niedziela, 2 maja 2010

Święto Flagi Narodowej

Wstaliśmy z poczuciem czekającej nas misji. Mianowicie należało zrobić zakupy grillowe. Piotrek był w pracy i to zadanie spadło na mnie. Dziarsko wsiadłem do swej Mazdy, a tu znowu kicha. Rozrusznik nędznie zakaszlał i jak wczoraj nie zapalił mieszanki paliwowej. Ręce mi opadły. Zabraliśmy kluczyki Magdzie i pojechaliśmy jej Peugeotem. Afula kupowała jedzenie, a ja zająłem się zaopatrzeniem w piwo.
Po powrocie czekało mnie zadanie rozpalenia grilla. Okazało się to wyzwaniem niełatwym, gdyż uparty węgiel nie chciał się zająć. Pewnie zwilgotniał przez zimę, gdyż był napoczęty w zeszłym roku i leżał całą zimę w garażu. Walczyłem z nim długo i jakoś tam udało się to mięso opiec. Do tego piwo i było dobrze. Dzień Flagi zleciał jak należy.

sobota, 1 maja 2010

Pierwszy turniej w tym roku

Dziś rano zbudził mnie budzik, gdyż startuję ze Zdzichem w turnieju deblowym na kortach Skandy. Zjadłem i zacząłem się zbierać do wyjścia, gdy zadzwonił telefon. Był to Lech Zdzisław we własnej osobie. Oznajmił, że turniej rozpocznie się z opóźnieniem z powodu deszczu. Ustaliliśmy, że zaczekam na jego sygnał i dopiero pojadę na Skandę. Przed dziesiątą taki sygnał otrzymałem i poszedłem do samochodu. Niestety, drań nie odpalił. Coś tam nędznie zarzęził i to wszystko, na co go było stać. Wściekły wróciłem do domu, wziąłem rower i popedałowałem do celu.
Po losowaniu okazało się, że w pierwszej rundzie gramy z parą Smoczyński/Smoczyński, czyli z synami prof. Lecha Smoczyńskiego. Wyszliśmy na kort, zagraliśmy i przegraliśmy. Pozostał nam turniej pocieszenia. W pierwszej rundzie "pocieszki" trafiliśmy na starych rywali, czyli na duet Jaśkowiak/Ameliańczyk. Zwykle z nimi wygrywamy, a i tym razem tradycji stało się zadość. Potem spotkaliśmy się z panami Tuzikiem i Cegiełką. Ku naszemu zdziwieniu udało nam się wygrać, chociaż zdając sobie sprawę, jak dzisiaj gramy, wydawało nam się, że przegramy z kretesem. Zatem pozostał nam już tylko finał turnieju pocieszenia. Tutaj przeciwnikami naszymi była para Malinowski/Matracki. Maliniak to nasz dobry znajomy z Kortowa, a Paweł Matracki to szeroko znany mistrz fryzjerstwa. Dołożyli nam 6:4, 6:3 i można było jechać do domu. Było już grubo po piątej, a dzisiaj jeszcze zaplanowałem z Asią wyjazd do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Szybko pojechałem do domu i zadzwoniłem do taty z pytaniem, czy jest w Olsztynie i czy ma prostownik do akumulatorów. Na szczęście był i zaraz przyjechał. Podłączyłem akumulator do ładowania, wykąpałem się i byłem gotów do drogi. Po godzinie ładowania zamontowałem akumulator w samochodzie i odpaliłem bez problemu. Zajechaliśmy jeszcze po drodze na stację benzynową, bo świeciła się już kontrolka rezerwy paliwa. Wlałem 30 litrów benzyny, czyli pół baku. Była droga jak cholera, bo kosztowała 4,75 za litr. Ruszyliśmy w kierunku Bydgoszczy przez Ostródę, Iławę, Grudziądz i Świecko. Dochodziła już ósma wieczór. Za Iławą musieliśmy zrobić miły objazd, bo policja zamknęła drogę. Jakoś przebiliśmy się przez okoliczne wioski i wróciliśmy na drogę do Grudziądza. W Maksymilianowie byliśmy wpół do jedenastej.