środa, 30 kwietnia 2008

Sezon tenisowy otwarty!

Wielkimi krokami zbliża się pierwszy w tym sezonie turniej deblowy dla amatorów na kortach TKKF Skanda. Ostatnie trzy dni porządnie przepracowałem na kortach ziemnych. W niedzielę grałem z Bartkiem. Odbijaliśmy na korcie płatnym w Kortowie. Trwało to dwie i pół godziny, ale grało się średnio. Pomijając odzwyczajenie się od gry na ziemi, nawierzchnia była niezbyt równa i zbyt miękka. W poniedziałek wszedłem ze Zdzichem po raz pierwszy w tym roku na kort profesorski. Też nie grało się rewelacyjnie, ale nawierzchnia była trochę lepsza. Także wczoraj zagraliśmy dwusetówkę, natomiast dzisiaj robimy przerwę regeneracyjną przed jutrzejszym turniejem.
W piątek wybieram się z Asią do Morąga. Przyjeżdża Placek z Anetą z Koszalina. Spotykamy się u Gancka na imprezie. W programie jest między innymi granie na trzy gitary. Tylko na razie nie wiadomo, czy uda nam się zgromadzić niezbędną liczbę instrumentów.

sobota, 26 kwietnia 2008

Funty zostały wymienione

Kort profesorski w Kortowie jeszcze nie jest przygotowany do gry. Prezes Szarejko pojechał wypocząć do Maroka i w związku z tym nikt nie zajmuje się niezbędnymi przygotowaniami. Zatem wczoraj skorzystaliśmy jeszcze z sali w IV LO. Mimo że miałem tydzień przerwy grało mi się dobrze. Pękł mi też w końcu naciąg. Wytrzymał całą zimę. Na pakiecie nie ma piasku, który jest głównym czynnikiem powodującym zrywanie naciągów w rakietach tenisowych.
Dzisiaj zadzwonił Bartek i chciał poodbijać. Odmówiłem z uwagi na zaplanowany trening siłowy. Umówiliśmy się na jutro.
Wczoraj sprzedałem swoje zarobione w Anglii funty. Dali mi za nie w kantorze w Ince 4,27 zł za sztukę. Dzisiaj sprawdziłem kursy walut i funt podskoczył od wczoraj o 10 groszy! Mam nadzieję, że to tylko chwilowy kaprys rynkowy i nie okaże się, że sprzedałem swoje oszczędności w najgorszym możliwym momencie.

sobota, 19 kwietnia 2008

Niedoszły turniej na Jodłowej

Wczoraj, jak to zwykle w piątki, grałem ze Zdzichem w tenisa na sali IV LO. Ostro sobie pobiegałem, mimo że następnego dnia mieliśmy grać w turnieju tenisowym na kortach na Jodłowej. Ten sportowy kompleks jest własnością pana Centkowskiego, właściciela firmy budowlanej Centbud i czołowego przedsiębiorcy w Olsztynie.
Umówiliśmy się na wpół do dziesiątej. Niedługo potem byliśmy na miejscu, gdzie przywitał nas kortowy - nasz dobry znajomy pan Heniu Dąbrowski. W młodości był czołowym dwustu- i czterystumetrowcem na Warmii i Mazurach. Był zadowolony, że nas widzi. Zaraz jednak okazało się, że jesteśmy jedynymi zawodnikami na turnieju. Reszta miała być lada chwila. Tymczasem przybył szef obiektu i zapowiedział, że zjawi się sam przewodniczący Rady Miasta, pan Dąbkowski. I rzeczywiście przyjechał, tyle że lekko zaziębiony i nie miał zamiaru grać. Korzystając z okazji Zdzichu poinformował go, że jest już znany termin Mistrzostw Polski Samorządowców w Tenisie, które mają odbyć się, już po raz czwarty, w Koninie. Przewodniczący obiecał nam pełne poparcie, więc nikt nam chyba nie odmówi wystawienia delegacji na ten wyjazd. Następnie wsiadł do swojego czarnego Mercedesa i odjechał.
Nieopodal kortów zaczęli zbierać się amatorzy treserki psów ze swoimi pupilami. Centkowskiemu się to nie podobało. Powiedział, że nie mają oni żadnego zezwolenia na tego typu działalność. Zadzwonił więc do pełniącego obecnie obowiązki Prezydenta Olsztyna pana Tomasza Głażewskiego. Ten niedługo potem przyjechał. Chwilę porozmawiali, następnie Zastępca Prezydenta udał się do lasu, podążając tropem samozwańczych treserów zwierząt.
My w tym czasie zaczęliśmy już odbijać piłkę na korcie. Po wczorajszym wieczornym ganianiu byłem wyzuty z energii, ale Zdzichu koniecznie chciał rozegrać mecz. Ostatecznie zgodziłem się na jednego seta. Wygrałem 6:1, ale grało mi się nieciekawie. I to nie pod względem technicznym, jak to zwykle bywa, ale kondycyjnym. Lechowi mało było jednego seta, więc namówił Henia na grę. Pokonał go 6:3 i pojechaliśmy do domów.

środa, 16 kwietnia 2008

Tenis rządzi

W zeszłym roku, z powodu mojego wyjazdu do Wielkiej Brytanii, nie pojechaliśmy jako samorząd na Mistrzostwa Polski Samorządowców w Koszykówce do Koszalina. W tym roku chcę to nadrobić. W tym celu napisałem maila do Urzędu Miasta w Koszalinie z pytaniem o termin imprezy. Okazało się jednak, że tym razem turniej organizuje Zielona Góra. Niezwłocznie tam napisałem i dzisiaj otrzymałem informację o tegorocznych rozgrywkach. Przed chwilą zaniosłem ją do sekretariatu, żeby szefowa nadała bieg sprawie.
Mistrzostwa mają odbyć się w połowie czerwca, tydzień po tenisowych mistrzostwach w Koninie. Tam z kolei wybieram się z kolegą Lechem po raz trzeci. Wczoraj odbyliśmy kolejny trening tenisowy na sali. Zagraliśmy na punkty. Wygrałem pewnie, ale jak zwykle nie byłem zadowolony ze swojej dyspozycji. Jedynie serwis nie zawodził: miałem sporo wygrywających zagrań, kilka asów i żadnego podwójnego błędu. Mimo to po raz kolejny przekonałem się, że nie umiem grać na punkty. Nie mogę przezwyciężyć presji wyniku, usztywniam się i robię seriami proste błędy. Może w tym sezonie uda mi się przełamać i zmienić sposób gry. Przydałoby się więcej luzu i spokoju wewnętrznego, a wtedy dobra gra sama przyjdzie w sposób naturalny.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Hydraulika rur odpływowych

Wczoraj bawiłem się w hydraulika. Może nie wyglądam jak słynny polski hydraulik z reklamy, ale byłem skuteczny. Czyściłem u mamy rury odpływowe pod zlewem w kuchni i w łazience. Zabrałem ze sobą specjalną dwumetrową sprężynę, zakupioną przed paroma miesiącami, i nią właśnie grzebałem w otchłaniach kanalizacji. Nie było to przyjemne, szczególnie zapachowo, ale ktoś musiał to zrobić, a ja byłem odpowiednim człowiekiem.
Dzisiaj kolejny dzień prawdziwie wiosennej pogody. Jedynym problemem pozostaje praca i związane z nią ranne wstawanie. Zawsze kładę się spać około dwudziestej drugiej, ale prawie nigdy nie jestem porządnie wyspany. Wstanie z łóżka o szóstej trzydzieści zawsze jest nieprzyjemne i zawsze mam ochotę na jeszcze co najmniej godzinę snu. Z domu wychodzę dziesięć po siódmej, aby zdążyć do urzędu na wpół do ósmej. Przed wyjściem najwięcej czasu zajmuje mi przygotowanie pożywienia na cały dzień pracy. Standardowo kroję dwanaście kromek chleba i robię z nich sześć podwójnych kanapek. To wszystko pakuję do nieodłącznego plecaka i ruszam. Sam spacer jest przyjemny. Lubię wdychać poranne, rześkie powietrze. Często czuję zapach Jeziora Długiego, przy brzegu którego przechodzę. Jak już znajdę się w biurze, czar przyjemnego dnia pryska.
Dzisiaj na duchu podtrzymuje mnie perspektywa wieczornego grania w tenisa. Żyję nadzieją, że piętnasta trzydzieści nastanie bardzo szybko. Niby dzień w pracy trwa zawsze osiem godzin, ale najważniejsze jest subiektywne odczuwanie upływu czasu.
Innym czynnikiem stresogennym jest kurs funta. Obecnie średnia jego wartość to 4,25 zł. W niedzielę, w chwili rozpaczy, rozważałem z Asią pomysł powrotu do Anglii. Tam kurs funta do złotego nie ma żadnego znaczenia. Tak naprawdę wolimy jednak tu zostać, ale przy takim spadku wartości moich brytyjskich oszczędności różne myśli błądzą mi po głowie.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Koniec pracy w firmie Abram

Z firmą Abram rozstałem się bez problemów. W razie czego napisałem podanie z prośbą o rozwiązanie umowy agencyjnej, którą zawarłem z firmą. Według niej obowiązywał mnie trzymiesięczny okres wypowiedzenia. Jednak szef nie widział problemu z powodu rozwiązania jej z dnia na dzień i podpisał moje podanie. Dostałem prawie 730 złotych za sprzedaż jednego Robocleana i pojechałem do domu. Obiecałem jeszcze dostarczyć zaległą ankietę z prezentacji w Warkałach. Wtedy nie miałem czystego druku ankiety i umówiłem się na jej wypełnienie w terminie późniejszym. W tym celu w środę odwiedziłem salon masażu czy też urody mieszczący się w budynku chińskiej restauracji na ulicy Pstrowskiego. Okazało się, że pani Ewa nie zdążyła przygotować dla mnie listy kontaktów do potencjalnych klientów. Koniec końców wpisałem do ankiety tylko jedno nazwisko. W zasadzie nie miało to żadnego znaczenia, gdyż i tak odszedłem z tej pracy. Pani Ewa dała mi jeszcze kontakt do osób zatrudniających ankieterów. Może tam spróbuję swoich sił? Ale to dopiero wchodzi w rachubę po zakupie samochodu.
Teraz czekam na możliwość gry w tenisa na otwartym powietrzu. Pogoda jest coraz lepsza i liczę, że pan prezes Szarejko sprawnie uwinie się z przygotowaniem kortu profesorskiego do sezonu 2008. W sobotę zawoziłem Asię na zajęcia do Kortowa i przyjrzałem się przy okazji kortowi. Nie wygląda źle i mam nadzieję na grę w najbliższy weekend. W tym tygodniu pogramy jeszcze na sali, a potem trzeba się będzie przestawić na nawierzchnię ziemną. Dla mnie jest to zawsze ból i podczas pierwszych gier na mączce czuję się, jakbym całą zimę nie grał w ogóle.

środa, 9 kwietnia 2008

Czy podoba się państwu Roboclean, czyli praca w firmie Abram

Dnia 14 marca rozpocząłem dodatkową pracę jako przedstawiciel handlowy firmy Abram. Wraz z czterema innymi osobami odbyłem szkolenie, zostałem wyposażony w urządzenie sprzątające Roboclean i ruszyłem do klientów.
Na początek mieliśmy odbyć trzy prezentacje urządzenia u znajomych i rodziny. Zaatakowałem więc tatę, koleżankę z pracy Jowitę oraz koleżankę Asi Alicję. Żadna z tych osób nie kupiła ode mnie Robocleana, ale to mnie nie zraziło. Chciałem walczyć dalej.
Na pierwszy miesiąc szef nam zapowiedział, że zapłaci nam za zrobienie dwudziestu pięciu pełnych prezentacji 1700 złotych. Pełna prezentacja oznacza uzyskanie od potencjalnego klienta minimum dwunastu kontaktów telefonicznych do kolejnych potencjalnych klientów.
Niestety, nie było łatwo uzyskać od każdego aż tylu kontaktów. Średnio co druga prezentacja mogła zostać uznana za pełną.
Po pierwszym tygodniu pracy mieliśmy zebranie w firmie. Wtedy dowiedzieliśmy się, że w 1700 złotych za dwadzieścia pięć prezentacji jest wliczona jedna sprzedaż. Z analiz szefa wynikało bowiem, że przy takiej ilości spotkań z klientami jedna sprzedaż musi się udać.
I rzeczywiście! W piątek, dwudziestego ósmego marca, sprzedałem swoje pierwsze urządzenie. Zakupu dokonała polecona przez Jowitę jej teściowa. Wszystko było zatem na dobrej drodze, chociaż prezentacje zaczynały mnie nużyć. Kilka dni temu otrzymałem telefon z firmy z pytaniem, w jaki sposób chcę się rozliczyć za pierwszy miesiąc. Jednocześnie pozbawiono mnie złudzeń: do tej pory mam tylko dziesięć pełnych prezentacji. Oczywiste więc stało się, że będę rozliczał się prowizyjnie. Czyli otrzymam siedemset złotych z groszami – za jedną dokonaną sprzedaż. Tego dnia miałem zacząć swoje wojaże od Jonkowa. Pojechałem tam i wszystkiego mi się odechciało. Ulice były fatalnie oznakowane. Wahałem się, czy dzwonić do ludzi, do których jechałem, i pytać o drogę. Zdecydowałem się jednak, że mam dość i ruszyłem prosto na Jaroty. Zajechałem jeszcze do osoby, u której odbyłem fikcyjną prezentację. Wypełniłem ankietę, założyłem ofertę na naczynia i udałem się do firmy. Tam oznajmiłem, że rezygnuję. Dziewczyny się zdziwiły. Najlepsze było zdanie: „A już zrobiłeś takie postępy!”. Ciekawe, czy miały mnie za idiotę, czy też mówią tak z przyzwyczajenia. W sumie nie było to jednak dla mnie istotne. Szef nie wyglądał na specjalnie przejętego. Na dzisiaj umówiliśmy się na rozliczenie z pieniędzy i zdanie przeze mnie urządzenia. Mam nadzieję, że nie będą mi robili problemów i rozwiążemy umowę za porozumieniem stron.