wtorek, 24 maja 2011

Wtorkowe granie

Dzień dzisiejszy był kolejnym dniem stojącym pod znakiem tenisa. Po raz pierwszy zagrałem moim nowym naciągiem Hexaspin. Od samego początku odbijania czułem, że jest w porządku. Najbardziej podoba mi się w nim to, że struny się nie przesuwają.
Rozpoczęliśmy jak zwykle od porządnej dawki przebijania piłki przez siatkę bez punktów. Potem zaczęliśmy mecz. Pierwszy set wygrałem 6:3. Po zmianie stron mecz się wyrównał. Doszło do tie-breaka. Myślałem, że wygram, bo w końcówkach Bartek zwykle grał trochę gorzej. Tym razem jednak wytrzymał presję i wygrał tę rozgrywkę 7-5. Nadszedł czas na decydujący set. Mnie trochę opuściły siły, a Bartek grał jak trzeba. Zasłużenie wygrał 6:1 i zaproponował dodatkowy set. Już nie miałem zbytnio ochoty, bo byłem wykończony intensywnym bieganiem w poprzednich setach. Zagraliśmy jednak, starałem się łatwo nie sprzedać skóry, ale ostatecznie przegrałem 4:6. Po mojej stronie kortu było jednak już zbyt ciemno i nie widziałem dobrze piłki. Ostatnie dwa gemy to już była gra bardziej po omacku i nie miało to większego sensu, chciałem jednak honorowo dokończyć. Po zaszczotkowaniu kortu opuściliśmy go kwadrans po dziewiątej.

poniedziałek, 23 maja 2011

Pro's Pro Hexaspin

Połowę weekendu miałem trochę zmarnowaną z powodu przedłużonej nieco majówki nad Wadągiem. Nad samą rzeką impreza zdechła raczej szybko, gdyż nie dopisała frekwencja. Było nas w sumie 12 osób. Lejman zaczął jęczeć, że dobrze byłoby udać się na Kortowiadę. W końcu nas namówił i w pięciu ruszyliśmy Lasem Miejskim do Olsztyna. W drodze rozpiliśmy moje trzy Kasztelany, które mi jeszcze zostały. Na Zatorzu w ulicę Żeromskiego odbili Leszek i Tomaszczuk, a ja, Paweł i Lejman kontynuowaliśmy marsz na Kortowo. Dotarliśmy tam przed północą. Dołączył do nas brat Lejmana. Powałęsaliśmy się bez większego sensu po kampusie i przed drugą rozeszliśmy się do domów. Ja dotarłem do siebie przed wpół do trzeciej. Zwaliłem się na łóżko jak kłoda drzewa, myjąc jednak przedtem zęby.
Poranek nie był przyjemny. Obudziłem się z gulą w żołądku i ogólną niedyspozycją fizyczną. Ostatecznie wstałem z łóżka o pierwszej po południu, ale nic nie mogłem jeść. O drugiej zadzwonił Bartek z pytaniem, dlaczego nie ma mnie jeszcze na korcie. Przyjechał tam bez wcześniejszego telefonu do mnie, bo zrozumiał, że w czwartek się umówiliśmy. Może i tak było, ale ja nie byłem w stanie tego dnia grać. Odżyłem dopiero wieczorem. Obejrzałem mecz NBA Oklahoma City - Dallas, a potem zrobiłem trening siłowy. W niedzielę wstałem już gotów do gry. Udało nam się wstrzelić między opady deszczu i graliśmy od 17-stej do 19-stej. Mecz zakończył się moim zwycięstwem 6:0, 7:5. Niestety, podczas rozgrzewki pękł mi naciąg w Babolacie, czyli w mojej zapasowej rakiecie. Przewidziałem to i wziąłem ze sobą dawno nie używanego Donneya. Ten jednak wytrzymał zaledwie kwadrans i w tym momencie nie dysponowałem sprzętem do gry w tenisa. Bartek stanął jednak na wysokości zadania i użyczył mi swojej zapasowej rakiety Wilson. Także mecz w całości grałem jego sprzętem.
Dzisiaj oczekiwałem na mój nowy naciąg Pro's Pro Hexaspin i nie zawiodłem się. Około szóstej zjawił się kurier z tym, co trzeba. Zadowolony najpierw obejrzałem świeżo ściągnięty mecz nr 3 finału konferencji wschodniej Miami - Chicago. Moi faworyci z Jamesem na czele wygrali i prowadzą w serii 2-1. Następnie wziąłem się za naciąganie rakiety Dunlop nowym naciągiem. Jest to naciąg o przekroju sześciokątnym, podobno świetny do gry topspinowej. Poczekamy, zobaczymy. Jutro jego czas próby. W kolejce do naciągania czeka jeszcze mój zapasowy Babolat.

wtorek, 17 maja 2011

To był maj...

Sezon tenisowy trwa w najlepsze. Trzeciego maja zagrałem z Bartkiem w turnieju deblowym na Skandzie. W ćwierćfinale zagraliśmy z parą z Gdańska. Grali dość średnio, ale i tak męczyliśmy się z nimi. Było to spowodowane głównie moją słabą postawą. Ostatecznie wygraliśmy 7:5, 6:3, ale mecz wspominam nieciekawie. Następnie w półfinale stanęliśmy naprzeciw Badury i Zielińskiego. Tu już grałem lepiej, ale i tak oberwaliśmy 1:6, 2:6.
Najlepiej gra mi się jednak w Kortowie. Tam jest inny klimat, jest bardziej zacisznie. Toczę głównie gry singlowe z Bartkiem. Najpierw odbijamy godzinę treningowo, a potem gramy na punkty. Na razie wszystkie mecze wygrałem, ale początkowo przegrywałem zawsze jednego seta. Ostatnio jednak wygrywam już w dwóch setach. Wczoraj też graliśmy i udało mi się zwyciężyć 7:5, 6:2.
Na próbę kupiłem 12 metrów nylonowego naciągu Wilsona, ale wytrzymał tylko jakieś cztery godziny. Trzeba jednak kupić naciąg poliestrowy, który jest wytrzymalszy. Mój poprzedni naciąg, Signum Pro Poly Plasma, był trochę droższy, ale wcale nie odczułem różnicy w grze, a i z wytrzymałością było średnio. Kupię teraz tani Pro's Pro i tyle.
W piątek mamy wydziałową majówkę. Miejsce nad Wadągiem jest zarezerwowane. Zaopatrzyłem się też w piwo Kasztelan , i to w Mławie, bo w Olsztynie nie znalazłem tradycyjnego Kasztelana. Jest tylko niepasteryzowany i mocny.
W sobotę jest kolejny turniej deblowy, w którym mam wystąpić ze Zdzichem. Jednak z uwagi na piątkową imprezę będzie ciężko zerwać się w sobotę rano rześko i z gotowością do kilkugodzinnej gry.

piątek, 22 kwietnia 2011

Przedświąteczne granie

Przed wyjazdem na święta zagrałem z Bartkiem jeszcze dzisiaj. Ponownie odbijaliśmy do dwudziestej, a wynik meczu był podobny do wczorajszego; wygrałem 3:6, 6:4, 6:3.
W drugim secie pękł mi naciąg, tym razem tak jak powinien, czyli na środku. Teraz, z uwagi na grę na cegle, będzie pękał częściej. Kończy mi się już rolka naciągu Signum Pro Poly Plasma i trzeba kupić nowy. Tym razem nabędę trochę grubszy, bo obecny z jego średnicą 1,23 mm jest trochę za delikatny.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Sezon pod chmurką rozpoczęty!

Wczoraj odbyło się pierwsze granie na korcie profesorskim w Kortowie. Ja nie grałem, ale dzisiaj to sobie odbiję.
W niedzielę rozegrano finał turnieju w Monte Carlo z cyklu Masters 1000. Wygrał po raz siódmy z rzędu Rafael Nadal pokonując swego rodaka Ferrera 6:4, 7:5. Nadal jak zwykle znakomicie zaczął sezon na kortach ceglanych.
Jak tylko pogoda pozwoliła wyszliśmy z grą na Orliki. Grałem z Bartkiem przy SP 19 w Gutkowie, przy SP 30 na Jarotach oraz przy SP 22 na Żołnierskiej. W ostatni poniedziałek zaliczyliśmy także występ na korcie z nawierzchnią syntetyczną na Dajtkach przy SP 18. Grało się nieźle, chociaż przeszkodą na Orlikach była obecność dzieciaków rzucających do kosza, a na Dajtkach kort został wybudowany w kierunku wschód-zachód. Dlatego też późnym popołudniem słońce niemiłosiernie daje po oczach jednemu z graczy.
Sezon halowy chyba już definitywnie się skończył. Dzisiaj też w końcu zmieniłem opony na letnie, kupując przy okazji dwie nowe. Są to gumy holenderskiej firmy Vredestein, które kosztowały mnie 155 zł sztuka. Dokładając do tego koszt wymiany opon szybko pozbyłem się 370 zł.
Zatem dziś zacznę odbijanie na mączce. Wczoraj i przedwczoraj nie grałem, bo Asia bardzo się na mnie wkurzyła, kiedy to w poniedziałek po pracy szybko coś zjadłem i pojechałem na wspomniane już Dajtki. Ponieważ po zachodzie słońca włączają tam oświetlenie (trenują tam na boisku do piłki nożnej szkółki piłkarskie) mogliśmy walić w piłkę do dziewiątej. W domu zjawiłem się ok. wpół do dziesiątej, co zostało odebrane jako gruba przesada.
Fajnie się grało z Bartkiem ten pierwszy raz w tym roku na mączce. Kort jest dobrze przygotowany, porządnie zwałowany. Najpierw godzinę trenowaliśmy tradycyjny forhend/bekhend. Potem zagraliśmy mecz, który zakończył się moim zwycięstwem 3:6, 6:1, 6:3.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Turniej w Miami dla Djokovica

Zapomniałem wczoraj śledzić w internecie finałowy mecz turnieju w Miami. Zmierzyli się w nim Djokovic i Nadal. Trzymałem kciuki za Hiszpana, ale ostatecznie wygrał Serb w stosunku 4:6, 6:3, 7:6. Tym samym w sezonie 2011 Djokovic wygrał 24 spotkanie z rzędu nie doznając porażki i zwyciężając w czterech turniejach: Australian Open, Dubaj, Indian Wells i Miami. Teraz jednak zaczyna się sezon na mączce, na której Serb nie jest już tak mocny jak na kortach twardych.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Niedzielna ścianka

Asia znowu chodzi na kurs języka migowego. Miała zajęcia wczoraj i ma dzisiaj. A ja, korzystając z ładnej pogody, po śniadaniu pojechałem na ściankę. Spędziłem tam produktywnie całą godzinę. Oprócz tradycyjnego uderzania forhendem i bekhendem znowu poćwiczyłem smecz. Dodałem też doskonalenie serwisu. Staram się połączyć obrót tułowia wokół pionowej osi ciała i uderzenie piłki z pronacją przedramienia. Takie treningi są owocem oglądania na youtube.com akcji serwisowej krok po kroku. Niektórzy trenerzy tenisa zamieszczają bardzo fajne filmiki z dokładnym omówieniem poszczególnych uderzeń, ze zwróceniem uwagi na najczęściej popełniane błędy. Są to oczywiście trenerzy zagraniczni. Są też filmy instruktażowe po polsku, ale dużo gorzej to wszystko wygląda. Internet to kopalnia wiedzy, bez dwóch zdań.
Nauka serwisu krok po kroku
Po połowie odbijania pękła mi piłka. Nie dałem się oczywiście zaskoczyć tej przeciwności losu i wyciągnąłem z pokrowca zapasową. Na zakończenie chciałem wykonać jeszcze kilka smeczów i wtedy pękł mi naciąg przy samej ramie na szczycie rakiety. Dobrze, że stało się to teraz, bo mam czas, żeby jeszcze dzisiaj wstawić nowy naciąg.

sobota, 2 kwietnia 2011

Inauguracyjna gra na Orliku

W końcu nadszedł ten dzień. Zagrałem dziś z Bartkiem na Orliku przy SP 19. Wcześniej dokonałem rezerwacji boiska i o godzinie trzynastej weszliśmy na kort, przy okazji przeganiając osobników grających niesłusznie w koszykówkę. Wcześniej obawiałem się, że kozioł piłki może być trochę dziwny. Ale było w porządku. Natomiast w normalnej grze przeszkadzały kosze do wspomnianej wcześniej koszykówki. Słupy, na których zawieszone są kosze, znajdują się jakieś dwa metry za linia końcową kortu, na środku. W tej sytuacji piłka zagrana pod linię musiała być odgrywana bez odpowiedniego cofnięcia się. W związku z tym ćwiczyliśmy głównie grę kątową. Najpierw forhend na forhend, potem znacznie dłużej bekhend na bekhend. Byłem trochę zmęczony po całym tygodniu sportu i nie odbijało mi się komfortowo. Generalnie jednak było fajnie.
Wczoraj też miałem grać na Orliku, tym razem ze Zdzichem przy SP 30. Jednak z powodu deszczu byliśmy zmuszeni skorzystać z sali w IV LO. Sobota jednak już jest ładna i można było potrenować na powietrzu.
Na jutro planuję ściankę. Zdzichu weekend spędza w Osterode, Bartek nie może przeciążać swojej niedawno kontuzjowanej nogi. Może to i dobrze, na ściance poćwiczę regularność, bez biegania.
W finale turnieju w Miami są Nadal i Djokovic. W półfinale Hiszpan pokonał Federera 6:3, 6:2. Finał na pewno będzie ciekawy: Serb nie przegrał jeszcze w tym roku żadnego meczu. Jeśli spotkanie nie będzie zbyt późno, obejrzę je przez internet. Jakość obrazu jest bardzo średnia, ale co robić. Anteny satelitarnej jeszcze nie kupiłem, zresztą turnieje z cyklu Masters 1000 są transmitowane przez telewizje kodowane. W tym względzie liczę głównie na satelitarne stacje arabskie, które mają dosyć bogatą ofertę programów niekodowanych (z ang. FTA, czyli Free To Air).

czwartek, 31 marca 2011

Zaległy urlop

Dziś wykorzystałem jeden dzień zaległego urlopu za 2010 rok. Wybrałem na tę okoliczność ostatni dzień kwartału, zgodnie z przepisami bowiem zaległy urlop należy wykorzystać do końca pierwszego kwartału roku następnego.
W zeszłą sobotę ostatni raz zawitałem na halę przy ul. Artyleryjskiej. Składy znowu były te same: Wiesiek, Grzegorz, Bogdan i ja. Grało mi się nieźle i wszystkie sety wygrałem; najpierw grając w parze z Grzegorzem, a potem już do końca z Bogdanem.
W środę skorzystaliśmy jeszcze ze Zdzichem z gościnności SP 30 i odbijaliśmy tam na sali. Na piątek jednak już umówiliśmy się na grę na Orliku w Gutkowie.
Ponieważ pogoda jest znakomita - 11 stopni i słońce świeci zza niewielkiej ilości chmur - pojechałem na ściankę tenisową. Zdzichu co prawda proponował normalne granie, ale ja nie chciałem się zbytnio przemęczać, ponieważ dzisiaj planuję jeszcze siłownię. A na ściance poodbijałem sobie spokojnie, bez biegania. Główny nacisk położyłem na smecz. W celu dostania się na ściankę po raz pierwszy w tym roku wyciągnąłem z piwnicy rower. Musiałem prowadzić go na stację benzynową, aby napompować opony. Zaraz po tej czynności puściłem się w kierunku Alei Wojska Polskiego, gdzie czekała na mnie wspomniana wcześniej ścianka.
Wracając z treningu zrobiłem trochę zdjęć budowie nowego przebiegu ul. Artyleryjskiej. Na wiosnę roboty ruszyły pełną parą i zapewne skończą się, zgodnie z planem, do końca roku.

W sobotę poodbijam z Bartkiem, także na Orliku. Powoli chce wrócić do gry po naderwaniu mięśnia czworogłowego uda prawej nogi. Mówił, że już coraz lepiej się czuje i opuchlizna już całkiem zeszła. Zaczął trochę truchtać, no a w sobotę poodbija ze mną na korcie.
Ciekaw jestem jak będzie się grało na Orliku. Nawierzchnia jest tam dość miękka i sprężynująca, zatem piłki mogą mocno odskakiwać od podłoża. Ale zobaczymy, może będzie się grało bardzo dobrze.

poniedziałek, 21 marca 2011

Djokovic wyprzedza Federera

Serb Novak Djokovic wygrał turniej w Indian Wells (USA). W finale pokonał Hiszpana Nadala 4:6, 6:3, 6:2. Dzięki temu triumfowi wyprzedził w rankingu ATP Szwajcara Federera spychając go na trzecie miejsce. Prowadzi ciągle nie zagrożony Nadal z przewagą prawie 4000 punktów nad Serbem. Awans odnotował także Francuz Gasquet, charakteryzujący się pięknym jednoręcznym bekhendem. Jest obecnie na 18 miejscu. Z Polaków najwyżej jest Przysiężny (117), potem Kubot (120), a trzeci Janowicz (168).
Finału z Indian Wells nie oglądałem, ale za to śledziłem w Eurosporcie zmagania snookerowe w Dublinie. We wczorajszym finale Murphy pokonał Gould'a 4:0.

niedziela, 20 marca 2011

Pełen treningów tydzień za mną

Ten tydzień przepracowałem solidnie. Nie mówię oczywiście o pracy zawodowej, gdyż jest to sprawa bardzo marginalna w moim życiu. Ot, taki niemiły dla ducha przymus.
W poniedziałek zrobiłem skipy A i C, a następnie podejrzany u Nadala za pomocą portalu youtube.com fizyczny trening pod kątem tenisa. Oczywiście nie robiłem wszystkiego, co widać na tym filmie. Ograniczyłem się do pracy rąk za pomocą specjalnej przeznaczonej do ćwiczeń gumy. Wtorek był dniem typowo siłowym. Pomęczyłem klatkę, przy okazji której znowu bolał mnie prawy bark oraz tricepsy. W środę zawitałem ze Zdzichem do SP 30 na granie w tenisa. Czwartek to znowu siłownia; teraz wziąłem się za mięśnie pleców, bicepsy i brzuch. W piątek, po przerwie w zeszłym tygodniu, znowu odwiedziłem IV LO, gdzie waliłem ile wlezie w piłkę tenisową. Sobota, jak zwykle od dwóch miesięcy, to dzień gry na hali przy Artyleryjskiej. Składy znowu były nowe: ja grałem z Grzesiem Senderowskim, a naprzeciw nas stanęli Wiesiek z Bogdanem. Wygraliśmy bez większego trudu, chociaż po około godzinie gry zacząłem już odczuwać trudy całego tygodnia treningów i straciłem czucie oraz szybkość reakcji. Potem ja byłem z Bogdanem, a Grzegorz przeszedł na stronę Wieśka. Grałem bardzo nierówno, byłem już wypompowany. Dodatkowo o siódmej nie przyszli nasi zmiennicy, graliśmy więc dalej. Ostatecznie wygraliśmy, ale odbijanie nie sprawiało mi już przyjemności.
Wcześniej planowałem odbijanie na ściance w niedzielę, gdyż pogoda zapowiadała się niezgorzej. Jednak po wczorajszym graniu wiedziałem, że niedziela będzie zdecydowanie dniem regeneracji sił.
Niedobrze jest z Bartkiem. Ponad miesiąc temu naderwał mięsień czworogłowy uda, który teraz nie chce mu się zagoić. Podobno konieczny może okazać się zabieg chirurgiczny. Niby może normalnie chodzić, ale ciągle ma zapalenie i nie chce mu zejść zgrubienie przy uszkodzonych włóknach mięśniowych. Mam nadzieję, że przejdzie mu do końca kwietnia. Bardzo dobrze gra się z nim singla. W zeszłym sezonie graliśmy cały sierpień i wrzesień. Zacząłem w końcu czuć grę, poprawiłem też bekhend.
Niedługo czeka mnie zakup dwóch opon letnich do mojego przekleństwa zwanego samochodem. Wbrew nazwie pojazd ów wcale sam nie chodzi i ciągle trzeba do niego dokładać, na szczęście ostatnio tylko paliwo. Chociaż to już nie jest takie "tylko", gdyż cena jednego litra benzyny 95 przekroczyła 5 złotych. Chyba jestem jakiś dziwny, ale samochód nie jest mi naprawdę potrzebny. Zajeżdżę go na śmierć i potem już nie kupię kolejnego. W mieście wolę rower; i taniej, i kondycja żelazna. A poza miasto można zawsze jechać autobusem lub pociągiem, a najlepiej jest w ogóle nie wyjeżdżać.
Kończy się turniej w Indian Wells. W finale znaleźli się Nadal i Djokovic. Serb w półfinale pokonał po raz trzeci w tym roku Federera i zmierza prosto na drugie miejsce w rankingu ATP. Niestety zmagań tych nie dane jest mi oglądać. Po wypowiedzeniu umowy o dostarczanie sygnału telewizji kablowej firmie Vectra SA został mi tylko internet. Zresztą w Vectrze i tak nie ma Polsatu Sport, który transmituje ten turniej. Zaplanowałem zakup anteny satelitarnej i będę odbierał mnóstwo kanałów bez żadnych umów i abonamentów. Liczę, że wśród nich znajdą się transmisje tenisa na najwyższym poziomie. Wypatrzyłem już włoski kanał Supertennis, ale tam nie ma przekazów z turniejów rangi Masters Series. Może któraś z arabskich stacji pokusi się o transmisje takich turniejów? Zobaczymy. Na razie byłem w sklepie Corab, gdzie zapoznałem się z ofertą. Zestaw do odbioru TV SAT będzie kosztował 400-500 zł. Jest to oczywiście wydatek jednorazowy i zwróci się po kilku miesiącach użytkowania - w sensie zastępowania kablówki.

niedziela, 13 marca 2011

Coraz więcej słońca

Pogoda idzie ku lepszemu. Jest już wiosennie, chociaż jeszcze ma padać śnieg z deszczem. Dzisiaj jednak jest pięknie; dosyć ciepło i słonecznie.
W tym tygodniu grałem tylko dwa razy. Trening piątkowy wypadł z harmonogramu z powodu gremialnego wyjścia pracowniczego do lokalów gastronomiczno-alkoholowych. W sobotę obudziłem się z lekkim bólem głowy spowodowanym spożyciem dnia poprzedniego dwa i pół litra piwa. Szybko jednak się rozruszałem, a pomogło mi w tym odkurzanie. Tak więc o piątej byłem już gotowy do gry. Nastąpiła kolejna roszada składów debla. Tworzyłem parę z Wieśkiem, a naprzeciw nas stanęli Przemek i Marek. Pierwszy set był równy, a ja nie mogłem opanować przy serwisie nowych piłek Dunlopa. Zrobiłem sporo podwójnych błędów serwisowych, ale i tak wygraliśmy 7:6 (7-3). Potem już było normalnie i kolejne sety padły naszym łupem odpowiednio 6:1, 6:2. O zwycięstwie zdecydowała nasza ofensywna gra, a obronna taktyka naszych rywali zupełnie nie zdała egzaminu. To jest właśnie zaleta szybkich nawierzchni: preferują one atak, a nie cykanie i czekanie na błędy przeciwnika.
Dzisiaj korciło mnie, żeby pojechać na ściankę na Radiową i trochę poodbijać, ale powstrzymałem się. Wolałem nie nadwyrężać jeszcze lekko bolącego barku. Cały dzień spędziłem zatem w domu, zbierając siły na pełen treningów kolejny tydzień.

niedziela, 6 marca 2011

Sezon halowy trwa

Tradycyjnie grałem na sali w środę, piątek i sobotę. Środa i piątek to gry treningowe ze Zdzichem Lechem, a sobota to mecze deblowe na hali. Debel był kolejny raz modyfikowany. Teraz na początek zagrałem w parze z Wieśkiem przeciwko Januszowi i Grzegorzowi Senderowskiemu. Wygraliśmy łatwo 6:3, 6:1. Zmieniliśmy składy i teraz ja byłem w parze z Grzegorzem. Pierwszego seta przegraliśmy 3:6, ale już w drugim rozkręciliśmy się i było 6:1 na naszą korzyść. Zaczęliśmy też trzeciego seta, ale że dochodziła siódma musieliśmy zakończyć go przy stanie 2:1 dla nas. Grałem już bardziej ofensywnie, kończąc każdy smecz (z tym, że jeden zakończyłem uderzeniem w siatkę). Jak zwykle po ostrej grze nad głową (serwis i smecz) boli mnie bark, ale to szybko przechodzi.
Jutro, po tygodniowym odpoczynku, zaczynam kolejny cykl treningu siłowego. Jako że sezon tenisowy zbliża się wielkimi krokami siłownia też będzie dostosowana do tego rodzaju wysiłku. Oznacza to mniejsze ciężary i większą liczbę powtórzeń w poszczególnych seriach. Na nogi w ogóle nie będę stosował dodatkowego obciążenia - wystarczy ciężar ciała. Po przysiadach dodam kilka serii skipów A i C, co stanowi znakomite przygotowanie szybkościowe do biegania po korcie. Zastanawiam się jeszcze nad treningiem barków, żeby ich za bardzo nie obciążyć (chodzi oczywiście o prawy bark, lewy w tenisie nie jest obciążony). Jutro po treningu nóg zrobię kilka serii na barki i zobaczę, co z tego wyjdzie.
Zima jeszcze nie odpuszcza. Jest co prawda coraz cieplej i słoneczniej, ale śnieg twardo leży, a w nocy temperatura spada poniżej -10 stopni. Za dwa tygodnie kalendarzowa wiosna i mam nadzieję, że nie będzie to tylko pusta data.

niedziela, 27 lutego 2011

Ostatni tydzień lutego

Upłynął kolejny sportowy tydzień. W poniedziałek jeszcze opuściłem trening nóg i barków (ciągle doskwiera mi prawy bark), ale już we wtorek zrobiłem normalny trening klatki i tricepsów. Wyciskanie sztangi znowu powodowało ból prawego ramienia. Mimo to skończyłem ćwiczenia zgodnie z planem. W środę po pracy pojechałem do SP 30 na salę. Gdy tylko dzieci zeszły z parkietu zacząłem mocowanie siatki do tenisa. Na początek pękła metalowa linka od siatki. Nauczyciel w-f dał nam szarfę, którą zawiązałem na końcu linki i dzięki temu naciągnąłem w końcu siatkę. Jak zwykle na początku musiałem przyzwyczajać się do poślizgu piłki po parkiecie. Potem zaginęła bez wieści jedna z piłek. Po graniu chcieliśmy się wykąpać, ale pomieszczenie z prysznicami było zamknięte na klucz. Trzeba było jechać do domu.
W czwartek miałem trening pleców i tricepsów. Przy tych ćwiczeniach bark mi nie dokucza, zatem dobrze się po nim czułem. W piątek po pracy najpierw zrobiłem trening mięśni brzucha, a na dwudziestą pojechałem do IV LO. Zdzichu już tam był. Pietruszko i jego siatkarki zeszli z sali planowo, a my po przygotowaniu sali go tenisa zaczęliśmy odbijać dwadzieścia po ósmej. Ostatnio zaczynamy treningi wymianami wolejowymi, co potem procentuje przy grze w debla. Skończyliśmy odbijanie za dwadzieścia dziesiąta. Ja wziąłem szybko prysznic, a Zdzichu z tego zrezygnował twierdząc, że nie zdąży. Musieliśmy bowiem opuścić szkołę najpóźniej za pięć dziesiąta. Mi kąpiel zajęła jakieś pięć minut i opuściliśmy budynek szkolny nawet o dwudziestej pierwszej pięćdziesiąt.
Wczoraj był tradycyjny już debel na Artyleryjskiej. Bartka znowu nie było. Okazało się, że ma poważny uraz mięśnia krawieckiego (udo), którego nabawił się podczas gry w piłkę nożną. Potwierdza to moją teorię, że piłka nożna jest sportem zupełnie zbędnym człowiekowi. Utworzyliśmy zatem następujące pary deblowe: Bartnikowski/Jaśkowiak - Chaciński/Jędrzejczyk. Cały czas graliśmy w takim zestawieniu. Mecz był równy i zacięty. Ostatecznie pokonaliśmy przeciwników 7:6, 2:6, 6:4. Grało mi się nieźle, chociaż rakieta nie trzymała mi się zbyt dobrze ręki. Cierpiał na tym głównie serwis. Czas na zmianę owijki.
Wizyta na Artyleryjskiej kosztowała mnie opuszczenie meczu finałowego turnieju rangi ATP 500 World Tour w Dubaju Federer - Djokovic. Był on transmitowany na żywo na kanale Sportklub. Cholerni Arabowie zorganizowali finał w sobotę, zamiast jak normalni ludzie w niedzielę. Mecz zaczął się po czwartej, a ja na piątą byłem umówiony na sali. Obejrzałem niecały pierwszy set, do stanu 5:3 dla Serba. O czwartej nad ranem był pokazywany mecz finałowy z Acapulco w Meksyku. Na szczęście dziś o czternastej będzie powtórka. Ale Szwajcara z Serbem już nie powtórzą. Ostatecznie wygrał Djokovic 6:3, 6:3.
Za to dzisiaj o czternastej zasiadłem przed telewizorem. W finale turnieju w Acapulco spotkali się Hiszpanie Ferrer i Almagro. Mecz był ciekawy i wyrównany. Almagro grał bardzo ofensywnie, szczególnie efektowne były jego kończące uderzenia z bekhendu. Ale Ferrer był jak ściana i wygrał 7:6, 6:7, 6:2. W trzecim secie Almagro zabrakło już sił. To był jego trzeci finał z rzędu, a dopiero pierwszy przegrany.
Wczoraj miałem małe problemy z rozruchem samochodu. Wracając od babci zajechałem na stację po paliwo. Nie wyłączając silnika czekałem, aż facet przede mną odjedzie spod dystrybutora. Kiedy zwolnił miejsce, ruszyłem, ale dodałem za mało gazu i silnik zgasł. I tu zrobiłem błąd. Otóż przy uruchamianiu silnika nie powinno się używać pedału gazu, tylko wcisnąć do oporu sprzęgło. Ja, mając w pamięci rozmowy ze znajomymi, którzy niekoniecznie są wielkimi znawcami motoryzacji, pompowałem bez sensu benzynę do cylindrów przed przekręceniem kluczyka w stacyjce. Tak się robiło kiedyś, w samochodach, które nie miały automatycznego ssania. W wyniku moich poczynań silnik tylko dławił się bezradnie, gdyż świece nie były w stanie zapalić takiej ilości paliwa na raz. Musiałem prosić o pomoc innych kierowców w celu podepchania wozu pod dystrybutor. Nie było to łatwe, bo trzeba było pokonać lekką pochyłość, a samochód do lekkich nie należy. W ogóle z początku myślałem, że silnik nie chce zapalić, bo skończyło się paliwo w baku. Od dłuższego czasu jeżdżę bowiem na rezerwie. Zatankowałem za tradycyjną stówę, ale rozruch znowu nie był łatwy. W końcu jakoś się udało i dojechałem do domu. Od razu wyciągnąłem z szuflady instrukcję obsługi Mazdy 626. A tam wyraźnie, pod wytłuszczonym słowem UWAGA, napisano: "Niezależnie od tego, czy uruchamiamy silnik zimny czy nagrzany, nie należy wciskać pedału gazu". Dalsze komentarze uważam za zbędne.

niedziela, 20 lutego 2011

Kontuzja Bartka

Wczoraj odbył się kolejny trening tenisowy na hali przy Artyleryjskiej. Tym razem nieobecnością popisał się Bartek. Podobno nabawił się urazu nogi. Zastąpił go Marek.
Graliśmy deble w składach mieszanych. Najpierw byłem w parze z Wiesławem, potem z Januszem, a na końcu z Markiem. Grało mi się nieźle, szczególnie zadowolony jestem z serwisu i woleja. Znowu pękł mi naciąg, gdyż podczas returnu z bekhendu pechowo odbiłem piłkę końcem rakiety. Wytrzymał niecałe dziesięć godzin gry. Wytrzymałby więcej, ale uderzenie przy ramie zerwało go przedwcześnie.
Dzisiaj zatem wziąłem się za wstawianie nowego naciągu. Tym razem ustawiłem siłę naciągu na 26,5 kg, czyli o kilogram więcej niż ostatnio. Niestety, podczas pracy nastąpiło pęknięcie nowego naciągu. Musiałem zaczynać na nowo. Przez ten drobny wypadek zabrakło jakieś dwa metry naciągu. Musiałem zatem dosztukować na strunach poziomych te brakujące dwa metry. Udało się nienajgorzej i rakieta jest gotowa do gry w środę w SP 30. Co prawda tamtejsza sala ma sporo wad: nie mam linii do tenisa, parkiet jest świeżo lakierowany, a co za tym idzie śliski jak diabli dla piłki tenisowej, no i oświetlenie też nie spełnia norm. Ale, jak mówią Anglicy, never look a gift horse in the mouth, czyli darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

niedziela, 13 lutego 2011

Nieobecność Wiesława

Wczorajsza gra na hali stała pod znakiem nieobecności Wieśka Jaśkowiaka. Zastąpił go godnie Przemek, od wielu lat znajdujący się w czołówce rozgrywek na kortach TKKF Skanda. Zatem pary do debla tworzyli: ja i Bartek oraz Przemek i Janusz Truskowski. Najpierw tradycyjnie rozpoczęliśmy od odbijania jeden na jednego, tzn. ja odbijałem z Bartkiem, a nasi przeciwnicy między sobą. Tak zeszło nam pół godziny, poserwowaliśmy trochę dla wprawy i zaczęliśmy grę na punkty. Bartek jak zwykle grał bardzo ostro, ale wykazywał się większą regularnością niż przed tygodniem. Ja z kolei lepiej czułem wolej i pierwszego seta wygraliśmy 7:6. W drugim robiliśmy trochę więcej błędów i przegraliśmy go do chyba trzech. Set rozstrzygający był znowu wyrównany, ale ostatecznie pokonaliśmy rywali 6:4. Ponieważ zostało jeszcze 10 minut do siódmej zagraliśmy tie-break. Ponownie udało nam się w nim zwyciężyć (7-5). Tym razem nie przedłużyliśmy sobie gry, bo po nas nie przyszedł jak poprzednio Marek Jędrzejczyk, ale obca nam para - chyba instruktor z podopieczną.
Dzisiaj zaplanowałem odpoczynek, po sześciu kolejnych dniach treningów. Żeby jednak nie było tak całkiem leniwie, wieczorem trzasnąłem sześć serii brzuszków. Jak to się mówi: "Practice makes perfect".

sobota, 12 lutego 2011

Pierwsza gra w SP 30

Zgodnie z planem w środę od razu po pracy pojechaliśmy na Jaroty do szkoły numer 30. Tamtejsze dzieciaki kończyły właśnie zajęcia sportowe, czyli popularne (i nudne) kopanie gały. Kiedy zeszli, zamocowaliśmy słupki od tenisa i wywlekliśmy siatkę od siatkówki. Wtedy też zacząłem przyglądać się parkietowi w poszukiwaniu linii do tenisa. Moje poszukiwania okazały się bezowocne z tego prostego względu, że linii tam nie było. Mimo to zawiesiliśmy siatkę i zaczęliśmy odbijać piłkę.
Oświetlenie sali było jakieś mdłe. Piłka częściowo ginęła na tle ciemnych do połowy ścian, nędznie rozjaśniana trupim światłem tamtejszych żarówek. Po pierwszych uderzeniach poczułem ból w prawym barku. Dokuczał mi już wczoraj, podczas treningu siłowego mięśni naramiennych. Tym razem nie był to ból mięśniowy, ale samego stawu. Jakoś jednak przemęczyłem się do końca. Dodatkowo nogi miałem obolałe po również wczorajszym treningu przysiadów ze sztangą na plechach. Takie życie. Nie znoszę siedzieć i nie uprawiać żadnego sportu. Jak powszechnie wiadomo życie nie ma wtedy sensu. Jedni męczą się z bachorami, inni wolą wylewać hektolitry potu na boiskach i salach sportowych. Mnie zdecydowanie bardziej bawi to drugie.
W czwartek, żeby się nie lenić, machnąłem trening siłowy na plecy i bicepsy. Ćwiczyło mi się dobrze, gdyż podczas tych ćwiczeń stawy barkowe nie są zbyt obciążone. Dlatego też wczoraj pojechałem na salę IV LO bez bólu w prawym barku. W czasie gry nie odczuwałem żadnych dolegliwości, czyli jest dobrze. Dzisiaj po śniadaniu zrobiłem sześć serii na brzuch i czekam na godzinę piątą, kiedy to stawię się na hali przy Artyleryjskiej, aby kontynuować sportową passę tego tygodnia. Dopiero niedziela będzie dniem odpoczynku od sportu. Dzięki temu w poniedziałek z nową energią ruszę w bój z ciężarami i rakietą tenisową. Ave sport!

niedziela, 6 lutego 2011

Sportowy weekend

Wczoraj znowu grzmociliśmy w tenisa na hali przy Artyleryjskiej. Ja grałem w parze z Bartkiem, a Wiesiek Jaśkowiak z Januszem Truskowskim. Zaraz na rozgrzewce pękł mi naciąg w Dunlopie, czego spodziewałem się już od jakiegoś czasu. Wyciągnąłem zatem z termobagu Babolata Pure Drive+ i machałem nim zadziornie. Jednakże czucie w tej rakiecie jest zupełnie inne. Jeszcze serwowanie wychodziło nienajgorzej, natomiast forhend i bekhend już znacznie gorzej. Po rozpoczęciu gry na punkty nie mogłem trafić piłki środkiem rakiety. Dopiero po około dwóch godzinach gry zacząłem jako tako czuć uderzenie. Wtedy też Janusza zmienił Marek Jędrzejczyk, z którym graliśmy następne półtorej godziny. Do domu wróciłem przed dziewiątą.
Dzisiaj wstałem z niepokojem o stan mojego ramienia. Wszystko jednak było w porządku, żadnych urazów. Tyle, że bark i łopatka były nieco obolałe po wczorajszym maratonie. Po południu wziąłem się za naciąganie Dunlopa, co zajęło mi dwie godziny. Ten naciąg powinien już wytrzymać do końca sezonu halowego, czyli jakieś dwa miesiące. Potem, gdy zaczniemy grać na mączce, naciąg będę musiał wstawiać co dwa tygodnie. Taki urok tego sportu.
Podczas wczorajszego grania starałem wczuwać się w serwis. Dokładnie obejrzałem na youtube.com poszczególne fazy akcji serwisowej i skupiałem się na nich. Błędy, jakie zdołałem u siebie wyłapać, to zbyt wczesny skręt tułowia przed uderzeniem piłki oraz za szybkie opuszczenie ręki wyrzucającej piłkę. Ta ręka powinna znieruchomieć na moment celując w wyrzuconą właśnie do góry piłkę. Moment opuszczania lewej ręki powinien zacząć się w chwili wyprowadzania zza pleców rakiety prawą ręką. Wtedy do siły uderzenia dokłada się energia ruchu wywołana ruchem lewego barku ku dołowi, a w tym samym czasie prawego barku do góry.
Udało mi się załatwić na środy salę w SP 30. Będziemy tam grywać ze Zdzichem zaraz po pracy. W najbliższą środę jedziemy tam po raz pierwszy.

wtorek, 1 lutego 2011

Kontuzja ramienia

No i masz, przyplątała się kontuzja. W sumie jest to uraz, nic poważnego, ale uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie, czyli regularne treningi. Uraz spowodowany jest sobotnim tenisem, a konkretnie serwowaniem bez umiaru. W poniedziałek opuściłem męczenie klatki piersiowej i tricepsów i miałem nadrobić to dzisiaj. Zacząłem rozgrzewkę od tradycyjnych wymachów ramion. Następnie przeszedłem do pompek i tu się trening skończył. Poczułem wyraźny ból w mięśniu naramiennym prawej ręki. Nie było sensu kontynuować walki. Na jutro postanowiłem zrobić trening nie angażujący barków. Zrobię zatem przysiady ze sztangą, tricepsy, bicepsy oraz brzuch. I to będzie wszystko w tym tygodniu jeśli chodzi o siłownię. Mam nadzieję, że w sobotę na hali będę już w pełni sprawny. Ale serwis będzie już tylko techniczny, ze zwróceniem uwagi na poszczególne fazy akcji serwisowej.

niedziela, 30 stycznia 2011

Hala na Artyleryjskiej

Wczoraj po raz pierwszy grałem na hali przy ulicy Artyleryjskiej. Bartek zajechał po mnie przed grą, żebym nie błądził. Faktycznie, dojazd do hali jest dosyć pokrętny. Zaraz po nas pod halę zajechał Wiesław, znany uczestnik turniejów na kortach TKKF Skanda. Potem dołączył jeszcze czwarty do debla, nieznany mi człowiek. Od razu Wiesław i Bartek podziękowali mu za współpracę i poinformowali go, że od lutego ja będę grywał z nimi jako czwarty. Dzisiaj udało mi się zagrać przypadkiem, gdyż niejaki Janusz nie mógł przybyć.
Hala od razu mi się spodobała. Jest tam nawierzchnia Taraflex. Taraflex jest wielowarstwową syntetyczną nawierzchnią sportową. Wierzchnia warstwa o strukturze "skórki pomarańczy" (grubość 2,1 mm) wykonana jest z czystego winylu, środek wzmocniony siatką z włókna szklanego, a warstwa spodnia (sprężysta) z pianki PCV. Powierzchnia wykładziny zabezpieczona jest specjalnym środkiem PROTECSOL, który tworzy usieciowaną strukturę zabezpieczającą przed zabrudzeniami, zmniejsza koszty konserwacji oraz łagodzi skutki niszczenia. Cała wykładzina impregnowana jest środkiem SANOSOL, stanowiącym zabezpieczenie przeciwpleśniowe i bakteriostatyczne. Dzięki swej konstrukcji przeciwdziała poślizgom, jest odporna na działanie bakterii i chemikaliów, jest łatwa w utrzymaniu czystości i długowieczna w eksploatacji. Tak przynajmniej twierdzi producent na swojej stronie internetowej.
Zaczęliśmy oczywiście od rozgrzewki. Ja przebijałem z Bartkiem. Pierwszy do gry na punkty wyrwał się kolega Wiesław. Z nim też grałem w parze. Wygraliśmy dwa sety. Potem do mnie dołączył nieznajomy, a Wiesiek przeszedł na stronę Bartka. Po tych manewrach nasza para przegrała 3:6. Na ławce zasiedli już następni chętni do gry, którzy mieli rezerwację na godzinę dziewiętnastą. Mieliśmy jeszcze dziesięć minut, więc graliśmy dalej. O siódmej zeszliśmy, a Bartek zaproponował nowo przybyłym debla. Zgodzili się i tak ja utworzyłem parę deblową z Markiem Jędrzejczykiem, a Bartek z Bogdanem, którego wcześniej nie znałem. Pierwszego seta wygraliśmy, ale miałem już dość. Bolały mnie plecy i bark od serwowania. Nie serwowałem od czterech miesięcy i zamiast spokojnie i delikatnie zacząć, to oczywiście zacząłem walić z całej siły pierwsze serwisy. Po tym secie chciałem się pożegnać, ale pozostali chcieli dalej grać. Dałem się namówić, ale gra nie była już przyjemna. Potem towarzystwo chciało kontynuować grę w kolejnym secie, ale tym razem byłem stanowczy. Poszedłem do szatni, ale zaraz po moim wyjściu skończyła się gra. Przyszedł bowiem dozorca i grzecznie wyprosił napaleńców z hali. Zadeklarowałem się na grę w lutym. Wróciłem do domu wpół do dziewiątej. Wcześniej dzwoniła Afula z pytaniem, czy w ogóle dzisiaj pojawię się w domu. Tak więc pojawiłem się, zmęczony jak pies. Zrobiłem sobie kolację, zapiłem ją piwem i nie pozostawało nic innego, jak położyć się spać.
Dzisiaj rano czekały mnie emocje związane z finałem Australian Open. Spotkali się w nim Djokovic i Murray. Faworytem był Serb i tak też się stało: Djokovic wygrał po raz drugi ten turniej, po wcześniejszym triumfie w 2008 roku. Nadal odpadł w ćwierćfinale z Ferrerem (grał z urazem lewego uda), a Federer przegrał w trzech setach w półfinale ze świetnie grającym Djokovicem.

sobota, 29 stycznia 2011

Ciągle zima

Od początku stycznia nic się nie zmieniło. Ciągle panuje zima, najgorsza z możliwych pór roku. W związku z nią tenis jest bardzo ograniczony. Pierwszy trening w tym roku miałem dopiero 14 stycznia. Jednak nie ze Zdzichem, a z Bartkiem. Zdzichu popadł w bóle korzonkowe i przez kolejne dwa piątki zastąpił go właśnie Bartek. Niestety, nastały ferie, a wraz z nimi zaczęła się kolejna przerwa w graniu na sali IV LO. Szkoła bowiem zamykana jest już o szesnastej i siłą rzeczy nie mamy możliwości gry.
Z rozpaczy poprosiłem Bartka, aby uwzględnił mnie w deblu na hali przy Artyleryjskiej. Jednak miejsce dla mnie będzie zarezerwowane dopiero od lutego, w każdą sobotę. Wczoraj jednak spotkała mnie pozytywna niespodzianka. Mianowicie Bartek zadzwonił z pytaniem, czy nie zagram w tę sobotę, czyli dzisiaj. Od razu się zgodziłem, wygłodniały po wczorajszym niegraniu.
Styczeń był też nieprzyjemny pod innymi względami. Najpierw minął termin badania technicznego mojego samochodu. Było to dwa tygodnie temu w sobotę. Wtedy to ruszyłem na stację kontroli pojazdów i czekałem godzinę w kolejce. Niewiele jednak dała moja cierpliwość. Okazało się, że prawy tylny hamulec nie działa należycie i muszę to poprawić. Niezbyt szczęśliwy opuściłem stację. We wtorek oddałem wóz do warsztatu, co mnie kosztowało prawie 150 złotych. Oczyszczono szczęki hamulcowe i było po sprawie. Nawiasem mówiąc pewnie sam dałbym radę to zrobić, ale pogoda nie zachęcała do leżenia pod samochodem. Tak czy inaczej badania techniczne przebiegły pomyślnie i przystawiono mi pieczątkę w dowodzie rejestracyjnym. Ale to nie był koniec wydatków motoryzacyjnych. Zbliżała się inna piękna data, mianowicie czas na wykupienie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, czyli popularnego OC. Ponieważ nie miałem zamiaru płacić 1200 zł (tyle mi wyliczono z moją 10% zniżką), aktem darowizny przekazałem część mojego samochodu tacie. Dzięki temu stał się on współwłaścicielem pojazdu, a ja zyskałem jego zniżki na OC. Zacząłem skomasowaną akcję zbierania danych o kwocie ubezpieczenia. Po kilku dniach wiedziałem już, że do wydania będę miał od 400 do 560 zł. Oczywiście najbardziej byłem zainteresowany tą dolną granicą. I właśnie za równe cztery stówy wykupiłem ubezpieczenie na kolejny rok.
Podsumujmy: wizyta w warsztacie - 143 zł, badanie techniczne - 99 zł, OC - 400 zł. Razem w styczniu wątpliwa przyjemność posiadania ponad tony żelastwa na kółkach kosztowała mnie 642 zł, nie licząc tankowania benzyny za setkę. Dodatkowo na wiosnę czeka mnie zakup dwóch opon letnich, co pociągnie za sobą następne dwieście złociszy.
Już chętniej wydaję pieniądze na tenis. Gra na hali przy Artyleryjskiej raz w tygodniu wyniesie mnie 100 zł miesięcznie. Przygotowując się do dzisiejszego grania naciągnąłem w końcu moją zapasową rakietę Babolata, zwaną przez Zdzicha Babochłopem. Naciąg w rakiecie podstawowej, czyli w Dunlopie, jest już mocno zużyty i lada chwila pęknie. Na korcie zawsze trzeba mieć zapasowy sprzęt.
Czekam z utęsknieniem na wiosnę. Jak tylko śnieg zniknie można będzie poodbijać na Orlikach. Kilka z nich ma na boisku wielofunkcyjnym linie do tenisa i trzeba będzie to wykorzystać do czasu możliwości gry na mączce. Liczę, że tak się stanie jeszcze w marcu.