czwartek, 20 grudnia 2007

Zmęczenie materiału

Skończyłem „Intruza”. Oczywiście dzielny Ziemianin w osobie profesora fizyki poradził sobie z intruzem z obcej planety i Ziemia została ocalona od najazdu obcych. Teraz wziąłem się za jednego z mistrzów powieści s-f, Philip’a K. Dick’a. Podejrzewano u niego schizofrenię. Był okres, w którym sądził, że Stanisław Lem nie jest pisarzem, tylko prowokacją KGB. Złożył nawet stosowne doniesienie w FBI. Na podstawie jego powieści i opowiadań nakręcono wiele filmów. Najbardziej znane to: „Łowca androidów” (Harrison Ford), „Pamięć absolutna” (Arnold Schwarzenegger, Sharon Stone), „Raport mniejszości” (Tom Cruise). Ja zaś czytam powieść pod tytułem „Marsjański poślizg w czasie”, napisaną w 1962 roku.
Wczoraj rozegrałem kolejny mecz z Bartkiem w Kortowie na korcie krytym. Walczyliśmy prawie trzy godziny. Wygrałem, ale Bartkowi pękł naciąg w rakiecie i grał większość czasu moją rakietą zapasową. Gdy odnosiliśmy klucze od kortu, recepcjonistka z restauracji Przystań Kortowska zażądała zapłaty za dwie i pół godziny gry. Próbowaliśmy ją przekonać, że dokonaliśmy rezerwacji na dwie godziny i za tyle zapłacimy. Pozostała niewzruszona i musieliśmy zbiednieć o prawie dziewięćdziesiąt złotych, czyli czterdzieści pięć na osobę. Mówi się trudno, tym bardziej, że za tydzień nie zagramy. I ja, i Bartek wyjeżdżamy na święta z Olsztyna.
Dzisiaj odczuwam trudy codziennych treningów. Od ponad tygodnia nie miałem ani jednego dnia przerwy. Dlatego zdecydowałem, że dzisiaj sobie odpuszczę siłownię. Nadrobię to jutro, bo w tenisa prawdopodobnie nie zagram. To będzie ostatni dzień zajęć szkolnych przed świętami i zaraz po lekcjach szkoła będzie najprawdopodobniej zamknięta.
Kurs funta: 5,02 PLN. Znowu spadek.

niedziela, 16 grudnia 2007

Sportowa niedziela

Dziś wstałem wpół do siódmej, gdyż umówiłem się ze Zdzichem na tenisa. Jechaliśmy na dziko do Kortowa, licząc na łut szczęścia w postaci wolnej sali. Niestety, sala okazała się zajęta przez siatkarzy. Nie poddaliśmy się jednak i za kolejny cel obraliśmy nieśmiertelne IV LO. Tu szczęście nam dopisało. W dyżurce siedział Siwy, najbardziej życzliwy z tamtejszych portierów. Wprawdzie powiedział, że za godzinę, czyli o dziewiątej, wchodzi jakaś ekipa, ale to nas nie zraziło.
Zaczęliśmy dwadzieścia po ósmej. O dziewiątej nikt się jednak nie zjawił i graliśmy ostro do dziesiątej. Denerwowałem się na swoją grę, ale to u mnie normalne. Jestem perfekcjonistą i nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego, co robię. Kiedy gram, zawsze mi się wydaje, że powinno mi wszystko wychodzić. Ostatecznie byłem jednak zadowolony. Fizycznie czuję się znakomicie. Regularne treningi dają efekty.
Przeczytałem kolejną książkę. Tym razem była to pozycja „Andromeda znaczy śmierć” Michael’a Crichton’a. Powieść opowiada o walce naukowców z obcym na Ziemii organizmem, zawleczonym na naszą planetę przez amerykańskiego satelitę wojskowego. Została także sfilmowana. Michael Crichton jest z wykształcenia lekarzem medycyny. Sławę zdobył po wydaniu tej właśnie powieści w 1969 roku. Oprócz wymienionej, jest autorem takich książek, jak: „Park Jurajski”, „Zaginiony świat” i „System”.
W tej chwili jestem w trakcie „Intruza” pióra Fredrick’a Brown’a. Jest to opowieść o przybyszu z obcej planety. Ma on ograniczone możliwości poruszania się i do przenoszenia swojego ciała posługuje się ziemskimi żywicielami (ludźmi i zwierzętami). Opanowuje we śnie ich umysły i kieruje ich ciałami. Następnie, żeby wrócić umysłem do swojego ciała, musi uśmiercić swojego żywiciela. Jestem w połowie powieści i na razie najbardziej podobała mi się sytuacja, kiedy to przybysz musiał się pożywić. Zawładnął więc pewnym człowiekiem, za pomocą którego przyrządził w jego kuchni rosół z kury zmieszany z galaretą z mięsem. Następnie, posługując się tym człowiekiem, poszedł po swoje własne ciało i zanurzył je w przygotowanym roztworze. Pochłonął go powierzchnią ciała, a następnie zmusił człowieka do samobójstwa poprzez strzał w usta. Teraz jestem w momencie, gdy przejął ciało kota i za jego pomocą szpieguje pewnego naukowca. Planuje przy jego pomocy wrócić na swoją planetę, z której został wygnany.

sobota, 15 grudnia 2007

Pizza i piwo

Wczoraj miałem spotkanie, na gruncie towarzyskim oczywiście, z częścią Wydziału Edukacji i Sportu. Najpierw każdy zjadł pizzę popijaną piwem w pizzeri Diavolo, a potem przenieśliśmy się do pubu naprzeciwko Kościoła Ewangelickiego przy olsztyńskim zamku. Ponieważ miałem w perspektywie grę w tenisa, zaplanowałem sobie wypicie najwyżej dwóch piw. W rzeczywistości liczba ta zwiększyła się do trzech. W związku z tym trochę się obawiałem poziomu swojej gry, ale było dobrze. Po czterech tygodniach od powrotu z Anglii wszedłem już w sportowy rytm i wysiłek fizyczny przychodzi mi z łatwością. Gra wolejem jeszcze kuleje, ale powrót do właściwych uderzeń jest tylko kwestią czasu. Zdzichu mocno ćwiczył mi bekhend, atakując uparcie głównie moją lewą stronę. Dzięki temu polepszam to uderzenie z treningu na trening.
Pogoda z mojego punktu widzenia jest właściwa. Panuje lekki mróz, ale szczęśliwie nie ma śniegu. Taka powinna być cała zima. Niech się spełni, amen.
Kurs funta: 5,06 PLN. Jego wzrost nie jest efektem umocnienia się tej waluty, ale większą niż się spodziewano inflacją w Polsce. Mam nadzieję, że taki trend się utrzyma i będę mógł sprzedać swoje funty po znacznie bardziej korzystnej cenie.

środa, 12 grudnia 2007

Direct debit zablokowany

Rano pojechałem do Kortowa celem gry w tenisa. Wziąłem klucze i wszedłem na kort tuż przed dziewiątą. Wtedy zadzwoniła Ania z Anglii. Poinformowała mnie, że dostała już czek z agencji i przelała mi pieniądze na konto. Ucieszyłem się i podziękowałem jej za pomyślne doprowadzenie tej sprawy do końca. Po rozmowie wyładowała mi się komórka, więc nie mogłem odebrać telefonu od Bartka. Chciał mnie poinformować, że się trochę spóźni.
W końcu przyszedł. Po kilkunastominutowej rozgrzewce rozpoczęliśmy mecz. Kolana już mi nie dokuczały (opłaciło się zrezygnować w poniedziałek z koszykówki). Pierwszy set toczył się pod dyktando mojego przeciwnika. Było już nawet 3:5, ale nie poddałem się. Powoli odrobiłem straty i wygrałem seta 7:5. Potem było już łatwiej. W drugim secie Bartek robił dużo błędów, w rezultacie przegrał go 0:6. Trzeci set zaczął się równo, ale potem uzyskałem przewagę i nie odpuściłem już do końca. Wygrałem 6:3. Na koniec poodbijaliśmy jeszcze na luzie bez punktów i dwadzieścia po jedenastej zeszliśmy z kortu.
W domu byłem w południe. Asia właśnie wychodziła załatwiać różne sprawy (i sprawunki oczywiście też). Ja zaś zasiadłem do internetu. Sprawdziłem angielskie konto i faktycznie przybyło mi ponad dwieście czterdzieści funtów. To mnie zmobilizowało. Zadzwoniłem do banku i poprosiłem o zablokowanie mojego Direct Debit. Dzięki temu pozbawiłem mojego brytyjskiego dostawcę usług internetowych możliwości pobierania z mojego konta opłat w wysokości dziesięciu funtów miesięcznie. Co prawda umowa zobowiązywała mnie do płacenia przez cały rok, czyli do lipca 2008, ale czego się nie robi dla pieniędzy?
Andrzej poinformował mnie przez GG, że niebawem będzie miał mój P45. Dzięki temu rozliczę się z brytyjskim urzędem skarbowym i ten rozdział w życiu będę miał zamknięty.
Średni kurs funta: 4,98 PLN.

wtorek, 11 grudnia 2007

Wirusy nie rezygnują

W ostatni piątek znowu zaatakował mnie jakiś wirus. Objawy były grypopodobne: osłabienie, uczucie zimna, lekkie mdłości i brak apetytu (co u mnie jest niezwykłe). Wieczorem tego dnia miałem grać ze Zdzichem w tenisa. Przed czternastą położyłem się więc do łóżka, żeby wypędzić z siebie złe moce chorobowe. Nie odwoływałem gry, bo miałem nadzieję na rychłe ozdrowienie.
Uciekała godzina za godziną, a ja ciągle leżałem bezwładnie w łóżku. Wreszcie koło szóstej zebrałem siły i heroicznym wysiłkiem napisałem sms-a do Zdzicha, że z powodu choroby nie będę towarzyszył mu dzisiaj na sali. Później mi mówił, że był bardzo rozżalony. Tego popołudnia jechał na złamanie karku z Torunia, gdyż był tam na szkoleniu. Jego wysiłki okazały się jednak daremne w obliczu mojej niedyspozycji.
Asia wróciła z pracy w pół do siódmej i przestraszyła się ciemności w domu. A ja leżałem bez sił zupełnie i nawet szklanki wody nie miał mi kto podać. Około dziewiątej wieczorem poczułem się jednak lepiej. Wstałem, ubrałem się i zjadłem kolację. Poczytałem jeszcze książkę i o północy położyłem się spać. Bałem się trochę, że nie zasnę, jednak nie miałem z tym problemów (jak zwykle zresztą). Następnego ranka byłem już zdrów, choć nieco osłabiony. Dzwonił Bartek, żeby wyciągnąć mnie na debla, ale odmówiłem. Wolałem nie ryzykować biegania z rakietą tuż po chorobie.
W niedzielę jednak, zgodnie z planem zresztą, pojechałem rano ze Zdzichem do Kortowa. Graliśmy w odnowionej hali uniwersyteckiej. Jej mankamentem jest brak linii do tenisa, ale poodbijać zawsze można. Zdzichu liczy, że prezes Szarejko coś z tym fantem zrobi.
Po godzinie gry wpadł na salę trener drugiego AZS-u, niejaki Grygołowicz, i musieliśmy zakończyć grę. Za chwilę miał się rozpocząć jakiś turniej siatkówki.
Wczoraj z kolei zrezygnowałem z koszykówki ze względu na kolana. Jak zwykle przesadziłem z pierwszymi treningami po długiej przerwie i dały o sobie znać przeciążenia. Wykonałem natomiast sumiennie trening siłowy, który opuściłem w sobotę.

środa, 5 grudnia 2007

Funt poniżej pięciu złotych

Wczoraj doznałem ogromnego uczucia ulgi. Otóż wpłynęła mi na konto listopadowa wypłata z Tesco Edinburgh Way. Również sukcesem zakończyła się sprawa odzyskania kaucji za wynajęte w Harlow mieszkanie. Inspekcja była w piątek. Nie stwierdzono żadnych uchybień, więc kaucja będzie nam zwrócona w całości. Tę informację otrzymałem od Ani, która dzwoniła do mnie w poniedziałek. Dodatkowo otrzymamy jeszcze zwrot za nadpłacony Council Tax. Czekam teraz na przelew od Ani mojej części pieniędzy.
Dziś rano rozegrałem z Bartkiem kolejny mecz tenisowy. Tym razem, mimo dokuczających mi po poniedziałkowej koszykówce kolan, było dużo lepiej niż przed tygodniem. Pierwszy set wygrałem 6:2. W drugim szliśmy łeb w łeb i musieliśmy rozegrać tie-break. Minimalnie lepszy okazał się Bartek. Decydujący set nie został przez nas dokończony. Na halę weszli następni zawodnicy i mogliśmy pograć tylko do godziny jedenastej. W związku z tym musieliśmy przerwać spotkanie przy stanie 4:3 dla mojego przeciwnika. Oczywiście zarezerwowaliśmy kort na kolejną środę.
W domu zjadłem drugie śniadanie. Od kiedy zacząłem regularne treningi, apetyt mam jeszcze większy niż zwykle. Mimo, że jem cztery spore posiłki dziennie, schudłem od momentu powrotu z Anglii o dwa kilogramy.
Po posiłku siadłem do internetu. Jak zwykle zacząłem czytać Gazetę Wyborczą. Zjechałem na dół strony głównej i wówczas poraził mnie średni kurs funta na dzisiaj: 4,99 PLN! Od razu zmalała moja radość z dużej wypłaty z Tesco.
Po południu wyruszyłem do centrum miasta z misją zakupu książki. Jutro Igor ma w szkole Mikołajki i jest zobowiązany do wręczenia wylosowanemu koledze prezentu. Ów kolega zażyczył sobie powieści „Blask fantasy”. Oczywiście w księgarni, do której się udałem, nie było takiego tytułu. Wybrałem więc pozycję „Strażnicy Przystani” Simona R. Green’a. Przy kasie zażyczyłem sobie faktury. I powstał problem, bowiem owa książka nie figurowała w systemie komputerowym księgarni. Trzy osoby zajmowały się tą sprawą przez bite pół godziny. Ja w tym czasie czekałem cierpliwie, skracając sobie czas czytaniem artykułu na temat prezydenta Olsztyna pana Małkowskiego, który zarekwirował w ratuszu wszystkie dostarczone tam egzemplarze pewnego rozpowszechnianego za darmo tygodnika. Wydawca gazety skierował sprawę do sądu oskarżając pana prezydenta o zawłaszczenie mienia. Ta sprawa mnie rozśmieszyła i tym samym ulżyła męce czekania.
Prostowanie krętych ścieżek ewidencji posiadanych przez księgarnię tytułów dobiegło końca. Otrzymałem fakturę wystawioną na Asię oraz komplement wyrażony słowami sprzedawczyni: „Jest pan bardzo cierpliwym człowiekiem”. Odparłem, że czasami tak trzeba i raczej z ulgą, choć bez złości, opuściłem budynek.