niedziela, 29 lipca 2012

Bydgoszcz

W ten weekend udałem się z Afulą na szkolenie do Bydgoszczy. To znaczy szkoli się ona, a ja się tradycyjnie lenię. W związku z tym wstaliśmy wczoraj o piątej rano, i przed szóstą wyjechaliśmy w trasę. Na miejscu byliśmy o 9:15. Afula udała się na szkolenie, a ja zostawiłem samochód na parkingu tamże, i ruszyłem na Stare Miasto.
Miałem do pokonania nieco ponad dwa kilometry. Wystartowałem z kopyta i sprawnie znalazłem się na starówce. Na początek jednak moim celem nie było zwiedzanie, a wizyta w sklepie sportowym Intersport. Ze starówki było to ok. kilometra, toteż nie zwlekając tam się skierowałem. Sklep Intersport znajduje się w centrum handlowym Focus (ul. Jagiellońska 39). Krążyłem po tym centrum dla zabicia czasu, gdyż szkolenie Afuli przewidziane było na osiem godzin. Natknąłem się na sklep Saturn, w którym nabyłem kartę pamięci do aparatu fotograficznego. Karta ma 16 GB pojemności i kosztowała 60 zł. Zawitałem wreszcie do Intersport. Przejrzałem pobieżnie jego zawartość i szybko skierowałem się do kącika tenisowego. Było tam trochę rakiet, piłki, owijki (ale tylko bazowe) i ubrania tenisowe. Do gustu przypadła mi jedynie cena piłek: za 4 sztuki piłek Dunlop życzono sobie 19,90 zł. Zakupiłem zatem dwie puszki.
Następnie wróciłem do samochodu, żeby wypróbować kartę pamięci do aparatu, który zostawiłem w plecaku. Trochę mi to zajęło czasu, bo z centrum Focus na miejsce szkolenia Afuli (ul. Gnieźnieńska) jest 3,5 km. W samochodzie trochę odpocząłem, dojadłem kanapkę i wróciłem na Stare Miasto. Upał był niemiłosierny i zrobiłem błąd nie zabierając ze sobą żadnego okrycia głowy. Szukałem pizzerii, żeby zjeść coś na obiad. W końcu znalazłem jedną przy Moście Młyńskim. Zamówiłem duże Tyskie (8 zł) i tradycyjnie jako skąpiec Margeritę (15 zł duża). Pizza była bardzo średnia, piwo niezłe.
Dochodziła dopiero druga, a Afula kończyła zajęcia ok. czwartej (trochę im skrócili). Zacząłem włóczyć się oglądając bydgoskie zabytki. Przy katedrze zaatakowała mnie dziewoja-ankieterka. Odpowiedziałem wyczerpująco na wszystkie pytania i udałem się na Wyspę Młyńską. Tam Urząd Miasta zorganizował wspólne oglądanie igrzysk w Londynie, które rozpoczęły się nie dalej jak w piątek. Przygotowali boiska do nożnej, siatkówki plażowej i zapraszali do gry. W taki upał niewielu było ochotników, ale mimo to znaleźli się zapaleńcy. Siadłem sobie nad rzeką, poczytałem gazetkę olimpijską rozdawaną tam wszystkim obecnym i odpoczywałem, bowiem byłem już znużony niewąsko. Potem jeszcze posiedziałem chwilę na ławce przy ul. Długiej, która ziała pustkami, aż momentami było dziwnie.
W samochodzie zameldowałem się za pięć czwarta. Byłem wykończony swoją aktywnością w taką pogodę i jak siadłem w samochodzie, to nawet nie wiem, kiedy minęło pół godziny. Zjawiła się Afula i pojechaliśmy do Maksymilianowa na noc. Uparłem się, żeby wypróbować nową trasę przez Bydgoszcz. Pojechałem więc przez centrum, no i nie zdążyłem skręcić w ul. Gdańską, która poprowadziłaby nas tam, gdzie trzeba. Pechowo przejeżdżaliśmy przy owym centrum handlowym Focus i Afula oczywiście zapragnęła je odwiedzić. Byłem zdechły, ale co było robić. W środku zaraz zaległem na ławce, a dziewoja buszowała po sklepach. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że była tylko w dwóch. Trwało to godzinę, po czym nareszcie ruszyliśmy na zasłużony wypoczynek. W Osielsku zrobiliśmy jeszcze zakupy spożywcze, czyli piwo, chleb i coś na kanapki. W pół do siódmej byliśmy w domu w Maksymilianowie. Zjedliśmy, wychyliłem dwa piwa i poszliśmy spać.
Dziś wstaliśmy o ósmej, bo miałem wieźć Afulę do Bydgoszczy na drugi dzień szkolenia. Z Maksymilianowa było do przejechania 20 km. Oczywiście uparłem się, żeby pojechać ul. Gdańską, którą nie udało mi się przejechać wczoraj. Zatem przy wjeździe do Bydgoszczy zboczyłem z dwupasmówki i wjechałem do miasta ul. Gdańską. Jednak pod koniec okazało się, że ulica robi się jednokierunkowa i trzeba było odbić w bok. Z tego powodu jechaliśmy trochę dłużej niż powinniśmy, ale nic się nie stało. Zostawiłem Afulę na miejscu szkolenia i wróciłem do Maksymilianowa już drogą krajową nr 5. Po południu znowu po nią jadę i wracamy bezpośrednio do Olsztyna.

czwartek, 26 lipca 2012

Chorwacja coraz bliżej

Po dokładnej analizie forum internetowego cro.pl dokonałem rezerwacji apartamentu w Chorwacji. Polecał go jeden z Polaków, który nocował tam z rodziną. Zamieszkamy na tydzień w miejscowości Novi Vinodolski, oczywiście nad Adriatykiem. Będzie to mieszkanie w domu, który ma dwa piętra. Nasz będzie parter (korzystnie w obliczu temperatur tam panujących). Jedziemy w pięć osób samochodem Jarka: Agniecha i Jarek, Lidka, Afula oraz ja. Zabulimy prawie 500 Euro za cały pobyt, czyli wychodzi 100 Euro na osobę. Za dobę jedna osoba zapłaci ok. 60 zł. Dla porównania w Hotelu Konin pobyt w pokoju trzyosobowym kosztuje jedną osobę 85 zł. Standard jest trzygwiazdkowy, a atrakcje w Koninie to huta aluminium i kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego.
Paliwo wyniesie nas w obie strony ok. 1000 zł (200 zł na osobę) plus opłaty za autostrady: w Czechach 310 koron (55 zł), w Austrii 8 Euro (33 zł), a w Chorwacji jeszcze nie ustaliłem, bo tam jest system bramek, jak u nas. Autostradę w Słowenii omijamy, bo złodzieje żadają 30 Euro za przejechanie 20 kilometrów (zjeżdżamy z autostrady właśnie po owych 20 km w kierunku Zagrzebia). To znaczy kupuje się winietę na miesiąc i można jeżdzić, gdzie dusza zapragnie, ale my skorzystamy tylko z tego krótkiego 20-kilometrowego odcinka. Generalnie na głowę wyjdzie jakieś 25-30 zł opłat za drogi (razem 130-150 zł), włączając już opłaty za drogi w Chorwacji.
Podsumowując, jedna osoba wyda na ten wyjazd ok. 650 zł. Reszta to wydatki na jedzenie, picie i ewentualne dodatkowe atrakcje. Czyli jest spoko.
Wyjeżdżamy 10 sierpnia wieczorem, aby być na miejscu rano 11 sierpnia. Wymyśliłem, że do granicy polsko-czeskiej prowadzi Jarek, a potem za kierownicą siadam ja. Wg mojego planu zmiana kierowców nastąpi około północy i myślę, że dojadę już na miejsce. Cała trasa ma 1230 km, z czego ja zamierzam prowadzić jakieś 800. Zajmie to jakieś 15 godzin.

wtorek, 24 lipca 2012

Umywalka i meble do łazienki

W dniu dzisiejszym Afula dokonała zakupu umywalki, która uzupełni nowe wyposażenie naszej łazienki. Poza nią zamówiliśmy kilka sztuk mebli do tegoż pomieszczenia. Umywalka najpierw została zakupiona przez internet, ale po rozpakowaniu okazała się otarta w trzech miejscach. Sprzedawca zwrócił pieniądze, ale po umywalkę jeszcze nikogo nie przysłał. Leży więc sobie w dużym pokoju i skutecznie nam go zagraca. Dzisiaj zebraliśmy się w sobie i pojechaliśmy do Jasamu kupić taką samą. Okazała się nawet tańsza niż ta ze sklepu internetowego. Zawieźliśmy ją od razu do zakładu wykonującego nasze meble, ale po wyjęciu jej z samochodu okazało się, że jest zarysowana w dwóch miejscach. Wróciliśmy do Jasamu, pani z działu sanitarnego trochę nad nią popracowała wodnym papierem ściernym i zarysowania znikły. Miejsca po nich trochę się zmatowiły, ale zdecydowaliśmy się zabrać po udzieleniu rabatu. Znowuż zawitaliśmy do zakładu meblarskiego i w końcu zostawiliśmy tam umywalkę w celu dokładnego dopasowania jej do szafki, w której będzie osadzona. Nareszcie mogłem jechać na tenisa, ale przez te sanitarne perypetie byłem na korcie dopiero wpół do siódmej.
Bartek już na mnie czekał i zaczęliśmy odbijanie. Szło mi nieszczególnie, byłem jakiś sflaczały. Przed grą na punkty łyknąłem specyfiku przyrządzonego wg przepisu dra Urniaża, dziekana Wydziału Wychowania Fizycznego OSW. Jest on bardzo prosty i sprowadza się do zaparzenia mocnej kawy z dużą ilością cukru. Ja przyrządziłem pół litra tego płynu i naprawdę pomogło. Szybko się rozkręciłem i na punkty grało mi się już nieźle. Z pierwszego serwisu grałem serve & volley, co dało mi pewne zwycięstwo 6:3, 6:1. Skończyliśmy grę przed dziewiątą, bo było już ciemnawo i widoczność piłki dramatycznie spadła. Naciąg na razie wytrzymał około pięciu godzin gry.

niedziela, 22 lipca 2012

Prawdziwie tenisowy weekend

Ten weekend stał zdecydowanie pod znakiem tenisa. Wczoraj i dzisiaj grałem w sumie sześć godzin. Zacząłem grę z Bartkiem i od razu naciąg szybciej pęka. Dzisiaj rano wciągnąłem nowy i znowu łupaliśmy bez pardonu. Jednak dla odmiany graliśmy debla przeciwko Marcinowi Uradzińskiemu i Szymonowi Wajdzie, który przyjechał do Olsztyna z Zakopca, gdzie obecnie mieszka. Najpierw długo odbijaliśmy po linii - ja z Bartkiem, a Marcin z Szymonem. Na koniec jednak zagraliśmy debla. Pierwszego seta przegraliśmy 0:6, ale w drugim odgryźliśmy się zwyciężając 6:4. Trochę ciężko mi się grało z uwagi na wypite tuż przed meczem piwo. Poza tym czułem po wczorajszej trzygodzinnej batalii singlowej ból w prawym kolanie. Powalczyliśmy też na punkty. Wynik był dla mnie korzystny w stosunku 6:3, 4:6, 6:1.
Wczoraj też miało miejsce duże wydarzenie. Mianowicie Afula zdała egzamin na prawo jazdy! Prawie pięć lat temu też próbowała, ale nie wyszło. Zrezygnowała wtedy z walki, ale teraz znowuż poszła na kurs i zdała za pierwszym razem!

wtorek, 17 lipca 2012

Bartek is back

Do gry wrócił Bartek. Nie grał kilka miesięcy z powodu choroby, ale teraz wznowił treningi. Odbijamy tak od poniedziałku 9 lipca, co drugi dzień. Bartek na razie stara się nie forsować bieganiem, więc gram na niego. Ale technikę ma dobrą i regularnie przebija. W niedzielę zagraliśmy nawet seta, z którego zwycięsko wyszedł mój przeciwnik w stosunku 6:3. Fakt, że grałem bardzo ryzykownie, ale bez taryfy ulgowej. Poza tym zacząłem kolejny dwutygodniowy urlop. Na razie nigdzie nie możemy wyjechać, bo Afula ciągle ma jakoweś zajęcia.
Federer, po siódmym w karierze zwycięstwie w Wimbledonie, wrócił na pierwsze miejsce listy rankingowej. Kto by się spodziewał...
Tydzień temu w weekend zrobiłem z Lemanem wypad nad morze, konkretnie do Stegny. Udaliśmy się tam autobusem, gdyż w planie było spożywanie większych ilości piwa. Mieliśmy trochę problemów z powrotem do Olsztyna, bo utknęliśmy w Osterode, ale koniec końców szczęśliwie dotarliśmy do domów.
Dziś jestem umówiony z Bartkiem na kolejne granie, ale chyba nic z tego nie będzie. Od dłuższego czasu pada deszcz i kort pewnie jest już rozmiękły jak bibuła wrzucona do wody. Ale nic to nie szkodzi, gdyż będę mógł odbyć trening siłowy. W zeszłym tygodniu nie udało mi się poćwiczyć ciężarami, więc w tym to już konieczność. Przyświeca mi starożytna zasada: mens sana in corpore sano, czyli w zdrowym ciele zdrowy duch.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Walka z rdzą

Po długich psychicznych przymiarkach wziąłem się za rdzę w moim samochodzie. Chociaż może to za dużo powiedziane, że się wziąłem. Póki co kupiłem lakier i szpachlę. Poza tym dysponuję preparatem wiążącym rdzę o nieznanej mi nazwie. Dostałem go od Piotra, czyli szwagra Afuliny.
Zatem na początek obejrzałem mój samochód od stóp do głów, a raczej od kół po dach i stwierdziłem kilka ognisk rdzy. Zacząłem nieśmiało szlifować tylne nadkole, ale szło mi nieszczególnie i dałem na razie spokój. Ograniczyłem się do wyczyszczenia i polakierowania wgłębienia w lewym tylnym narożniku samochodu, które osobiście spowodowałem cofając na stacji benzynowej w zaparkowanego TIR-a. Po tej w sumie krótkiej operacji poszedłem do domu. Dalszą część roboty odłożyłem na potem, czyli być może na jutro.
Po południu pojechałem na kort poodbijać z Mirkiem. Grało mi się wyjątkowo niedobrze. Kilka razy rzuciłem nawet rakietą, a potem z ulgą pojechałem do domu. Chyba tenis znowu mi się przejadł.
Zaczął się drugi tydzień Wimbledonu, a zarazem mojego urlopu. Tenisiści grają sobie na tej trawie, jedni wygrywają, a drudzy przegrywają, bo dziwnie by było, gdyby wszyscy wygrywali. Nawet niejaki Janowicz, rodem z Polski, przebił się najpierw przez kwalifikacje, a potem do trzeciej rundy turnieju głównego, ale to wszystko jakoś jest poza mną. Czasem nawet rzucę okiem na te mecze, ale w Polsacie Sport News złośliwie pokazują częściej mecze kobiet, co mnie zupełnie nie interesuje i nuży. Szybko odpadł Nadal, a w ćwierćfinałach zagrają m.in. Djokovic i Federer.
Aha, obejrzałem przecież finał Mistrzostw Europy w piłkie w bramkie kopaną. Wygrała zasłużenie Hiszpania, która pokonała Makaroniarzy 4:0 (powinno być 5:0, ale ślepi sędziowie nie widzieli zagrania ręką w polu karnym obrońcy włoskiego).

czwartek, 28 czerwca 2012

Urlop i... tenis

Mija pierwszy tydzień mojego urlopowania. Jest to oczywiście czas sportu - jakżeby inaczej. Grzmocę w piłkę od tenisa prawie codziennie, z przerwą na trening siłowy. Jutro mam odebrać zamówione szpachlę samochodową i lakier. Pobawię się w oczyszczenie pojazdu z rdzy. Ciekawym, jak mi to wyjdzie. Zakładam, że nieźle - w przeciwnym razie nie brałbym się za to. Turniej pod tytułem "Koko koko Euro spoko!" dobiega końca. Dzisiaj drugi mecz półfinałowy Niemcy - Włochy. Stawiam na sąsiadów zza miedzy, czyli Niemiaszków lub, jak kto woli, Helmutów.

niedziela, 24 czerwca 2012

Czas dla normalnych ludzi, czyli urlop

Nastały te piękne dni. Długo i tęsknie oczekiwany urlop stał się faktem niezbitym. Pogoda jest co prawda w kratkę, ale w tenisie to nie przeszkadza. W tym tygodniu nie zagrałem zbyt wiele, bo pogoda była deszczowa, ale w piątek już grałem na całego. Dzisiaj pojechałem tylko poserwować, ale zadzwonił Marcin Uradziński i rąbaliśmy ostro ponad półtorej godziny. To było najlepsze granie w tym roku. Ostre, płaskie wymiany non stop. Planujemy z Asią wyjazd nad morze, ale w najbliższym tygodniu ta łobuzica nie ma czasu. Ma dodatkową pracę w Purdzie, poza tym chodzi na kurs prawa jazdy. Teraz nad morzem jest Marek z rodziną i był plan dołączenia do nich, ale spalił na panewce z podanych powyżej powodów. Koledzy Lejman i Lech mają mi nieco za złe, że wymigałem się od wyjazdu do Konina. Nie miałem na to zupełnie ochoty. Udało mi się również wymigać od spływu kajakowego z Asią i jej podopiecznymi z obecnej pracy. Generalnie jest dobrze. Pojedziemy nad morze, ale już w lipcu, kiedy będzie drożej. Nie ma to jak dobrze zaplanowany wypoczynek.

czwartek, 3 maja 2012

Service training

Po przerwie w życiorysie spowodowanej pracą zawodową w dniu 2 maja nadszedł kolejny dzień normalny, czyli wolny. Pogoda była jak drut, zatem nie było co zwlekać. Czym prędzej zjadłem śniadanie i pojechałem na kort profesorski. Celem mojej wizyty był trening serwisu, a musiałem zdążyć przed przybyciem szacownego grona profesorskiego. Zacząłem swoje serwisy o wpół do dziesiątej i tak uderzałem przez godzinę, aż opadłem z sił. Podczas treningu zaczepił mnie dawno nie oglądany Piotrek Jasiński z propozycją odbijania. Zgodziłem się chętnie i mamy poodbijać razem w weekend. Wracając do doskonalenia umiejętności serwisowych faktycznie czułem różnicę z każdą chwilą spędzoną na korcie. Dążę do tego, aby pierwszy i drugi serwis uderzać z pełną swobodą i pewnością. Stwierdziłem, że takie trenowanie konkretnego elementu bardzo dużo daje. Zamierzam tak czynić jak najczęściej. W domu śledzę przez internet zmagania snookerzystów w mistrzostwach świata w Sheffield. Teraz trwają półfinały: w pierwszym O'Sullivan prowadzi ze Stevens'em 5:3, a w drugim Alister Carter w takim samym stosunku wygrywa z Maguire'm. Stawiam na finał O'Sullivan - Maguire.

wtorek, 1 maja 2012

Turniej pierwszomajowy

Dziś, jak co roku zresztą, odbył się inauguracyjny turniej tenisowy na kortach Skandy. Dzięki punktom Zdzicha z ATP byliśmy rozstawieni z numerem 1 i w pierwszej rundzie mieliśmy wolny los. Marne to jednak było pocieszenie, bo czekaliśmy na zwycięzcę meczu Paderewski/Stempień - Malinowski/Kardaś. Po zaciętym meczu wygrali ci pierwsi. Teraz my wyszliśmy na kort i gładko przegraliśmy 1:6, 1:6. Zdzichu bez zbędnej zwłoki zapisał nas do turnieju pocieszenia. Najpierw zagraliśmy przeciwko samemu prezesowi Lasocie i jego partnerowi. Wygraliśmy łatwo 6:2, 6:2. Czekał nas teraz finał turnieju pocieszenia, a w nim potyczka z niezmordowanymi skandowcami, czyli parą Badura/Zieliński. Pierwszy set był zacięty, ale w końcu padł naszym łupem w stosunku 7:6. W drugim secie przeciwnicy byli jacyś zniechęceni i wygraliśmy nadspodziewanie szybko 6:2. To było nasze pierwsze zwycięstwo nad tą parą w historii startów na Skandzie. Warto dodać, że naszym wiernym kibicem był Lejman Krzysztof. Wspomagał nas twardo do końca i twierdził, że to dzięki niemu odnieśliśmy to historyczne zwycięstwo.

niedziela, 29 kwietnia 2012

Tenisowy weekend

Nareszcie ruszył kort profesorski. Stało się to w piątek. Przyjechałem tam o 17-stej i zastałem sporą liczbę osób. Gry poszły jednak dość sprawnie i zagrałem debla w parze z prof. Smoczyńskim. Pokonaliśmy parę Lech/Bańkowski 6:3. Potem grałem już singla ze Zdzichem. Obaj graliśmy nieszczególnie, ale to ja wygrałem 6:0, 6:2. Potem jeszcze napatoczył się niezmordowany Lejman i też z nim poodbijałem. W sobotę też nie próżnowaliśmy. Rano zawiozłem mamę i babcię do Szreńska, ale wróciłem do Olsztyna o piątej. Zajechałem po Lejmana i pojechaliśmy do mnie. Zadzwoniliśmy po Pawła, który miał się stawić w Kortowie możliwie szybko. Myśmy ruszyli piechotą, jako że w planie było piwo. Na miejscu wypiliśmy po jednym i zaczęliśmy grę. Paweł zjawił się dopiero o ósmej. Dokończyliśmy mecz i poszliśmy poszukać czegoś do zjedzenia. W końcu trafiliśmy do pizzerii bodajże Riavioli, gdzie zamówiliśmy wielką pizzę o średnicy 60 cm. Na trzech było tego aż nadto. Potem ruszyliśmy jeszcze na plażę kortowską, gdzie przewijały się tabuny studentów, a my raczyliśmy się Żywcem. W końcu jednak skierowaliśmy kroki do domu, tzn. do mnie. Tutaj rozpiliśmy jeszcze jedno piwo. Paweł pojechał autobusem nocnym do siebie, a Lejman taksówką do siebie. Położyłem się spać wpół do drugiej. W niedzielę też nie było źle. Lejman buszował po Kortowie i w końcu namówił mnie na grę. Pojechałem na kort na czternastą i poodbijaliśmy sobie ze dwie godziny. Potem poszliśmy do tamtejszego Rastu i uraczyliśmy się zimnym piwem. Dobrze ugasiło moje pragnienie, bo nie miałem ze sobą wody podczas gry, a upał był niemiłosierny. O piątej popedałowałem do domu, gdzie śledziłem zmagania snookerzystów podczas rozgrywanych w Sheffield mistrzostw świata.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Finał w Monte Carlo

Dzisiaj był dzień odpoczynku. Najpierw obejrzałem finał turnieju w Monte Carlo, w którym spotkali się Nadal i Djokovic. Hiszpan nie pozostawił wątpliwości, kto jest lepszy na cegle i wygrał pewnie 6:3, 6:1. Tym samym zwyciężył ten turniej po raz ósmy z rzędu. Jednocześnie był to jego dwudziesty triumf w cyklu Masters Series, dzięki czemu jest samodzielnym liderem tej klasyfikacji. Zadzwonił też Lejman z informacją, że w Kortowie już grają na kortach nad jeziorem. Na profesorskim i w sąsiedztwie ciągle posucha. Spodziewałem się, że w tym roku zaczniemy granie szybciej niż zwykle, a wygląda na to, że będzie to wyjątkowo późny debiut.

sobota, 21 kwietnia 2012

Otwarcie sezonu na kortach otwartych

Dziś był bardzo sportowy dzień. A zapowiadało się tak niepozornie. Rano po śniadaniu pojechałem na ściankę tenisową. Po powrocie umówiłem się na wymianę opon na Kolonii Mazurskiej (koszt - 50 zł). Potem pojechałem do mamy, a tam okazało się, że Polsat Sport News, który jest dostępny w otwartym paśmie telewizji cyfrowej, transmituje turniej w Monte Carlo. Oglądałem zatem mecz Djokovic - Berdych, kiedy to zadzwonił Lejman z pytaniem, czy zagramy w tenisa. Nie widziałem przeciwwskazań, wobec czego pojechałem po niego i udaliśmy się na Dajtki. Tam na korcie zastaliśmy niejakiego Henryka, zwanego popularnie Enrique. Był umówiony z kolegą Piekarskim. W tej sytuacji poodbijaliśmy na bieżni. Jednak nie dałem za wygraną i w końcu panowie zgodzili się z nami zagrać debla. Zaczęliśmy nietęgo, ale potem było coraz lepiej. Wygraliśmy mecz 6:4, 6:3. Kolega Lejman grał całkiem nieźle zważając na fakt, że w ogóle nie trenuje. Do domu wróciłem o szóstej, co nie spotkało się ze zrozumieniem ze strony Afulstwa.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Otwarcia kortu profesorskiego jeszcze nie było. Zdzichu skontrolował sytuację w czwartek. Rozmawiał z prezesem i ekipa przygotowująca kort wchodzi z wałowaniem najwcześniej jutro. Mimo to nie zasypywałem gruszek w popiele. W poniedziałek wieczorem wróciliśmy ze świąt ze Zgliczyna. Już we wtorek zagrałem kolejny raz ze Zdzichem w energetyku na sali. W środę siłownia, w czwartek ścianka tenisowa. Piątek był dniem odpoczynku, natomiast już w sobotę odbyłem kolejny trening siłowy. Dzisiaj też nie próżnowałem. Otóż obudziłem się o siódmej, wstałem, coś przekąsiłem i pojechałem na ściankę poodbijać. Już o dziewiątej byłem po treningu.
Ponieważ jednak życie nie może składać się z pasma powodzeń (bo byłoby człowiekowi za dobrze) przyszła też i smutna wiadomość. Napisałem do Bartka sms-a z propozycją gry weekendowej. Odpowiedź była nieciekawa: Bartek ma kontuzję, która eliminuje go z tenisa na 2-3 miesiące. Nie wyjawił szczegółów, ale to nie ma większego znaczenia. Jest nieczynny i tyle. Zatem ciężko będzie grać regularnie singla, zwłaszcza w weekendy. Mam nadzieję, że Zdzichu w godny sposób zastąpi mojego sparing partnera. Ale na weekendy będę musiał coś, a raczej kogoś, wymyślić.

sobota, 7 kwietnia 2012

Końcówka sezonu halowego

We wtorek i czwartek grałem ze Zdzichem na sali w energetyku. Jak powszechnie wiadomo warunki tam są średnie, ale gdzieś trzeba grać, póki pogoda się nie poprawi i prezes przygotuje do gry kort profesorski. Nieśmiało planowałem poodbijać także dzisiaj, ale pogoda już się popsuła i ciągle pokapuje deszcz. Po świętach ma być lepiej.
W ten weekend trwają rozgrywki Pucharu Davisa. Wczoraj oglądałem w internecie mecz Nalbandiana z Cilicem. Po pięciu setach zaciętej rywalizacji wygrał Chorwat. W poszczególnych piłkach było 190:189 dla Cilica. To oddaje wyrównany poziom tego spotkania. Grają też i nasi. Rywalizujemy w II grupie euroafrykańskiej z Estonią. Po dwóch singlach prowadzimy 2:0. Dzisiaj zagra nasz eksportowy debel Fyrstenberg/Matkowski i chyba rozstrzygnie to już losy tego meczu. Zawody rozgrywane są w hali na nawierzchni Taraflex w Inowrocławiu. Trochę dziwne miejsce na mecz międzynarodowy, ale tak zostało postanowione i koniec. Początek debla o siedemnastej i mam nadzieję, że mecz da się obejrzeć. Wczoraj link do meczu Polaków nie działał.

sobota, 31 marca 2012

Ostatni halowy weekend

Nastała ostatnia sobota na hali przy Artyleryjskiej. Pogoda bardzo się popsuła i spadł nawet śnieg. Dobrze, że nie zmieniłem jeszcze opon na letnie. W święta też ma być różnie i chyba nie zmienię ich nawet na wyjazd do Zgliczyna.
Na tę ostatnią halową grę składy były mocne: zagrałem z Bartkiem przeciwko Przemkowi Zielińskiemu i Markowi. Ktoś przyniósł nowe piłki Dunlopa, które były bardzo twarde i kiepsko słuchały się naszych rakiet (a ściślej rzecz biorąc - naszej techniki). Mecz zaczął się nie po naszej myśli. W pierwszym secie przegrywaliśmy już 2:5. Wtedy też przestaliśmy za wszelką cenę atakować, tylko uspokoiliśmy grę. Zaprocentowało to doprowadzeniem do stanu 5:5, potem 6:6. W tie-breaku już byliśmy lepsi i pierwszy set padł naszym łupem. Potem było już łatwiej. Kolejne sety rozstrzygnęły się na naszą korzyść 6:3, 6:2, 4:1 i przy tym stanie musieliśmy zakończyć zmagania, gdyż była już siódma i na kort weszli następni wynajmujący.
Po powrocie do domu zasiadłem do internetu obejrzeć finałowy mecz Radwańskiej z Szarapową w Miami. Nieoczekiwanie (przynajmniej dla mnie) wygrała Polka 7:5, 6:4. Jest to jej największy sukces w karierze. Ciekawe, czy awansuje w rankingu do pierwszej trójki.

niedziela, 25 marca 2012

Debel, ciągle debel

Ten tydzień spędzony był bardzo na sportowo. Wymienię po kolei: poniedziałek - siłownia, wtorek - tenis w ZSM-E, środa - siłownia, czwartek - siłownia, piątek - tenis na ściance, sobota - tenis na Artyleryjskiej. Dopiero dzisiaj jest dzień odpoczynku przed kolejnym pracowitym tygodniem rzecz jasna.
Zatem w piątek od razu po pracy wyciągnąłem z piwnicy rower i popedałowałem na ściankę przy Radiowej. Na szczęście była pusta, zatem mogłem swobodnie z niej korzystać. Przyjechałem z postanowieniem ćwiczenia głównie uderzeń z góry, czyli smecza i serwisu. Najpierw rozgrzałem się delikatnym i spokojnym odbijaniem forhendem i bekhendem. Potem przeszedłem do smecza. Odbijało się raczej średnio, bo nie mam jeszcze czucia, piłki miałem miękkie i siatka u góry ścianki jest postrzępiona i opuszcza się coraz niżej, przez co część piłek uderzanych smeczem nie wracała do mnie górą, tylko była blokowana przez rzeczoną siatkę. Wobec tych przeszkód zacząłem doskonalenie serwisu. Tu już było lepiej. Spokojnie próbowałem różnych wariantów wyrzutu, co byłoby niemożliwe podczas gry na punkty. Miejsce uderzenia piłki o ścianę było sprawą drugorzędną, ważniejszy był właściwy wyrzut piłki i praca nóg oraz tułowia podczas akcji serwisowej. Co jakiś czas urozmaicałem sobie to uderzanie ćwicząc forhend i bekhend. Spędziłem na ściance jakieś czterdzieści minut. W drodze powrotnej zahaczyłem jeszcze o stację benzynową, gdzie uzupełniłem powietrze w oponach mojego bicykla.
Wczoraj zawitałem na hali znowuż przed szesnastą. Bartek kończył trening jakiegoś młodego adepta sztuki tenisowej. W tym czasie rozgrzewałem się skrupulatnie, truchtając i rozgrzewając stawy ramienne, łokciowe oraz nadgarstki. Po chwili zjawił się Marek i weszliśmy na kort. Dzisiaj czwartym do debla miał być Grzesiu Senderowski. Do czasu jego przyjazdu graliśmy dwóch na jednego. Długo jednak w ten sposób nie pograliśmy, bo na halę wszedł Grzegorz. Po krótkiej rozgrzewce był gotów do zmagań. Dołączył do mnie, a po drugiej stronie siatki stanęli Bartek z Markiem. Mecz generalnie był równy, ale zawsze ze wskazaniem na naszych przeciwników. Grzegorz trochę za wolno reagował na uderzenia, szczególnie na agresywne ataki Bartka. Przegraliśmy chyba 3:6, 5:7, 4:6, 5:7, 4:6. W dwóch setach, tych przegranych do pięciu, prowadziliśmy już 5:3, ale nie wykorzystaliśmy przewagi.
W swojej grze najbardziej byłem zadowolony z serwisu. Pierwszy serwis jest coraz mocniejszy, lepszy technicznie i coraz więcej tych uderzeń wchodzi w karo serwisowe. Dzięki temu rzadziej musiałem korzystać z drugiego serwisu i wygrałem prawie wszystkie swoje gemy serwisowe (raz przegrałem, niestety przy prowadzeniu 5:4). Także returny już gram pewniej, tak z forhendu jak i z bekhendu. Bardzo dobrze grał Bartek. Uderzał soczyście i najczęściej celnie. Jego serwis także sprawiał nam dużo kłopotów. Głównie dlatego nie wygraliśmy seta.
W turnieju ATP w Miami na razie bez niespodzianek. Nasz Kubot tym razem uległ Karlovicowi 3:6, 7:6, 6:7. Zatem mecz był bardzo równy. W kolejnej rundzie jednak Chorwat przegrał z Del Potro. W trzeciej rundzie ciekawe może być spotkanie Federera z Roddickiem. Amerykanin spadł w rankingu na 34 miejsce i będzie walczył o poprawienie swojej pozycji. Natomiast Szwajcar, po zwycięstwie przed tygodniem w Indian Wells, dąży do kolejnego turniejowego triumfu.
Dziś w nocy nastąpiła zmiana czasu z zimowego na letni. To jest to, ponieważ teraz będzie o godzinę dłużej widno. A to, jak powszechnie wiadomo, sprzyja tenisistom.

wtorek, 20 marca 2012

ZSM-E

Dziś kolejny, już chyba czwarty, raz odbijaliśmy na sali w energetyku. Zaczęliśmy sami, ale po półgodzinie niespodziewanie dołączył do nas kolega Piekarczyk. Odbijaliśmy zatem na zmianę, tzn. jeden siedział na ławie, a dwóch grało.
Jutro nastanie wiosna. Powoli przymierzam się do gry na zewnątrz czy, jak kto woli, pod chmurką. Jest już około 10 stopni, jeszcze tylko słońce nieco przygrzeje i można śmiało grać na powietrzu. Może przed sobotnią grą na hali zaliczę ściankę tenisową na Radiowej?

poniedziałek, 19 marca 2012

Federer rządzi w Kalifornii

Roger Federer wygrał turniej w Indian Wells w Kalifornii z cyklu Masters 1000. W finale pokonał Johna Isnera 7:6, 6:3. Pozycji Szwajcara w rankingu to nie zmieniło, ale Isner awansował na 9 miejsce.
W połowie tygodnia rusza kolejny duży turniej w USA, konkretnie w Miami. Znowu zagra nasz Kubot i znowu w pierwszej rundzie zmierzy się z dwumetrowym Karlovicem. Może ponownie go pokona? Jeśli tak, w drugiej rundzie czeka już Del Potro, zwany przez kolegę Zdzicha Del Putrą.

niedziela, 18 marca 2012

Trzecia odsłona na Artyleryjskiej

Wczoraj po raz trzeci w tym roku zawitałem na halę przy ul. Artyleryjskiej. W ostatniej chwili dostałem sygnał od Bartka, że i dzisiaj, podobnie jak przed tygodniem, spotykamy się o szesnastej. Trochę mnie to zaskoczyło, bo pół godziny przed grą dopiero kończyłem obiad, ale trudno. Stawiłem się na hali punktualnie i zaczęliśmy rozgrzewkę. Było nas tylko trzech, zatem zaczęliśmy grę dwóch na jednego. Graliśmy do dziesięciu punktów, czyli w formule tzw. super tiebreak'a. Wygrałem swoją rozgrywkę będąc sam. Moim kolegom ta sztuka się nie udała.
O piątej dołączył do nas Wiesiek Soluch. Po krótkiej rozgrzewce był gotowy do gry. Zagraliśmy tak jak przed tygodniem: ja z Bartkiem i Wiesiek z Markiem. Grało mi się już lepiej niż tydzień temu. Różnica była widoczna zwłaszcza przy wolejach. Uderzałem już znacznie mocniej i pewniej z powietrza. Wynik tej rywalizacji to 6:4, 6:4, 6:2 dla nas. Zagraliśmy jeszcze czwarty set. Szliśmy równo i przy stanie 6:6 zdecydowaliśmy się grać do przewagi dwóch gemów, gdyż zostało jeszcze trochę czasu. Jednak przy 7:7 nie było sensu ciągnąc to dalej i rozegraliśmy jednak tiebreak, który został rozstrzygnięty na naszą korzyść 7-4. Jeszcze kilka minut poodbijałem z Bartkiem singla, chociaż czułem już sztywność kolan. Ta nawierzchnia ma w sobie jednak coś niepokojącego.
Po dwudziestej pierwszej włączyłem jeszcze komputer, żeby śledzić zmagania zawodowców w Indian Wells. To był dzień półfinałów. Akurat kończył się mecz Djokovic - Isner. Faworyt gospodarzy nie zawiódł i niespodziewanie pokonał pierwszą rakietę świata 7:6, 3:6, 7:6. Mimo, że Serb wygrał w całym meczu więcej piłek (117-106), to odpadł z turnieju.
Ja ostrzyłem sobie zęby na następny mecz, czyli na "classic confrontation" Nadal - Federer. Wcześniej sprawdziłem statystyki i stwierdziłem, że szanse są równe. Co prawda Nadal ma korzystny bilans tych spotkań (18-9), ale biorąc pod uwagę tylko mecze na nawierzchni twardej jest remis 5-5. Niestety nie doczekałem się rozpoczęcia tego meczu. Nie wiem dlaczego zawodnicy nie weszli na kort zaraz po zakończeniu spotkania Djokovic - Isner. W zamian pokazywano z odtworzenia mecz ćwierćfinałowy Nadal - Nalbandian. O dwudziestej trzeciej miałem dość i poszedłem spać. Dziś rano zajrzałem na stronę atpworldtour.com i zobaczyłem, że Federer nadspodziewanie łatwo uporał się z Rafą 6:3, 6:4. Zatem dzisiejszy finał to mecz Amerykanina Isnera ze Szwajcarem, podczas gdy spodziewano się raczej spotkania zawodników zajmujących miejsca 1 i 2 w światowym rankingu.
Według programu gier na dzisiaj panowie zaczną mecz o 22-giej naszego czasu. Trochę późnawo, ale cóż, chyba obejrzę. Warty odnotowania jest udział w finale debla Nadala, który w parze z niejakim Marco Lopezem będzie stawiał czoła parze Isner - Querrey.

sobota, 10 marca 2012

Debel na Artyleryjskiej

Po raz drugi w tym roku zagrałem na hali tenisowej na terenie dawnej jednostki wojskowej przy ul. Artyleryjskiej. Tym razem spotkaliśmy się godzinę wcześniej, czyli o szesnastej. Podczas rozgrzewki pękł mi naciąg w Dunlopie. Pobiegłem do szatni po Babolata, zwanego przez Zdzicha Lecha Babochłopem. Zaraz też zaczęliśmy mecz.
Pierwsza godzina to gra par: Bartnikowski/Jędrzejczyk - Cierach/Jaśkowiak. Pierwszego seta wygraliśmy 6:4, w drugim też prowadziliśmy. Jednak kiedy wybiła siedemnasta Wieśka Jaśkowiaka zastąpił też Wiesiek, ale Soluch. Teraz zaczęła się właściwa batalia. Bartek dołączył do mnie, a Marek zagrał w parze z Wieśkiem Soluchem. Mecz był równy, grało mi się już trochę lepiej niż przed tygodniem. Bartek też robił mniej błędów, mimo że cały czas ostro atakował. Ostatecznie wygraliśmy 6:4, 5:7, 6:3, 6:4. Trochę lepiej wchodził mi pierwszy serwis, zaliczyłem trzy asy. Czuję jednak, że jutro ręka będzie mi odpadała, ponieważ graliśmy bite trzy godziny.
Swoją przygodę z turniejem w Indian Wells w Kalifornii zakończył Łukasz Kubot, obecnie sklasyfikowany na 52 miejscu w rankingu ATP. W pierwszej rundzie pokonał słynnego z atomowego serwisu Chorwata Karlovica, ale w drugiej uległ Amerykaninowi Roddickowi 6:4, 6:7, 3:6. Mecz zatem był równy i Polak na pewno nie odstawał poziomem gry od przeciwnika. Ostatecznie w tym turnieju zdobył 25 punktów i zgarnął 12725 dolarów. To jednak nie wystarczy do awansu do top 50.

sobota, 3 marca 2012

Artyleryjska

Dzień był wypełniony różnego rodzaju zajęciami. Najsamprzód, czyli po śniadaniu, pojechaliśmy na zakupy do Lidla. Zaraz potem ruszyłem do mamy męczyć się z przyklejaniem listew przypodłogowych oraz z karniszem. Do domu wróciłem wpół do piątej, przebrałem się, spakowałem torbę i pojechałem na tenisa. Nawet nie zdążyłem zmienić owijki w rakiecie.
Graliśmy w składach Bartek/ja - Zieliński/Soluch. Ja byłem bez czucia, Bartek sporo psuł i przegraliśmy gładko. Było to chyba pięć setów przegranych do trzech i do dwóch. Ale jeszcze kilka gier i wynik będzie odwrotny. Do domu wróciłem przed dwudziestą i nareszcie mogłem odpocząć. Czuję, że jutro będę nieco obolały.
W międzyczasie Federer wygrał turniej w Dubaju. W finale pokonał Murray'a 7:5, 6:4.

piątek, 2 marca 2012

Turniej w Dubaju

I termobag został sprzedany. Wczoraj wpłynęły pieniądze, zatem zmuszony byłem wywlec torbę z piwnicy, zapakować ją i wysłać do dalekiego Bytomia. Ale dokonałem tego i sprawa załatwiona.
Dzisiaj miały miejsce półfinały turnieju w Dubaju. W pierwszym meczu Murray niespodziewanie gładko ograł Djokovica 6:2, 7:6. W drugim meczu, po znakomitym widowisku, Federer pokonał Del Potro 7:6, 7:6, W drugim secie w tie-breaku Argentyńczyk prowadził już 5-0, potem 6-2, a jednak Roger zdołał tego seta wyrwać. Oba mecze obejrzałem w internecie. Jakość obrazu podczas tych transmisji jest coraz lepsza.
Jutro na 17-stą jadę na halę na Artyleryjską. Oczywiście, zgodnie z krajową tradycją, ceny wzrosły i godzina gry kosztuje już nie 50 zł jak w zeszłym roku, ale 60. Ponieważ w marcu będzie pięć sobót, musiałem przygotować 150 zł. Trudno, wiosna zbliża się wielkimi krokami i może w tym roku sezon pod chmurką rozpocznie się jeszcze w pierwszej połowie kwietnia.

wtorek, 28 lutego 2012

Tenis w energetyku

Dzisiaj już trzeci tydzień z rzędu odbijaliśmy ze Zdzichem w energetyku. Najpierw tradycyjnie o ścianę, a kiedy kolega Piekarczyk poszedł do domu, rozwiesiliśmy siatkę i dalej przez nią przebijać. Czas szybko zleciał w miłej atmosferze tenisa ziemnego w odmianie halowej. Coraz bardziej łapię czucie i myślę, że w sobotę na hali nie będzie tak źle. Jak już się rozgrzałem porządnie, trochę pouderzałem serwis. Staram się to robić jak najlepiej technicznie i liczę, że przyniesie to efekty w grze na punkty.
W niedzielę wystawiłem na sprzedaż na stronie tablica.pl mój termobag Dunlop Biomimetic . Wylosowałem go w Koninie w zeszłym roku podczas Mistrzostw Polski Urzędasów w Tenisie Ziemnym. Wyceniłem go na 150 zł.
Szybko miałem odzew. Zadzwonił chłopak z Bytomia i był chętny do zakupu. Pytał, ile kosztuje przesyłka. Powiedziałem, że około 15 zł. Podałem konto do przelewu i czekam na pieniądze.

niedziela, 19 lutego 2012

Wymiana rozrządu

W piątek wziąłem urlop, gdyż tego to dnia pojechaliśmy do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Głównym celem podróży była operacja wymiany rozrządu w mojej Maździe 626. Wstaliśmy zatem o siódmej rano, zjedliśmy i wpakowaliśmy się do samochodu. Jeszcze musiałem go oczyścić ze śniegu i lodu, co zajęło dobry kwadrans. Najpierw pojechałem na stację Neste na Warszawską. Wysiadłem, żeby rozpocząć tankowanie. Było zimno, miałem na rękach wełniane rękawiczki. Chcąc otworzyć klapę od wlewu paliwa z powodu poślizgu wełny o metal zatrzasnąłem ją. Zawróciłem do samochodu, żeby jeszcze raz otworzyć klapę, ale w tym samym czasie jakiś NOL podjechał do dystrybutora obsługiwanego przez ten sam terminal i pierwszy podlazł do niego z kartą czy tam z gotówką. Postałem chwilę licząc, że za moment skończy, ale palant modlił się tam przydługawo. Wsiadłem za kierownicę kląc pod nosem i śledziłem w lusterku jego poczynania. W końcu chyba skończył swoje pacierze, bo odszedł i zaczął tankować. Wtedy nareszcie mogłem i ja użyć swojej karty. Zajęło mi to jakieś pięć razy mniej czasu niż tamtemu palantowi, ale cóż mogłem zrobić. Zatankowałem za dwieście złociszy (5,56 za litr) i ruszyliśmy w kierunku Dajtek. Tam zjechałem na stację Orlenu, żeby sprawdzić ciśnienie w gumach. Niestety kompresor był zepsuty. Wyjechałem zatem z Olsztyna licząc na kolejne stacje benzynowe po drodze.
Dojechałem do Osterode i na Rondzie Solidarności zjechałem na kolejną stację paliw. Zgodnie z prawem serii tam również kompresor był nieczynny. Odjechałem jak niepyszny. Ulicą 11 Listopada skierowałem się na Iławę.
Ruch na drodze był średni, ale złośliwie przed nami co chwilę pojawiały się ciężarówki przewożące wielkie drewniane bale. Trudno było taki pojazd wyprzedzić, ale w końcu jakoś się udawało. W Iławie (Deutsch Eylau) był objazd z powodu remontu którejś tam ulicy. W pewnym momencie jednak skręciłem jakoś nieszczęśliwie i zacząłem jechać na Lubawę. Od razu jednak Afula, która czasem do tego miasteczka przyjeżdża służbowo, zorientowała się, że jedziemy źle i zareagowała dźwiękowo. Zjechaliśmy na pobliską stację zasięgnąć języka i oczywiście skontrolować ciśnienie w oponach. Kompresor miał działać, ale po odebraniu końcówki do niego i podłączeniu jej do wentyla upuściłem nieco powietrza. Czym prędzej odłączyłem ten złom i odniosłem końcówkę kompresora do sklepu z ciętym komentarzem. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jadąc już prawidłowo w kierunku Grudziądza.
W Grudziądzu chciałem wypłacić gotówkę na operację wymiany rozrządu. Zauważyłem CH Alfa i skręciłem, aby tam dorwać się do bankomatu. Objechałem teren Alfy dookoła, nie zauważyłem jednak wjazdu. Przy okazji, usilnie wypatrując zjazdu do owego centrum, prawie wpakowałem się pod autobus miejski, który zaatakował mnie z prawej strony. Niestety miał pierwszeństwo i w razie stłuczki moja wina nie podlegałaby dyskusji. Na szczęście znakomity refleks i świetnie wyuczony odruch hamowania zadziałały i nic się nie stało. Pojechaliśmy więc dalej.
Do Maksymilianowa dotarliśmy kilka minut po południu. Podjechałem pod sklep, kupiliśmy najważniejsze rzeczy, czyli głównie piwo. Wpakowaliśmy się do domu gospodarzy i czekaliśmy na powrót Piotra z pracy. Daliśmy mu znać telefonicznie, że już jesteśmy. On skontaktował się z niejakim Kraszanem, czyli tamtejszym specem od Mazd. Po jakimś czasie przybył i odjechał moim wozem w nieznane. Okazało się przy tym, że jedna część, czyli pompa wodna, nie była dostępna w hurtowni i miała przybyć jutro. Cóż było robić? Zająłem się zatem piwkami, których kupiłem cztery (marki Harnaś w butelce). Szybko zniknęły trzy z nich i poczułem się w obowiązku ruszyć do sklepu po kolejne. Sprawnie przebyłem kilometr dzielący mnie od dyskontu. Oddałem trzy puste butelki i zakupiłem kolejne cztery. Tak zaopatrzony wróciłem do domu. Byłem jednak już taki zmęczony, ospały jakiś, że w końcu około dziewiątej ległem do łóżka. Magda wróciła z Zakopanego przed dziesiątą, ale ja nie miałem już siły nawet się przywitać.
Sobota była dniem naprawy właściwej. Kraszan przyszedł z kompletem części do wymiany i pytał, czy to wszystko wymienić, bo koszty okazały się sporo wyższe od przewidywanych. I tak: pasek rozrządu - 89 zł, rolka napinająca - 564 zł (to główny ból), uszczelniacze wału korbowego (2 szt.) - 48 zł, rolka prowadząca - 91 zł, uszczelka pokrywy zaworów - 41 zł, pompa wody - 239 zł, filtr paliwa - 75 zł. Razem dało to niewąską kwotę 1147 zł. Kraszan dostał tam upust i w sumie części kosztowały 990 zł. Za robociznę zaproponował 200 zł, na co przystałem. Trochę zastanawiałem się, czy wymieniać te wszystkie części, ale fakty były takie, że żadnej z nich nie ruszałem do tej pory i nie wiadomo, kiedy w ogóle były one wymieniane. Tak więc z bólem serca zdecydowałem, żeby chłopak robił wszystko. Zapłaciłem te 1200 PLN i liczę, że trochę jeszcze tym samochodem pojeżdżę.
Kraszan odstawił samochód wieczorem około dwudziestej. Przy okazji wyczyścił go w środku i umył karoserię. Aż szkoda było nim dzisiaj jechać, bo pada deszcz i cały biały kolor może zniknąć pod czarnym błotem naszych dróg. Po przyjeździe do Olsztyna nie było jednak źle i widać, że samochód jest wymyty. Ta wyprawa do Maksymilianowa to 435 przejechanych kilometrów.

wtorek, 14 lutego 2012

A zatem zaczęło się

Dziś po pracy w te pędy ruszyłem ku Zespołowi Szkół Mechaniczno-Energetycznych. Miałem już ze sobą termobag z rakietami oraz strój sportowy na przebranie. Około godziny 15:50 znalazłem się pod szkołą. Na parkingu zauważyłem Zdzicha, który też właśnie dotarł na miejsce. Żywo wtargnęliśmy na teren wyżej wspomnianej jednostki oświatowej kierując swe kroki w jedynie słuszną stronę, czyli na salę gimnastyczną. Niech nikogo nie zmyli ta nazwa; bynajmniej nie zamierzaliśmy uprawiać gimnastyki. Na parkiecie szalał już kolega Piekarczyk, do którego natychmiast dołączyliśmy z rakietami w garści. Zaczęło się tłuczenie piłkami o ścianę.
Odbijałem w miarę lekko, żeby nie nadwerężyć stawów po tak długim okresie abstynencji tenisowej. Czasami mnie korciło, żeby przywalić jak należy, ale wykazałem wstrzemięźliwość godną średniowiecznego ascety. Po godzinie, kiedy kolega Piekarczyk oddalił się do domu, zawiesiliśmy siatkę i zaczęliśmy przebijanie. Trzeba nadmienić, że sala miała raczej ograniczoną przestrzeń i mieściło się na niej boisko do siatkówki. Niestety nie można było swobodnie pograć nawet na pola do siatkówki, ponieważ po mojej stronie linia końcowa znajdowała się w odległości około metra od ściany. W tej sytuacji, stojąc nawet na tej linii, nie ma możliwości wykonania zamachu do uderzenia. Musiałem zatem grać dobry metr w boisku. Ale nie ma co narzekać. Grunt, że człowiek poruszał się tenisowo i poprzebijał z wyczuciem trochę piłek.
Oprócz tego zadeklarowałem swój udział od marca w sobotnich grach deblowych na Artyleryjskiej. Podobnież w tym roku składy są zawsze mocne i można porządnie pograć. Poczekamy, zobaczymy.

wtorek, 7 lutego 2012

Zima 2012

Trwa zima stulecia. Temperatura spada nawet do -30 stopni. A ja wytrwale nie gram w tenisa od początku sierpnia 2011. Tak dużo grałem w maju, czerwcu i lipcu, że na początku sierpnia miałem dość. Dopadło mnie znużenie tenisem. I zgodnie ze swoim zwyczajem przestawiłem się na treningi siłowe, gdyż pustki sportowej być nie może.
Teraz jednak dojrzewa we mnie chęć rozpoczęcia kolejnego sezonu. Trochę jeszcze się wstrzymuję z powodu odczuwalnego jeszcze bólu środkowego palca prawej ręki, który dokuczał mi podczas gry w zeszłym sezonie. Kontuzja ta odnowiła mi się po rozpoczęciu treningu dłoni nowo zakupionym przyrządem do ściskania. Ponad miesiąc go nie używam i uraz stopniowo mija, ale czasem jeszcze go odczuwam. Tymczasem ćwiczę w domu na sucho serwis. Dokładniej rzecz biorąc, mniej więcej pierwszą połowę ruchu serwisowego, czyli do wyrzutu piłki włącznie. Jeszcze raz przeanalizowałem w Youtube całą akcję serwisową i stwierdziłem u siebie dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze, prawą nogę ustawiam na wysokości lewej, a powinna być przesunięta wyraźnie za lewą nogę. Po drugie po wyrzucie piłki zbyt szybko opuszczam lewą rękę. Te dwa błędy właśnie staram się wyeliminować podczas ćwiczeń w domu. A gdzieś na początku marca sprawdzę w praktyce, ile to jest warte.