środa, 31 października 2007

Odwiedziny Sikora

W niedzielę nawiedził nas niedawny współlokator Sikor. Pracował z kumplami to tu, to tam, a teraz zdecydował się na powrót do domu. W tej chwili powinien już być na lotnisku Luton i czekać na samolot do Warszawy. Akurat nie ma Ani, więc nie było nieprzyjemnych starć. W dniu jego przyjazdu wypiliśmy trochę (tzn. ja trochę), a zaraz potem ruszyłem do pracy. Gdy później pytałem, do której godziny siedzieli, nikt nie potrafił mi odpowiedzieć.
Z pracy w Tesco w Harlow odchodzi nasz menadżer Scott. Przenosi się gdzieś bliżej domu, bo tutaj dojeżdża straszny kawał drogi. Ma odejść mniej więcej wtedy, kiedy i ja odchodzę. Czyli za około dwa tygodnie.
Muszę w końcu zebrać się i zadzwonić do banku w sprawie mojego konta w Natwest Bank. Na pismo nie raczyli do tej pory odpowiedzieć. Pofatyguję się jutro do dziadka sąsiada i od niego zatelefonuję. Asia założyła mi już konto walutowe w PKO BP, dzięki czemu dokonam bezpłatnego przelewu moich w trudzie i znoju zarobionych funtów. Muszę również pożyczyć od Michała po raz kolejny wagę i ostatecznie zważyć swój bagaż. Wcześniej jednak nabędę torbę i plecak. To planuję zrobić jutro, chociaż nie chce mi się straszliwie. Jak ja nie lubię chodzić do sklepów, to się po prostu w głowie nie mieści!
Ściągnąłem z sieci "Szklaną pułapkę IV". Zobaczymy, co Bruce Willis jeszcze potrafi. Obejrzałem ostatnio dwa horrory, ale rozczarowałem się okrutnie. Jednym z nich był dosyć znany film "Wzgórza mają oczy", ale jakbym go sobie darował, nic by się nie stało. O drugim nawet szkoda pisać.
Jakiś tydzień temu zarejestrowałem się na portalu Nasza-klasa. Nie ma tam nikogo ani z mojej klasy z podstawówki, ani z liceum, ani ze studiów. Założyłem zatem klasę z IV LO, ale na razie ciągle jestem sam. Przy okazji poszukałem w internecie znajomych z tej klasy i znalazłem Radka. Mieszka w Finlandii, tam zdaje się założył rodzinę i zajmuje się rysowaniem, czyli swoją pasją od najmłodszych lat. Napisałem do niego maila. Szybko odpisał i mamy pogadać na Skype. Pozostałych osób nie znalazłem w sieci.
W piątek wypłata. Jestem ciekaw, czy wraz z nią dostaniemy zwrot nadpłaconej składki ubezpieczeniowej. Jeśli nie, trzeba będzie wszystko załatwiać już z Polski. Niezależnie zresztą od tego będziemy odzyskiwać podatek Asi. Zarobiła kwotę, która jest zwolniona od podatku i dostanie zwrot całości pobranej przez Urząd Skarbowy zaliczki. Będzie to niecałe sto funtów, ale zawsze coś.

środa, 24 października 2007

Weekend czas zacząć

Dzisiaj nasza współlokatorka Ania poleciała do Polski z mężem, który przybył tutaj w poniedziałek. Ma dwa i pół tygodnia wolnego. Ale niedługo i ja doczekam się swojego wolnego - i to znacznie dłuższego. Znowu pożyczę od Michała wagę, żeby nie przekroczyć limitów lotniskowych dotyczących bagażu. Muszę nabyć większą torbę oraz większy plecak. Plecak i tak miałem kupić, więc akurat to dobrze się składa. Moje buty, czarne Nike, nie wyjadą z Anglii. Rozerwały mi się na czubku i dobiję je w pracy. I już trochę ciężaru mniej w bagażu.
Wracając do polityki: ciekaw jestem, jaki plan ma Rokita. Bo że manewry przedwyborcze małżeństwa Nelly i Jana Marii były wykalkulowane, nie mam wątpliwości. Dzięki swej rezygnacji ze startu w wyborach facet mógł liczyć na propozycje każdego zwycięskiego ugrupowania. Teraz czeka na zaproszenie PO, które rozważy i łaskawie przyjmie. Trwają rozmowy koalicyjne z PSL-em, które toczą się na razie bez zgrzytów.
Pogoda jest ciągle nieciekawa. Dzisiaj jest trochę cieplej, ale całkowite zachmurzenie zniechęca do wychodzenia z domu. Chyba tego wolnego nie wykorzystam do rowerowych wojaży. Chociaż kto wie, jeśli będzie w miarę ciepło i bezwietrznie, chyba się skuszę na jakąś wyprawę.
Znowu wraca sprawa rozwiązania umowy internetowej z Virgin'em. Grzesiek z Tesco, który miał przejąć mój internet, wycofał się. Bierze z kolegami z domu sieć z BT (British Telecom). Trudno, trzeba będzie jakoś zręcznie z tego wybrnąć. Najskuteczniejsza będzie likwidacja konta w banku, ale to mogę zrobić dopiero po ostatniej wypłacie, czyli po trzydziestym listopada. A list z banku ciągle nie przychodzi. Mieli mi odpowiedzieć, czy mogę zamknąć konto będąc w Polsce.

wtorek, 23 października 2007

Oficjalne wyniki wyborów

Znane są oficjalne wyniki wyborów: PO - 41,5%, PiS - 32,1%, LiD - 13,1% i PSL - 8,9%. Wydaje mi się, że to dobrze, iż do parlamentu dostały się tylko cztery najważniejsze ugrupowania. Chyba zbliżamy się do amerykańskiego modelu demokracji, gdzie w praktyce liczą się tylko dwie partie: konserwatyści i demokraci. Po stworzeniu koalicji PO-PSL rząd będzie miał większość w sejmie. Niestety, nie wystarczy mandatów do odrzucania ewentualnych wet prezydenta, do czego potrzeba 60% głosów. Zatem w tej materii koalicja będzie musiała liczyć na poparcie LiD-u.
Przeczytałem w internetowym wydaniu Gazety Olsztyńskiej o facecie, który wyjechał do Wielkiej Brytanii i "nie było mu tak różowo". Ten człowiek spod Pasłęka pojechał do Anglii nie mając pieniędzy, załatwionej pracy, mieszkania i bez znajomości języka. Nie wiem, czego się spodziewał. Królewskiego komitetu powitalnego na Victoria Station? Pewnie specjalnie przygotowana limuzyna miała go zawieźć do wysokiej klasy hotelu i tam wziąłby kąpiel. Następnie wypoczywałby przeglądając od niechcenia sterty ofert pracy, które napływałyby do niego nieprzerwanym strumieniem. Wieczorem przychodziłaby masażystka, żeby mógł się zrelaksować i spokojnie zasnąć. Wszystko to oczywiście pokrywałby królewski skarbiec. W końcu, po kilku tygodniach wypoczynku, przyjmuje stanowisko prezesa dużej firmy brytyjskiej. Po roku zostaje milionerem.
W artykule tym najbardziej rozśmieszyło mnie zdanie, że w Anglii nie ma nic za darmo. Brawa za odkrycie Ameryki! Nie wiem, co taki artykuł ma na celu. Pisanie oczywistości według mnie nie ma sensu. Ale to tylko moja opinia, być może takie teksty są bardzo potrzebne.

poniedziałek, 22 października 2007

Zwycięstwo liberalizmu

Wybory, wybory i po wyborach. Wygrała Platforma. Według niepełnych jeszcze danych zdobyła 41,5% głosów wobec 32% PiS-u. W sejmie znajdą się jeszcze LiD (13%) oraz PSL (9%). To ostatnie ugrupowanie jest prawie pewnym koalicjantem Platformy, której zabraknie dosłownie kilku posłów do samodzielnego dysponowania bezwzględną większością mandatów poselskich. Frekwencja wyniosła prawie 55%, była więc najwyższa od wyborów w roku 1989. Większą niż wcześniej grupę wyborców stanowili ludzie młodzi, którzy w głównej mierze zdecydowali o przewadze PO. W Londynie przed trzema punktami wyborczymi ustawiały się nawet kilkugodzinne kolejki. Mój współlokator Andrzej i jego dziewczyna Kaśka nie zagłosowali. Gdyby czekali na swoją kolej nie zdołaliby wrócić tego samego dnia do Harlow. Pozostali Tescowicze oddali swoje głosy, oczywiście na jedynie słuszną opcję polityczną. Bardzo liczą na abolicję podatkową obiecaną przez Tuska. Ciekawe, czy się nie przeliczą.
Ja nie głosowałem i w związku z tym mam lekkie wyrzuty sumienia. Ale na szczęście wszystko skończyło się po mojej myśli. Po raz pierwszy od dziesięciu lat wygrała partia, której tego życzyłem. Dwa lata temu głosowałem na Platformę, która przegrała wtedy niewielką różnicą głosów. Niepokojące jednak jest to, że PiS również uzyskał lepszy wynik wyborczy niż dwa lata temu. Będą zatem silni w kolejnych wyborach. Tym bardziej, że jako opozycja w sposób naturalny będą mieli najprawdopodobniej wyższe od obecnego poparcie.
Odliczam dni do wyjazdu. Zostało mi jeszcze siedemnaście nocy w Tesco, a wszystkich dni w Anglii dwadzieścia cztery. Nasza menedżerka Elen wzięła urlop i zeszłej nocy szefował nam facet z dziennej zmiany. Miałem nadspodziewanie dużo pracy i nie skończyłem ostatniej klatki z barbeque. Wyrobiłbym się spokojnie, ale miałem krótszą zmianę. Przyszedłem zatem do pracy godzinę później, czyli na jedenastą.
Za chwilę zrobię trening, a wieczorem znowu do pracy. Dziwne, że jeszcze nie przyszło do mnie żadne pismo z banku. Czekam na odpowiedź już prawie dwa tygodnie. Czuję, że będę musiał tam dzwonić. Pójdę do dziadka Polaka z sąsiedztwa. Nie lubię robić takich rzeczy, ale na szczęście telefon będzie darmowy. Będę dzwonił z aparatu stacjonarnego, z którego infolinia banku jest bezpłatna.

sobota, 20 października 2007

Jutro wybory!

Wczoraj odbyłem kolejną wyprawę rowerową. Tym razem skierowałem się na południowy wschód. Przejechałem ponad autostradą M11 i szerokim łukiem pojechałem na północ. Dotarłem do miejscowości Sawbridgeworth i tam zawróciłem w kierunku Harlow. Jednak przed miastem odbiłem na zachód i ostatecznie wjechałem do niego od północnego zachodu. W trasie porobiłem trochę zdjęć. Chcę mieć pamiątki z mojego pobytu w Anglii. Nie wiem, czy kiedykolwiek tu wrócę.
Pogoda dopisywała. Było słonecznie, ale gdy tylko słońce na chwilę chowało się za nielicznymi chmurami, od razu robiło się chłodno. Wróciłem do domu o piętnastej i po porządnym obiedzie machnąłem trening siłowy. W jego trakcie pogadałem przez Gadu-Gadu z Tomaszczukiem. Po treningu jeszcze pogawędziłem z Afulą przez Skype i o siódmej położyłem się na dwie godziny, żeby wypocząć przed pracą.
W Tesco odczuwałem trudy minionego dnia. Nawet nie byłem zbyt śpiący, tylko bardzo zmęczony. Jak zwykle w piątek dostawy były solidne. W sumie przyszło szesnaście wózków z mięsem. Nasz teamleader Steve skierował mi do pomocy Cindy (zwaną Gestapo) oraz Leszka. Oni rozłożyli ryby i panierki, a ja zrobiłem całe mięso. Skończyłem za dwadzieścia siódma i po zwiezieniu mięsa, które nie zmieściło się do lodówek, oraz pustych skrzynek zakończyłem tę męczącą noc. Jak zwykle zrobiłem zakupy na trzy dni i niemrawo popedałowałem do domu. Było bardzo zimno. Teraz, gdy wychodzimy do domu, jest jeszcze ciemnawo. Po raz pierwszy od mojego przyjazdu do Anglii poczułem dotkliwy chłód.
Obudziłem się przed szesnastą, ale wstałem dopiero o piątej. Jeszcze czuję w nogach moje dwie wyprawy rowerowe i noc w Tesco. Na obiad ugotowałem słuszną ilość makaronu i usmażyłem dwie piersi z kurczaka pocięte w kawałki. Dodałem sosu (oczywiście firmy Tesco), który wzbogaciłem pieprzem, papryką i tabasco. Wszystko to nałożyłem do miski (do talerza by się nie zmieściło) i zjadłem z apetytem.
Jutro w Polsce wybory. Przejrzałem ostatnie sondaże i wynika z nich, że PO ma około dziesięcioprocentową przewagę nad PiS. Oby prognozy znalazły potwierdzenie w wynikach. W USA Polacy głosują już dzisiaj. W Nowym Jorku w obwodzie Greenpoint zarejestrowało się ponad pięć tysięcy wyborców. Ogólnie w całych Stanach chęć głosowania zgłosiło 41 tysięcy naszych rodaków. Wiadomo, że wśród Polonii zdecydowanie prowadzi Platforma, więc ich głosy też mogą mieć duże znaczenie.
Ja nie głosuję po raz pierwszy od chwili nabycia czynnego prawa wyborczego. Złożyły się na to dwie przyczyny. W nocy z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek pracuję, więc wyprawa do Londynu byłaby uciążliwa. Po drugie zdecydowało też wrodzone skąpstwo. Sam przejazd do Londynu (w dwie strony) kosztuje prawie trzynaście funtów - plus ewentualny dojazd do ambasady. Mam jednak nadzieję, że badania opinii publicznej były przeprowadzane profesjonalnie i faworyt wygra nawet bez mojej pomocy.
Zostało mi jeszcze dziewiętnaście nocy w Tesco. Dopiero teraz poczułem, że to już niewiele. Wezmę któregoś dnia do pracy aparat fotograficzny i porobię trochę zdjęć. Bez nich dokumentacja pobytu w Anglii byłaby bardzo niekompletna.

czwartek, 18 października 2007

Przejażdżka po północno-zachodnim Essex

Ten tydzień w pracy minął mi wyjątkowo szybko. Wczoraj wysłałem pytanie do HM Revenue & Customs (urząd skarbowy) w sprawie odzyskania naszych nadpłaconych składek ubezpieczeniowych. Chcę wiedzieć, czy wysłanie formularzy P46 przez Tesco załatwia sprawę ostatecznie, czy też będziemy musieli wysyłać kolejne dokumenty we własnym zakresie. Pozostali Polacy, pracujący od ponad dwóch lat, nie musieli robić nic. Po prostu po podaniu w Tesco uzyskanego numeru ubezpieczenia po kilku miesiącach otrzymali zwrot nadpłaconych składek razem z wypłatą. Szkoda, że my musimy się tak gimnastykować.
Ponieważ pogoda nie zawiodła, wyruszyłem na przejażdżkę rowerową. Wcześniej odręcznie sporządziłem mapkę terenów, w które zamierzałem się zapuścić. Pojechałem w kierunku zachodnim narodowym szlakiem rowerowym. Jest on jednak wytyczony niezbyt dokładnie i kiepsko oznakowany. W miejscowości Roydon, która znajduje się pięć kilometrów od Harlow, zgubiłem ścieżkę rowerową. Skończyła się po prostu przy przejeździe kolejowym i nie było znaku, gdzie następuje jej kontynuacja. Pojechałem więc wzdłuż rzeki polną ścieżką. Mijałem kolejne śluzy, ale trasy rowerowej nie mogłem odnaleźć. Jechałem przez rezerwaty przyrody, kierując się zmysłem orientacji w terenie. W końcu dotarłem do cywilizacji. Natknąłem się na drogowskaz do Hoddesdon i już wiedziałem, że jestem tam, gdzie trzeba. Popedałowałem żwawo do miasteczka. To miał być najdalszy punkt mojej wycieczki. Od tego momentu powinienem kierować się na Harlow, do którego zgodnie z planem miałem wrócić inną drogą. W Hoddesdon szybko znalazły się drogowskazy na Harlow. Pomknąłem zatem w odpowiednim kierunku mijając po drodze Nazeing, Bumble's Green, Broadley Common i po około dziesięciu kilometrach dojechałem do Harlow. Wjechałem od południowego zachodu na Southern Way, która ciągnie się na wschód przez całą południową część miasta. Skręciłem w Trotters Road i byłem w domu.

czwartek, 11 października 2007

Londyn - wyprawa rowerowa numer dwa

Wczoraj nie kładłem się spać od razu po pracy. Zasiadłem przed komputerem i korzystałem z zasobów internetu. Chciałem położyć się jak najpóźniej, żeby wstać nad ranem - świeży i wypoczęty do przejażdżki do Londynu. Ostatecznie znalazłem się w łóżku przed szesnastą i niedługo potem zasnąłem.
Obudziłem się kilka minut po trzeciej rano. Wstałem i oceniłem stan przedniego koła w rowerze. Trochę powietrza zeszło. Nie chciałem ryzykować i wyciągnąłem dętkę z przedniego koła roweru Andrzeja. I tak go nie używał, bo nie napompował jeszcze sklejonej przeze mnie dętki w tylnym kole. Wziąłem moje koło i poszedłem na pobliską stację benzynową. Było po czwartej i ciemność panowała niepodzielnie. Poza tym było zimno i wilgotno. Na stacji podszedłem do okienka i zapytałem o możliwość napompowania koła. Człowiek z obsługi pokiwał potakująco głową. Chciałem mu zapłacić, ale rzekł, że monety trzeba wrzucić do automatu przy pompowni. Tak też zrobiłem. Minimalną kwotą, jaką należało wydać, było pięćdziesiąt pensów. Wtedy pompka działa przez minutę. Wrzuciłem monety dziesięcio- i dwudziestopensową. Następnie użyłem pięciopensówek, ale wypadały dolnym otworem. Po kilku próbach poszedłem do okienka i zapytałem o co chodzi z tą maszyną. Okazało się, że działają dopiero monety pięćdziesięciocentowe. Rozmieniłem funta, a tymczasem do pompowni podjechał ktoś samochodem i zajął się uzupełnianiem powietrza w kołach. Poczekałem, aż skończy i kiedy odjechał zdałem sobie sprawę, że będę mógł skorzystać z pomki po nim. Rzeczywiście jeszcze działała. Zrobiłem co trzeba i wróciłem do domu.
Tu zacząłem przeglądać przewodnik po Londynie. Skupiłem się na mapce zamieszczonej na końcu. Była trochę niewygodna w użyciu, ale czytelna i przejrzysta. Ostatecznie zdecydowałem, że nie zabiorę ze sobą przewodnika. Był dość ciężki, a ja nie zamierzałem brać ze sobą plecaka. Przy tak długiej trasie miałbym ciągle mokre plecy, co nie byłoby ani przyjemne, ani zdrowe.
Postanowiłem też pojechać trochę inną trasą. Tym razem zamierzałem ominąć Walthamstow i jechać cały czas drogą A104. Stwierdziłem, że tak będzie trochę krócej. Dystans Harlow - centrum Londynu (London Bridge) mierzy tą trasą 35 km. Następnie zająłem się rozrysowaniem schematu dojazdu do miejsca przeznaczenia. Zajęło mi to trochę czasu, ale przy pomocy świetnej brytyjskiej multimap.com wykonałem wystarczająco dokładną mapkę odręczną. Potem zająłem się pakowaniem niezbędnych rzeczy. Zabrałem zatem: aparat fotograficzny (najważniejsze!), zestaw do naprawy dętek rowerowych i klucz do odkręcania kół, moją mapkę, kilka batonów Mars, telefon, kartę bankomatową i trochę drobnych. Wszystkie te rzeczy umieściłem w kieszeniach bluzy.
Ania wróciła z pracy około wpół do siódmej. Było jeszcze ciemno, gdyż na dworze zalegała mgła. Pożyczyłem od naszej współlokatorki oświetlenie do roweru i tak wyposażony ruszyłem o godzinie siódmej w podróż.
Po kilku minutach jazdy poczułem jak marzną mi ręce. Wilgoć w powietrzu była niesamowita i wybitnie przyczyniała się do uczucia zimna. Na razie jechałem chodnikiem wzdłuż drogi szybkiego ruchu A414. Po kilometrze dotarłem do skrzyżowania J7. Tu można wjechać na autostradę M11 prowadzącą z Londynu do Cambridge. Ja jednak zboczyłem na London Road w kierunku Epping. Zjechałem z chodnika i wraz z tłumem samochodów pognałem w kierunku stolicy. Na tym odcinku droga jest wąska, więc kierowcy często wyprzedzali mnie nie zachowując bezpiecznej odległości. Jak wspomniałem była mgła, w związku z czym okulary mi zaparowały. Koniec końców nie chciałem ryzykować. Zjechałem na chodnik i kontynuowałem jazdę obok drogi.
Wraz z przybywaniem dnia mgła szybko się podnosiła. Jeszcze przed Epping ponownie zjechałem na drogę (zresztą skończył się chodnik). Wstawał słoneczny październikowy dzień. Półtora kilometra za Epping przemknąłem pod autostradą M25. Niedługo potem wjechałem już na trasę A104, która doprowadziła mnie do Woodford Green. To tutaj, podczas mojej pierwszej wyprawy do Londynu w czerwcu, schroniłem się przed deszczem na przystanku. Po trzech kilometrach dotarłem do autostrady A406 stanowiącej obwodnicę stolicy Wielkiej Brytanii. Przebiegała pod drogą, którą jechałem. Zatrzymałem się nad nią i zrobiłem zdjęcie, aby upamiętnić ten historyczny moment. Potem podziemnymi przejazdami dla rowerów dostałem się na ścieżkę rowerową i kontynuowałem podróż trasą A104. Minąłem Forrest Road, w którą skręciłem podczas pierwszej wyprawy i tym razem pojechałem prosto. Po kolejnych kilometrach przejechałem rzeczkę Lee i po chwili dojechałem do ronda, na którym skręciłem w lewo w Lower Clapton Road. Potem powinienem był skręcić w prawo w Crickfield, ale trochę się zagapiłem. Szybko to jednak nadrobiłem skręcając w Dalston LA i po kilku minutach wróciłem na wytyczoną trasę. Teraz już bez problemów dotarłem do Kingsland Road, która prowadzi prosto na London Bridge nad Tamizą. Fakt, że później przechodzi ona w High Street, potem w Schoredith, następnie w Bishopsgate, w Gracechurch i ostatecznie w King William Street w niczym nie przeszkadza. O godzinie dziewiątej piętnaście znalazłem się na London Bridge. Dojazd tu zajął mi zatem ponad dwie godziny. Taką odległość bez problemu można przejechać w niecałe półtorej godziny, ale trzeba było widzieć poranny szczyt komunikacyjny w Londynie!
Przejechałem przez most i znalazłem się na południowym brzegu Tamizy. Posiliłem się Marsem i ruszyłem wzdłuż rzeki w kierunku zachodnim. Ponieważ nie miałem mapy, zdecydowałem się trzymać Tamizy, żeby nie tracić czasu na błądzenie. Mijałem po kolei Southwark Bridge, Millenium Bridge, Blackfriars Bridge, Waterloo Bridge, Golden Jubilee Bridge, Westminster Bridge i Lambeth Bridge, przy każdym robiąc sobie zdjęcia.
Przy moście Lambeth Bridge odbiłem nieco od rzeki i pojechałem dalej na zachód. Tu jednak miasto jest już mniej ciekawe. W dzielnicy Chelsea, w okolicach Battersea Bridge, zawróciłem w kierunku City. Postanowiłem odwiedzić raz jeszcze St. James's Park. Byłem tam już w czewcu, ale miałem ochotę jeszcze raz przejść się po najstarszym królewskim parku w Londynie. Tam uszczęśliwiła mnie darmowa toaleta. Potem zasiadłem na ławce nad tamtejszym jeziorem (St. James's Park Lake). Żyje tam mnóstwo ptactwa, jest nawet pelikan. Zjadłem kolejnego Marsa i skierowałem swe kroki w stronę Buckingham Palace. Następnie okrążyłem Westmister City i pojechałem w kierunku Piccadilly Circus. Stamtąd zapuściłem się w londyńskie uliczki i przypadkowo trafiłem na Chinatown. Po przejściu chińskiej ulicy handlowej postanowiłem w końcu odpocząć. Dotarłem do punktu wyjścia, czyli na London Bridge. Zszedłem na spacerniak nad Tamizą i usiadłem na ławce. Odsapnąłem chwilę, ale ciągnęło mnie na Tower Bridge. Wyruszyłem więc na wschód i po chwili byłem przy Tower of London, słynnej londyńskiej twierdzy. Przeszedłem przez most i nareszcie odpocząłem - nad Tamizą przy budynku City Hall. Kupiłem w przyczepie półlitrową wodę za 1,20 funta. Przestudiowałem jeszcze raz moją odręczną mapkę i skierowałem się na London Bridge. Tam zrobiłem ostatnie zdjęcia i o szesnastej rozpocząłem powrót do Harlow.
Tym razem pojechałem dokładnie wytyczoną trasą, bez żadnych pomyłek. Czułem już zmęczenie całym dniem na nogach. W połowie drogi byłem już bardzo zmęczony. Miałem jeszcze w planach robienie zdjęć w Epping, ale nie miałem już siły. Jakbym zsiadł z roweru, już bym chyba na niego nie wsiadł. Kiedy w końcu zobaczyłem wspomniane wyżej skrzyżowanie J7, poczułem, że jestem już w domu. Miałem jeszcze problemy z przekroczeniem drogi A414. W końcu zdesperowany wsiadłem na rower i pojechałem razem z potokiem samochodów. Po kilku minutach byłem w domu. Minęła osiemnasta i powoli zapadał zmierzch.
Zrobiłem sobie obiad i zasiadłem do komputera w celu obejrzenia i zamieszczenia w internecie zdjęć. Wyszły dobrze, lepiej niż w czerwcu. Przede wszystkim było ich więcej (76). Po odrzuceniu kilku nieudanych całą resztę przesłałem na swoją stronę. Po dziesiątej położyłem się na zasłużony wypoczynek.

środa, 10 października 2007

Niedoszły zwrot podatku

Znam już szczegóły dotyczące przesłania bagażu do Polski. Byłem w zeszły piątek na Bus Station i porozmawiałem z kierowcą Orbis Transport. Przewiezienie jednej sztuki bagażu kosztuje minimum dwadzieścia funtów. Od razu straciłem zainteresowanie dalszą rozmową. Poszedłem zatem do polskiego sklepu i tam zapytałem o wysłanie paczki. Kosztuje to osiemnaście funtów (do 15 kilogramów). Powyżej tej wagi za każdy dodatkowy kilogram dopłaca się półtora funta. Czyli ewentualną wysyłkę zrealizuję przez ten sklep.
W poniedziałek zaczęliśmy także działać z Andrzejem w sprawie zwrotu pieniędzy za nadpłacone składki ubezpieczeniowe. NIN-y mamy od czerwca, a zwrotów ani widu, ani słychu. Najpierw pojechaliśmy rano po pracy do oddziału Urzędu Skarbowego w Harlow i tam wyłuszczyłem naszą sprawę. Pani, do której mówiłem, była nie bardzo zorientowania i kazała nam dzwonić do siedziby głównej. Tak też zrobiliśmy. Po streszczeniu naszej sytuacji facet po drugiej stronie poprosił mnie o podanie mojego NIN. Okazało się, że nie dostali jeszcze zgłoszenia takiego numeru. Polecił nam iść do pracodawcy, który powinien wysłać do Urzędu Skarbowego druk P46. Andrzej zaproponował, żebyśmy pojechali od razu. Znaleźliśmy się zatem w Tesco ponownie, trzy godziny po zakończeniu zmiany. Weszliśmy do biura i wyjaśniliśmy pierwszej napotkanej biurwie w czym rzecz. Ta poleciała szukać Julie, która zajmuje się tymi sprawami. Oczywiście nie mogła znaleźć Julie, więc zapisała sobie naszą prośbę o wysłanie formularza P46 i obiecała przekazać to dalej. Zapytała też o nazwisko naszego menedżera i powiedziała, że wiadomość od Julie będzie nam podana za jego pośrednictwem. Nie pozostało nam nic innego, jak wracać do domu.
Tego samego dnia wieczorem w pracy zagadnąłem Scott'a w tej sprawie. Zrobił zdziwioną minę, ale okazało się, że jeszcze nie był w biurze. W razie czego w czasie przerwy napisałem pismo jeszcze raz prosząc o wysłanie formularzy i jednocześnie podając nasz adres. W Tesco bowiem ciągle figurujemy pod adresem hostelu. Wręczyłem je mojej bezpośredniej przełożonej Elen Clayton. Niedługo potem podszedł do mnie Scott i pokazał mi pismo z biura. Julie wysłała nasze formularze. Mam nadzieję, że poprawiła mój NIN. Dopiero w zeszłym tygodniu zorientowałem się, że Tesco błędnie zapisało mój numer ubezpieczenia. Coś mnie tknęło i porównałem mój NIN z tym wpisanym na druku wypłaty. Zamieniono dziewiątkę na trójkę. Co za ludzie! Teraz więc liczymy, że z najbliższą wypłatą otrzymamy dodatkowo około sześćset funtów zwrotu z Urzędu Skarbowego. Ładny zastrzyk finansowy.
Wczoraj poprosiłem Leszka, żeby pożyczył mi przewodnik po Londynie (z mapą). Jutro rano, jesli tylko pogoda będzie łaskawa, ruszam w kierunku stolicy. Prognozy są zachęcające i mam nadzieję, że nic w tej materii się nie zmieni. Rano po pracy uzupełniłem na stacji Tesco powietrze w kołach. Wyjazd planuję na wpół do siódmej. Wtedy bowiem zaczyna robić się widno. Pożyczam jeszcze od Ani jej oświetlenie rowerowe i wyposażony jeszcze w przewodnik, aparat fotograficzny i zestaw do klejenia dętek wyjeżdżam w pożegnalną podróż.

środa, 3 października 2007

Pan Kuczko, czyli stary Polak w Anglii

W poniedziałek nareszcie doszła do skutku nasza wizyta u Polaka z naprzeciwka. Trochę trudno się z nim dogadać, bo jeszcze w czasie wojny był ranny i nie słyszy na lewe ucho. Ale po polsku mówi dobrze i rozumie się go bez problemów. Pochodzi z Wilna. Opowiadał nam, jak to wkroczył z armią Andersa do Włoch. Tam też pozostał do 1947 roku. Polskim żołnierzom mówiono o sytuacji w powojennej rzeczypospolitej. Nawet pytał nas, czy to prawda, że władze komunistyczne wsadzały AK-owców do więzień i wysyłały ich na Syberię. Do naszej wizyty nie był pewien, czy to prawda! Z Włoch cała jego II Dywizja chciała wyjechać do Kanady. Okazało się jednak, że wyjazd tam załatwiony jest już przez Amerykanów dla I Dywizji. Tym sposobem wylądował w Londynie. Tam pracował 14 lat i w roku 1951 ożenił się. Następnie dostał dobrze płatną pracę w Harlow i tu już osiadł na stałe. Wykonywał prace robotnicze, głównie w fabrykach. Mówił, że pracy było pod dostatkiem. Przechodzili z kolegami od fabryki do fabryki, w zależności od tego, gdzie więcej płacili. W Polsce był kilkukrotnie, ostatni raz cztery lata temu. Trzyma się dobrze jak na swój wiek. Wychodzi do miasta, czasami na piwo z kolegami. Z emerytury jest zadowolony, ale nie dopytywaliśmy o szczegóły.
Przed chwilą odwiedził nas na chwilę z informacją o śmierci 26-letniej Polki w Londynie, która wracając z pracy do domu natknęła się na strzelaninę i została trafiona przypadkową kulą. Mieszkała w Anglii od trzech lat.
A ja właśnie myślę o pożegnalnej wizycie w Londynie. Oczywiście na rowerze. Jeśli tylko pogoda dopisze, postaram się ten plan zrealizować. Jutro jadę na Bus Station, skąd o wpół do jedenastej odjeżdża autokar do Polski. Chcę zapytać kierowcę o możliwość i koszt przewiezienia bagażu. Nie miałbym wtedy problemu z nadbagażem na lotnisku. Linie Ryanair, którymi będę leciał, zezwalają na przewiezienie bez opłat jednej sztuki bagażu o wadze do piętnastu kilogramów oraz dodatkowo bagażu podręcznego o masie do dziesięciu kilogramów. Asia chce, żebym zabrał wszystko, co kupiliśmy tutaj, do Polski. Jeśli jednak z jakichś powodów nie będzie to możliwe, część rzeczy odsprzedam Andrzejowi. Jest on zainteresowany głównie patelnią, ale i rondelkiem zapewne nie pogardzi.
Jeśli tylko pogoda jutro dopisze, przejadę się po Harlow i porobię trochę zdjęć. Jestem tu już ponad cztery miesiące, a zdjęć wielu się nie dorobiłem. Czas to zmienić.
Jak co dzień rozmawiałem z Asią przez Skype. Stwierdziła, że rzeczywiście widać korzystne zmiany na rynku pracy w kraju. Złożyła kilka podań o zatrudnienie i dostała szybkie zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne. Była na jednej z nich w Lukas Banku. Szukali kogoś do pozyskiwania klientów w terenie, ale może coś bardziej stacjonarnego też się znajdzie. Trzeba być dobrej myśli.
Ja od dwóch tygodni zbieram się do napisania listu do mojego Natwest Banku. Chcę zapytać, czy możliwe jest posiadanie darmowego konta i ewentualne zamknięcie go przez telefon. Nie chcę być ścigany przez Virgin Media za zerwanie umowy o świadczenie usług internetowych. Spróbuje zresztą sprawę załatwić legalnie. Mianowicie mam zamiar przekazać mój sygnał Grześkowi z Tesco. Przyjechał wraz z Robertem dwa miesiące temu i jeszcze nie dorobił się komputera. W piątek wypłata i może coś kupi. Pisałem w tej sprawie do Vigin'a. Odpowiedziano mi, że jest to możliwe i należy skontaktować się z Działem Obsługi Klienta.
Dzisiaj nareszcie udało mi się wstać wcześniej, czyli o trzynastej. Z uwagi na jutrzejsze plany muszę położyć się spać o normalnej porze. Myślę, że to się uda, gdyż spałem dziś około cztery godziny.