środa, 14 października 2009

Atak zimy

Dziś nastąpił pierwszy w tym roku atak zimy. Tak się złożyło, że stało się to w Dniu Edukacji Narodowej. Czyżby wróżyło to ciężkie czasy dla oświaty?
Z pracy wracałem jak zwykle na rowerze. Jeżdżę już zaopatrzony w czapkę i rękawiczki. Jednak gdy ruszyłem w kierunku domu, w twarz uderzył mnie śnieg z deszczem. Oczywiście, jak to zwykle w życiu bywa, musiałem jechać pod wiatr. Gdybym w tych samych warunkach jechał do pracy, nie byłoby tak źle, bo cała nawałnica skupiłaby się na moich plecach. Jednakże zgodnie z prawem Murphy'ego wiatr wiał dokładnie z kierunku zachodniego w momencie, kiedy w tym właśnie kierunku jechałem. Jak śpiewał klasyk Stachursky: takie właśnie jest, samo życie.

sobota, 3 października 2009

Sezon halowy rozpoczęty

Wczoraj ze Zdzichem zainaugurowaliśmy halowy sezon tenisowy. To już czwarty taki sezon w IV LO. Dyrektor szkoły zgodził się na nasze treningi w kolejnym roku szkolnym.
To było moje pierwsze odbijanie od dwóch i pół miesiąca. Grałem delikatnie, żeby nie nadwerężyć sobie stawów i więzadeł w łokciu i barku. Biegałem też ostrożnie, bo o naciągnięcie nieprzyzwyczajonych do biegania mięśni nóg łatwo. Mimo to poczułem w pewnym momencie ukłucie w okolicach prawej pachwiny. Umiałem jednak zachować umiar i większość silnych piłek do rogu odpuszczałem, nie próbując ich sięgać.
W związku z tym korekcie ulegają moje plany dotyczące treningów siłowych. Od października miałem zacząć cykl budowania siły. Polega to na ćwiczeniach z dużymi ciężarami, siłą rzeczy przy mniejszej ilości powtórzeń w serii. Przy obciążeniu prawej ręki grą w tenisa nie będę w stanie dźwigać dużych ciężarów. Napisałem dzisiaj do Placka maila z prośbą o plan treningowy uwzględniający tenis w weekend. Trudno, życie to sztuka kompromisów.

niedziela, 27 września 2009

Goście z Krakowa

Cały tydzień w Olsztynie był Marek z rodziną. Tzn. Marek przez dwa dni jeździł w interesach, a Renia z dziećmi była u babci. Początkowo zatrzymali się u mamy, ale kiedy mam zaczęła kichać, uciekli do babci. Jedną noc spali u nas, ale z uwagi na niezbyt komfortowe warunki dla takiej liczy osób ostatecznie przenieśli się do babci.
Wczoraj byliśmy u babci na imieninach. Po jedzeniu wybraliśmy się na spacer do parku na Radiowej, który trwał bardzo długo z uwagi na dzieci. Po powrocie wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do domu odpocząć.

niedziela, 20 września 2009

Hiszpania mistrzem Eurobasketu

Marek z rodziną przenieśli się do babci z uwagi na lepsze warunki noclegowe. My też byliśmy u babci na obiedzie. Po powrocie byliśmy jacyś zmeczeni i położyliśmy się. Ja zaraz zasnąłem i spałem do wpół do ósmej.
O dziewiątej zaczął się finał Mistrzostw Europy w koszykówce Hiszpania - Serbia. Jednak Asia oglądała jakiś film, a potem tak mnie zmorzył sen, że dałem sobie spokój z siedzeniem przed telewizorem. Hiszpanie i tak sobie poradzili, rozbijając przeciwników 85:63. Marcin Gortat został liderem zbiórek turnieju. Ze średnią 10,8 wyprzedził Gasola. Wśród najlepszych strzelców Polak był na miejscu szóstym (14,3 pkt), a wygrał Pau Gasol ze średnią 18,7 pkt na mecz. Również w blokach Marcin był wysoko, bo na drugim miejscu, ustępując znowu znakomitemu Hiszpanowi.

sobota, 19 września 2009

Goście z Krakowa

Dzisiaj o dziewiątej pojechałem z Asią na korty TKKF Skanda. Udaliśmy się tam w celu kibicowania zaprzyjaźnionej parze deblowej, która miała wystąpić w turnieju z cyklu McDonald's Open. Parą tą byli Zdzichu Lech i Bartek.
Na obiekcie sportowym znaleźliśmy się kwadrans po dziewiątej. Trwało losowanie. Oczywiście Zdzichu patrzył wszystkim na ręce i nawet sam losował. Wyszedł z biura Skandy niezadowolony, bo wylosował w pierwszej rundzie parę Lasota/Zieliński. Jednak po rozpoczęciu meczu wszystko układało się po myśli naszych bohaterów. Pierwszego seta wygrali 6:4, ale drugi set zapowiadał ciężką walkę. Przeciwnicy wyszli na prowadzenie 4:2 i wydawało się, że o losach meczu rozstrzygnie super tiebreak. Chłopaki wzięli się jednak do odrabiania strat i wyszli z tej parti zwycięsko w stosunku 7:5. Pogratulowaliśmy im zwycięstwa i pojechaliśmy na zakupy. W trakcie gry zadzwoniła Renia. Okazało się, że są w Olsztynie całą rodziną i chcą u nas nocować. Sprawnie uwinęliśmy się z zakupami i wróciliśmy do domu. Niedługo potem przyjechali zapowiedziani goście.
Wieczorem poszedłem jeszcze po piwo. Marek stwierdził, że sześć sztuk to za mało i sam pojechał do sklepu. Przywiózł kolejne pół tuzina butelek. Bilans wieczoru był taki, że ja wypiłem jedno piwo, a Marek i Asia po trzy i pół na głowę. Renia też coś tam wysączyła, ale jeszcze mniej niż ja.
Spanie zorganizowaliśmy w ten sposób, że Marki spali w Igora pokoju, Igor na naszym łóżku, a ja z Asią po spartańsku na podłodze. Mieliśmy podkładkę w postaci kołdry i spało się nieźle.

poniedziałek, 14 września 2009

Finał ME w siatkówce

W niedzielę wstałem o dziewiątej w dobrej kondycji. Pozostali różnie się czuli z wiadomych względów. Afula mówiła, że na weselu była w formie i dużo piła. Nie czuła jednak kaca.
Ze Zgliczyna wyjechaliśmy o trzeciej. Po półtorej godziny jazdy zameldowaliśmy się w domu. Pojechałem do taty oddać samochód, ale na osiemnastą wróciłem na mecz Polska - Francja.
Polacy grali bardzo dobrze i zasłużenie wygrali 3:1. Mamy naprawdę bardzo dobrą drużynę, której nie zaszkodziła zachodząca właśnie zmiana pokoleniowa.
Miałem jeszcze ambitny plan obejrzenia finału US Open. Zasiadłem przed odbiornikiem TV o 22 i obejrzałem pomyślnie pierwszy set konfrontacji Federera z Del Potro. Niestety, w drugim secie tak mnie morzył sen, że musiałem położyć się spać.
Rano, ku swojemu zaskoczeniu, dowiedziałem się, że mecz wygrał 20-letni Argentyńczyk Del Potro w pięciu setach.

sobota, 12 września 2009

Wesele

W dniu dzisiejszym zaplanowaliśmy wyjazd na wesele siostry ciotecznej Afuli. Ślub ma być zawarty w Radzanowie, a biesiada w Otoczni koło Mławy. Żeby jednak wszystko nie układało się zbyt pomyślnie, o czwartej nad ranem obudził mnie ból brzucha. Do ósmej trzy razy byłem w toalecie. W końcu niby mi przeszło. Wstałem, zjadłem śniadanie i pojechałem do taty po samochód. Chwilę pogadaliśmy i znowu poczułem ten sam ból w trzewiach. Kolejny kwadrans spędziłem w toalecie.
W domu Afula nie zaczęła jeszcze przygotowywać się do wyjazdu. Zmobilizowałem ją do tego, bo przed ślubem chcieliśmy jeszcze zajechać do jej rodziców w Zgliczynie. Przed trzecią wygrzebaliśmy się i wsiedliśmy do samochodu. Nie od razu jednak ruszyliśmy w kierunku krajowej siódemki. Afula uparła się, że musi kupić kwiaty. Zajechaliśmy na Stare Miasto i dopiero po zakupie zieleniny wyjechaliśmy z Olsztyna.
W Zgliczynie byliśmy wpół do piątej, czyli 30 minut przed ślubem. Chłopaki oglądali już mecz Polska-Bułgaria, czyli półfinał Mistrzostw Europy w siatkówce. Uznałem, że moja niedyspozycja zdrowotna jest zbyt silna i nie mogę uczestniczyć we wspaniałej uroczystości zaślubin. Po chwili wszyscy wyszli, a ja zostałem sam na sam z telewizorem.
Nasi wygrali z Bułgarami 3:0 i awansowali do finału. Przełączyłem na mecz koszykówki Polska - Serbia. Nie szło nam najlepiej i przegraliśmy 72:77. Zrobiłem sobie próbnie trzy kanapki z serem żółtym. Nie jadłem dzisiaj obiadu i czułem się poważnie głodny. Zjadłem, odczekałem godzinę. Nic się nie działo. Wobec tego zjadłem kolejne kanapki i już odprężony obejrzałem drugi półfinał siatkarskich ME Rosja - Francja. Nasi byli sąsiedzi ze wschodu na szczęście przegrali 2:3. Jutro zatem finał Polska - Francja.
Obejrzałem jeszcze kawałek filmu z Seagal'em, ale mnie znużył i poszedłem spać. Weselnicy zwalili się przed czwartą rano.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Zeszły weekend, a dokładnie sobota, miał upłynąć pod znakiem grilla nad Krzywym. Niestety, pogoda nie dopisała i punkt zborny został ustalony przy amfiteatrze. W międzyczasie wykruszyli się Monika i jej kolega Tomek. Zostaliśmy we czwórkę: Asia, Tomaszczuk, Paweł i ja.
Po śniadaniu pojechałem jeszcze do sklepu RTV i kupiłem dla babci antenę pokojową do odbioru telewizji naziemnej. Podłączyłem ją, ustawiłem babci programy, których ma teraz sześć i wróciłem do domu.
Przed drugą zadzwonił Paweł. Był blisko naszego domu. Wyszliśmy i spotkaliśmy się na Bałtyckiej. Poszliśmy do centrum, bo Asia musiała kupić brystol do szkoły. Z Tomaszczukiem spotkaliśmy się przed Inką i postanowiliśmy coś zjeść. Nie mogliśmy się zdecydować, którą to pizzerię zaszczycić swoją obecnością. Ostatecznie padło na wypróbowany lokal, czyli Diavolo. Każdy pochłonął pizzę, zapił piwem i w tym momencie poszła w diabły cała moja dieta. Potem przenieśliśmy się do Baltazara. Tam zaliczyliśmy drugą kolejkę piwa. Przy stoliku obok zaczęło się spotkanie umówione na Naszej-klasie. Podobała nam się scena, kiedy to koleżanki obsiadły swego kolegę z lat szkolnych i koniecznie chciały wiedzieć, czy się ożenił. Nie wiemy jednak, jaka była odpowiedź.
Wyszliśmy z pubu i skierowaliśmy się do domów. Tłuste jedzenie i dwa piwa trochę mnie otumaniły. W domu zjadłem jeszcze kolację, ale już zgodnie z zasadami mojej diety, czyli chleb razowy z twarogiem. Była dopiero siódma wieczorem, ale zachciało mi się bardzo spać i po chwili już chrapałem w najlepsze.
W niedzielę już nie ruszyłem się z domu, jeśli nie liczyć wizyty w sklepie po nieśmiertelne piersi z kurczaka. Ten dzień był znowu dniem ścisłej diety węglowodanowo-białkowej.
Dziś kolejny trening. Znowu Asia będzie musiała asystować mi przy wyciskaniu sztangi, bo Igor ma trening siatkówki. Tym razem dam jej dłuższy instruktaż, bo w zeszłym tygodniu prawie zginąłem przygnieciony ciężarem 90 kg.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Mistrzostwa świata w lekkoatletyce

W piątek , zgodnie z planem, zrobiłem trening na nogi, barki i brzuch, oczywiście odpowiednio się odżywiając.
Cały weekend wprawiałem się w przygotowywaniu posiłków w ramach mojej diety węglowodanowo-białkowej. Zakupiłem w aptece suplement diety w postaci zestawu witamin i składników mineralnych (60 tabletek za 19 zł - bierze się 1 dziennie).
W przerwach między posiłkami, których zjadam pięć - co mniej więcej trzy godziny, spacerowaliśmy z Asią. W sobotę poszliśmy na Plażę Miejską, ale było dość wietrznie i nie za ciepło. Po jeziorze pływały głównie żaglówki, ale i było kilku kąpiących się.
Natomiast w niedzielę poszliśmy na zakupy, których zwieńczeniem było nabycie przeze mnie butów i koszulki. Oczywiście korzystałem z porad mojej stylistki.
Późnym popołudniem wzięliśmy koc i skierowaliśmy się nad Jezioro Długie, Znaleźliśmy zaciszne miejsce i poleżeliśmy jakieś półtorej godziny. Słońce było już nisko nad horyzontem, ale było ciągle gorąco.
W Berlinie zaczęły się mistrzostwa świata w lekkoatletyce. Tomek Majewski zdobył srebro w pchnięciu kulą wynikiem 21,91 m, a nasza siedmioboistka Kamila Chudzik wywalczyła medal brązowy. Kulminacją dzisiejszych zawodów był finał setki mężczyzn. Nie zawiódł on moich oczekiwań. Usain Bolt wygrał z czasem 9,58 s, drugi był Tyson Gay - 9,71 s, a trzeci Asafa Powell - 9,84 s. Rekord świata Bolta jest niesamowity, choć on sam twierdzi, że jest w stanie biegać w granicach 9,40 s. Ciekawie będzie wyglądała rywalizacja na 200 m - tam też startuje super Jamajczyk. Czyżby kolejny rekord świata?

czwartek, 13 sierpnia 2009

Dieta węglowodanowo-białkowa

Jestem po kolejnych dwóch treningach w tym tygodniu. W poniedziałek zmuszałem do wysiłku klatkę, tricepsy i brzuch, a wczoraj męczyłem grzbiet, bicepsy i znowu brzuch (żeby, drań, nie był otłuszczony). Niestety, chcąc budować masę mięśniową, muszę spożywać więcej kalorii niż potrzebuję, a to wiąże się z niebezpieczeństwem odłożenia pewnej ilości energii w postaci tkanki tłuszczowej. Żeby tego uniknąć, musiałbym mieć idealnie zbilansowaną dietę, a to jest w praktyce chyba niemożliwe.
Sporo poczytałem o diecie i postanowiłem poczynić pewne kroki. Po pierwsze, wyeliminuję białe pieczywo z jadłospisu, a ciemne będę spożywał raz dziennie. Po drugie, przechodzę na pięć posiłków dziennie (z czterech spożywanych obecnie). Po trzecie, kupię suplement diety w postaci odżywki węglowodanowej oraz białkowej. Muszę jeszcze dodawać do każdego posiłku warzywa i owoce, maksymalnie ograniczyć produkty mleczne i pozostaje ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Żeby jeszcze nie trzeba było chodzić do pracy...

niedziela, 9 sierpnia 2009

Nikielkowo i okolice

Dzisiaj pojechałem na obiad do babci. Wsunąłem sporo pierogów z jagodami, polanych niestety śmietaną (powinien być jogurt). Ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, więc nie zaglądałem i ja. Potem w ramach treningu aerobowego pojechałem rowerem w kierunku Nikielkowa. Tam skręciłem w lewo na drogę gruntową, którą dojechałem do miejscowości Zalbki. Potem była wieś Kieźliny, Wadąg i wjechałem do Olsztyna Aleją Wojska Polskiego. Następnie odbiłem na stadion leśny, a raczej na plac porośnięty obficie trawą, krzewami i coraz większymi drzewami. Następnie Lasem Miejskim skierowałem się na ulicę Leśną i za chwilę byłem w domu.
Ból w udach nie ustał, ponieważ nie powodował go kwas mlekowy, jak błędnie napisałem wczoraj, ale fizyczne uszkodzenie mięśni. Trochę poczytałem na ten temat i okazuje się, że kwas mlekowy utleniany jest bardzo szybko po wysiłku i ból na drugi dzień po ciężkim treningu nie ma z nim nic wspólnego. To pozrywane włókienka mięśniowe muszą się zregenerować, a na to potrzeba czasu i składników odżywczych.

sobota, 8 sierpnia 2009

Bartąg i okolice

Szczęśliwie doczekałem do weekendu. W piątek zrobiłem trening siłowy na nogi i barki. W związku z tym w sobotę wstałem ze straszliwymi zakwasami w udach, głównie w mięśniu dwugłowym (tylna część uda). Tak działają przysiady wykroczne. Postanowiłem trochę dotlenić te mięśnie, aby szybciej utlenił się kwas mlekowy w nich zgromadzony, co ulży mi w cierpieniu.
Wsiadłem tedy na rower i pojechałem najpierw na Nagórki podlać kwiatki u mamy w domu. Potem ruszyłem w kierunku Bartąga, gdyż dawno tam nie byłem. Wiedziałem, że Olsztyn rozbudowuje się w tamtą stronę, nie spodziewałem się jednak, że aż tak bardzo. Jeszcze trochę i bloki zaczną stawiać we wsi Bartąg. Sprawdziłem na portalu Zumi.pl, że w celu dojechania z ulicy Srebrnej (najdalej na południe wysunięty punkt Olsztyna) do mostu na Wadągu (północna granica miasta) trzeba przebyć 12 km.
Po dojechaniu do Bartąga skierowałem się na północny zachód, czyli w stronę drogi numer 51 Olsztynek-Olsztyn. Wjechałem do Olsztyna tą właśnie trasą i zaraz skręciłem w ulicę Słoneczną. Osiedlem Słoneczny Stok dojechałem do Jeziora Kortowskiego i dalej przez Kortowo wróciłem do domu. Na Szarych Szeregów zahaczyłem jeszcze o cmentarz leżący przy tej ulicy. Wiele razy przejeżdżałem wzdłuż jego muru, ale nigdy tam nie zajrzałem. Teraz postanowiłem to zmienić. Obejrzałem groby żołnierzy, którzy zginęli podczas wyzwalania tych terenów spod okupacji niemieckiej. Byli to żołnierze polscy, radzieccy i francuscy. Z tablicy pamiątkowej dowiedziałem się, że żołnierze radzieccy (których pochowano tu zdecydowanie najwięcej, bo 4262) walczyli o najpiękniejsze idee ludzkości, czyli o socjalizm, wolność i pokój. Nawet kolejność tych idei wydaje mi się bardzo odpowiednia. W końcu socjalizm to szczyt marzeń każdej istoty ludzkiej, a wolność ma znaczenie drugorzędne. Głupota wystawiających pomnik nie umniejsza w żadnym stopniu chwały należnej poległym żołnierzom. Pozostaje tylko niesmak, że tragedia kilku tysięcy ludzi i ich rodzin wykorzystana została jako narzędzie propagandowe przez miłościwie nam panującą przez 44 lata władzę ludową.
Ogółem przejechałem 20 km lekkim tempem, co jednak nie wpłynęło na zmniejszenie bólu w zakwaszonych mięśniach. Dzisiaj też wstając rano z łóżka, musiałem robić to ostrożnie i bez gwałtownych ruchów.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Koniec urlopu

I nastał ten straszny dzień. Dziś kończy mi się urlop, który trwał zaledwie pięć tygodni. Co to jest pięć tygodni wobec okresu, który upłynął od powstania życia na naszej planecie? Zaiste, nic właściwie. Czuję się oszukany, że znowu trzeba rok cały czekać na kolejny okres wolności. A niby niewolnictwo zostało zniesione w XIX wieku.
W zeszłym tygodniu byliśmy w Maksymilianowie pod Bydgoszczą, gdzie gościliśmy u Magdy i Piotra. Planowaliśmy jechać stamtąd bezpośrednio do Krakowa, ale Afula tradycyjnie nie czuła się najlepiej i koniec końców we wtorek wróciliśmy do Olsztyna.
Dodatkowo naszło mnie lenistwo tenisowe. Kompletnie nie mam ochoty na grę. To chyba skutki codziennych gier na początku urlopu. W zamian teraz czuję ogromną ochotę na trening siłowy. Od jutra zaczynam ćwiczyć w systemie trzech treningów tygodniowo.
Podczas urlopu obejrzałem sporo filmów, ale żaden nie zrobił na mnie jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Wczoraj obejrzałem "Grindhouse - Planet Teror" Roberta Rodriguez'a, który robi filmy w stylu Tarantino (Quentin zagrał w tym filmie). Zagrał tu jeszcze Bruce Willis (rola drugoplanowa) i Michael Biehn (znany z Terminatora 1). Film jest pastiszem na kino akcji klasy B, ale po obejrzeniu tego obrazu wiem, dlaczego to Tarantino jest znany na cały świat, a Rodriguez jednak dużo mniej.
Afula wyciągnęła mnie dziś na Starówkę. Umówiła się z Basią, ale nie chciało jej się iść samej. Wypiliśmy po piwie w ogródku nad Łyną, w pobliżu Mostu Jana. Nie miałem ochoty na całkiem gorzkie piwo i poprosiłem o dolanie odrobiny soku. Oczywiście odrobina w mniemaniu kelnerki to jedna piąta szklanki, skutkiem czego piłem jakiś syrop sztucznoowocowy, a nie piwo. Nie mieliśmy ochoty siedzieć tam zbyt długo. Ponieważ nie można było płacić kartą, rachunek zapłaciła Afula, która dysponowała niezbędną gotówką. Przy wydawaniu reszty ze stu złotych kelnerka próbowała nas oszukać, wydając o 10 zł mniej niż powinna. Natychmiast jednak to wykryłem, bo zawsze patrzę obcym ludziom na ręce. Odzyskaliśmy pieniądze bez problemu, ale wiem, gdzie już nie pójdę na piwo.

sobota, 18 lipca 2009

Rowerem do Proszkowa

We wtorek pojechałem rowerem do Proszkowa. Najpierw zawiozłem na dworzec PKS plecak ze swoimi rzeczami. Tam były już mama i babcia, które czekały na autobus do Mławy. Wróciłem do domu, żeby zamocować przy rowerze 1,5-litrową butelkę wody. Kiedy uporałem się z tym zadaniem postanowiłem jeszcze dopompować dętkę z tyłu. Niestety, ostatecznie przy pomocy zwykłej pompki rowerowej spuściłem powietrze z koła. Przy moim Giant'cie są wentyle typu Presto. Jest to trzeci rodzaj wentyla, po zwykłym rowerowym typu Dunlop i samochodowym typu Schroeder. Wcześniej udało mi się pompować koła zwykłą pompką, ale tym razem wentyl zbuntował się i odmówił współpracy. Wściekłem się jak zły, odkręciłem tylne koło i pojechałem autobusem do serwisu. Bałem się się, że wentyl jest uszkodzony, ale było wszystko w porządku. Facet z serwisu napompował mi dętkę, przy okazji kupiłem przejściówkę z wentyla Presto na Schroeder'a i już zadowolony wróciłem do domu. Koniec końców w trasę wyruszyłem dopiero po wpół do drugiej. O tej godzinie mama z babcią wsiadały już w Mławie do autobusu do Proszkowa.
Oprócz wody z glukozą, miałem przy sobie kartkę z miejscowościami, przez które miałem jechać. Całość trasy wynosiła 101 km. Nie rozpisywałem wiosek, które mijałem w drodze do Olsztynka. Dopiero potem miałem dokładny spis wszystkich mijanych miejscowości. Były to kolejno: Olsztynek, Królikowo, Lichtajny, Mielno, Zybułtowo, Browina, Turowo, Dąbrowa, Kamionki (połowa trasy), Dziurdziewo, Gołębiewo, Wilamowo, Klęczkowo, Komorniki, Komorniki, Kolgartowo, Działdowo, Kurki, Rywociny, Kęczewo, Lipowiec Kościelny, Niegocin, Zawady, Grądek i cel podróży - Proszkowo. Jechałem prawie 5 godzin, w tym zrobiłem dwie przerwy (w Mielnie i Działdowie).
U ciotki w Proszkowie zameldowałem się o wpół do siódmej. Pochłonąłem obiad i ległem, żeby odpocząć. Zaraz jednak zebraliśmy się do Janka na Ostrów. Tam nocowaliśmy z mamą, a babcia u swojej siostry w Proszkowie.
Następnego dnia wybraliśmy się do Szreńska. Mama, babcia i ciotka Irena pojechały samochodem, bo jeden z sąsiadów w Proszkowie oferuje ludziom przewozy za opłatą równą cenie biletu autobusowego. A że autobusy prawie tam nie jeżdżą, jest to bardzo wygodne. Ja, rzecz jasna, pojechałem na rowerze. To niecałe 7 km, chociaż Janek twierdził, że pięć. Ja jednak wierzę mapom satelitarnym.
Odwiedziliśmy cmentarz, zapaliliśmy znicze i poszliśmy do ciotki Haliny, która mieszka przy kościele. Kościół zbudowany jest z cegły i kamienia polnego. Powstał ok. 1530 r. Reprezentuje styl wiślano-gotycki. To jeden z najcenniejszych zabytków architektury na północnym Mazowszu. Sam Szreńsk swoje początki odnotowuje w XI wieku. Zbudowano tu gród warowny, a w 1383 r. miejscowość uzyskała prawa miejskie. Dopiero w XIX w. Szreńsk podupadł i obecnie jest wsią gminną. Kiedyś był tam nawet zamek zbudowany w XVI w. przez wojewodę płockiego Feliksa Szreńskiego herbu Dołęga. W XIX w. został rozebrany. Część zamku przebudowano na pałac, którego ruiny zachowały się do dzisiaj. Strach tam teraz chodzić, bo w alejce prowadzącej w tamtą stronę jest znak "Teren prywatny". Lepiej się tam nie pchać, bo można dostać kulkę. Ciotka Halina mieszka właśnie koło mostu prowadzącego na teren parku, w którego głębi są ruiny pałacu.
Z kolei w czwartek zająłem się obcinaniem gałęzi kasztanowca rosnącego przy wejściu na podwórko do ciotki Ireny. Gałęzie zwisały tak nisko, że trzeba było się zginać się wpół, żeby wejść. Od razu zrobiło się estetyczniej. Po obiedzie poszliśmy na Wolę Proszkowską, gdzie mieszka rodzina innej siostry Babci, Heni. Poszliśmy we trójkę polną drogą, którą kiedyś babcia chodziła ze swoimi rodzicami do kościoła w Szreńsku. Na wysokości Woli odbiliśmy w prawo i zaraz byliśmy na miejscu. Babcia trochę narzekała, ale nie ma co się dziwić. W grudniu skończy 80 lat, a szliśmy w upał ponad 2 km. Długo nie siedzieliśmy, bo wkrótce zjawił się w domu gospodarz, niejaki Stasiek Chojnowski, który, wedle słów jego żony, był w cugu 8 dzień. Szczególnie babcia okazała się wrażliwa na opary wódy, albo i czegoś gorszego i zmobilizowała nas do powrotu. Wracaliśmy krótszą trasą, ale musieliśmy przebić się przez kukurydzę i żyto. Potem skosem przez łąki doszliśmy do polnej drogi i zaraz byliśmy w Proszkowie. Ja się zaraz zawinąłem do Janka, kupiwszy uprzednio piwo. Rozsiedliśmy się na ganku i wypiliśmy po dwa piwa. Mama też wychyliła jedną puszkę. Szybko zachciało mi się spać i poszedłem do łóżka.
W piątek wstałem o ósmej. Zjadłem śniadanie z Jankiem, pożegnałem się i poszedłem do Proszkowa. Jak zawsze zajrzałem najpierw do stajni celem sprawdzenia, czy mój rower jeszcze stoi. Przypiąłem go do metalowego kółka, do którego kiedyś wiązano konie przy żłobie. Jeszcze w Proszkowie zjadłem trochę, przygotowałem sobie wodę z glukozą i o dziesiątej wsiadłem na rower. Było 28 stopni w cieniu, ale nie jechało się najgorzej. W Niegocinie zrobiłem zdjęcie starego zrujnowanego drewnianego wiatraka. Potem przed Działdowem pstryknąłem panoramę miasta od strony południowo-wschodniej. Kilka minut później sfotografowałem się na tle zamku. Zatrzymałem się jeszcze we wsi Turowo, celem zrobienia zdjęcia tamtejszemu kościołowi. Do Olsztyna dotarłem dopiero przed trzecią.
Niedługo potem zadzwonił Bartek z pytaniem, czy mógłby zagrać ze Zdzichem Lechem w sobotnim turnieju deblowym. Zgodziłem się od razu, bo wiedziałem, że będę zbyt słaby na całodniowy turniej tenisowy. Poszedłem do sklepu, bo nie miałem nic do jedzenia. Zrobiłem obiad, gotując ryż i piersi z kurczaka. Strawa była chuda i pożywna. Włączyłem na Youtube kolejny odcinek serialu "Dom". Nareszcie mogłem odpocząć.

sobota, 11 lipca 2009

Tydzień filmowy

Jutro minie tydzień, odkąd Asia i Igor wyjechali na kolonie w góry do miejscowości Murzasichle. Głównie gram w tenisa i oglądam filmy. We wtorek miałem mały kryzys podczas gry ze Zdzichem, skutkiem czego wywaliłem piłkę poza kort, zszedłem z kortu i pojechałem do domu. Następnego dnia padał deszcz, więc miałem czas ochłonąć. W czwartek zagraliśmy debla przeciwko naszym stałym sparing-partnerom, którymi są Bartek i Maliniak. Pod koniec meczu naciągnąłem sobie mięsień przy lewej wewnętrznej kostce i w piątek nie grałem. Dzisiaj jeszcze trochę mnie boli, więc też sobie daruję. Zresztą, mam lekki przesyt tenisem i przerwa dobrze mi zrobi.
Poza sportem oglądam filmy. W telewizji powtarzają serial "Dom" J. Łomnickiego z 1980 roku. Trafiłem na 7 odcinek i postanowiłem odświeżyć sobie wcześniejsze. W tym celu otworzyłem stronę internetową o adresie www.youtube.com i tak obejrzałem już siedem odcinków. A że kazdy trwa ok. półtorej godziny, więc jest to zajęcie czasochłonne. Poza tym ściągnąłem filmy oparte na powieściach Fredericka Forsytha: Czwarty protokół oraz Akta Odessy. Wcześniej obejrzałem, także ściągnięty z sieci, film rosyjski pt. "1612". Opowiada on o inwazji Polaków na Rosję, a rolę dowódcy wojsk polskich odtwarza Michał Żebrowski. Oczywiście Polacy są przedstawieni jako okrutnicy, gwałciciele i mordercy, którzy uwzięli się na biedny rosyjski naród. Gdyby ten film nakręcili Polacy, zapewne agresja ta zostałaby przedstawiona jako wojna w słusznej sprawie i jako walka z dzikimi, nieokrzesanymi Rosjanami, których trzeba uczyć dobrych manier za pomocą ognia i miecza. A prawda pewnie leży, jak zazwyczaj, po środku. Na mnie, jako na Polaku, film nie wywarł generalnie negatywnego wrażenia. Nie rozumiem tego całego zamieszania w mediach. Oczywiste jest, że punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Też jeszcze nie widziałem filmu polskiego, który w pozytywny sposób przedstawiałby przeszłość narodu niemieckiego czy rosyjskiego w odniesieniu do Polaków. I po co ta obłuda? Nas napadano, ale kiedy nasz kraj był w okresie świetności, to i nasi przodkowie nie żałowali miecza do siekania ciał najbliższych sąsiadów. I tak cała historia sprowadza się do jednego hasła: "War for territory".
Teraz ściągam film "Łowca androidów" z 1982 roku, gdyż znalazł się on na pierwszym miejscu w zestawieniu najlepszych filmów s-f w historii kina.

Właśnie wróciłem z przejażdżki rowerowej. Wyznaczyłem sobie trasę ok. 50 km i pokonałem ją w zaplanowanym czasie dwóch godzin. Pojechałem Bałtycką w stronę Gutkowa i dalej drogą na Łuktę. Nie dojechałem jednak do samej Łukty, tylko w miejscowości Pelnik (jakieś 3 km przed Łuktą) skręciłem w lewo w polną drogę prowadzącą do Gietrzwałdu. Do miasteczka wjechałem od północy, które zaczyna się z tej strony słynnym na kraj cały Sanktuarium Maryjnym. Kościół został wybudowany w stylu gotyckim i jest bardzo podobny do olsztyńskiej Katedry. Chwilę potem znalazłem się na trasie nr 16 Ostróda - Olsztyn. Po trzydziestu minutach pedałowania byłem z powrotem w domu.
Na jutro umówiłem się z Pawłem na grilla. Mamy spędzić czas na działce jego rodziców gdzieś na Wadągu. Nigdy tam nie byłem.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Wimbledon 2009

Wczoraj Asia i Igor pojechali do Skrzeszewa, a ja zostałem sam. Po odprowadzeniu ich na pociąg pojechałem na ściankę ćwiczyć bekhend. Szybko jednak pękł mi naciąg i musiałem wracać do domu. Była druga godzina i niedługo miał zacząć się finał Wimbledonu. Zacząłem naciągać rakietę naciągiem Kirschbaum P2 kupionym od Maliniaka. Niestety, nie zdążyłem przed meczem. Federer i Roddick zaczęli punktualnie. W dokończeniu naciągnięcia rakiety pomogły mi problemy technicznie podczas transmisji. Przekaz z Londynu powrócił przy stanie 5:5 w pierwszym secie, a ja już kończyłem prace nad rakietą. Zasiadłem do oglądania meczu.
Roddick zaraz przełamał Szwajcara, wygrał swoje podanie i było 7:5. W drugim secie obaj szli równo i doszło do tie-break'a. Amerykanin prowadził już 6:2, ale przegrał tę rozgrywkę 6:8. Kibicowałem mu mimo to nadal. Set trzeci także zakończył się trzynastym gemem, w którym ponownie lepszy był Roger. Andy nie poddawał się jednak i szybko przełamał podanie przeciwnika w secie czwartym. Utrzymał swój serwis i wygrał tę partię 6:3. Set piąty przebiegał pod dyktando serwujących i tak grali półtorej godziny. Dopiero przy stanie 15:14 dla Federera Amerykanin zaczął tracić siły i wyrzucał proste zagrania w aut. W wyniku tego Szwajcar po chwili cieszył się z szóstego zwycięstwa w Wimbledonie, a piętnastego w turnieju wielkoszlemowym. Tym samym pobił rekord Samprasa, który zwyciężał w cyklu Grand Slam czternastokrotnie. Pete specjalnie przyleciał z Kaliforni na ten finał i wręczał puchar Rogerowi. Statystyki meczowe są imponujące. W asach lepszy był Federer 50-27. Obaj zrobili po cztery podwójne błędy serwisowe. Niewymuszonych błędów mniej zrobił Amerykanin - 33 w stosunku do 38 Szwajcara. Piłki wygrane na czysto (winners) były na korzyść Rogera 107-74. Całkowita liczba punktów w meczu także wskazuje na minimalną wyższość Federera: 223-213. Cały mecz trwał 4 godziny i 15 minut.
Ceremonii wręczenia pucharu i przemówień zawodników już nie oglądałem. Na korcie profesorskim już czekali zawodnicy i pojechałem tam czym prędzej. Zagraliśmy debla w składzie: Marcin Uradziński/ja vs. Wojtek Skierski/Władek Nowosielski. Wygraliśmy 6:4. Potem jeszcze zagrałem seta z Władkiem wygrywając 6:0. Na koniec zrobiłem sobie trening serwisu i ok. dziewiątej pojechałem do domu.

piątek, 3 lipca 2009

Urlop

W poniedziałek rozpocząłem długo oczekiwany urlop. Udało mi się uzyskać zgodę na 5-tygodniową przerwę w pracy. Oczywiście swój czas poświęcam głównie na tenis.
Czerwiec stał pod znakiem niezbyt ciekawej pogody, ale już początek mojego urlopu, czyli sobota 27 VI zwiastowała korzystne zmiany. I tak było rzeczywiście. Poniedziałek zaczął się upałem, który trwa do dzisiaj.
Wracając do tenisa: w końcu zmieniłem uchwyt rakiety przy bekhendzie i pierwszym serwisie. Pooglądałem na Youtube lekcje tenisa i dokładnie poznałem sposób trzymania rakiety do grania topspinowego bekhendu. W zasadzie ten sam uchwyt stosuje się do serwisu, więc za jednym zamachem upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu, jeśli można tak się wyrazić. Wczoraj przetestowałem to najpierw na ściance, a potem na korcie z Bartkiem. Grało się faktycznie lepiej, ale jeszcze muszę przyzwyczaić się do serwisu trzymając rakietę w ten sposób. Natomiast bekhend z miejsca grało się lepiej. Szkoda, że Bartek grał z bolącym udem, bo nie mógł utrzymać wymiany i chciał szybko kończyć piłki. To powodowało oczywiście dużą liczbę błędów i moje gładkie zwycięstwo.
Asia z Igorem pojutrze wyjeżdża najpierw do swojej siostry Agniechy do Skrzeszewa, a potem z pobliskiego Legionowa na kolonie w góry jako opiekunka. Igor będzie jednym z jej podopiecznych.
Ja dzisiaj czekam na półfinały Wimbledonu. Najpierw o 14 na kort wyjdą Federer i Haas, potem będzie pojedynek Brytyjczyka Murraya z Roddickiem. Przewidywany finał to Federer - Murray, ale ich przeciwnicy też mają swoje ambicje. 31-letni Haas ma świetny sezon, a w ćwierćfinale pokonał Djokovica. Na Roland Garros grał już ze Szwajcarem i przegrał dopiero w pięciu setach. Przed Wimbledonem sklasyfikowany obecnie na 34 pozycji w rankingu ATP Niemiec wygrał turniej na trawie w Halle, gdzie w finale również pokonał Serba. Natomiast przeciwnik Murray'a, Andy Roddick, pokonał po ciężkim pięciosetowym meczu wracającego do dużej formy Hewitt'a. Oczywiście publiczność będzie kibicowała Murray'owi, gdyż Anglicy liczą na pierwsze zwycięstwo Brytyjczyka w Wimbledonie od II wojny światowej. Ostatnim brytyjskim triumfatorem był Fred Perry w 1936 roku.

niedziela, 10 maja 2009

Trening, trening, trening

W czwartek graliśmy w Kortowie debla przeciwko parze Malinowski/Sobiech. Ja grałem po prawie tygodniowej przerwie i nie czułem uderzenia. W rezultacie pierwszego seta przegraliśmy 0:6. Potem jednak wziąłem się w garść, zacząłem powoli wpadać w rytm gry i drugi set padł naszym łupem 6:4. Trzeci, decydujący set również przebiegał po naszej myśli i wygraliśmy go 6:3.
W piątek zaczęliśmy grę dwóch na jednego. Ja byłem sam, po drugiej stronie miałem Zdzicha i Jerzego Dynaburskiego. Wygrałem pierwszego seta i prowadziłem w drugim, kiedy zjawił się czwarty do debla. Był nim Piotrek Jasiński, który dołączył do pana Jerzego. Wygraliśmy z nimi bez problemu.

czwartek, 7 maja 2009

Giant Cypress DX

Wczoraj po raz pierwszy przyjechałem do pracy nowym rowerem. Przypiąłem go tam, gdzie poprzedni rower, ale nie jest to zbyt dobra lokalizacja. Za dużo osób tam się kręci i nowy sprzęt może przyciągnąć element niepożądany. Mój Giant nie stał na szczęście tam zbyt długo. Przed jedenastą pojechałem na nim bowiem na kontrolę do SP 6. W drodze powrotnej złapał mnie deszcz, chyba pierwszy od miesiąca w Olsztynie.
O czwartej zadzwonił Zdzichu i pytał o grę w tenisa. Ja się wahałem z uwagi na pogodę i ostatecznie nie zdecydowałem się na przyjazd do Kortowa. Była to szczęśliwa decyzja, gdyż o piątej zaczęło lać jak z cebra.
W zamian machnąłem trening siłowy. Miałem trzytygodniową przerwę. Teraz w planie mam treningi raz w tygodniu, na wszystkie partie mięśniowe - za wyjątkiem nóg. Te pracują odpowiednio przy jeździe na rowerze i tenisie. Zresztą ciągle dokucza mi ból w prawym kolanie, a ściślej dotyczy to chyba ścięgna łączącego mięsień czworogłowy uda z rzepką. Dzisiaj zamierzam zagrać w tenisa po pięciodniowej przerwie i liczę, że trochę się polepszyło.

niedziela, 3 maja 2009

Sezon tenisowy ruszył

Sezon tenisowy ruszył. Pierwszy raz graliśmy na korcie profesorskim w sobotę 25 kwietnia. Przygotowywaliśmy się do pierwszego turnieju deblowego na kortach TKKF Skanda. Graliśmy jak zwykle z Bartkiem i Maliniakiem. Czasami dołączał też Wojtek Skierski i Marcin Uradziński.
Turniej odbył się 1 maja. To był piątek, początek długiego weekendu majowego. Poza turniejem miałem zaplanowany wyjazd z Asią i Igorem do Skrzeszewa pod Warszawą. Dom postawiła tam siostra Afuli, Agnieszka.
Przed dziewiątą pojechałem do taty po samochód, którego pożyczenie wcześniej uzgodniłem. Już samochodem udałem się na korty Skandy przy ul. Wyszyńskiego. Zapłaciłem wpisowe w wysokości 30 zł. W sumie zgłosiło się 16 par deblowych. Ja i Zdzichu byliśmy rozstawieni z numerem 1 dzięki punktom zdobytym w zeszłym sezonie. W pierwszej rundzie trafiliśmy na dobrze nam znanych Jacka Tomalika i Tomka Chacińskiego. Przegraliśmy 6:9, jako że mecze pierwszej rundy były rozgrywane do dziewięciu wygranych gemów. Grałem z urazem prawego kolana, ale to oczywiście nie tłumaczy naszej porażki.
Chciałem od razu uciekać do domu, gdyż tego samego dnia mieliśmy znaleźć się na imprezie majowej w Skrzeszewie. Zdzichu jednak namówił mnie do udziału w turnieju pocieszenia. Musieliśmy jednak zaczekać, aż zwolnią się korty po turnieju głównym. Trwało to 3 godziny, a ja marzłem. Wiał nieprzyjemny wiatr, a ja nie wziąłem nawet bluzy i szczękałem zębami w koszulce z krótkim rękawem. W końcu wyszliśmy na kort nr 4 przeciwko braciom Skierskim. Oni w pierwszej rundzie polegli z Bartkiem i Maliniakiem 8:9. W meczu przeciwko nam byli faworytami i nie było niespodzianki. Pokonali nas 9:5, a ja natychmiast po podaniu ręki przeciwnikom ruszyłem kłusem do samochodu. Było kilka minut po drugiej.
W domu wziąłem prysznic, pochłonąłem kanapkę, spakowałem się i przed trzecią odjeżdżaliśmy już spod domu. Trasę miałem oczywiście zaplanowaną. Z krajowej siódemki należało skręcić na Nowy Dwór Mazowiecki. Tak też zrobiłem, ale potem zaczęły się schody. Miałem jechać prosto i zgodnie z mapą za Nowym Dworem Mazowieckim powinniśmy wjechać do Janówka Pierwszego. Jednak w pierwszej napotkanej miejscowości widniała nazwa Góra. Szybko zawróciłem i sprawdziłem, gdzie jest ta cała Góra. Z mapy wynikało, że nie pojechałem prosto, tylko skręciłem w lewo. Zdziwiło mnie to, ale nie mogłem dyskutować z mapą. Pojechałem w inną stronę i dojechałem do miejscowości... Góra. To było dziwne, ale została mi jeszcze jedna droga. Zagłębiłem się w nią i dojechałem na jakieś peryferia cywilizacji ludzkiej. Zapytałem miejscowego faceta o drogę. Kazał mi zawrócić i pojechać drogą, którą jechałem za pierwszym razem. To było już nie dziwne, ale dziwaczne. Co jednak miałem robić? Więcej możliwości nie było, pojechałem zatem znowu w kierunku obranym pierwotnie. Znowu minęliśmy tabliczkę z napisem Góra, ale zaraz za skrzyżowaniem naszym oczom ukazał się napis Janówek Pierwszy. Czyli byliśmy gdzie trzeba. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego w dwóch różnych miejscach jest miejscowość Góra, ale mniejsza z tym. Za Kałuszynem skręciłem w lewo i znaleźliśmy się w Skrzeszewie. Tu na początek miałem dwie możliwości: skręcić w prawo lub w lewo. A że zazwyczaj w takich sytuacjach wybiera się złą drogę, tak było i tym razem. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z Agnieszką zawróciłem i po chwili byliśmy na miejscu.
Przed nami przyjechali już Magda z Piotrem oraz Przemek z żoną. Ten ostatni przywiózł mi rower, który Lidka dla mnie kupiła (wcześniej przelałem jej pieniądze, rzecz jasna). Zapłaciłem za niego 900 zł, natomiast cena sklepowa, jeszcze naklejona na ramę, wynosiła 1550 zł. Stało się tak dlatego, że koleżanka Lidki ma sklep rowerowy i sprzedała jej ten rower po kosztach, czyli bez zysku.
Tak więc o szóstej zasiedliśmy za stołem. Jarek przygotowywał już grilla i dostawiał na stół coraz to nowe porcje karkówki, boczku i kiełbasy. Popijałem to wszystko piwem Kasztelan z browaru w Sierpcu. Smakowało mi, bo nie ma silnie gorzkiego smaku, jak większość gatunków piwa.
Towarzystwo podzieliło się na dwie nieformalne grupy: pijących piwo i pijących wódkę. Ja, Michał, Afula oraz Magda należeliśmy do grupy pierwszej. Natomiast Agnieszka, Jarek, Piotrek i Przemek wlewali w siebie czterdziestoprocentowy roztwór etanolu. Biesiadowaliśmy do drugiej w nocy.
W sobotę rano obudziły nas krzyki dziewięciomiesięcznego Ignacego. Zegar wskazywał kilka minut po szóstej, więc ta noc nie należała do długich. Próbowałem jeszcze zasnąć, ale kiepsko mi to wychodziło. Asia z kolei obudziła się z bólem głowy spowodowanym tradycyjnym paleniem papierosów na imprezie. Zwlekliśmy się na śniadanie. Po posiłku Michał oraz Przemek z żoną pojechali do Zgliczyna. Potem dziewczyny zaplanowały wyjazd do Ikei i kilku innych podobnie miłych miejsc w Warszawie. Żaden z mężczyzn nie pisał się na tego rodzaju atrakcje. Jarek zaproponował nam kilkukilometrowy spacer nad Narew. Wzięliśmy ze sobą dzieciarnię i ruszyliśmy w kierunku rzeki. Po drodze usiedliśmy przy piwie w przydrożnym lokalu. Do domu wróciliśmy po około czterech godzinach. Naszych pań jeszcze nie było. Otworzyłem sobie piwo i usiadłem w słońcu przed domem. Niedługo potem wróciły szanowne podróżniczki. Okazało się, że Afula fatalnie zniosła chodzenie po sklepach. Do tego stopnia, że do Ikei już nie weszła, tylko siedziała ledwie żywa w samochodzie na parkingu.
Sobotnie popołudnie było już spokojne. Wypiłem w sumie trzy piwa i o dziesiątej położyłem się spać. Za moim przykładem wkrótce poszli pozostali. Nie dane mi było jednak zaznać spokojnego snu. Obudziło mnie skrzypienie metalu. Było wpół do drugiej. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak ze szklarni stojącej w sąsiedztwie domu wychodzi mężczyzna. Zamknął za sobą drzwi i znowu rozległ się przeraźliwy skrzyp zardzewiałego żelastwa. Trochę się zdziwiłem, że ktoś tu przyjeżdża w środku nocy kraść sałatę. Facet skrzypiący drzwiami od szklarni niczego jednak nie wynosił, co mnie zaniepokoiło jeszcze bardziej. Może go przepłoszyłem otwierając drzwi balkonowe? A może tak naprawdę czaił się na samochód? To mnie ostatecznie wytrąciło z równowagi. Zszedłem na dół i wyszedłem z domu. Przy samochodzie nikt się nie kręcił. Wróciłem do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. Nasłuchiwałem podejrzanych odgłosów. Ozir co chwilę szczekał na kogoś lub na coś. Swoim łażeniem do okna obudziłem Asię i ona też nie mogła zasnąć. Zastanawiałem się, jak zapobiec ewentualnej kradzieży. Na ogrodzony teren nieruchomości Agniechy i Jarka nie dało się wjechać z uwagi na brak miejsca. Afula wobec tego obudziła Agnieszkę i zapytała o radę. Ta poradziła, żebym zaparkował samochód z tyłu, za szklarnią. Wtedy byłby niewidoczny z drogi. Tak też zrobiłem, ale nie uspokoiło mnie to całkowicie. Nadal nasłuchiwałem jak wojskowy radar. Pies znowu na coś szczekał. Zszedłem na dół i zaczaiłem się przy oknie wychodzącym na tył domu,czyli tam, gdzie przeparkowałem Almerę. W końcu dostrzegłem powód niepokoju Ozira. Był to duży, żółty pies o gładkiej sierści. Ten widok mnie jako tako uspokoił i w końcu położyłem się spać. Szybko zasnąłem.
Rano wstałem o dziewiątej. Zjedliśmy wspólne śniadanie i zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Mama zadzwoniła i powiedziała, że Marek z rodziną przyjechał do Olsztyna w sobotę wieczorem. Umówiliśmy się, że spotkamy się u babci o czternastej. Chciałem zaraz ruszać, ale Piotr i Magda chcieli wyjechać razem z nami (oczywiście swoim samochodem). Piotrek kupił niedawno Volkswagena Touran, który jest naprawdę spory. Ostatecznie ruszyliśmy tuż przed południem. Jechałem za Piotrem do Płońska. Tam odbił w kierunku Bydgoszczy, a my kontynuowaliśmy jazdę prosto w kierunku Gdańska. Potem, czyli w Olsztynku, skręciliśmy z krajowej siódemki na Olsztyn i byliśmy w domu o drugiej. Rozpakowaliśmy się i pojechaliśmy od razu do babci. Tam okazało się, że Marków jeszcze nie ma, ponieważ mają problemy z samochodem. W końcu przyjechali. Problem dotyczył uruchomionej przypadkiem blokady antywłamaniowej, której Marek nie mógł wyłączyć. W końcu znalazł sprytnie ukryty przycisk i uruchomił swoje Volvo.
Po obiedzie udaliśmy się na spacer do parku przy Radiowej. Po powrocie do babci posiedzieliśmy jeszcze chwilę i zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Zawiozłem Asię do domu, a sam pojechałem do taty zwrócić samochód. Pogadaliśmy trochę i już na rowerze udałem się do domu.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Pogoda dopisuje

Pogoda nareszcie się wyklarowała. W dzień jest ok. 15 stopni i słońce dopisuje, ale w nocy temperatura spada do 2-3 kresek powyżej zera.
Zeszły weekend był tzw. długim weekendem, co było możliwe dzięki przypadającym w niedzielę i poniedziałek Świętom Wielkanocnym. Zgodnie ze świąteczną tradycją pożyczyłem od taty samochód. W sobotę przed południem odwiedziliśmy jeszcze babcię i mamę, po czym pojechaliśmy do Zgliczyna Witowego.
W niedzielę odwiedziłem kościół w Radzanowie, uczestnicząc w mszy świętej. Wieczorem natomiast był poczęstunek suto zakrapiany alkoholem. Najpierw wypiłem lampkę wina. Potem sączyłem piwo, ale nie było go dużo i szybko się skończyło. Została tylko wódka, więc co było robić? Piłem i wódkę. Spać poszliśmy około północy. Na drugi dzień czułem się trochę zważony, ale nie było tak źle. Tego dnia ja i Afula nie odwiedziliśmy kościoła. Wyjechaliśmy ze Zgliczyna o szóstej.
We wtorek strasznie nie chciało mi się iść do pracy. Zwlokłem się z łóżka bardzo zniechęcony do życia i pełen wewnętrznego buntu, że muszę pracować. Godziny strasznie się wlokły, ale jakoś wytrwałem do końca. Po obiedzie machnąłem trening siłowy.
Wczoraj pod wieczór pojechałem na ściankę tenisową przy kortach Budowlanych. Waliłem piłką ponad pół godziny i zadowolony wróciłem do domu.
Zbliża się termin rozliczenia z fiskusem. Nie mam do tego siły, ale na szczęście od niedawna można to zrobić przez internet bez podpisu elektronicznego. Może w weekend się zmobilizuję.
Kort profesorski jeszcze nie jest przygotowany do gry. Podobno prace na nim mają ruszyć od poniedziałku. Pozostaje cierpliwie czekać i w najbliższy weekend skorzystać jeszcze z sali przy IV LO.

poniedziałek, 23 marca 2009

Wiosna nadeszła

Powoli finalizujemy wykończenie kuchni. W końcu kupiliśmy nowy blat kuchenny. Co prawda niedokładnie zmierzyłem otwór na zlew, skutkiem czego okazał się nieco za mały. Musiałem sam przy nim dłubać. W wyniku moich nieudolnych działań odprysnął kawałek powierzchni blatu i jest to widoczne tuż za zlewem. W piątek odwiedził nas elektryk i podłączył nam płytę grzejną, gdyż jest ona zasilana prądem trójfazowym. Poza tym podłączenie jej przez osobę bez odpowiednich uprawnień skutkowałoby utratą gwarancji na to urządzenie. Trzeba było zatem wybulić 50 zł. Przy okazji facet wskazał mi przyczynę awarii oświetlenia w przedpokoju, które nie funkcjonowało chyba od roku. Zrobiłem, co trzeba, i światło działa jak ta lala.
W zeszłym tygodniu skończyłem kolejny cykl treningów siłowych przepisanych mi przez Placka. Od jutra ruszam do walki z nowym zestawem ćwiczeń.
W miniony weekend nareszcie miałem możliwość obejrzenia poważnego turnieju tenisowego w moim nowym dużym telewizorze. Były to zmagania w Indian Wells (Kalifornia). Obejrzałem półfinały (Murray - Federer 6:3, 4:6, 6:1 oraz Nadal - Roddick 6:4, 7:6) i wczorajszy finał, w którym Rafa pokonał bez problemów Murraya 6:1, 6:2. Niestety, transmisje były w Polsacie Sport Extra, który nie nadaje w HD. Nie mogłem zatem w pełni wykorzystać możliwości mojego sprzętu.
Od kilku dni jest wiosna, ale tylko w kalendarzu. Dziś rano znowu szedłem do pracy dławiąc się śniegiem, który sypie dość obficie. Na szczęście temperatura wynosi +2 stopnie i to białe tałatajstwo długo nie poleży. Według prognoz pogoda ma być prawdziwie wiosenna dopiero od soboty. A już liczyłem, że w tym tygodniu pojadę na tenisową ściankę.

poniedziałek, 2 marca 2009

Wybory prezydenta miasta

Cały poprzedni tydzień upłynął zgodnie z wytyczonym rytmem treningowym. We wtorek był trening siłowy, w środę bieganie (nareszcie ubyło śniegu), w czwartek przerwa, w piątek znowu ciężary, a sobota i niedziela tenis.
Poza tym w niedzielę odbyła się druga tura wyborów na prezydenta miasta. Wygrał popierany przez PSL (ale nie należący do tej partii) Piotr Grzymowicz, uzyskując 60% głosów. Przegrany, czyli Krzysztof Krukowski z PO, uzyskał 40% poparcia. Frekwencja wyniosła 26%. Ja głosowałem w Zespole Szkół Samochodowych, a Asia w SP 7.
Teraz w ratuszu trwa wyczekiwanie na obsadę stanowisk wiceprezydentów. Sporo osób odczuwa, delikatnie mówiąc, dyskomfort psychiczny z tego powodu.

poniedziałek, 23 lutego 2009

NBA All Star Weekend

Miniony weekend upłynął jak należy, czyli pod znakiem gry w tenisa. Niestety, grało mi się raczej średnio z uwagi na dziewięciodniową przerwę. Straciłem czucie uderzenia i miałem dużo nieczystych zagrań. Trzeba budować formę od nowa.
Obejrzałem też mecz Wschód - Zachód oraz konkurs wsadów piłki do kosza. Drugi raz z rzędu wygrał Nate Robinson, który w finale pokonał Howarda. Sam mecz był dobry, wygrał Zachód, a najlepszymi zawodnikami spotkania uznano Bryanta (L.A. Lakers) i O'Neal'a (obecnie Phoenix Suns). Ściągnąłem też mecz z udziałem zespołu Orlando Magic. Ciekawy byłem, jak gra Dwight Howard. Dzisiaj obejrzę.
Znowu zwaliła się na nas z nieba kolejna porcja śniegu. Zima nie odpuszcza, a ja liczyłem na wiosnę od początku marca. Ale wszystko jeszcze możliwe, wszak został jeszcze cały tydzień lutego.

wtorek, 17 lutego 2009

Tenis w ferie

W zeszłym tygodniu graliśmy trzy razy: w poniedziałek, wtorek i czwartek. W weekend nam się nie udało. W sobotę szkoła była zamknięta, ale w niedzielę były wybory i mieliśmy grać. Zadzwoniłem w południe na portiernię i zaklepałem nam granie na 15:00. Zdzichu w tym czasie był w jednej z komisji wyborczych, ale o 13 miał skończyć. Umówiliśmy się u mnie za kwadrans trzecia. Niestety, przed drugą Zdzichu zadzwonił, że dopiero skończył i się spóźni. Nie było to jednak takie proste, bo portier w szkole kończył pracę o 17, więc automatycznie skracał nam się czas gry. W końcu o trzeciej Zdzichu poinformował mnie, że nie da rady i musimy sobie odpuścić. Mówi się trudno.
Asia w piątek wyjechała do Zgliczyna, a ja właściwie cały weekend spędziłem przed telewizorem. W sobotę zmobilizowałem się do treningu siłowego, ale to zabrało mi tylko godzinę. W niedzielę obejrzałem świeżo ściągnięty mecz NBA L.A. Lakers - Boston. Po dogrywce wygrali Lakersi.
W niedzielę wieczorem w końcu ruszyłem się z fotela i poszedłem na głosowanie. W punkcie wyborczym mieszczącym się w szkole podstawowej nr 7 okazało jednakże, że nie mogę głosować poza swoim obwodem wyborczym. Nie przejąłem się za bardzo i ruszyłem na Niepodległości odebrać Afulę z autobusu, gdyż właśnie wracała z weekendu u rodziców.

sobota, 7 lutego 2009

Nowa umowa z Vectrą

W wyniku małych nieporozumień rozpoczęcie naszego treningu nieco się opóźniło. Wparowaliśmy na salę o wpół do dziewiątej. Wzięliśmy się ostro za grę. Wiedziałem, że mamy tylko półtorej godziny, grałem więc intensywnie. Wybiegałem się porządnie i gdy punkt dziesiąta do sali zajrzał Wasilewski, byłem zadowolony z tych dziewięćdziesięciu minut.
Wcześniej umówiłem się z Asią na wybór nowego blatu do kuchni. Ponieważ jeszcze jej nie było, poszedłem do biura Vectry mieszczącego się w budynku obok szkoły. Postałem chwilę w kolejce i wypytałem o szczegóły odbioru telewizji w jakości HD. Trzeba było sporządzić aneks do umowy. Na szczęście przyszła już Asia i mogliśmy wszystko załatwić formalnie. Wszystko będzie kosztowało prawie 120 zł miesięcznie, plus koszt aktywacji dekodera HD. Umówiliśmy się na wizytę technika na poniedziałek i skierowaliśmy swe kroki na Piłsudskiego w stronę urzędu pracy. Spory kawałek za urzędem jest sklep z blatami kuchennymi. Na miejscu poinformowano nas, że w sprzedaży są tylko blaty o długości do 3 metrów. My potrzebowaliśmy blatu prawie 3,5-metrowego, więc poszliśmy sobie stamtąd. Asia zaciągnęła mnie do Biedronki na zakupy. Potem udaliśmy się na przystanek siedemnastki na Żołnierską. Autobus ten zawiózł nas na Wojska Polskiego, gdzie spożyliśmy suty posiłek przygotowany przez babcię i mamę. Od babci pomaszerowaliśmy już do domu. Przy pomocy map na zumi.pl wyliczyłem, że Asia zrobiła dziś pieszo ok. 10 km. Ja trochę mniej, ale też sporo.

piątek, 6 lutego 2009

Przebojów z salą ciąg dalszy

Oczywiście na dzisiaj również zaplanowaliśmy tenisa. Uzgodniliśmy w szkole, że będziemy o czwartej. Miałem kontrolę w przedszkolu na Nagórkach, zatem zaszedłem jeszcze do mamy na obiad. W szkole zameldowałem się piętnaście minut przed czasem. Na sali grała jeszcze młodzież. Chciałem przy okazji załatwić sprawę w pobliskim oddziale Citi Banku, ale był czynny tylko do trzeciej. Wróciłem do szkoły i poszedłem do szatni. Po chwili zjawił się Zdzichu. Trochę posiedzieliśmy w szatni i poszliśmy rozgrzewać się na salę. Chłopaki mieli jeszcze dziesięć minut gry, ale ujrzawszy nas wyraźnie się spłoszyli i zakończyli mecz siatkówki. Szybko wziąłem się za obniżanie siatki, ale z jednej strony była mocno przykręcona. Pobiegłem na portiernię po jakieś kombinerki i tam dowiedziałem się, że właśnie przyszedł pan Wasilewski i będzie miał trening siatkówki. Wróciłem na salę, gdzie ów pan wypraszał właśnie Zdzicha z sali. Musieliśmy obejść się smakiem. Twardo jednak umówiliśmy się na jutro. Zdzichowi zależało, żeby zagrać rano w powodu planowanego wyjazdu do Działdowa. Ponieważ siatkarze zaplanowali sobie trening na dziesiątą, musieliśmy zagrać przed nimi. Mieliśmy zacząć o ósmej.
W domu czekał już telewizor. Zabrałem się za jego podłączenie i po kilkunastu minutach oglądaliśmy jakiś program już na dużym ekranie. Trzeba jeszcze zdobyć z Vectry dekoder HD, żeby oglądać telewizję w jakości cyfrowej i HD.

czwartek, 5 lutego 2009

Panasonic 37 cali

Tym razem byliśmy lepiej przygotowani. Od razu do pracy wziąłem swoją wielką tenisową torbę z pełnym wyposażeniem. Umówiłem się ze Zdzichem, że zajedzie po mnie na Knosały. Posiedziałem zatem trochę dłużej w pokoju i wyszedłem na zewnątrz za kwadrans czwarta. Zdzichu zjawił się za pięć. W szkole byliśmy punkt szesnasta. Wyposzczeni graliśmy ostro ponad dwie godziny. Nareszcie czuję, że lepiej mi się biega. Wraca mi porządny start do piłki. Po grze jak zwykle Zdzichu odwoził mnie do domu. Poprosiłem go o pomoc w odwiezieniu do Media Markt piekarnika nabytego w niedzielę. Stwierdziliśmy, że jest trochę za szeroki. A że zwroty nie są przyjmowane, postanowiliśmy wymienić piekarnik na telewizor.
Wytaszczyłem ze Zdzichem piekarnik z domu i postawiliśmy go na przednim siedzeniu. Bagażnik w Punto nie jest zbyt obszerny i nie było szans na umieszczeniu tam czegoś większego. Okazało się, że i tu piekarnik zajmuje zbyt wiele miejsca. Konkretnie uniemożliwiłaby zmianę biegów. W związku z tym zatargaliśmy urządzenie z powrotem do domu i pojechaliśmy do Media Markt bez piekarnika, za to z Asią. Nie robiono nam problemów z wymianą. Pooglądaliśmy więc telewizory i po kwadransie zdecydowałem się na Panasonic 37'' LCD. Dopłaciłem różnicę między ceną piekarnika i telewizora, ustaliliśmy szczegóły transportu i poszliśmy na przystanek. Niestety, autobus mieliśmy dopiero za pół godziny. To przerastało naszą cierpliwość i udaliśmy się do domu pieszo (niektórzy mówią: "na pieszo"). Ostatecznie o dziewiątej mogłem wrzucić coś na ruszt i odpocząć. To był męczący dzień.

środa, 4 lutego 2009

Ferie zimowe pod znakiem tenisa

Okazało się, że w ferie będziemy mieli okazję zażyć sporej dawki tenisa. Zdzichu zadzwonił do szkoły i ustalił, że przyjdziemy dziś na szesnastą. Po pracy żywo ruszyłem do domu, żeby wchłonąć jakiś posiłek przed dwiema godzinami gry. Zdzichu musiał jechać do domu po sprzęt, więc miałem trochę czasu. Grubo po czwartej zajechał po mnie i szybko znaleźliśmy się na miejscu. Okazało się, że nie potwierdziliśmy naszego przyjazdu i na salę dopiero co weszli uczniowie IV LO. Zwiesiliśmy głowy i pojechaliśmy z powrotem. Umówiliśmy się jednak na jutro. Zatem pierwsze podejście do ferii na sportowo było nieudane.

niedziela, 1 lutego 2009

Mecz na szczycie i kuchnia elektryczna

Umówiłem się z Pawłem, że przyjadę do niego na finał Australian Open. Mecz miał rozpocząć się o 9:30 naszego czasu (19:30 w Melbourne). Zmierzyć się mieli walczący o odzyskanie pozycji lidera na listach światowych Federer oraz obecny numer jeden męskich rozgrywek Rafael Nadal.
Zameldowałem się u Pawła na Jarockiej o odpowiedniej porze. Tenisiści rozpoczęli zmagania z lekkim opóźnieniem. Mecz był świetny i trwał prawie cztery i pół godziny. Myślałem, że Nadal, po pięciosetówce w piątkowym półfinale, nie będzie w stanie walczyć do końca o korzystny dla siebie wynik. Myliłem się jednak. Hiszpan wytrzymał kolejny maraton i mimo, że widać było u niego brak świeżości, kolejny raz pognębił Szwajcara w finale turnieju wielkoszlemowego. Bilans spotkań tych tenisistów jest zdecydowanie korzystny dla Rafaela i wynosi 13-6. Federer podczas uroczystości wręczania nagród zdołał jedynie wykrztusić: "God, it kills me", po czym zalał się rzewnymi łzami. Roger miał w Australii wyrównać rekord Samprasa w ilości wygranych turniejów Wielkiego Szlema, który wygrał ich 14. Na kolejną okazję będzie musiał zaczekać do Wimbledonu, bo na paryskiej mączce raczej wiele nie zdziała.
W czasie spotkania zadzwonił Zdzichu i potwierdził, że nie przyjedzie dziś do Olsztyna i nie zagramy na sali. Z początku miałem jechać sam poodbijać o ścianę, ale zaraz po meczu zadzwoniła Asia. Była w Media Markt i wybierała nową kuchenkę. Dołączyłem zatem do niej i dokonaliśmy tego kontrowersyjnego zakupu. Na tenisa nie miałem już ochoty.

wtorek, 20 stycznia 2009

Grypa

W niedzielę wieczorem zaatakowała mnie grypa. Źródłem infekcji była Afula, która przywlokła wirus ze szkoły. W poniedziałek rano oboje, zamiast do pracy, poszliśmy do lekarza. Mamy zwolnienia do końca tygodnia. Mam nadzieję, że w sobotę będę na tyle zdrowy, żeby zagrać w tenisa na sali.
Zaczął się turniej tenisowy Australian Open. Wczoraj obejrzałem mecz Federera z Włochem Seppim. Szwajcar wygrał w trzech setach. Teraz czekam na Nadala, który zmierzy się w spotkaniu pierwszej rundy z Belgiem C. Rochusem. Też wszystko powinno skończyć się bez straty seta dla Hiszpana, ale zobaczymy. Nasze zawodniczki, czyli Radwańska i Domachowska, pożegnały się już z turniejem w swoich pierwszych meczach w Melbourne.

niedziela, 18 stycznia 2009

Pierwsze uruchomienie zmywarki

Dziś rano po śniadaniu pojechałem do Praktikera. Jako że Nissan Micra, którego mam chwilowo do dyspozycji, nie jest na chodzie (nie chce, drań, odpalić), pojechałem autobusem. Kupiłem trójnik, który umożliwił mi podłączenie do jednego źródła zimnej wody kranu przy zlewie oraz zmywarki. Napchałem z Igorem brudne naczynia, które kwitły od kilku dni w zlewie, do urządzenia i załączyliśmy je zgodnie z instrukcją. Na razie działa.
Miałem dziś zagrać w tenisa, ale zadzwonił Zdzichu. Nie jest w pełni sił po wczorajszej grze i postanowił odpuścić.
Od jakiegoś czasu zgłębiam historię starożytnego Rzymu. W piątek zająłem się tematem pieniądza w tamtej epoce. Najpierw wyłuskałem, co się dało, z książki autorstwa Marii Jaczynowskiej (wyd. PWN, Warszawa 1986). Teraz zamierzam znaleźć inne materiały. Na początek pogrzebię w internecie.

sobota, 17 stycznia 2009

Inauguracja sezonu tenisowego

W dniu dzisiejszym, o godzinie 11, na sali IV LO, rozpocząłem ze Zdzichem Lechem sezon tenisowy. Graliśmy z rezerwą, nie szarżowaliśmy, nie forsowaliśmy tempa. Słowem - nasza gra miała charakter przygotowawczy. Mam nadzieję, że jutro także będziemy na siłach potrenować.
W związku z powyższym kolejny cykl treningów siłowych uległ zmianie. Przy pomocy Placka zaplanowałem trening w systemie HST. Jednak zamiast trzech, będę realizował plan dwóch treningów w tygodniu. Będzie to poniedziałek i czwartek, natomiast weekendy przeznaczam na tenis.
Po reorganizacji w wydziale wylądowałem na drugim piętrze budynku przy Knosały. Siedzę teraz z Władkiem Olszewskim. Moje stanowisko nazywa się monitorowanie stanu technicznego jednostek podległych. W ramach tego nadal zajmuję się bhp, ale oprócz tego wspólnie z Władkiem planujemy remonty i inwestycje w jednostkach oświatowych. Czekam jeszcze na zapowiadaną podwyżkę, ale coś mi się zdaje, że mogę długo czekać.
Za miesiąc, 15 lutego, odbędą się wybory na prezydenta miasta. Główni kandydaci to: Grzymowicz (PSL), Szmit (PiS) i Krukowski (PO). Według mnie największe szanse ma Piotr Grzymowicz, swojego czasu pierwszy zastępca prezydenta Małkowskiego.
Tydzień temu w sobotę kupiliśmy w Media Markt zmywarkę Siemens. Wzięliśmy ją na nieoprocentowane raty, ale przez to spędziłem w tym miłym miejscu półtorej godziny. Myślałem, że szlag mnie trafi. Ostatecznie przeżyłem i zmywarka została nam dostarczona w poniedziałek. Na razie jednak stoi niepodłączona, gdyż muszę kupić trójnik celem podłączenia urządzenia do ujęcia wody. A że nie jestem pasjonatem chodzenia do sklepów, więc sprawa nieco się przeciąga. Jutro planowana jest jednak ostateczna mobilizacja i mam za zadanie dokonać odpowiedniego zakupu. Mówi się trudno.

piątek, 16 stycznia 2009

Pośpiech i stłuczka

Rano wyszedłem z domu o 7:16. Żeby zdążyć do pracy musiałem zastosować bieg truchtem. Mamy od stycznia elektroniczne czytniki czasu pracy, więc lepiej się nie spóźniać. Ruszyłem zatem galopem od samego domu. Na Artyleryjskiej powstrzymał mnie jednak strumień samochodów. Stały w korku, więc wszedłem na pasy do połowy jezdni i czekałem, aż przejadą ci z drugiego pasa ruchu. Kierowca półciężarówki, widząc mnie już na pasach, myślał zapewne, że mam zamiar wejść mu pod koła. Zahamował gwałtownie i samochód jadący za nim gładko wjechał mu w tył. Zrobiło mi się głupio, że niewątpliwie pośrednio przyczyniłem się do incydentu. Nie czekałem jednak na miłe pogawędki z kierowcami. W końcu spieszyłem się do pracy. Pewnie wyglądało to tak, jakbym uciekał, ale grunt, że zdążyłem na czas.