schuettler – Clement. Właśnie za chwilę ci ostatni będą kończyli wczoraj zaczęte spotkanie. W tej chwili jest 1:1 w setach.

środa, 2 lipca 2008

Urlop czas zacząć

I stało się! Długo oczekiwany urlop nareszcie doszedł do skutku. Zacząłem go z górnego „c” grając z Bartkiem od dziewiątej rano w tenisa. Niestety, już podczas rozgrzewki Bartkowi pękł naciąg w rakiecie i grał moją zapasową rakietą, którą teraz jest Wilson Hammer. Grało mu się średnio, zresztą mi również. Słońce świeciło ostro i mimo, że kort był prawie cały w cieniu, miejscami występowały prześwity. Z tego powodu widoczność była nienajlepsza, a co za tym idzie uderzenia często były nieczyste. Ostatecznie wygrałem 6:2, 6:0, 6:2. Niestety, przy jednym z mocno rotowanych uderzeń odczułem ból w łokciu, przez co drugi serwis zagrywałem bez wypracowanej ostatnio rotacji.
Teraz oczekuję na ćwierćfinały mężczyzn na Wimbledonie. Dwa mecze zapowiadają się szczególnie ciekawie: Federer – Ancic oraz Nadal – Murray. Liczę na powtórkę finału z Paryża, czyli na mecz Federer – Nadal. Na londyńskiej trawie przewagę będzie miał Szwajcar i na pewno Hiszpan nie wygra w trzech szybkich setach, jak to miało miejsce na Roland Garros. Jednak Rafa ciągle czyni niesamowite postępy i staje się graczem wygrywającym na każdej nawierzchni.

sobota, 28 czerwca 2008

Przed urlopem

Nastał kolejny weekend. Zgodnie z planem od najbliższego poniedziałku powinienem zacząć swój długo oczekiwany urlop. Na przeszkodzie stanęły jednak Wieloletnie Plany Inwestycyjne, które przejąłem po będącym już na emeryturze Bogusławie. Koniec końców odpoczynek od pracy mam zacząć od środy. W związku z tym przerwa skróci mi się z trzech do dwóch i pół tygodnia, ale co robić? Jestem niewolnikiem, bo muszę zarabiać pieniądze na utrzymanie i koniec.
Asia planuje malowanie mieszkania. Oczywiście z moim znaczącym udziałem. A już myślałem, że urlop to czas, kiedy robię to, co chcę. Jak widać jest to nieprawda. Na razie Asia pojechała z Igorem do Zgliczyna, a ja jestem sobie sterem i okrętem.
Igor skończył podstawówkę i ma nadzieję na przyjęcie do gimnazjum nr 3 do klasy siatkarskiej. Niedawno był na Mistrzostwach Polski szkół podstawowych, gdzie jego drużyna zajęła pierwsze miejsce. Zawody odbywały się w Głuchołazach, które leżą w województwie opolskim, tuż przy granicy z Czechami. Dzięki temu sukcesowi Igor duże szanse na przyjęcie do wspomnianego gimnazjum.
Dzisiaj mam zaplanowany singiel z Bartkiem. Za chwilę jadę do Arpisu po nowe piłki. Nie mogę się po nie wybrać już od miesiąca. Niedawno zlikwidowano sklep Leba Sport, który mieścił się na Starym Mieście. Inne sklepy ze sprzętem sportowym są mi zdecydowanie nie po drodze.
Ostatnio dużo grałem i odczuwam lekki ból w łokciu. W zeszłą sobotę graliśmy w turnieju deblowym na Skandzie. Zajęliśmy czwarte miejsce (startowało osiem par), grając trzy mecze. Trwały one łącznie ponad cztery godziny, co zostawia ślad w organizmie. W najważniejszym meczu, w półfinale, ulegliśmy parze Badura/Zieliński 5:7, 4:6.

Niedawno wróciłem z kortu. Najpierw grałem z Bartkiem singla. Na początku pękł mi naciąg w rakiecie. Bartek zaproponował, żebym spróbował pograć jego zapasową rakietą, gdyż chce ją sprzedać. Była to Babolat Pure Drive, przebój zeszłego sezonu. Grało mi się dobrze, mimo zbyt cienkiej rączki. Lepiej się serwuje i jest większa kontrola uderzenia, zwłaszcza przy slajsowanym bekhendzie. Zdecydowałem się na jej zakup. Nawinę grubszą owijkę i będzie grała muzyka. Koszt zakupu – 400 zł.
W czasie gry zadzwonił Władek. Zachęciłem go do przyjścia i gdy już przybył, graliśmy dwóch na jednego. Najpierw ja byłem sam i wygrałem seta 6:0. Potem Władek spróbował swych sił jako singlista i przegrał 2:6. Na koniec zmierzył się ze mną i Władkiem Bartek. Po zaciętym secie pokonaliśmy go 7:5. W sumie grałem trzy i pół godziny. Nie ma to jak solidna dawka tenisa w weekend. Żeby tak można było codziennie! Co ważne, ból w łokciu nie odezwał się ani razu.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

IV Mistrzostwa Polski Samorządowców w Tenisie - Konin 2008

W dniach 23-26 maja pojechałem z Asią i Igorem do Koszalina. Wyjechaliśmy w czwartek w Boże Ciało. Placki przyjęli nas własnoręcznie wypieczonym chlebem i wódką. Ja po trzech kieliszkach zdałem sobie sprawę, że do picia wódki się nie nadaję i dałem sobie spokój. Placek był nieco rozczarowany. W piątek poszedłem do Placka na siłownię i machnąłem trening pod okiem fachowca.
Z kolei w sobotę pojechaliśmy nad morze do miejscowości Mielno. Było słonecznie, ale wiatr dął niemiłosiernie, więc na plaży siedzieliśmy w kurtkach. Dla mnie morze nie jest specjalną atrakcją, ale pojechałem dla towarzystwa. Wieczorem mieliśmy grać na gitarach na siłowni. Plackowi jednak zepsuł się samochód i nie chciało nam się targać sprzętu na piechotę. Do Olsztyna pojechaliśmy w niedzielę.
W piątek 30 maja była majówka wydziałowa, połączona z pożegnaniem odchodzącego na emeryturę Bogusława. Najpierw zrobiliśmy zakupy, tzn. grillowe żarcie i alkohol na 25 osób, a potem to wszystko zawieźliśmy do osady leśnej nad Wadągiem. Tam rozpoczęliśmy przygotowania do imprezy. Reszta towarzystwa dołączyła przed czwartą. Skończyliśmy przed północą.
Natomiast w czwartek 5 czerwca wyruszyłem ze Zdzichem do Konina na IV Mistrzostwa Polski Samorządowców w Tenisie. Mecze ruszyły w piątek rano. Zdzichu startował w kategorii +45 lat, ja do 45 lat. Poza tym obaj zapisaliśmy się oczywiście do turnieju deblowego.
W pierwszym swoim meczu, czyli w 1/8 finału, spotkałem się ze swoim przeciwnikiem z tej samej fazy turnieju sprzed dwóch lat. Był nim Jędrzej Solarski z Poznania. Ponownie go pokonałem, tym razem 6:4, 6:4. W ćwierćfinale trafiłem na jego kolegę, niejakiego Łukasza Judka. Tym razem nie było tak łatwo i przegrałem 4:6, 6:3, 5:10 (w decydującym secie grało się jak w deblu, tzn. tie-break do dziesięciu). Mój oponent był bardzo dobry technicznie i moje bieganie nie wystarczyło na awans do kolejnej rundy.
Z kolei w deblu rozgrywki rozpoczęły się od fazy 1/16 finału. Wygraliśmy dwie pierwsze rundy bez straty seta, ale w ćwierćfinale wyeliminowali nas niezbyt dobrzy zawodnicy. Tu pozostał niedosyt, bo bez problemu mogliśmy osiągnąć półfinał. Spróbujemy znowu za rok.
Szukałem dzisiaj w Internecie wyników meczów finałowych, gdyż wyjechaliśmy do Olsztyna w niedzielę rano, zanim rozpoczęły się decydujące pojedynki. Spieszyło mi się na finał French Open. Zdążyłem i obejrzałem kolejne, czwarte z rzędu zwycięstwo Nadala. Rozgromił Federera 6:1, 6:3, 6:0. Jednak wyników finałów z Konina nie znalazłem.

poniedziałek, 19 maja 2008

Kolejny turniej deblowy

W sobotę brałem ze Zdzichem udział w kolejnym turnieju deblowym na kortach TKKF Skanda. Zgłosiło się pięć par, więc postanowiono, że turniej zostanie rozegrany systemem każdy z każdym. Na początek trafiliśmy na zwycięzców poprzedniego turnieju, czyli na parę Laskowski/Dembowski. Przegraliśmy wyraźnie 3:9 (mecze były rozgrywane do 9 wygranych gemów). Drugi mecz rozegraliśmy też z liczącymi się zawodnikami, a mianowicie z parą Zieliński/Chaciński. Ulegliśmy im 5:9 i nasza sytuacja nie była najlepsza. Mogliśmy zająć już tylko trzecie miejsce. Ale żeby to osiągnąć należało wygrać pozostałe dwa mecze. Teraz stanęliśmy naprzeciw samego prezesa TKKF Skanda Andrzeja Lasoty oraz jego partnera Grzegorza Senderowskiego. Tym razem wygraliśmy bez najmniejszych problemów 9:1. W tym momencie na drodze do miejsca na podium stali tylko panowie Ameljańczyk i Jaśkiewicz. Wyszliśmy na kort w gotowości bojowej i to przyniosło wyniki. Pokonaliśmy przeciwników 9:5 i zdobyliśmy trzecie miejsce oraz 36 punktów do rankingu. Dzięki temu w kolejnym turnieju będziemy parą rozstawioną i to prawdopodobnie z numerem dwa.
Dziś dostałem z napięciem oczekiwany urlop na najbliższy piątek. Chcę jechać z Asią do Koszalina do Placków na cztery dni. Biorę gitarę, piecyk i czadu!

poniedziałek, 12 maja 2008

Oczekiwanie na gitarę

W minionym tygodniu zakupiłem na Allegro gitarę elektryczną. Została wysłana w piątek pocztą kurierską firmy GLS. Do tej pory towaru nie mam, mimo że przesyłka miała dotrzeć w ciągu 24 godzin. Nie pozostaje mi jednak nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.
Wczoraj odwiedziłem swojego stryja Żunia w celu odebrania mu wzmacniacza do gitary. Nie żegnał się z nim zbyt chętnie. Obiecałem mu, że zwrócę piecyk, gdy tylko kupię sobie nowy.

sobota, 10 maja 2008

Rewolucja serwisowa

Czwartkowa akcja kurierska na szczęście nie była zbyt uciążliwa. O godzinie osiemnastej stawiłem się w ratuszowej sali 219. Dostałem legitymację kuriera uprawniającą mnie do doręczania wezwań w sprawie powszechnego obowiązku obrony. Moje zadanie polegało na doręczeniu trzem osobom płci męskiej wezwań do stawienia się w ratuszu. Do pomocy dostałem strażnika miejskiego z samochodem. Szybko i sprawnie załatwiliśmy co trzeba i było po robocie. Kwadrans po siódmej maszerowałem już do domu.
Wczoraj, po jednodniowej przerwie, graliśmy w tenisa na korcie profesorskim. W poniedziałek pan Bańkowski, który przyglądał się naszym wymianom i widział, jak denerwuję się na swój serwis, postanowił mi pomóc. Wyjaśnił, że źle trzymam rakietę i pokazał mi, jak należy to robić. I faktycznie, po zastosowaniu jego rad piłka zaczęła regularnie wpadać w karo serwisowe przeciwnika. Od tej chwili zacząłem serwować lżej, ale z rotacją. Dzięki temu skuteczność podania wzrasta, ponieważ, mimo lżejszego uderzania piłki, jest ona trudna do precyzyjnego zagrania przez przeciwnika. Dzieje się tak właśnie dzięki rotacji, po której piłka odbija się od podłoża wyżej i ze skrętem w lewo. Teraz zadaniem najważniejszym jest zdobycie pewności uderzenia z bekhendu. Forhend funkcjonuje już całkiem dobrze.
Przed wczorajszym graniem naciągnąłem rakietę, gdyż naciąg pękł mi w środę. Oczywiście użyłem maszyny do naciągania własnej konstrukcji. To osiągnięcie natury technicznej miało miejsce w sierpniu 2005 roku. Muszę ją jednak dopracować, głównie z uwagi na otarcia lakieru na rakiecie zdarzające się podczas zakładania nowego naciągu.
Dzisiaj Zdzichu ambitnie wziął po raz kolejny udział w turnieju na kortach TKKF Skanda. Wysłałem do niego sms-a z pytaniem o osiągnięte wyniki, ale na razie bez odzewu.
Z kolei Asia pisze pracę magisterską. Bada w niej wpływ przystąpienia Polski do Unii Europejskiej na plany zawodowe studentów piątego roku naszego uniwersytetu. Też jestem w to zaangażowany, chociaż nie mam do tego sił psychicznych i niespecjalnie się do tego palę.
W związku z udziałem Zdzicha w turnieju dzisiaj nie gramy. Myślałem, że spędzę popołudnie oglądając w telewizji zmagania tenisistów w Rzymie, ale się rozczarowałem. Najpierw mój ulubiony obecnie zawodnik, Amerykanin Andy Roddick, poddał mecz po rozegraniu trzech gemów z Wawrinką ze Szwajcarii. Powodem były dolegliwości pleców. Następnie swój mecz rozpoczęli Serb Djokovic i Czech Stepanek. Po rozegraniu pierwszego seta, którego Serb wygrał 6:0, czeski tenisista skreczował. Widać było, że ma jakieś kłopoty zdrowotne. I tak wyglądały półfinały dużego turnieju w stolicy Włoch. Mam nadzieję, że finał będzie ciekawszym widowiskiem.

czwartek, 8 maja 2008

Ćwiczenia na wypadek wojny

Na popołudnie i wieczór zaplanowano nam ćwiczenia z obrony cywilnej. Po otrzymaniu sygnału mam stawić się w Ratuszu. Tam dostanę adresy ludzi, którym będę musiał dostarczyć wezwania do stawienia się w trybie natychmiastowym w określonym miejscu. Bogusław mówi, że kiedyś też uczestniczył w takiej akcji i wrócił do domu o pierwszej w nocy. Mam nadzieję, że tak drastycznie nie będzie.
Dzisiaj Bogusław złożył wypowiedzenie z pracy w związku z odejściem na emeryturę. Będzie w pracy do końca maja, potem wykorzysta urlop i od 20 czerwca będzie już w stanie spoczynku. Przedtem jednak organizuje pożegnanie. Odbędzie się ono w wypróbowanym już miejscu, a mianowicie w Osadzie Leśnej nad rzeką Wadąg. W przyszłym tygodniu jedziemy tam we dwóch na wizję lokalną i wtedy przygotowania ruszą pełną parą.
Gadałem też z Plackiem przez GG. Nagrał dla mnie płytę z naszym wspólnym gitarowym graniem w Morągu. Ma wysłać mi ją pocztą. Skonsultowałem się z nim także w sprawie organizacji treningu siłowego w czasie sezonu tenisowego. Placek zaakceptował mój plan, który zakłada ćwiczenia każdej grupy mięśniowej raz w tygodniu przez około godzinę. Odpowiada mi to, a zdanie instruktora kulturystyki z zawodu i zamiłowania ma swoją wagę.

sobota, 3 maja 2008

Majówka w Morągu

Właśnie wróciliśmy z Morąga ze spotkania towarzyskiego z Plackami i Ganckami. Trochę wypiliśmy (poszły dwa litry wódki) i dzisiaj nie czujemy się najlepiej. Szczególnie Asia, która zgodnie z tradycją zatruła się dodatkowo papierosami. Generalnie jednak było bardzo fajnie. Placek przywiózł swoją gitarę i wzmacniacz, więc pograliśmy trochę. Aneta zarejestrowała nas przy tej czynności kamerą i teraz czekam, aż zgrają to w domu na płytę i nam prześlą. To mnie zachęciło do zakupu porządnej gitary elektrycznej i wzmacniacza. Sąsiedzi trochę ucierpią, ale muszą poświęcić się dla sztuki.
Dzwonił już do mnie Henryk z Jodłowej z propozycją gry. Odmówiłem z oczywistych względów. Z kolei Zdzichu grał dzisiaj w turnieju singlowym na Skandzie. Ciekawym, jak mu poszło.

piątek, 2 maja 2008

I Turniej Deblowy na kortach TKKF Skanda

Wczoraj, zgodnie z zapowiedziami, grałem ze Zdzichem w turnieju deblowym inaugurującym ten sezon tenisowy. Zgłosiło się czternaście par. Między innymi zawitał na korty przewodniczący Rady Miasta Olsztyn Zbigniew Dąbkowski (grał w parze ze znanym trenerem tenisa Sosnkowskim), Przemek Centkowski, Michał Boraczyński, bracia Smoczyńscy.
W tym roku korty przygotowane zostały znakomicie. Nawierzchnia jest idealnie równa i twarda. Byłem pozytywnie zaskoczony.
W 1/8 finału trafiliśmy na parę Wojewoda/Warykiewicz. Wygraliśmy bez problemów 6:2, 6:2. W ćwierćfinale czekali na nas rozstawieni Tomalik i Chaciński. Ci byli już lepszymi graczami i pokonali nas 5:7, 6:0, 10:8. Ciekaw jestem, kto grał w finale. Niestety, na stronie TKKF Skanda nie ma jeszcze żadnych wyników.
Ogólnie grało mi się średnio. Robiłem za dużo prostych błędów wynikających z nieogrania z nawierzchnią ziemną. Potrzebuję około miesiąca na przystosowanie się do kortowej mączki.
Dziś wieczorem, po Asi pracy, jedziemy do Gancka na majówkę. Jadę bez gitary, ale za to z wódką. Będą też Placki. Zapowiada się fajne posiedzenie. Pogoda jest deszczowa, ale trudno. Będziemy raczyć się w domu.

środa, 30 kwietnia 2008

Sezon tenisowy otwarty!

Wielkimi krokami zbliża się pierwszy w tym sezonie turniej deblowy dla amatorów na kortach TKKF Skanda. Ostatnie trzy dni porządnie przepracowałem na kortach ziemnych. W niedzielę grałem z Bartkiem. Odbijaliśmy na korcie płatnym w Kortowie. Trwało to dwie i pół godziny, ale grało się średnio. Pomijając odzwyczajenie się od gry na ziemi, nawierzchnia była niezbyt równa i zbyt miękka. W poniedziałek wszedłem ze Zdzichem po raz pierwszy w tym roku na kort profesorski. Też nie grało się rewelacyjnie, ale nawierzchnia była trochę lepsza. Także wczoraj zagraliśmy dwusetówkę, natomiast dzisiaj robimy przerwę regeneracyjną przed jutrzejszym turniejem.
W piątek wybieram się z Asią do Morąga. Przyjeżdża Placek z Anetą z Koszalina. Spotykamy się u Gancka na imprezie. W programie jest między innymi granie na trzy gitary. Tylko na razie nie wiadomo, czy uda nam się zgromadzić niezbędną liczbę instrumentów.

sobota, 26 kwietnia 2008

Funty zostały wymienione

Kort profesorski w Kortowie jeszcze nie jest przygotowany do gry. Prezes Szarejko pojechał wypocząć do Maroka i w związku z tym nikt nie zajmuje się niezbędnymi przygotowaniami. Zatem wczoraj skorzystaliśmy jeszcze z sali w IV LO. Mimo że miałem tydzień przerwy grało mi się dobrze. Pękł mi też w końcu naciąg. Wytrzymał całą zimę. Na pakiecie nie ma piasku, który jest głównym czynnikiem powodującym zrywanie naciągów w rakietach tenisowych.
Dzisiaj zadzwonił Bartek i chciał poodbijać. Odmówiłem z uwagi na zaplanowany trening siłowy. Umówiliśmy się na jutro.
Wczoraj sprzedałem swoje zarobione w Anglii funty. Dali mi za nie w kantorze w Ince 4,27 zł za sztukę. Dzisiaj sprawdziłem kursy walut i funt podskoczył od wczoraj o 10 groszy! Mam nadzieję, że to tylko chwilowy kaprys rynkowy i nie okaże się, że sprzedałem swoje oszczędności w najgorszym możliwym momencie.

sobota, 19 kwietnia 2008

Niedoszły turniej na Jodłowej

Wczoraj, jak to zwykle w piątki, grałem ze Zdzichem w tenisa na sali IV LO. Ostro sobie pobiegałem, mimo że następnego dnia mieliśmy grać w turnieju tenisowym na kortach na Jodłowej. Ten sportowy kompleks jest własnością pana Centkowskiego, właściciela firmy budowlanej Centbud i czołowego przedsiębiorcy w Olsztynie.
Umówiliśmy się na wpół do dziesiątej. Niedługo potem byliśmy na miejscu, gdzie przywitał nas kortowy - nasz dobry znajomy pan Heniu Dąbrowski. W młodości był czołowym dwustu- i czterystumetrowcem na Warmii i Mazurach. Był zadowolony, że nas widzi. Zaraz jednak okazało się, że jesteśmy jedynymi zawodnikami na turnieju. Reszta miała być lada chwila. Tymczasem przybył szef obiektu i zapowiedział, że zjawi się sam przewodniczący Rady Miasta, pan Dąbkowski. I rzeczywiście przyjechał, tyle że lekko zaziębiony i nie miał zamiaru grać. Korzystając z okazji Zdzichu poinformował go, że jest już znany termin Mistrzostw Polski Samorządowców w Tenisie, które mają odbyć się, już po raz czwarty, w Koninie. Przewodniczący obiecał nam pełne poparcie, więc nikt nam chyba nie odmówi wystawienia delegacji na ten wyjazd. Następnie wsiadł do swojego czarnego Mercedesa i odjechał.
Nieopodal kortów zaczęli zbierać się amatorzy treserki psów ze swoimi pupilami. Centkowskiemu się to nie podobało. Powiedział, że nie mają oni żadnego zezwolenia na tego typu działalność. Zadzwonił więc do pełniącego obecnie obowiązki Prezydenta Olsztyna pana Tomasza Głażewskiego. Ten niedługo potem przyjechał. Chwilę porozmawiali, następnie Zastępca Prezydenta udał się do lasu, podążając tropem samozwańczych treserów zwierząt.
My w tym czasie zaczęliśmy już odbijać piłkę na korcie. Po wczorajszym wieczornym ganianiu byłem wyzuty z energii, ale Zdzichu koniecznie chciał rozegrać mecz. Ostatecznie zgodziłem się na jednego seta. Wygrałem 6:1, ale grało mi się nieciekawie. I to nie pod względem technicznym, jak to zwykle bywa, ale kondycyjnym. Lechowi mało było jednego seta, więc namówił Henia na grę. Pokonał go 6:3 i pojechaliśmy do domów.

środa, 16 kwietnia 2008

Tenis rządzi

W zeszłym roku, z powodu mojego wyjazdu do Wielkiej Brytanii, nie pojechaliśmy jako samorząd na Mistrzostwa Polski Samorządowców w Koszykówce do Koszalina. W tym roku chcę to nadrobić. W tym celu napisałem maila do Urzędu Miasta w Koszalinie z pytaniem o termin imprezy. Okazało się jednak, że tym razem turniej organizuje Zielona Góra. Niezwłocznie tam napisałem i dzisiaj otrzymałem informację o tegorocznych rozgrywkach. Przed chwilą zaniosłem ją do sekretariatu, żeby szefowa nadała bieg sprawie.
Mistrzostwa mają odbyć się w połowie czerwca, tydzień po tenisowych mistrzostwach w Koninie. Tam z kolei wybieram się z kolegą Lechem po raz trzeci. Wczoraj odbyliśmy kolejny trening tenisowy na sali. Zagraliśmy na punkty. Wygrałem pewnie, ale jak zwykle nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji. Jedynie serwis nie zawodził: miałem sporo wygrywających zagrań, kilka asów i żadnego podwójnego błędu. Mimo to po raz kolejny przekonałem się, że nie umiem grać na punkty. Nie mogę przezwyciężyć presji wyniku, usztywniam się i robię seriami proste błędy. Może w tym sezonie uda mi się przełamać i zmienić sposób gry. Przydałoby się więcej luzu i spokoju wewnętrznego, a wtedy dobra gra sama przyjdzie w sposób naturalny.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Hydraulika rur odpływowych

Wczoraj bawiłem się w hydraulika. Może nie wyglądam jak słynny polski hydraulik z reklamy, ale byłem skuteczny. Czyściłem u mamy rury odpływowe pod zlewem w kuchni i w łazience. Zabrałem ze sobą specjalną dwumetrową sprężynę, zakupioną przed paroma miesiącami, i nią właśnie grzebałem w otchłaniach kanalizacji. Nie było to przyjemne, szczególnie zapachowo, ale ktoś musiał to zrobić, a ja byłem odpowiednim człowiekiem.
Dzisiaj kolejny dzień prawdziwie wiosennej pogody. Jedynym problemem pozostaje praca i związane z nią ranne wstawanie. Zawsze kładę się spać około dwudziestej drugiej, ale prawie nigdy nie jestem porządnie wyspany. Wstanie z łóżka o szóstej trzydzieści zawsze jest nieprzyjemne i zawsze mam ochotę na jeszcze co najmniej godzinę snu. Z domu wychodzę dziesięć po siódmej, aby zdążyć do urzędu na wpół do ósmej. Przed wyjściem najwięcej czasu zajmuje mi przygotowanie pożywienia na cały dzień pracy. Standardowo kroję dwanaście kromek chleba i robię z nich sześć podwójnych kanapek. To wszystko pakuję do nieodłącznego plecaka i ruszam. Sam spacer jest przyjemny. Lubię wdychać poranne, rześkie powietrze. Często czuję zapach Jeziora Długiego, przy brzegu którego przechodzę. Jak już znajdę się w biurze, czar przyjemnego dnia pryska.
Dzisiaj na duchu podtrzymuje mnie perspektywa wieczornego grania w tenisa. Żyję nadzieją, że piętnasta trzydzieści nastanie bardzo szybko. Niby dzień w pracy trwa zawsze osiem godzin, ale najważniejsze jest subiektywne odczuwanie upływu czasu.
Innym czynnikiem stresogennym jest kurs funta. Obecnie średnia jego wartość to 4,25 zł. W niedzielę, w chwili rozpaczy, rozważałem z Asią pomysł powrotu do Anglii. Tam kurs funta do złotego nie ma żadnego znaczenia. Tak naprawdę wolimy jednak tu zostać, ale przy takim spadku wartości moich brytyjskich oszczędności różne myśli błądzą mi po głowie.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Koniec pracy w firmie Abram

Z firmą Abram rozstałem się bez problemów. W razie czego napisałem podanie z prośbą o rozwiązanie umowy agencyjnej, którą zawarłem z firmą. Według niej obowiązywał mnie trzymiesięczny okres wypowiedzenia. Jednak szef nie widział problemu z powodu rozwiązania jej z dnia na dzień i podpisał moje podanie. Dostałem prawie 730 złotych za sprzedaż jednego Robocleana i pojechałem do domu. Obiecałem jeszcze dostarczyć zaległą ankietę z prezentacji w Warkałach. Wtedy nie miałem czystego druku ankiety i umówiłem się na jej wypełnienie w terminie późniejszym. W tym celu w środę odwiedziłem salon masażu czy też urody mieszczący się w budynku chińskiej restauracji na ulicy Pstrowskiego. Okazało się, że pani Ewa nie zdążyła przygotować dla mnie listy kontaktów do potencjalnych klientów. Koniec końców wpisałem do ankiety tylko jedno nazwisko. W zasadzie nie miało to żadnego znaczenia, gdyż i tak odszedłem z tej pracy. Pani Ewa dała mi jeszcze kontakt do osób zatrudniających ankieterów. Może tam spróbuję swoich sił? Ale to dopiero wchodzi w rachubę po zakupie samochodu.
Teraz czekam na możliwość gry w tenisa na otwartym powietrzu. Pogoda jest coraz lepsza i liczę, że pan prezes Szarejko sprawnie uwinie się z przygotowaniem kortu profesorskiego do sezonu 2008. W sobotę zawoziłem Asię na zajęcia do Kortowa i przyjrzałem się przy okazji kortowi. Nie wygląda źle i mam nadzieję na grę w najbliższy weekend. W tym tygodniu pogramy jeszcze na sali, a potem trzeba się będzie przestawić na nawierzchnię ziemną. Dla mnie jest to zawsze ból i podczas pierwszych gier na mączce czuję się, jakbym całą zimę nie grał w ogóle.

środa, 9 kwietnia 2008

Czy podoba się państwu Roboclean, czyli praca w firmie Abram

Dnia 14 marca rozpocząłem dodatkową pracę jako przedstawiciel handlowy firmy Abram. Wraz z czterema innymi osobami odbyłem szkolenie, zostałem wyposażony w urządzenie sprzątające Roboclean i ruszyłem do klientów.
Na początek mieliśmy odbyć trzy prezentacje urządzenia u znajomych i rodziny. Zaatakowałem więc tatę, koleżankę z pracy Jowitę oraz koleżankę Asi Alicję. Żadna z tych osób nie kupiła ode mnie Robocleana, ale to mnie nie zraziło. Chciałem walczyć dalej.
Na pierwszy miesiąc szef nam zapowiedział, że zapłaci nam za zrobienie dwudziestu pięciu pełnych prezentacji 1700 złotych. Pełna prezentacja oznacza uzyskanie od potencjalnego klienta minimum dwunastu kontaktów telefonicznych do kolejnych potencjalnych klientów.
Niestety, nie było łatwo uzyskać od każdego aż tylu kontaktów. Średnio co druga prezentacja mogła zostać uznana za pełną.
Po pierwszym tygodniu pracy mieliśmy zebranie w firmie. Wtedy dowiedzieliśmy się, że w 1700 złotych za dwadzieścia pięć prezentacji jest wliczona jedna sprzedaż. Z analiz szefa wynikało bowiem, że przy takiej ilości spotkań z klientami jedna sprzedaż musi się udać.
I rzeczywiście! W piątek, dwudziestego ósmego marca, sprzedałem swoje pierwsze urządzenie. Zakupu dokonała polecona przez Jowitę jej teściowa. Wszystko było zatem na dobrej drodze, chociaż prezentacje zaczynały mnie nużyć. Kilka dni temu otrzymałem telefon z firmy z pytaniem, w jaki sposób chcę się rozliczyć za pierwszy miesiąc. Jednocześnie pozbawiono mnie złudzeń: do tej pory mam tylko dziesięć pełnych prezentacji. Oczywiste więc stało się, że będę rozliczał się prowizyjnie. Czyli otrzymam siedemset złotych z groszami – za jedną dokonaną sprzedaż. Tego dnia miałem zacząć swoje wojaże od Jonkowa. Pojechałem tam i wszystkiego mi się odechciało. Ulice były fatalnie oznakowane. Wahałem się, czy dzwonić do ludzi, do których jechałem, i pytać o drogę. Zdecydowałem się jednak, że mam dość i ruszyłem prosto na Jaroty. Zajechałem jeszcze do osoby, u której odbyłem fikcyjną prezentację. Wypełniłem ankietę, założyłem ofertę na naczynia i udałem się do firmy. Tam oznajmiłem, że rezygnuję. Dziewczyny się zdziwiły. Najlepsze było zdanie: „A już zrobiłeś takie postępy!”. Ciekawe, czy miały mnie za idiotę, czy też mówią tak z przyzwyczajenia. W sumie nie było to jednak dla mnie istotne. Szef nie wyglądał na specjalnie przejętego. Na dzisiaj umówiliśmy się na rozliczenie z pieniędzy i zdanie przeze mnie urządzenia. Mam nadzieję, że nie będą mi robili problemów i rozwiążemy umowę za porozumieniem stron.

wtorek, 5 lutego 2008

Spotkanie klasowe

W ostatnią sobotę mieliśmy spotkanie klasowe ze szkoły podstawowej. Doszło do niego dzięki słynnemu ostatnimi czasy portalowi nasza-klasa.pl. Umówieni byliśmy w pubie Highlander na Starym Mieście o godzinie szóstej wieczorem. Byłem na miejscu kwadrans przed czasem. Wstąpiłem do pubu, ale kanapa, na której mieliśmy zasiąść, była zajęta. Wyszedłem zatem na zewnątrz i czekałem, aż ktoś z naszych się zjawi. Tuż przed osiemnastą przyszedł Marcin Fijałkowski. Wkroczyliśmy do środka i zapytaliśmy obsługę, czy rezerwacja dla naszej grupy jest aktualna. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Osobnicy zajmujący kanapę byli poinformowani o konieczności opuszczenia tego miejsca o właściwej godzinie. Tak też się stało. Zamówiliśmy po piwie i czekaliśmy na kolejnych biesiadników. Marcin szybko się zorientował, że nie wziął pieniędzy i pojechał do domu, żeby to nadrobić. Tymczasem zjawił się Trampek, czyli Arek Tamkun. Zdziwił się, że siedzę sam. Chwilę potem doszedł Mariusz Pryk zwany Długim z racji swego wzrostu (1,95 cm). Zaraz wrócił Marcin z pieniędzmi. We czwórkę czekaliśmy na pierwszą przedstawicielkę płci pięknej, czyli tak zwanych kobiet. Okazała się nią Ewa Punda. Niegdyś ruda, teraz miała włosy koloru ciemnego brązu, a może po prostu czarne. Od razu zadzwoniła do Gosi, która poinformowała ją, że jest w tej chwili w Ostródzie. Gosia jechała do nas z Gdańska, gdzie obecnie mieszka i pracuje. Wcześniej jednak zaszczyciła nas Agnieszka Pławska. A ponieważ Ostróda to nie Kraków, wkrótce mogliśmy powitać również Gosię. Zatem zebrało się nas siedmioro. Wspomnienia i rozmowy toczyły się w najlepsze, gdy nagle Marcin powiedział: „O! Pan od historii!”. Odwróciłem się i pomyślałem: „O! Mariusz!”. Był to bowiem nie kto inny, jak Mariusz Badura, nasz nauczyciel historii przez jeden rok szkolny, a obecnie mój współpracownik z Wydziału Edukacji i Sportu. Nie zwlekając zaprosiliśmy go do naszego grona. I tak trwało to spotkanie. Pierwszy poszedł sobie Trampi, gdyż miał chorą żonę. Obiecał jej wrócić wcześnie i słowa dotrzymał. Zaraz też zmył się Marcin. Wypił tylko jedno piwo, gdyż przyjechał samochodem. Mieszka pod Jonkowem i praktycznie nie ma tam dojazdu. Tak przynajmniej tłumaczył. Po jakimś czasie dziewczyny postanowiły opuścić lokal. Zostaliśmy tylko we trzech: dwóch Mariuszów i ja. Nie zabawiliśmy długo. Dopiłem resztę piwa i zakończyliśmy spotkanie klasowe. Mariusz Pryk zadzwonił po kolegów i pojechał do domu radiowozem. Mariusz Badura wziął taksówkę, a ja poczłapałem niepewnym krokiem na Bałtycką.
W niedzielę rano obudziłem się w kiepskiej formie fizycznej. Od razu zrozumiałem, że jest to wynikiem zatrucia dymem papierosowym. Nawdychałem się go sporo. Paliło tylko dwóch Mariuszów, ale to wystarczyło. Czułem się źle do tego stopnia, że nawet nie zjadłem śniadania. A należy wiedzieć, że to mi się praktycznie nie zdarza. Zwykle budzę się głodny jak wataha wilków i muszę pochłonąć większą ilość jadła. Tego dnia jednak dopiero przed czwartą byłem w stanie zjeść obiad. Czułem się ciągle źle i musiałem odpuścić sobie trening siłowy.
Po tym spotkaniu przyszła mi do głowy myśl, żeby urządzić zawody w wyciskaniu sztangi. Trampek i Fiołek trenują na siłowni, więc może być ciekawie. Zaproponuję to na forum w naszej klasie.
Już czwarty tydzień po powrocie z Anglii pracuję w urzędzie. Moje plany odnośnie innych prac chwilowo legły w gruzach i muszę zadowolić się rolą pracownika samorządowego.
W piątek był pogrzeb wujka Gienka. W ciągu miesiąca moja babcia straciła dwóch synów. Cieszmy się więc życiem, bo nie wiadomo, kiedy się skończy. A nikt nie będzie miał dwóch żyć, chyba że wierzy w reinkarnację.

sobota, 12 stycznia 2008

Powrót do urzędu

Tak się składa, że pojutrze, czyli w poniedziałek, zaczynam znowu zmagania w urzędzie miasta. Oczywiście nie jako petent, ale jako zasłużony pracownik. Prawdopodobnie trafię do pokoju numer 10, co jest bardzo ważne ze strategicznego punktu widzenia. Tomaszczuk uciekł do Wydziału Informatyki, więc będzie trochę mniej wesoło. Ale ja się postaram, żeby nie było smutno.
Kurs funta spada tragicznie. Jest duża podaż tej waluty na polskim rynku, stąd jej niezbyt ciekawa wartość. Dodatkowo pojawiły się informacje o zwalniającej tempo gospodarce brytyjskiej. Zatem perspektywy przed funtem, a co za tym idzie także przed moimi oszczędnościami, są nieciekawe.
Już czwarty dzień trzyma mnie jakiś rodzaj przeziębienia. Co to się z człowiekiem porobiło po powrocie z Anglii? Mimo, że nie straciłem hartu ducha, w gruzach poległ mój hart ciała. To już trzecia choroba od czasu powrotu z Wyspy. Zdaje się, że odwykłem od polskich bakterii i wirusów. Jestem dla nich dobrą pożywką. Nawet świat mikrobiologiczny nie lubi emigrantów.
Przedwczoraj rozmawiałem przez Skype’a z Plackiem i Ganckiem. Gancewicz wyciągał mnie w piątek na wódkę. Zachęcał mnie do odwiedzin swojego rodzinnego Morąga. Jednak Asia dzisiaj rano pojechała na szkolenia do Warszawy, a ja chwilowo zdrowie mam nietęgie, zatem musieliśmy to niewątpliwie miłe spotkanie przełożyć.