czwartek, 27 września 2007

Zachód słońca

Około trzeciej po południu obudziły mnie sms-y. Domyśliłem się, że to Asia chce pogadać. Wstałem i odczytałem wiadomości. Rzeczywiście to była ona. Włączyłem komputer i zadzwoniłem do niej za pośrednictwem Skype. Pogadaliśmy chwilę o jej, na razie bezskutecznych, poszukiwaniach pracy. Następnie głód zagnał mnie do kuchni. Zrobiłem jajecznicę, sprawnie ją spałaszowałem i wróciłem do rozmowy z Asią. Godzinę rozmawialiśmy o ciągle jednak trudnej sytuacji na polskim rynku pracy i o mojej decyzji wyjazdu z Anglii. Stwierdziłem, że jestem jednak człowiekiem zdecydowanym. Jak już podejmę decyzję, z całą stanowczością dążę do jej realizacji. Trochę żałuję, że nie widzę dla siebie perspektyw na życie w Wielkiej Brytanii. Ale tylko trochę. Naprawdę chcę wracać do kraju, co jeszcze dwa miesiące temu wydawałoby mi się dziwne. Jednak od chwili, gdy miesiąc temu zdecydowałem, że wracam, nie mam nawet cienia wątpliwości o słuszności tej decyzji. Asia ma nieco odmienne zdanie na ten temat, ale to zrozumiałe. Od dawna nie może znaleźć stałej pracy, a tutaj pracując na ćwierć etatu w hotelu miała lepszą sytuację finansową niż pracując w Polsce na pełen etat. To ta ogromna różnica między tymi dwoma krajami przyciąga do Anglii tłumy Polaków. Nie każdy jednak umie się tu odnaleźć. Ja na przykład czuję, że tracę tu czas. Myślę, że tutaj trudniej byłoby mi uświadomić sobie, co naprawdę chciałbym w życiu robić. Nie muszę zarabiać dużych pieniędzy. Ważniejsze jest dla mnie chodzić do pracy z chęcią i nieudawanym zaangażowaniem. Wierzę, że w końcu coś takiego znajdę.
Po rozmowie z dziewczyną zmobilizowałem się i ruszyłem z dwoma kołami rowerowymi na stację benzynową. Szybki marsz spowodował, że zgrzałem się porządnie. Nie było tak zimno, jak myślałem. Gdy wychodziłem siąpił deszcz, później jednak przejaśniło się. Wracając z napompowanymi już kołami szedłem pod słońce, które chyliło się ku zachodowi. To codzienne przecież zjawisko nigdy mi się nie nudzi i tym razem również zrobiło na mnie wrażenie. Jakoś podniosło mnie na duchu, zwiększając u mnie poziom optymizmu. Zastanowiłem się, dlaczego częściej nie wychodzę o tej porze z domu. Można przecież wyjść, usiąść na ławce i delektować się ostatnimi promieniami odchodzącego dnia. Jakże często zapominamy, że piękno jest wokół nas. Trzeba się tylko odrobinę wysilić, żeby je dostrzec i smakować.
Po powrocie zamontowałem koła w rowerach. Przy okazji stwierdziłem, że tylne koło w moim rowerze także niedomaga. Powietrza w nim jest niewiele, ale mam nadzieję, że da się dojechać do stacji benzynowej. Jutro zamierzam pojechać do centrum w celu opłacenia Council Tax. Przy okazji rozwiążę problem z kołem, żeby wieczorem nie mieć problemów z dojazdem do pracy.
Stwierdziłem, że nie ma sensu na te dwa wolne dni przestawiać się na dzienny tryb życia. Wstaję zatem, aż się wyśpię i potem siedzę do rana przy komputerze. Dzisiaj na przykład położyłem się spać o szóstej rano. Chociaż w przypadku ładnej pogody w przyszłym tygodniu może zrobię sobie wycieczkę rowerową za miasto. Mógłbym uzupełnić album ze zdjęciami z Anglii.
Podczas dzisiejszej rozmowy z Asią wyglądałem sobie przez okno. Zobaczyłem kolejny raz naszego sąsiada, osiemdziesięcioczteroletniego Polaka. Mieszka w Anglii od zakończenia II Wojny Światowej. Mieliśmy go odwiedzić w tym tygodniu, ale nie zebraliśmy się. Pomachał do mnie zachęcająco ręką. Odmachałem mu, ale zrobiło mi się głupio. Od miesiąca wiemy, że mieszka koło nas i trudno nam było znaleźć trochę czasu na wizytę. A przecież nas zapraszał i to już dwukrotnie.

środa, 26 września 2007

Kłopoty rowerowe

Znowu dotknęła mnie plaga dziurawienia dętek rowerowych. W zeszłym tygodniu złapałem gumę w swoim rowerze i przez ostatnie kilka dni dojeżdżałem do pracy na rowerze Kaśki. Niestety, wczoraj poddała się również dętka w jej pojeździe. Zatem dzisiaj zmuszony byłem do działania. Sytuację utrudniała nie w pełni sprawna pompka. Podczas pompowania powietrze uchodzi przez pompkę. Dlatego nie da rady napompować koła do pożądanej twardości. Na szczęście dało się napompować samą dętkę w celu odnalezienia dziurawego miejsca. W tej chwili obie dętki są sklejane leżąc sobie w niepogodę na dworze pod naciskiem cegieł. Jutro założę je na koła i tak wyposażony pójdę na stację benzynową przy Tesco na Church Langley, aby je napompować. Pobliskie sknerskie stacje beznynowe pobierają opłaty za pompowanie kół.
Teraz, pod koniec września, popsuła się pogoda. Cały miesiąc był w miarę pogodny i praktycznie bez opadów. Było chłodno, ale sucho. Dzisiaj jednak za oknem jest nieciekawie. Akurat zrobiłem pranie i część rzeczy suszy się na kaloryferze.
Wyczytałem w Gazecie Wyborczej, że w tym roku spadła o połowę liczba emigrantów z Polski. Coraz więcej ludzi decyduje się też na powrót do kraju po dwóch, trzech latach pobytu w Wielkiej Brytanii. O czymś to świadczy. To odpowiedź na wyraźny sygnał z Polski w postaci od dłuższego czasu spadającego bezrobocia. Może nareszcie sytuacja gospodarcza ustabilizuje się na poziomie zapewniającym spokojne życie naszym obywatelom. Szkoda tylko, że wskaźniki makroekonomiczne tak powoli przekładają się na sytuację finansową przeciętnego Kowalskiego. W naszym Tesco jednak nikt, oprócz mnie rzecz jasna, nie mówi o powrocie na ojczyzny łono. Ciekawe, kiedy ta sytuacja się zmieni i czy mój wyjazd będzie miał jakiś wpływ na innych. Co prawda moja sytuacja jest nieco inna, ponieważ mam zapewnioną pracę w kraju. Ale sam fakt mojej decyzji musi dawać innym do myślenia.
Andrzeja ciągle prześladuje pech. Najpierw przewrócił się na rowerze, kiedy jechaliśmy do pracy w ostatni piątek. Porządnie się poobijał - prawe kolano i łokieć zmieniają barwy jak kameleon. Z kolei w sobotę wyłączyli mu internet. Powodem było to, że gdy chcieli mu ściągnąć opłatę z konta, było ono puste. Następnie przyszło pismo od naszego dostawcy netu wzywające Andrzeja do natychmiastowego uregulowania zaległości. Ten z kolei twierdzi, że w lipcu ściągnęli mu opłaty z góry za trzy miesiące i powiedziano mu, że do października ma spokój z płaceniem za internet. To wszystko Andrzej wyłuszczył w liście, który został wysłany do Virgin'a w piątek. Zanim jednak list miał szansę dojść do adresata, odcięli mu dostęp do sieci. Dzwonił do nich w poniedziałek i obiecali wyjaśnić sprawę. Jak na razie jest jednak bez internetu.

wtorek, 18 września 2007

Trochę przemyśleń

Wczoraj miałem wyjątkowo wolne, gdyż Iza odrabiała za mnie czwartek, w który z kolei ja ją zastępowałem dwa tygodnie temu. Pojechałem dzisiaj do agencji Future Let i poinformowałem Steve'a, że wyprowadzamy się z końcem listopada. Sprawdził w umowie, czy wszystko się zgadza i poprosił o wypowiedzenie w formie pisemnej z podpisami całej naszej trójki.
Kolejne popołudnie spędzam przy komputerze i zastanawiam się, czy tak miało wyglądać moje życie w Anglii. Przyjechałem tu bez sprecyzowanego planu działania i stąd takie skutki. Co z tego, że pogoda za oknem słoneczna (choć jest chłodno) i na koncie funty. Pieniądze są jeszcze mniej ważne niż mi się wcześniej wydawało. Jeśli ma się zapewniony byt, są one w rzeczy samej zupełnie niepotrzebne. Nie mają żadnej wartości. Tzn. precyzując mają wartość rzeczy, które możemy za nie kupić. Ale czy z kolei te rzeczy mają jakąś wartość? Czy są w stanie zwiększyć wartość naszego człowieczeństwa? Raczej nie tędy droga. Większość ludzi nie rozumie tego jednak do końca życia. Może dzięki temu są szczęśliwsi, może bardziej zagubieni - nie wiem. Trzeba samemu nadać wartość swojemu życiu, a to jest dużo trudniejsze niż zarobienie dużych pieniędzy i to niezależnie od tego, jak duże one będą. Zresztą, dużo czy mało, to pojęcia bardzo względne. Każdy odczuwa to inaczej i dla każdego na przykład milion dolarów to inna suma pieniędzy. Ale dosyć o tym, bo ostatnio bardzo zbrzydło mi słowo "pieniądze". Temat ten przewija się często w rozmowach ze znajomymi z Polski i coraz bardziej jest mi wstrętny.
Cieszę się z mojego kolejnego środowo-czwartkowego "weekendu". Nie tylko z powodu braku konieczności pójścia do pracy, ale zbliżania się daty mojego wyjazdu. W Anglii poczułem, że będę szukał siebie w Polsce. Dzięki wyjazdowi dowiedziałem się czegoś o sobie. Nie ucieknę od pracy w urzędzie wyjeżdżając za granicę, bo w ten sposób nie ucieknę od siebie. Urząd jest w mojej głowie. To nie budynek na Knosały w Olsztynie. To myśli w moim mózgu. Nie zmienię pracy nie zmieniając siebie. Potrzebna jest transformacja, coś w rodzaju rewolucji wewnętrznej. Najgorsze jest jednak to, w jakim kierunku tę rewolucję poprowadzić. Żeby nie skończyło się jak z rewolucją październikową, której apogeum były rządy Stalina. Jestem przywódcą, a masami ludu są moje myśli. Jak poprowadzić je we właściwym kierunku, żeby zapewnić im komfort i możliwość rozwoju? To są najważniejsze pytania, na które trzeba sobie odpowiedzieć. Dobrze, że chociaż zostały zadane.
Działanie jest lokomotywą napędową życia. Ono zapewnia ciągłość - ta lokomotywa nie może zwolnić, ani tym bardziej się zatrzymać. Ciągle trzeba dokładać do pieca. Gorzej, gdy brakuje paliwa. Wtedy nie wytwarza się energii zapewniającej poruszanie się lokomotywy. Tutaj energia znajduje się w nas samych - nie musimy korzystać ze źródeł zewnętrznych. Wręcz nie powinniśmy, gdyż wtedy nie żyjemy swoim własnym życiem. Każdy potrzebuje jakiejś dozy niezależności, czegoś tylko dla siebie, zazdrośnie strzeżonej części swojej duszy. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, ale tylko w zakresie zapewnienia podstawowych potrzeb życiowych. Wnikając głębiej w siebie każdy jest niezależny i musi radzić sobie ze sobą na swój sposób. Nikt mu w tym nie pomoże, zresztą nawet nie powinien. Prawdziwe zwycięstwo można odnieść tylko w walce ze sobą samym. Uzyskać wewnętrzny spokój i żyć w zgodzie z sobą - to prawdziwa wartość. Funty są przy tym tak śmieszne. Wydają mi się niewidoczną plamką na mapie świata. Żeby je dostrzec, trzeba użyć lupy. Ale mi po tę lupę nawet nie chce się sięgać. Po co dążyć do czegoś, co trzeba oglądać przez lupę? Są rzeczy dużo większe, których nie dostrzegamy ślęcząc z lupą w ręku nad naszą mapą świata i szukając nieodkrytego. Wystarczy się wyprostować i dotknąć samej istoty jestestwa. Dlaczego jesteśmy tak skurczeni, że trudno nam dokonać tej prostej w gruncie rzeczy sztuki? Tracimy wzrok od ciągłego patrzenia przez lupę - wskaźniki giełdowe, kupić-sprzedać, więcej, więcej, ja chcę jeszcze! Nie pytajcie po co - ja chcę jeszcze! Muszę to, muszę tamto. Jesteśmy niewolnikami samych siebie, zniewalamy się przez własne irracjonalne potrzeby. To się właśnie nazywa społeczeństwem konsumpcyjnym. A naprawdę jesteśmy śmiesznymi małymi ludzkimi kukiełkami poruszanymi sznurkami samonapędzającej się komercji. Wcześniej czy później każdy jednak czuje niepokój, że coś jest nie tak. Zagłusza go jednak kolejnymi wyzwaniami, oczywiście w tym samym kierunku - więcej, jeszcze, mieć! Potem, z osłabionym już wzrokiem, często nie jesteśmy w stanie zobaczyć tego, co najważniejsze. Bliskiej osoby, przyjaźni, miłości. Ciekawe, czy staruszek na łożu śmierci, w ostatnim błysku świadomości, widzi to wszystko? Może to jest owo światełko na końcu długiego tunelu. Wtedy człowiek widzi, jak bardzo oddalił się od ciepła i światła. Może wtedy uświadamia sobie to wszystko i płacze. Łez jednak nie widać, bo jest to płacz martwej już duszy.

piątek, 14 września 2007

TV licence

Wczoraj mieliśmy wizytę kontrolną w związku z niepłaceniem przez nas licencji telewizyjnej. Właśnie byli u nas Michał z Anetą. Zajadaliśmy w ogrodzie przyniesione przez nich lody, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiłem się trochę, ale otworzyłem. Pan przedstawił się i zapytał, czy jestem Mr Aslam. Ja na to, że Mr Aslam mieszka na Church Langley. Nie przejął się tym i upewnił się, czy nie płacimy licencji na używanie odbiornika telewizyjnego. Odparłem, że nie płacimy z powodu nieposiadania telewizora. Zapisał moje nazwisko i poprosił o umożliwienie mu dokonania wizji lokalnej. Zaprosiłem go szerokim gestem do domu. Chciał węszyć w salonie. Rzekłem do niego, żeby wchodził, ale po cichu, bo nasza koleżanka tam śpi. Wsadził więc tylko głowę i sprawdził. Poinformowałem go, że na górze są jeszcze trzy pokoje. Facet jednak podziękował i sobie poszedł.
W środę otrzymaliśmy z kolei pismo od naszego dostawcy wody. W piśmie tym przedstawiciel firmy Three Valleys Water twierdził, że mamy zaległości w płaceniu rachunków i nasze konto klienta jest puste. Wymagał natychmiastowego uregulowania należności. Były to oczywiste oszczerstwa, gdyż osobiście dokonałem przelewu 23 funtów w dniu dziewiątego sierpnia. Dzisiaj napisałem więc e-mail, w którym wyłuszczyłem szczegóły dokonanej przeze mnie płatności. Nawet się nie zdenerwowałem, bo z każdym rachunkiem tak było: i za prąd i za gaz. W angielskiej administracji panuje jeszcze większy bałagan niż w polskiej. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, choć nie jestem oczywiście reprezentatywnie wybraną grupą przeznaczoną do badań w tym zakresie.
Wczoraj pomęczyłem trochę mój rower, bo łożysko przedniej zębatki było coraz bardziej luźne. Po moich zabiegach sytuacja nieco się poprawiła, ale odnoszę wrażenie, że to łożysko już dogorywa. Jego dni są policzone, podobnie jak całego roweru. Będę musiał go zostawić na dokonanie żywota w Anglii. W Polsce kupię sobie nowy rower. Tego zdecydowanie nie opłacałoby się zabierać ze sobą do kraju. Spróbuję pozbyć się go drogą sprzedaży bezpośredniej. Choć nie wróżę sobie zbytniego powodzenia w tego typu akcji. Nigdy nie miałem duszy handlarza. Nie jestem z tych, co to sprzedaliby własnego guru za worek srebrników.
Podczas rozmów moich z Asią przez Skype'a dowiedziałem się, że prawdopodobnie przywrócony zostanie fundusz alimentacyjny. Jest to dobra wiadomość dla nas obojga, gdyż oznaczałaby dodatkowe sto trzydzieści złotych w domowym budżecie.
Dwa dni temu zabiłem w swoim pokoju pająka. Był spory, ale nie tak duży, jak to opowiadał Tomek w Tesco. Jego relacje o walce z wielkimi włochatymi sześcionogami postawiły mi włosy na głowie, mimo że przed odjazdem Asia ogoliła mnie na zero. Ten mój też był spory. Na tyle, że najpierw go usłyszałem, a dopiero później zobaczyłem. Próbował wleźć na ścianę, ale ześlizgiwał się po tapecie. Właśnie to ześlizgiwanie usłyszałem i zatłukłem dziada kapciem. Kapcie mam z czegoś w rodzaju sztucznej gumy, więc mają pociągnięcie jak policyjna pała. Zwłoki pająka leżą ciągle na dywanie koło nocnej szafki. Nie mam odkurzacza, zatem poczekam, aż drań się rozłoży. W naszych dywanach musi żyć mnóstwo bakterii, więc nie powinno to długo trwać. Świat przyrody poradzi sobie z nim raz dwa.

poniedziałek, 10 września 2007

Asia i Igor wracają do kraju

Ponad tydzień temu podjąłem decyzję o powrocie do Polski. Było to odpowiedzią na ciągłe wahania Asi w tej materii. Nadszedł czas na męską decyzję i ją podjąłem. Asia nie była zbyt zadowolona z takiego obrotu rzeczy. Ciągle mi radziła, abym to jeszcze przemyślał. Igor był szczęśliwy, gdyż on jeden zdecydowanie chciał wracać. Spotkał się z dziećmi Adama i Izy, które powiedziały mu, że w szkole angielskiej jest głupio i wolałyby być w Polsce. Koniec końców zarezerwowałem przez internet bilety dla nich. Szczęśliwym trafem dowiedzieliśmy się, że z Harlow w czwartki i niedziele odjeżdżają autokary bezpośrednio do Olsztyna. Przewoźnikiem jest Orbis Transport. Bilety kosztowały 131 funtów. Odprowadziłem ich na Bus Station, gdzie za kwadrans jedenasta zajechał ich autokar. Trzeba było jeszcze dopłacić za dodatkowy bagaż. Dziewczyna obkupiła się przed wyjazdem jak szalona. Buty, spodnie, koszulki, bluzki, Bóg wie co jeszcze. Aż dziwne, że to wszystko zmieściło się w trzy duże torby (plus bagaż podręczny oczywiście). Pożegnaliśmy się i odjechali do pewnego miejsca w środku Europy, które jest naszym domem.
Asia była zadowolna ze swojej pracy w Churchgate Hotel. Gdy składała wypowiedzenie, kierowniczka namawiała ją, aby została. Na pożegnanie powiedziała, że gdy Asia zdecyduje się wrócić do Anglii, może zgłosić się od razu do niej do pracy. Moja połowica ma nadzieję, że wytrwam tu dłużej niż do grudnia i przyjedzie do mnie po egzaminach sesji zimowej. Na ostatni semestr mogłaby wziąć indywidualny tok nauczania. Rozmawiała w tej sprawie z panią dziekan jeszcze przed przyjazdem do Anglii.
W tej chwili Asia z Igorem powinni być już w Olsztynie. Po szóstej rano dostałem sms-a, że są w Polsce. Teraz oczekuję na sygnał, że dotarli do domu.
Dzisiaj wręczę Scott'owi prośbę o dwutygodniowy urlop począwszy od 19 października. Poleciałbym do Polski. Mogą być jednak problemy, gdyż w tym czasie na urlopie w swoim rodzinnym Hongkongu będzie Kelvin. Podobno także Iza ma zaplanowany wypoczynek w tym okresie. Wraca jutro, więc zorientuję się, jak sprawy stoją.
Tak do końca nie jestem przekonany o swoim rychłym powrocie do kraju. Zmienia się to w zależności od nastroju. Najbardziej szkoda mi mojego tenisa w Polsce. Tutaj nie bardzo mogę sobie pograć. Po takiej grze trzeba by iść do pracy na całą noc, czego zbyt długo bym nie wytrzymał. A znowu granie tylko w dni wolne mija się z celem. Zresztą, szczerze mówiąc, jakoś nie mam ochoty na granie.