wtorek, 28 lutego 2012

Tenis w energetyku

Dzisiaj już trzeci tydzień z rzędu odbijaliśmy ze Zdzichem w energetyku. Najpierw tradycyjnie o ścianę, a kiedy kolega Piekarczyk poszedł do domu, rozwiesiliśmy siatkę i dalej przez nią przebijać. Czas szybko zleciał w miłej atmosferze tenisa ziemnego w odmianie halowej. Coraz bardziej łapię czucie i myślę, że w sobotę na hali nie będzie tak źle. Jak już się rozgrzałem porządnie, trochę pouderzałem serwis. Staram się to robić jak najlepiej technicznie i liczę, że przyniesie to efekty w grze na punkty.
W niedzielę wystawiłem na sprzedaż na stronie tablica.pl mój termobag Dunlop Biomimetic . Wylosowałem go w Koninie w zeszłym roku podczas Mistrzostw Polski Urzędasów w Tenisie Ziemnym. Wyceniłem go na 150 zł.
Szybko miałem odzew. Zadzwonił chłopak z Bytomia i był chętny do zakupu. Pytał, ile kosztuje przesyłka. Powiedziałem, że około 15 zł. Podałem konto do przelewu i czekam na pieniądze.

niedziela, 19 lutego 2012

Wymiana rozrządu

W piątek wziąłem urlop, gdyż tego to dnia pojechaliśmy do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Głównym celem podróży była operacja wymiany rozrządu w mojej Maździe 626. Wstaliśmy zatem o siódmej rano, zjedliśmy i wpakowaliśmy się do samochodu. Jeszcze musiałem go oczyścić ze śniegu i lodu, co zajęło dobry kwadrans. Najpierw pojechałem na stację Neste na Warszawską. Wysiadłem, żeby rozpocząć tankowanie. Było zimno, miałem na rękach wełniane rękawiczki. Chcąc otworzyć klapę od wlewu paliwa z powodu poślizgu wełny o metal zatrzasnąłem ją. Zawróciłem do samochodu, żeby jeszcze raz otworzyć klapę, ale w tym samym czasie jakiś NOL podjechał do dystrybutora obsługiwanego przez ten sam terminal i pierwszy podlazł do niego z kartą czy tam z gotówką. Postałem chwilę licząc, że za moment skończy, ale palant modlił się tam przydługawo. Wsiadłem za kierownicę kląc pod nosem i śledziłem w lusterku jego poczynania. W końcu chyba skończył swoje pacierze, bo odszedł i zaczął tankować. Wtedy nareszcie mogłem i ja użyć swojej karty. Zajęło mi to jakieś pięć razy mniej czasu niż tamtemu palantowi, ale cóż mogłem zrobić. Zatankowałem za dwieście złociszy (5,56 za litr) i ruszyliśmy w kierunku Dajtek. Tam zjechałem na stację Orlenu, żeby sprawdzić ciśnienie w gumach. Niestety kompresor był zepsuty. Wyjechałem zatem z Olsztyna licząc na kolejne stacje benzynowe po drodze.
Dojechałem do Osterode i na Rondzie Solidarności zjechałem na kolejną stację paliw. Zgodnie z prawem serii tam również kompresor był nieczynny. Odjechałem jak niepyszny. Ulicą 11 Listopada skierowałem się na Iławę.
Ruch na drodze był średni, ale złośliwie przed nami co chwilę pojawiały się ciężarówki przewożące wielkie drewniane bale. Trudno było taki pojazd wyprzedzić, ale w końcu jakoś się udawało. W Iławie (Deutsch Eylau) był objazd z powodu remontu którejś tam ulicy. W pewnym momencie jednak skręciłem jakoś nieszczęśliwie i zacząłem jechać na Lubawę. Od razu jednak Afula, która czasem do tego miasteczka przyjeżdża służbowo, zorientowała się, że jedziemy źle i zareagowała dźwiękowo. Zjechaliśmy na pobliską stację zasięgnąć języka i oczywiście skontrolować ciśnienie w oponach. Kompresor miał działać, ale po odebraniu końcówki do niego i podłączeniu jej do wentyla upuściłem nieco powietrza. Czym prędzej odłączyłem ten złom i odniosłem końcówkę kompresora do sklepu z ciętym komentarzem. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jadąc już prawidłowo w kierunku Grudziądza.
W Grudziądzu chciałem wypłacić gotówkę na operację wymiany rozrządu. Zauważyłem CH Alfa i skręciłem, aby tam dorwać się do bankomatu. Objechałem teren Alfy dookoła, nie zauważyłem jednak wjazdu. Przy okazji, usilnie wypatrując zjazdu do owego centrum, prawie wpakowałem się pod autobus miejski, który zaatakował mnie z prawej strony. Niestety miał pierwszeństwo i w razie stłuczki moja wina nie podlegałaby dyskusji. Na szczęście znakomity refleks i świetnie wyuczony odruch hamowania zadziałały i nic się nie stało. Pojechaliśmy więc dalej.
Do Maksymilianowa dotarliśmy kilka minut po południu. Podjechałem pod sklep, kupiliśmy najważniejsze rzeczy, czyli głównie piwo. Wpakowaliśmy się do domu gospodarzy i czekaliśmy na powrót Piotra z pracy. Daliśmy mu znać telefonicznie, że już jesteśmy. On skontaktował się z niejakim Kraszanem, czyli tamtejszym specem od Mazd. Po jakimś czasie przybył i odjechał moim wozem w nieznane. Okazało się przy tym, że jedna część, czyli pompa wodna, nie była dostępna w hurtowni i miała przybyć jutro. Cóż było robić? Zająłem się zatem piwkami, których kupiłem cztery (marki Harnaś w butelce). Szybko zniknęły trzy z nich i poczułem się w obowiązku ruszyć do sklepu po kolejne. Sprawnie przebyłem kilometr dzielący mnie od dyskontu. Oddałem trzy puste butelki i zakupiłem kolejne cztery. Tak zaopatrzony wróciłem do domu. Byłem jednak już taki zmęczony, ospały jakiś, że w końcu około dziewiątej ległem do łóżka. Magda wróciła z Zakopanego przed dziesiątą, ale ja nie miałem już siły nawet się przywitać.
Sobota była dniem naprawy właściwej. Kraszan przyszedł z kompletem części do wymiany i pytał, czy to wszystko wymienić, bo koszty okazały się sporo wyższe od przewidywanych. I tak: pasek rozrządu - 89 zł, rolka napinająca - 564 zł (to główny ból), uszczelniacze wału korbowego (2 szt.) - 48 zł, rolka prowadząca - 91 zł, uszczelka pokrywy zaworów - 41 zł, pompa wody - 239 zł, filtr paliwa - 75 zł. Razem dało to niewąską kwotę 1147 zł. Kraszan dostał tam upust i w sumie części kosztowały 990 zł. Za robociznę zaproponował 200 zł, na co przystałem. Trochę zastanawiałem się, czy wymieniać te wszystkie części, ale fakty były takie, że żadnej z nich nie ruszałem do tej pory i nie wiadomo, kiedy w ogóle były one wymieniane. Tak więc z bólem serca zdecydowałem, żeby chłopak robił wszystko. Zapłaciłem te 1200 PLN i liczę, że trochę jeszcze tym samochodem pojeżdżę.
Kraszan odstawił samochód wieczorem około dwudziestej. Przy okazji wyczyścił go w środku i umył karoserię. Aż szkoda było nim dzisiaj jechać, bo pada deszcz i cały biały kolor może zniknąć pod czarnym błotem naszych dróg. Po przyjeździe do Olsztyna nie było jednak źle i widać, że samochód jest wymyty. Ta wyprawa do Maksymilianowa to 435 przejechanych kilometrów.

wtorek, 14 lutego 2012

A zatem zaczęło się

Dziś po pracy w te pędy ruszyłem ku Zespołowi Szkół Mechaniczno-Energetycznych. Miałem już ze sobą termobag z rakietami oraz strój sportowy na przebranie. Około godziny 15:50 znalazłem się pod szkołą. Na parkingu zauważyłem Zdzicha, który też właśnie dotarł na miejsce. Żywo wtargnęliśmy na teren wyżej wspomnianej jednostki oświatowej kierując swe kroki w jedynie słuszną stronę, czyli na salę gimnastyczną. Niech nikogo nie zmyli ta nazwa; bynajmniej nie zamierzaliśmy uprawiać gimnastyki. Na parkiecie szalał już kolega Piekarczyk, do którego natychmiast dołączyliśmy z rakietami w garści. Zaczęło się tłuczenie piłkami o ścianę.
Odbijałem w miarę lekko, żeby nie nadwerężyć stawów po tak długim okresie abstynencji tenisowej. Czasami mnie korciło, żeby przywalić jak należy, ale wykazałem wstrzemięźliwość godną średniowiecznego ascety. Po godzinie, kiedy kolega Piekarczyk oddalił się do domu, zawiesiliśmy siatkę i zaczęliśmy przebijanie. Trzeba nadmienić, że sala miała raczej ograniczoną przestrzeń i mieściło się na niej boisko do siatkówki. Niestety nie można było swobodnie pograć nawet na pola do siatkówki, ponieważ po mojej stronie linia końcowa znajdowała się w odległości około metra od ściany. W tej sytuacji, stojąc nawet na tej linii, nie ma możliwości wykonania zamachu do uderzenia. Musiałem zatem grać dobry metr w boisku. Ale nie ma co narzekać. Grunt, że człowiek poruszał się tenisowo i poprzebijał z wyczuciem trochę piłek.
Oprócz tego zadeklarowałem swój udział od marca w sobotnich grach deblowych na Artyleryjskiej. Podobnież w tym roku składy są zawsze mocne i można porządnie pograć. Poczekamy, zobaczymy.

wtorek, 7 lutego 2012

Zima 2012

Trwa zima stulecia. Temperatura spada nawet do -30 stopni. A ja wytrwale nie gram w tenisa od początku sierpnia 2011. Tak dużo grałem w maju, czerwcu i lipcu, że na początku sierpnia miałem dość. Dopadło mnie znużenie tenisem. I zgodnie ze swoim zwyczajem przestawiłem się na treningi siłowe, gdyż pustki sportowej być nie może.
Teraz jednak dojrzewa we mnie chęć rozpoczęcia kolejnego sezonu. Trochę jeszcze się wstrzymuję z powodu odczuwalnego jeszcze bólu środkowego palca prawej ręki, który dokuczał mi podczas gry w zeszłym sezonie. Kontuzja ta odnowiła mi się po rozpoczęciu treningu dłoni nowo zakupionym przyrządem do ściskania. Ponad miesiąc go nie używam i uraz stopniowo mija, ale czasem jeszcze go odczuwam. Tymczasem ćwiczę w domu na sucho serwis. Dokładniej rzecz biorąc, mniej więcej pierwszą połowę ruchu serwisowego, czyli do wyrzutu piłki włącznie. Jeszcze raz przeanalizowałem w Youtube całą akcję serwisową i stwierdziłem u siebie dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze, prawą nogę ustawiam na wysokości lewej, a powinna być przesunięta wyraźnie za lewą nogę. Po drugie po wyrzucie piłki zbyt szybko opuszczam lewą rękę. Te dwa błędy właśnie staram się wyeliminować podczas ćwiczeń w domu. A gdzieś na początku marca sprawdzę w praktyce, ile to jest warte.