piątek, 29 sierpnia 2008

Powrót do treningów siłowych

Po dwóch miesiącach przerwy powróciłem do treningu siłowego. Wczoraj odbyłem go po raz drugi. Na razie robię lekkie ćwiczenia podstawowe, czyli wyciskanie sztangi na leżąco, podciąganie na drążku, wyciskanie sztangi w pozycji siedzącej, uginanie przedramion ze sztangą, opuszczanie tułowie w podporze tyłem i na koniec brzuch. Ten ostatni męczę dwoma różnymi ćwiczeniami, mianowicie robię dwie serie tradycyjnych brzuszków oraz dwie serie wznosów wyprostowanych nóg leżąc na plecach. Wczoraj specjalnie zrezygnowałem z tenisa, żeby zrobić, co do mnie należy.
Asia ma dzisiaj radę pedagogiczną. Oczywiście pierwszą w życiu. Wczoraj była na szkoleniu z elektronicznego dziennika. Szkoła wprowadza tę innowację, żeby rodzice mogli na bieżąco śledzić przebieg nauki swoich dzieci. Niestety, nie odbywa się to poprzez wprowadzanie danych bezpośrednio do systemu komputerowego. Najpierw nauczyciel wypełnia kartę z lekcji, która potem jest skanowana i w tej formie zamieszczana w internecie. Rzecz jasna, dostęp do systemu możliwy jest dopiero po wprowadzeniu loginu i hasła, które otrzyma każdy zainteresowany rodzic.
W poniedziałek rozpoczął się US Open 2008. Transmitowany jest przez Eurosport codziennie od 17:30. Transmisji nocnych oczywiście nie oglądam z uwagi na konieczność chodzenia do pracy. Agnieszka Radwańska jest już w trzeciej rundzie, przechodząc wcześniejsze etapy turnieju bez straty seta. Za to odpadli już nasi eksportowi debliści Matkowski/Fyrstenberg, przegrywając w pierwszej rundzie z nierozstawioną parą Andrejew/Zwieriew 3:6, 2:6. Najważniejszy jest oczywiście singiel mężczyzn. Tutaj tytułu z zeszłego roku broni Federer, obecny numer 2 rozgrywek ATP. W trzeciej rundzie jest już Nadal, prowadzący w obu rankingach tenisistów. Po wygraniu French Open i Wimbledonu mierzy w zwycięstwo w Nowym Jorku. Oby mu się udało!

środa, 27 sierpnia 2008

Asia ma pracę!

Wczoraj Asia była na rozmowie w sprawie pracy doradcy zawodowego w gimnazjum nr 7. Odezwali się do niej, gdyż rozesłałem e-mailem jej CV do wszystkich szkół publicznych w Olsztynie. Spotkanie z szefostwem szkoły poszło jej dobrze. Dzisiaj oddzwoniono, że jest przyjęta. Będzie miała umowę na zastępstwo na najbliższy rok szkolny.
Również wczoraj rozegrałem w parze ze Zdzichem seta ze zwycięzcami ostatniego turnieju deblowego na Skandzie, czyli z Bartkiem i Maliniakiem. Wygraliśmy 6:4. Niestety coraz szybciej robi się ciemno i możemy grać maksymalnie do ósmej. Chcemy dogadać się z facetem zarządzającym sąsiednimi kortami płatnymi, żeby włączał nam oświetlenie. Oczywiście odpłatnie.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Bartek i Maliniak wygrali V Turniej Deblowy TKKF Skanda

Nasi sparingpartnerzy, z którymi gramy na co dzień w Kortowie, wygrali V Turniej Deblowy na kortach Skandy w Olsztynie. Najpierw pokonali mnie i Zdzicha w półfinale, a potem w finale wygrali z parą z Elbląga Żurkowski/Jurczyński 6:3, 6:2. Ucieszyłem się szczerze, że nasi górą. W poprzednim turnieju odpadliśmy właśnie z elblążanami, więc traktuję zwycięstwo chłopaków jako rewanż za naszą porażkę. My zajęliśmy ostatecznie trzecie miejsce i zdobyliśmy po 36 punktów rankingowych. Tym samym w kolejnym turnieju wystartujemy jako para numer jeden. To nam daje pierwszy mecz z zawodnikami nierozstawionymi, czyli teoretycznie słabszymi. To jednak może niewiele znaczyć, bo Bartek i Maliniak też byli nierozstawieni, a wygrali turniej.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Po turnieju

W sobotę padało, więc turniej tenisowy został przeniesiony na dzisiaj. Byłem na miejscu o dziewiątej. Zgłosiło się osiem par, czyli układ był idealny. Wszyscy rozpoczęli swoje mecze jednocześnie na czterech kortach TKKF Skanda. W pierwszej rundzie, która była w tej sytuacji ćwierćfinałem, zagraliśmy przeciwko parze Ameliańczyk/Jaśkiewicz. Grałem fatalnie. Byłem usztywniony bardziej niż zwykle. Nie mam pojęcia z jakiego powodu. Wymęczyliśmy zwycięstwo 6:2, 6:7, 10:7. W półfinale trafiliśmy na parę Cierach/Malinowski, czyli naszych sparing partnerów z Kortowa. Byli jak zazwyczaj lepsi i wygrali bez problemów 6:3, 6:0.
Właśnie zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Przed turniejem zdążyłem obejrzeć końcówkę finału siatkówki mężczyzn, w którym Amerykanie niespodziewanie pokonali Brazylię 3:1. Zaraz potem zaczął się męski finał koszykówki USA - Hiszpania, ale musiałem już wychodzić. Po powrocie do domu, chciałem sprawdzić w telegazecie, czy będzie powtórka tego meczu. Zaraz na pierwszej stronie jednak ujrzałem zdanie, że Amerykanie wygrali. Znając wynik, nie ma takiej frajdy z oglądania meczu, ale mimo to chętnie bym prześledził to spotkanie. Jednak wzmianki o powtórce nie znalazłem. Polacy ostatecznie zdobyli dziesięć medali. Występ naszych był zatem generalnie niezły. Złote medale zdobyli: Leszek Blanik (gimnastyka), Tomasz Majewski (lekkoatletyka - pchnięcie kulą), czwórka podwójna mężczyzn (wioślarstwo). Srebro: Konieczna, Mikołajczyk (kajakarstwo), Maja Włoszczowska (kolarstwo górskie), Piotr Małachowski (lekkoatletyka - rzut dyskiem), Szymon Kołecki (podnoszenie ciężarów), męska drużyna szermierki (szpada), męska czwórka bez sternika (wioślarstwo). Brązowy medal zdobyła Agnieszka Wieszczek w zapasach.

piątek, 22 sierpnia 2008

Piątek, czyli o krok od wolności

Ostatnie trzy dni upłynęły już tradycyjnie pod znakiem pracy i tenisa. Trenujemy przed sobotnim turniejem deblowym. Tylko Zdzichu przebywa w Londynie i wraca prosto na turniej. Zobaczymy, jak mu będzie szło po przerwie w treningach.
Dzisiaj zaczyna się, jak zwykle oczekiwany z niesłabnącą niecierpliwością, weekend. Pierwszy tydzień w pracy po urlopie upływa o dziwo w miarę szybko. Zdążyłem zostać oceniony jako pracownik, zgodnie ze znowelizowaną ustawą o pracownikach samorządowych. Oceny pracownika dokonuje bezpośredni przełożony, który w moim przypadku przyznał mi ocenę dobrą. Według tychże przepisów pierwsza ocena powinna zostać dokonana do 10 października 2007 r. Ja jednak byłem w tym czasie w Anglii. Teraz przypomniano sobie o mojej skromnej osobie.
Ocena taka zwana jest oceną kwalifikacyjną i jest dokonywana okresowo, nie rzadziej niż raz na dwa lata. Z pracownikiem, który otrzymał ujemną ocenę, pracodawca samorządowy niezwłocznie rozwiązuje stosunek pracy za wypowiedzeniem. Pracodawca ma także obowiązek wystąpić z zapytaniem do Krajowego Rejestru Skazanych o udzielenie informacji o każdym pracowniku. Cel jest chyba jasny.
W niedzielę kończy się olimpiada w Pekinie. Polacy zdobyli do tej pory osiem medali i wygląda na to, że na tej liczbie poprzestaną.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Koniec wolności

I jestem pierwszy dzień w pracy. Skończyły się dla mnie wakacje. Wstałem dzisiaj rano z ciężkim sercem. Jakoś nie mogę wykrzesać u siebie zapału do pracy. Czy to się kiedyś zmieni?
Dzwonił Bartek i chciał zagrać w tenisa. Odmówiłem, gdyż muszę się wyspać po wyczerpującym weekendzie. Zajechał Maliniak i pożyczył klucz od kortu. On zagra dziś z Bartkiem. Umówiliśmy się od razu na jutro na debla.
Trwają igrzyska olimpijskie w Pekinie. Polacy na razie stratują z całkiem dobrym efektem. Do tej pory zdobyli trzy złote, trzy srebrne i jeden brązowy medal. Dzisiaj złoto wywalczył gimnastyk Leszek Blanik.
W finale na 100 metrów Jamajczyk Usain Bolt pobił rekord świata, uzyskując 9,69 s.
W tenisie triumfował niezawodny Nadal, który w finale pokonał F. Gonzalesa. Niezależnie od tego, dzisiaj nastąpiła zmiana na miejscu lidera rankingu ATP. Został nim oczywiście Rafa, detronizując Federera. Szwajcar okupował pierwsze miejsce od czterech i pół roku. Na otarcie łez Roger zdobył dla Szwajcarii złoty medal w deblu, występując w parze z Wawrinką.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Ślub i wesele Lidki i Andrzeja

Dziś rano zmarła babcia Lucyna. Zadzwoniłem do taty mówiąc, że za chwilę u niego będę po samochód. On mi na to, żebym przyjechał trochę później, bo w tej chwili załatwia formalności związane ze zgonem babci. Od razu to do mnie nie dotarło. Dopiero jak zjawiłem się u taty po dwóch godzinach, dowiedziałem się szczegółów. A ja akurat dzisiaj jadę na wesele. Samo życie.
Z Olsztyna wyjechaliśmy o drugiej. W Mławie mieliśmy zabrać z dworca kolejowego Jarka, który miał przyjechać tam pociągiem z Legionowa. Tak też się stało. Kiedy podjechaliśmy na dworzec, Jarek już czekał. W Zgliczynie byliśmy o czwartej. Udało nam się zdążyć na obrządek błogosławieństwa młodych, którego jeszcze nie widziałem. Potem wszyscy udaliśmy się do kościoła katolickiego w Radzanowie na ceremonię zaślubiń. Msza była przydługa i nudnawa, ale to wada wszystkich kościelnych uroczystości. O wpół do siódmej tłuszcza wysypała się z kościoła i zapakowała do samochodów. Konwój kilkudziesięciu samochodów ruszył na wesele do oddalonego o piętnaście kilometrów Myślina. Przed dwoma laty wybudowano tam salę z pokojami gościnnymi z przeznaczeniem na podobne uroczystości. Zanim tam dojechaliśmy, zaczął padać deszcz i nie przestawał padać przez całą noc.
Samo wesele było dobrze zorganizowane. Na zastawionych stołach szybko znalazła się zimna wódka i gorące dania. Z początku nie stroniłem od wódki, ale tak koło północy nie miałem już ochoty. Nawet nie byłem pijany, po prostu nie lubię pić wódki. Okazało się, że bardzo dobrze zrobiłem. Samochód zostawiłem na podwórku w Zgliczynie, a na przyjęcie weselne zabraliśmy się z rodzicami Asi. Prowadził pan Andrzej, czyli ojciec panny młodej. Uznałem, że mogę sobie wypić tyle, na ile będę miał ochotę. Nie pomyślałem jednak, że ojciec panny młodej też się napije z niejednym biesiadnikiem. Koniec końców poprosił mnie, żebym ja prowadził. Była już piąta rano, więc zdążyłem mniej więcej wytrzeźwieć przez te kilka godzin. Zawiozłem ich do domu i wróciłem jeszcze po parę młodą, świadka i Karola. Położyłem się spać o szóstej.
Spaliśmy do południa. Czekały nas jeszcze poprawiny o piętnastej. Obejrzałem występ Szymona Kołeckiego w podnoszeniu ciężarów. Zdobył srebrny medal, osiągając w dwuboju 403 kg.
Poprawiny były już trochę nużące. Byłem niewyspany i zmęczony. O siódmej zdecydowaliśmy się na odwrót. Zabrał się z nami jeszcze brat cioteczny Afuli, Artur zwany Skałą. Zajechaliśmy do Zgliczyna po rzeczy i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Minęła już ósma i robiło się ciemno. Pogoda w miarę dopisywała. Dopiero po wjechaniu na krajową siódemkę zaczął siąpić deszcz. Był bardzo duży ruch, ale głównie w stronę Warszawy. Do samego Olsztyna byłem oślepiany światłami jadących z naprzeciwka pojazdów. Do Olsztyna wjechaliśmy kilka minut po dziesiątej. Zawiozłem Skałę na Jaroty, a po chwili i my byliśmy w domu. Przebrałem się na sportowo i pojechałem oddać samochód tacie. Do domu wróciłem na rowerze. Na szczęście nie padało. Zmęczony jak byk po corridzie umyłem się i padłem na łóżko.

piątek, 15 sierpnia 2008

Końcówka urlopu

Jutro wyjeżdżamy na ślub i wesele Lidki, siostry Asi. Będzie to też ostatni weekend mojego urlopu. Od powrotu z Krakowa codziennie gram w tenisa. W środę zagraliśmy debla ze Zdzichem przeciwko Maliniakowi i Piotrkowi Jasińskiemu. Wygraliśmy 3:6, 6:4, 7:6. W czwartek rano Zdzichu pojechał do Londynu, a ja zagrałem z Maliniakiem singla. Rozegraliśmy wyrównany mecz, który wygrałem 7:5, 6:4. Dzisiaj jednak pada i gry nie będzie.
W wakacje jest fatalne połączenie komunikacyjne ze Zgliczynem. Do Mławy jeszcze da się normalnie dojechać, ale potem jest dramat. Do Radzanowa jeżdżą dwa autobusy: pierwszy o ósmej rano, drugi o wpół do piątej po południu. Ślub jest na piątą, zatem drugi autobus odpada. Z kolei na ten poranny nie ma dojazdu z Olsztyna. Ostatecznie pożyczyłem od taty samochód i problem transportu został rozwiązany.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Powrót do Olsztyna

Pociąg powrotny do Olsztyna odjeżdża z Krakowa o 12:12. Marek odwiózł nas i nasze bagaże na dworzec. Kupiliśmy bilet rodzinny, gdyż mama zabrała ze sobą wnuka, czyli Mikołaja. Dzięki temu zaoszczędziliśmy trochę mamony. O dziwo pociąg nie miał opóźnienia, jak to zwykle bywa na tej trasie. Zgodnie z planem, dziesięć minut po dziewiątej wieczorem, wysiedliśmy na dworcu Olsztyn Zachodni. Mama z Mikołajem pojechała do domu taksówką, a my po chwili spaceru byliśmy w domu. Ja oczywiście musiałem się nieco posilić i dopiero wtedy położyłem się spać.

niedziela, 10 sierpnia 2008

Grill na działce, czyli ostatni dzień w Krakowie

Zdecydowaliśmy się nie jechać na grilla do Izy i Marcina. Chcieliśmy spędzić ten dzień z Renią i mamą.
Po śniadaniu poszliśmy na pobliski cmentarz Rakowicki. Odwiedziliśmy groby znanych osób: Marka Grechuty, Piotra Skrzyneckiego, Tadeusza Kantora. Kobiety poszły na rozpoczynającą się właśnie w cmentarnym kościele mszę, a ja udałem się do domu.
Gdy byliśmy znowu w komplecie zdecydowaliśmy, że dzisiaj nie robimy obiadu. Mieliśmy spożyć go na działce w formie kiełbasy z grilla i piwa. Ruszyliśmy zatem całą zgrają na działkę Marka i Reni. Znajduje się ona pięć minut drogi od ich domu. Asia z Renią i dzieciakami została na działce, a ja z mamą poszliśmy po zakupy. Zaopatrzeni w kiełbasę, piwo, brykiet i podpałkę do grilla w płynie szybko dołączyliśmy do reszty. Grill był nieco zawilgocony i niezbyt czysty, więc na początek dokładnie go oczyściłem i wystawiłem na słońce do wyschnięcia. Potem wziąłem się za rozniecanie na nim ognia. Nie mam w tym wielkiej wprawy, ale po dłuższym czasie wszystko zaczęło działać jak należy.

Szybko się okazało, że piwa jest za mało. Znowu poszedłem po uzupełnienie zaopatrzenia z mamą. Spędziliśmy na działce ładnych kilka godzin. Do domu wróciliśmy po siódmej. Zasiedliśmy do kolacji. Niebawem też wrócili z gór Marek i Darek. Mieli ze sobą wino, a stół był pełen strawy, więc nikt nie mógł narzekać. Chłopaki poopowiadali o trudach wspinaczki górskiej, a ja z Asią o pokonanych przez nas trasach.

sobota, 9 sierpnia 2008

Odwiedzamy Izę

Na dzisiaj zaplanowaliśmy odwiedziny u Izy, przyjaciółki Asi z lat młodzieńczych. Mieszkały razem w Olsztynie na ul. Pływackiej kilkanaście lat temu.
Czas do obiadu spędziłem opisując nasze przygody w górach. Reszta towarzystwa pojechała do Ikei.
Po obiedzie poszliśmy do centrum na tramwaj linii 34. Dojechaliśmy nim na pętlę na Kurdwanowie. Stamtąd mieliśmy już tylko kilka minut pieszo na Łapanowską, przy której mieszka Iza z mężem Marcinem oraz synem. Po drodze zaopatrzyliśmy się w wino i szybko odnaleźliśmy właściwy budynek. Najpierw rozpiliśmy wino. Następnie Marcin wyciągnął z lodówki śliwowicę. Zawiera ona 70% alkoholu, ale wchodzi gładko. Butelka nie była pełna, więc i z nią poradziliśmy sobie szybko. Teraz nasi gospodarze wyciągnęli piwo. Byli przygotowani, jak trzeba. Posiedzieliśmy do dziesiątej i pożegnaliśmy się. Jutro mieliśmy przyjechać do nich na grilla.

piątek, 8 sierpnia 2008

Dolina Pięciu Stawów

Tego dnia nie ruszyliśmy rowerów. Zdecydowaliśmy się wracać wieczorem do Krakowa. Wcześniej jednak Asia podsunęła pomysł zdobycia Doliny Pięciu Stawów. Najpierw należało dotrzeć na Łysą Polanę. Nie było z tym problemu, gdyż regularnie kursowały po okolicy busy. Najpierw musieliśmy dotrzeć do Bukowiny Tatrzańskiej. Ze spakowanymi rzeczami i przygotowanym jedzeniem poszliśmy w kierunku tej miejscowości. Zaplanowałem dotrzeć tam piechotą. Jest to odległość nieco ponad trzy kilometry. Ledwie jednak wyszliśmy na ulicę, podjechał bus. Skorzystaliśmy zatem z okazji i wsiedliśmy. Bus jechał jednak inną, dłuższą trasą. Nie byliśmy doinformowani i wysiedliśmy w Bukowinie za wcześnie. Zgodnie z instrukcjami było tam rondo, ale okazało się, że to nie jest właściwe rondo. Miejscowy góral radził nam dojechać na miejsce autobusem, gdyż zostały nam jeszcze prawie cztery kilometry pod górę. Czekaliśmy na szczęście tylko dziesięć minut, zatem po chwili byliśmy na miejscu, czyli w Bukowinie na Klinie. Według rozkładu bus do Polanicy miał być za niecały kwadrans. Wcześniej jednak podjechał facet i zapytał, czy jedziemy do Polanicy. Wszyscy potwierdzili i wpakowaliśmy się do środka. Po dziesięciu kilometrach wysiedliśmy przy wielkim parkingu, od którego zaczyna się piesza trasa nad Morskie Oko. Jeszcze tylko opłaciliśmy wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego i rozpoczęliśmy realizować właściwy plan na dzisiaj. Była godzina dziesiąta.
W stronę Morskiego Oka szły tłumy ludzi. Najpierw dotarliśmy do informacji turystycznej. Mój plan był taki, że z Doliny Pięciu Stawów pójdziemy przez góry do Zakopanego. Powiedziałem pani w informacji o moim pomyśle, a ona zdziwiła się, że chcemy zrobić to jeszcze dzisiaj. Uzmysłowiła nam, że szlak przez góry to nie asfaltowa droga nad Morskie Oko. Spojrzała też krytycznie na nasze sandałowe obuwie. Zrezygnowaliśmy zatem z planu dotarcia do Zakopanego piechotą.
Mniej więcej trzy kilometry od Łysej Polany są Wodogrzmoty Mickiewicza. Tutaj zboczyliśmy z asfaltowej drogi i skierowaliśmy się do Doliny Pięciu Stawów. Trasa nie była lekka. Szliśmy cały czas po kamieniach, wspinając się coraz wyżej. Wzięliśmy mało wody, ale poratował nas jeden z górskich potoków, w którym napełniłem butelkę. Staraliśmy się trzymać w miarę szybkie tempo marszu. Ostatecznie po nieco ponad dwóch i pół godziny zawitaliśmy nad Przedni Staw, pierwszy z pięciu stawów. Znajduje się tu najwyżej położone w Polsce schronisko górskie - 1671 m n.p.m. Usiedliśmy zmęczeni i zaczęliśmy posilać się kanapkami. Asia zamówiła sobie herbatę. Przy okazji zerknąłem z ciekawości na ceny piwa: półlitrowy Żywiec był po osiem złotych. Po napełnieniu żołądków przeszliśmy się jeszcze nad Wielki Staw, który jest położony około sto metrów od Przedniego Stawu. Jak zwykle zrobiliśmy kilka zdjęć i zawróciliśmy do schroniska. Teraz rozpoczęliśmy marsz szlakiem przez Opalone do Morskiego Oka. Trasa biegnie ostro pod górę i po niedługim czasie patrzyliśmy w dół, w Dolinę Roztoki, którą szliśmy przed dwiema godzinami. O wpół do trzeciej osiągnęliśmy najwyższy punkt trasy, mijając po drodze szczyty Świstówka Roztocka i Kępa (oba po 1706 m n.p.m.). Teraz zostało tylko zejście do asfaltowej trasy Polanica - Morskie Oko. Jednakże zejście utrudniał nam nieco deszcz, który rozpadał się właśnie nad Tatrami. Kilka razy poślizgnąłem się na kamieniach, ale na szczęście nie runąłem głową w dół w Dolinę Rybiego Potoku. Po chwili przestało padać i za kwadrans czwarta stanęliśmy na wspomnianej wcześniej asfaltówce. Nad Morskie Oko był niecały kilometr, ale nie chciało nam się już tam iść. Odwiedziliśmy je trzy lata temu i uznaliśmy, że to wystarczy. Skierowaliśmy się więc w stronę Palenicy. Dwadzieścia po piątej byliśmy na miejscu. Od razu wsiedliśmy do busa jadącego do Zakopanego. Po półgodzinnej jeździe wysiedliśmy przy Krupówkach. Znaleźliśmy pizzerię i zamówiliśmy dwie duże Funghi oraz po piwie (pizza 15 zł, piwo 7 zł). Pizze były duże. Swoją ledwo zjadłem, Asia zostawiła dwa kawałki. Skrupulatnie je zapakowałem i poszliśmy na dworzec. Byliśmy strasznie zmęczeni. Ja chodziłem po górach z ciężkim plecakiem, torbą z jedzeniem oraz w krytycznych momentach z torebką Afuli. O ósmej podjechał autobus do Krakowa. Wsiedliśmy do niego z prawdziwą ulgą. Znowu zaczęło padać. W domu u Marków byliśmy wpół do jedenastej. Jeszcze godzinę opowiadaliśmy mamie i Reni o naszych górskich wyprawach.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Rowerami na Słowację

Wstaliśmy o siódmej. Asi nadal przeszkadzał smród od obory. Zjedliśmy śniadanie, poszliśmy po rowery i pojechaliśmy, zgodnie z radą miejscowych, do miejscowości Rynias, leżącej prawie nad samą granicą, którą stanowi w tym rejonie rzeka Białka. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że mają tam swoje domy ojciec dyrektor Rydzyk oraz Michał Żebrowski. Po dotarciu kamienistą drogą na miejsce żadnego z nich jednak nie spotkaliśmy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle domów i ruszyliśmy dalej w las. Postanowiłem bowiem nie wracać tą samą trasą. Chciałem przebić się przez las do drogi prowadzącej z Łysej Polany do Bukowiny Tatrzańskiej. Stamtąd mielibyśmy już blisko do Brzegów. Musieliśmy zsiąść z rowerów, gdyż nie dało się już jechać. Droga była stroma, a do tego bardzo nierówna z mnóstwem kamieni. Nie uszliśmy jednak nawet pięciuset metrów, gdy droga po prostu skończyła się. To znaczy w tym momencie trudno już było mówić o drodze. Był to po prostu coraz mniej widoczny rów z kamieniami i kawałkami drzew. Nie poddałem się od razu. Asia została z rowerami, a ja ruszyłem z kopyta w kolejną przesiekę. Daleko nie zaszedłem: to również była droga donikąd.
Zawróciliśmy więc i dość szybko byliśmy z powrotem w Brzegach. Było jednak ciągle dość wcześnie. Zadzwonił Marek i powiedział, że wyjechał z Darkiem na wspinaczkę o siódmej. Od ponad dwóch godzin stali w kolejce, żeby wjechać na Kasprowy Wierch. Tam mieli się wspinać.
My nie chcieliśmy wracać na kwaterę. Ponieważ Asia chciała jechać na Słowację, a i ja nie miałem nic przeciwko temu, skierowaliśmy się do pobliskiej wsi Jurgów, skąd były trzy kilometry do granicy. Sprawnie tam dotarliśmy i zrobiliśmy przerwę. Nie było tam żadnych celników, nawet pies z kulawą nogą nie zażądał od nas dowodów tożsamości, które przezornie wzięliśmy ze sobą. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy w głąb Słowacji. Nieco ponad dwa kilometry dalej była wieś Podspady. Tu skręciliśmy w prawo, żeby wrócić do kraju przejściem granicznym w Łysej Polanie. Po drodze zrobiliśmy małe zakupy w sklepie w Javorinie. Można tam płacić złotówkami. Niedługo po tym dojechaliśmy do granicy. Tam pożywiliśmy się nieco w słowackiej knajpce gulaszem z knedlami, które zapiliśmy ichnim piwem. Nie omieszkaliśmy porobić sobie zdjęcia na granicy i po chwili zawitaliśmy ponownie do Polski. Teraz trzeba było jechać pod górę trasą na Bukowinę Tatrzańską. W tym momencie mieliśmy do domu dziesięć kilometrów. Nie jest to dużo, ale trzeba wziąć poprawkę na niesprzyjający teren. Asia trochę jęczała ze zmęczenia, ale generalnie trzymała się twardo. Po kilku postojach na odpoczynek i robienie zdjęć w końcu dotarliśmy do Brzegów. Było wpół do piątej. Resztę dnia odpoczywaliśmy i jak zwykle wcześnie poszliśmy spać.

środa, 6 sierpnia 2008

Wyjazd w Tatry

Podczas poniedziałkowego spotkania z Darkiem padła z jego strony propozycja wyjazdu w góry. On z Markiem planowali uskuteczniać wspinaczkę. Darek żyje z nauczania wspinaczki, a Marek też polubił ten sport. Nie miał jednak od dawna okazji do oddawania się tej pasji, więc chciał skorzystać z nadarzającej się okazji. Asia i ja natomiast mieliśmy zwiedzać góry. Umówiliśmy się przed szóstą po południu. Darek miał po nas przyjechać.
Tymczasem Asia umówiła się wcześniej z dawną niewidzianą przyjaciółką, która od lat mieszka w Krakowie. Stwierdziliśmy, że zdążymy z nią trochę pogadać przed wyjazdem w Tatry. Umówiliśmy się na wpół do piątej pod Empikiem na Rynku Głównym. Byliśmy pięć minut po czasie. Izy z mężem jeszcze nie było. Zaraz też zadzwoniła, że spóźnią się z powodu korków. Ostatecznie o godzinie piątej zasiedliśmy w jednym z ogródków piwnych. Na rynku był straszny tłok, gdyż odbywały się pokazowe przejazdy zabytkowych rowerów, takich z wielkimi przednimi kołami. Cykliści ubrani byli w stroje z tamtej epoki. Całość wyglądał naprawdę ciekawie. Po chwili jednak zadzwonił Marek mówiąc, że wyjeżdżamy o wpół do szóstej. Koniec końców posiedzieliśmy z nimi kwadrans i wróciliśmy do domu. Iza nie kryła rozczarowania. Umówiliśmy się jednak na sobotę.
Kiedy dotarliśmy do domu, Darka jeszcze nie było. Niedługo potem jednak do nas zawitał. Spakowaliśmy plecaki do jego dużego Volkswagena, oczywiście włącznie z nieodzownymi rowerami. W tym momencie okazało się, że wyjazd jest zaplanowany na cztery dni, a nie na dwa, jak myśleliśmy. Ostatecznie jednak nie robiło to nam wielkiej różnicy. Zawsze mogliśmy wrócić autobusem do Krakowa.
Po drodze w góry zaopatrzyliśmy się w niezbędny prowiant. Dodatkowo zakupiłem zapięcie do roweru, jako że Marek takowym nie dysponował. Jechaliśmy oczywiście będącą w ciągłym remoncie Zakopianką. Nie było jednak dużego ruchu, więc sprawnie dotarliśmy na miejsce. Miejscowość, w której się zatrzymaliśmy, nosi nazwę Brzegi. W linii prostej leży około kilometr od granicy ze Słowacją.
Najpierw zajechaliśmy do domu, w którym mieli nocować Marek i Darek. Wrzuciliśmy coś na ząb, porozmawialiśmy chwilę z gospodarzami i zaprowadzono nas dwa domy obok. Tam była nasza wcześniej zarezerwowana kwatera. W tym drewnianym domu mieszkali rdzenni górale. Wynajmują pokoje na piętrze turystom. Wszędzie było bardzo czysto. Uderzył nas jednak lekki (Asia uważała, że mocny) smród od obory. Gospodarze trzymają bowiem krowy w przybudówce przy domu. Było po dziesiątej i byliśmy już zmęczeni, więc położyliśmy się spać.

wtorek, 5 sierpnia 2008

Spotkanie z Andrzejem

Wtorek upłynął nam na oczekiwaniu na wcześniej już planowane spotkanie z Andrzejem i Kaśką. Przyjechali do Polski na urlop i dzisiaj wracają do Harlow w Anglii. W końcu Andrzej zadzwonił i umówiliśmy się pod Kościołem Mariackim. Ruszyliśmy żwawo i po niedługim czasie byliśmy na miejscu. Tu spotkała nas niespodzianka, ponieważ było więcej osób, a wśród nich Mateusz, który również pracuje w Tesco w Harlow. Poszliśmy do pubu na Małym Rynku i oczywiście zamówiliśmy piwo. Wypytaliśmy o znajomych z Harlow. Czas płynął szybko. Niebawem Kaśka i Andrzej musieli się zbierać na samolot. Po ich wyjściu wraz z resztą towarzystwa postanowiliśmy zmienić lokal. Ostatecznie zwyciężyła propozycja Kamila, który zachwalał Alchemię na Kazimierzu. Tam posiedzieliśmy już dłużej. Wyszliśmy ostatecznie o jedenastej i po pożegnaniu Tatiany (pochodzącej z Moskwy) i Kamila poszliśmy z Mateuszem z powrotem w stronę Starego Miasta. Rozdzieliliśmy się na Plantach: my poszliśmy do domu, a Mateusz postanowił szukać dalszych wrażeń na Rynku. W domu byliśmy wpół do dwunastej i natychmiast poszliśmy spać.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Kraków

Jesteśmy od soboty w Krakowie. Jeszcze w piątek byłem na kortach Budowlanych w Olsztynie. Grali tam w Memoriale Włodarczyka Bartek i Maliniak. W turnieju deblowym wystąpiło osiem par. W pierwszej rundzie, czyli w ćwierćfinale, chłopaki wygrali w trzech setach z parą z Ełka. W półfinale trafili na duet Laskowski/Dembowski i przegrali 3:6, 3:6. Oglądaliśmy ich zmagania ze Zdzichem i kibicowaliśmy im wytrwale. Przy okazji załapaliśmy się na kiełbasę i piwo. Następnego dnia rano wyjechaliśmy w drogę. W Krakowie byliśmy wpół do piątej. Marek wyjechał po nas na dworzec. Pierwszy wieczór spędziliśmy przy piwie, gawędząc na różne tematy.
W niedzielę o trzynastej były chrzciny Wiktora. Marek nie poszedł do kościoła, ale my byliśmy obecni. Było tradycyjnie, czyli nudno. Potem było przyjęcie dla gości w domu u Marka i Reni. Goście wyjechali w miarę szybko, więc mieliśmy kolejne posiedzenie przy piwie w stałym towarzystwie.
Dzisiaj wstaliśmy przed dziewiątą. Postanowiłem odwiedzić ściankę tenisową, którą namierzyłem jeszcze w Olsztynie. Reszta towarzystwa postanowiła iść ze mną. Po dotarciu na miejsce okazało się, że ścianka jest w średnim stanie technicznym. Poodbijałem około pięć minut i zauważyłem napis, że ścianka płatna jest w recepcji. To mnie ostatecznie zniechęciło, więc ruszyliśmy do domu. Nieco się pożywiliśmy, po czym wziąłem z Asią na cel Kopiec Kościuszki. Szliśmy tam z godzinę. Wspięliśmy się na szczyt kopca. Porobiliśmy zdjęcia, pooglądaliśmy panoramę Krakowa i umęczeni rozpoczęliśmy odwrót. W sumie nie było nas koło 4 godzin. Dowlekliśmy się do Marków po piątej. Był już Darek, zaczęliśmy zatem dyskusję na temat pracy w różnych miejscach. Znowu wrócił pomysł przeprowadzki, przynajmniej na jakiś czas, do Krakowa. Marek wrócił z pracy i pojechał z Darkiem po wino i dodatki. Właśnie wrócili, zatem idę usiąść do stołu.