środa, 29 sierpnia 2007

Maska przeciw kurzowi

Minął kolejny tydzień i zaczęło się kolejne wolne. Asia ciągle nie może się zdecydować, czy wracać do Polski, czy nie. Właśnie wróciliśmy z zakupów. Ich głównym celem było nabycie dla Asi maski zapobiegającej wdychaniu kurzu podczas pracy w hotelu. Mamy nadzieję, że to w jakimś stopniu pomoże ograniczyć niekorzystne skutki alergii na roztocza kurzu domowego. Jutro nowy sprzęt zostanie wypróbowany, jako że w tym tygodniu Asia ma wyjątkowo aż pięć dni roboczych. Przy okazji zaszliśmy do restauracji Ortega i wypełniliśmy formularz aplikacyjny. Sezon się kończy i teoretycznie szanse na pracę wzrastają.
W niedzielę złapałem kolejną gumę w drodze do pracy. Przypiąłem rower do płotu przy wieży zegarowej i pobiegłem do pracy. Spóźniłem się cztery minuty, więc czas był niezły. Byłem spocony jak szczur, ale zadowolony z siebie. Na moim dziale zaczęła się wymiana lodówek. Teraz korzystam z tymczasowych. Jest w nich mniej miejsca, ale dostawy się nie zmniejszyły. Efektem jest duża ilość mięsa w lodówce w magazynie. Taka polityka, mówi się trudno. Póki co nie jestem we władzach Tesco, więc nie mam specjalnego wpływu na decyzje w sprawie dostaw. Mam tylko nadzieję, że w piątek wieczorem, kiedy zjawię sie ponownie w pracy, wszystko będzie już gotowe. Nie lubię bałaganu. Czuję wtedy dyskomfort psychiczny i źle mi się pracuje.
W tym tygodniu nastały pogodne dni. Słońce przygrzewa przyjemnie, co się tego lata zdarzało rzadko.
W związku z przyjazdem Igora musimy zreorganizować nasze spanie. Kiedy pracuję, nie ma problemu. Idę do pracy na noc, wtedy Igor i Asia sobie śpią. Wracam, myję się i przed ósmą ja się kładę zamiast Igora, który o tej porze nigdy już nie śpi. Dzisiaj jednak nie pracuję i w drodze decyzji administracyjnej uznaliśmy, że Igor będzie spał na podłodze. Żadna ze stron nie wniosła sprzeciwu. Umościmy mu posłanie i będzie miał wygodnie, tym bardziej, że wykładzina na podłodze jest miękka i gruba. Gdy zdecydujemy się tu wszyscy zostać na dłużej, trzeba będzie nabyć materac. Na razie i tak wszystko ma charakter tymczasowy.

sobota, 25 sierpnia 2007

Podróż do Birmingham po Igora

Wczorajszej nocy wyszliśmy z domu wpół do jedenastej i odbyliśmy półgodzinny spacer na dworzec autobusowy. Tam poczekaliśmy dłuższą chwilę i dwadzieścia po jedenastej wsiedliśmy do autobusu linii 510, który pomyślnie zawiózł nas na lotnisko Stansted. Znaleźliśmy się tam o północy. Odebraliśmy zarezerwowany wcześniej bilet na podróż do Birmingham i kręciliśmy się po lotnisku i jego okolicy. W końcu autobus National Express o numerze 777 podjechał na stanowisko 19. Kierowca sprawdził nasz bilet i weszliśmy do środka. Tu autobus prezentował się znakomicie. Siedzenia skórzane, stan idealny. Wszystko w tonacji czarno-szarej. Dokładnie o pierwszej ruszyliśmy. Wtedy zorientowałem się, że na monitorze widocznym dla pasażerów jest obraz z kamery umieszczonej z przodu autobusu. Tym samym widzieliśmy na monitorze drogę z pozycji kierowcy. Wrażenie dość niesamowite.
Autobus był prawie pusty. Trasę prawie dwustukilometrową pokonaliśmy sprawnie i za dwadzieścia czwarta wysiadaliśmy na lotnisku w Birmingham. Odnaleźlismy halę przylotów i zasiedliśmy w oczekiwaniu na samolot z Warszawy. Planowany przylot - ósma piętnaście. Chcieliśmy popatrzeć na startujące i lądujące samoloty, ale było ciemno i niewiele było widać.
Nie zaopatrzyliśmy się w kanapki na drogę, więc jeszcze w Stansted kupiliśmy cukierki. Zajadliśmy je teraz równo. Po niedługim czasie odczuliśmy potrzebę napicia się herbaty. Oczywiście ceny na lotnisku są kosmiczne, ale trudno. Kupiłem dwie duże herbaty, co kosztowało trzy i pół funta. Wypiliśmy je ze smakiem i posiedzieliśmy chwilę w resturacyjce. Mieliśmy już dość cukierków i zaczęliśmy rozglądać się za czymś bardziej konkretnym. Na piętrze wypatrzyliśmy Burger King i tam też skierowaliśmy nasze kroki. Zamówiłem dwa cheeseburgery z jajkiem (trzy funty sztuka). Przygotowano je szybko i już po chwili konsumowaliśmy je zadowoleni. Nawet zrobiliśmy sobie zdjęcie dla uczczenia tego momentu. O dziwo ten posiłek nasycił mój głód. Robiło się już widno i można było dostrzec lądujące i startujące samoloty. Kilkanaście minut syciliśmy oczy tym rzadkim dla nas widokiem. Potem wróciliśmy do poczekalni i tam już dosiedzieliśmy do przylotu aeroplanu ze stolicy Polski.
Asia bardzo niepokoiła się o szczęśliwe lądowanie. Zatem gdy na tablicy pojawił się komunikat, że samolot wylądował, odetchnęła z widoczną ulgą. Kolejne pół godziny pasażerowie przechodzili kontrolę i odbierali bagaż. W końcu wyłonili się w składzie: Michał z żoną Pszczołą, ich córka, Igor i mama Pszczoły. Przywitaliśmy się i wyszliśmy z hali. Tu niektórzy zapalili papierosy i pogadaliśmy sobie chwilę. Następnie oni odjechali samochodem Arka, przyjaciela siostry Pszczoły, czyli Sylwii. My zaś udaliśmy się do miejsca odjazdu naszego autobusu w drogę powrotną na Stansted. Mieliśmy prawie godzinę. Autobus spóźnił się trzy minuty. Wpakowaliśmy się do niego zadowoleni. Niestety droga powrotna trwała dłużej, czyli trzy i pół godziny. Na lotnisku Stansted byliśmy zgodnie z planem dwadzieścia pięć minut po pierwszej. Chwilę poczekaliśmy na 510 i niebawem byliśmy w Harlow. Zrobiłem jeszcze szybkie zakupy w Tesco Metro i pojechaliśmy do domu. Zjadłem szybko co było pod ręką i położyłem się nareszcie spać.
Niestety, o dziewiątej musiałem już wstać i zbierać się do pracy. Nie było tak źle, jak myślałem. Ale po powrocie do domu położyłem się przed ósmą, a wstałem o siódmej wieczorem. Nareszcie zregenerowałem się i dziś ruszę do pracy z nową energią.

czwartek, 23 sierpnia 2007

Birmingham tuż, tuż

Asia znowu ma zapalnie swojej zatoki klinowej. W związku z tym poszliśmy wczoraj do przychodni i zarejestrowaliśmy ją. Obyło się bez problemów, bo dziewczyna ma już numer ubezpieczenia. Udało nam się zapisać do lekarza na czwartą pięćdziesiąt. Poszliśmy do domu coś zjeść i wróciliśmy do przychodni o odpowiedniej porze. W poczekalni jest tablica elektroniczna, na której wyświetlane są nazwiska pacjentów i numery pokoi, do których mają iść. Zasiedliśmy zatem wygodnie i czekaliśmy na nazwisko Asi. Po czterdziestu minutach stwierdziliśmy, że coś jest nie tak. Podszedłem do punktu obsługi wyjaśnić sytuację. Okazało się, że należało zgłosić w tymże punkcie naszą obecność. Po kolejnych dwudziestu minutach doczekaliśmy się elektronicznego wywołania. Weszliśmy do gabinetu niejakiej dr Jones. Tu przedstawiłem w skrócie historię choroby pacjenta i zaproponowałem leczenie antybiotykami. Pani doktor była zgodna i wypisała receptę na odpowiednie leki. Następnie poszliśmy do domu, bo oczywiście nie wzięliśmy pieniędzy na lekarstwa.
Już wiedzieliśmy, że spóźnimy się na spotkanie z poznanymi przez internet Polakami z Harlow, Izą i Adamem. Iza znalazła przypadkowo mój blog i napisała do mnie na gadu-gadu. Tym sposobem dowiedzieliśmy się, że mieszka tu para, która ma dzieci. Chodzą one do Stewards School w Harlow. My ze względu na Igora potrzebujemy informacji o szkołach, więc umówiliśmy się na pogawędkę u nich w domu.
Byliśmy już za Lidlem, kiedy przejeżdżający samochód zatrąbił znacząco i zjechał koło nas z głównej drogi. Był to Adam, który jakimś cudem domyślił się, że my to my. Zabrał nas więc w dalszą drogę samochodem. Po chwili byliśmy na miejscu.
Adam i Iza zajmują mieszkanie zastępcze, jako że czekają na lokum od władz miasta. Warunki mają lepsze niż w naszym obecnym domu. Mniej wilgoci, w łazienkach i toalecie kafelki, a nie wykładziny jak u nas. Fajnie się rozmawiało. Oboje są szczerzy i otwarci. Ich dzieci nie było, ale Igor na pewno zyska dobrego kolegę. Jeśli tylko się tu zaaklimatyzuje, powinno być w porządku przynajmniej w tej kwestii. Adam pracuje jako kierowca autobusu miejskiego, natomiast Iza poszukuje pracy. Jest jej trudno, podobnie jak Asi, bo nie zna komunikatywnie języka. Ale grunt się nie poddawać, to zwykle w życiu skutkuje.
Dzisiaj obudziłem się koło czwartej rano i już nie zasnąłem. Wstałem zatem i zasiadłem do internetu. Jutro rano przylatuje Igor pod opieką Michała (brata Asi) i Pszczoły (jego żony). Musimy odebrać go z lotniska w Birmingham. Dlatego też zarezerwowałem bilety dla naszej trójki na autobus na trasie Stansted Airport - Birmingham Airport. W sumie wyniosło to 57,5 funta. Wyjazd mamy o pierwszej w nocy. Musimy jednak wcześniej dostać się z Harlow na Stansted. Jeździ tam autobus linii 510. Ostatni kurs jest dwadzieścia po jedenastej i o tej właśnie godzinie dziś wieczorem wyruszamy. Na Stansted będziemy przed północą. Będzie zatem czas na odebranie biletu i zorientowanie się o miejscu odjazdu do Birmingham. Ściśle mówiąc, nie dojedziemy do samego Birmingham, jako że lotnisko jest poza miastem od strony wschodniej, z której nadjedziemy. Będziemy tam przed czwartą nad ranem. Samolot z Igorem na pokładzie ma przylecieć o ósmej, więc poczekamy sobie kilka godzin. Przed dziesiątą mamy powrotny kurs na Stansted. Jest to nasza pierwsza poważna wyprawa po Anglii.
Poważnie zastanawiamy się, co robić. Jeśli nie znikną problemy zdrowotne Asi, wróci ona z Igorem we wrześniu do Polski. Wtedy ja popracowałbym do końca listopada (wtedy najwcześniej możemy wypowiedzieć umowę o mieszkanie) i też bym wrócił. Chyba, że zdecydowalibyśmy o moim dłuższym pobycie. Ważne jest jeszcze przystosowanie się Igora do nowych warunków. Nie można przecież trzymać go tu wbrew jego woli. Poczekamy, zobaczymy. Ja jestem nastawiony pozytywnie do każdego wariantu.
Za oknem znowu zaczęło intensywnie padać. Pogoda tego lata nie dopisuje. Podobno zeszłe lata były pod tym względem lepsze. Ewentualny powrót do Polski byłby dla mnie niekorzystny tylko z dwóch powodów: zarobków i internetu. Tu jestem w stanie odłożyć ok. trzy i pół tysiąca złotych miesięcznie. Z kolei za internet płacę praktycznie te same pieniądze co w Polsce, tyle że łącze jest szesnastokrotnie szybsze.

sobota, 18 sierpnia 2007

Walka o pracę trwa

Przed chwilą przyjechała swoim Matizem Kaśka z Tesco i zabrała Asię, Andrzeja i jego Kaśkę do restauracji, w której potrzebują pracowników. Mają składać aplikacje o przyjęcie do pracy. Tutaj każda firma ma swój własny formularz aplikacyjny. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Dziewczyna Andrzeja i Asia pracowałyby razem i raźniej byłoby im dojeżdżać na rowerach. Ta restauracja jest mniej w takiej samej odległości od domu jak Tesco, czyli około cztery kilometry.
Ja ściągnąłem wczoraj film "Ultimatum Bourne'a", ale nie mogę znaleźć pasujących napisów. Niedawno zlikwidowany został portal "Napisy.org" i teraz jest trochę więcej problemów z wyszukaniem odpowiednich napisów do filmów. Właściwie miałem ściągnąć "Tożsamość Bourne'a", ale przez pomyłkę zrobiłem coś innego.
Ostatnia noc stała pod znakiem wytężonej pracy. Takiej dostawy mięsa jeszcze nie było. Ledwo się wyrobiłem. Ryby rozłożył Chińczyk, a za panierki wzięła się menedżerka Elen już po godzinie siódmej. Taka zaangażowana. Dzisiaj już powinno być normalnie.
W najbliższy czwartek jedziemy do Lidki, która pracuje niedaleko Birmingham. W piątek rano przylatuje Igor z bratem Asi. Odbierzemy go z lotniska w Birmingham. Przy okazji zobaczymy jak radzi sobie siostra Afuli i jej przyszły mąż Andrzej. Nie zabawimy u nich długo, gdyż w piątek idę do pracy, jak zwykle na dwudziestą drugą.
Asia dostała wypłatę za kolejny tydzień pracy (czyli za dwa dni). Przy okazji wiemy, ile na rękę dostaje osoba zarabiająca w Anglii najniższą krajową. Jest to 4,18 funta na godzinę, czyli wg aktualnego średniego kursu NBP - 23,5 zł. Po uwzględnieniu numeru ubezpieczenia, który Asia już podała pracodawcy, będzie to trochę więcej. Tym samym łatwo obliczyć najniższą pensję netto w Wielkiej Brytanii. Otóż wynosi ona 725 funtów netto miesięcznie, czyli 4075 złotych.

środa, 15 sierpnia 2007

Biurko pod komputer

Minął kolejny tydzień i znowu mam wolne. Czas leci coraz szybciej. Mała weryfikacja odległości do pracy: mam tam ponad cztery kilometry, a nie trzy i pół, jak wcześniej pisałem. Zawsze jadę na złamanie karku i przyjeżdżam do pracy spocony. Ostatnio wyszedłem trochę wcześniej, żeby jechać wolniej, ale to nie zdało egzaminu. Ja nie mogę jechać powoli na rowerze. Denerwuje mnie to i zaraz przyspieszam.
Wczoraj rano miałem jechać z Asią na rozmowę o pracę do restauracji John Barleycorn na Treshers Bush. Znajduje się ona poza Harlow, około pięć kilometrów od naszego domu. Jednak pogoda była fatalna i stwierdziliśmy, że jesienią i zimą ciężko byłoby z dojazdami. Autobusy tam nie jeżdżą i koniec końców zrezygnowaliśmy.
Jest informacja od Sikora. Pracuje w piekarni w Nottingham i zarabia 1200 funtów miesięcznie. Pracuje po dziesięć godzin dziennie i mówi, że jest ciężko. Ale zarobek niezły, lepszy niż w Tesco. Ja mam nadzieję, że we wrześniu dostanę wyrównanie za nadpłaconą składkę ubezpieczeniową. No i nareszcie nie będą mi ściągali pieniędzy za hostel. Wyjdziemy na prostą z pieniędzmi, a szczególnie Andrzej, któremu pieniędzy starcza na styk.
Za chwilę Asia i Kaśka jadą na zakupy. Mi się nie chce, wystarczy mi pięć nocy pod rząd w Tesco. Właśnie weszła do pokoju i prezentuje mi obfitą listę zakupów. Niby niczego nie potrzebujemy, ale jak się jedzie do sklepu, zawsze coś do kupienia się znajdzie.
Michał z Anetą przeprowadzili się do nowego mieszkania. W związku z tym zostawili nam bardzo wygodny i praktyczny metalowy stolik pod komputer oraz dwa plastikowe krzesła ogrodowe. Wszystko w bardzo dobrym stanie. Planuję też kupić od Marcina, oczywiście z Tesco, rower dla Asi za dwie dychy. Afula ostatnio zaszalała i kupiła okazyjnie patelnię za dwa i pół funta. I to z przykrywką!
Nasza współlokatorka Ania poleciała w poniedziałek do Polski. Nam się z kolei na razie nie spieszy. Tym bardziej, że Asia nie ma jeszcze stałej pracy, a jak już ją znajdzie, będziemy musieli zgrać urlopy na taki poważny wyjazd. Ale to jest na potem. Najsamprzód trzeba tu się jako tako urządzić, a dopiero później rozbijać po świecie.

środa, 8 sierpnia 2007

Sikor odjechał

Dzisiaj zacząłem swój weekend, czyli mam dwa wolne dni od pracy. Obejrzeliśmy właśnie film "Czas surferów". Był średni. Muszę ściągnąć jakiś dobry film, którego nie oglądałem. Ale ponieważ go nie oglądałem, nie wiem, czy będzie dobry. Bo z polecaniem filmów jest bardzo różnie.
Asia idzie do pracy na weekend do swojego Churchgate Hotel. Ale pracując na telefon, od czasu do czasu, nie zarobi się wiele. Czekamy na odpowiedź od firmy DX.
W poniedziałek przybyli do Tesco nowi pracownicy z Polski w liczbie czterech. Zostali przysłani z Centrum Rekrutacyjnego Tesco w Krakowie. Dwóch poszło do Church Langley, a dwóch do nas. Jeden pracuje w magazynie, a drugi przy rozkładaniu chleba. A naszych dziewczyn łobuzy nie przyjęli.
Asia myśli o przemieszczeniu się do Lichfield. Jest to miasteczko, w którym pracuje teraz jej siostra Lidka. Jest podobno bardzo ładne, jest sporo pracy i wynajęcie mieszkania jest znacznie tańsze niż w Harlow. Otworzyli tam właśnie Tesco i mógłbym próbować się tam przenieść. Może to i dobry pomysł. Ale najpierw musi dojrzeć, podobnie jak sprawa w urzędzie musi swoje odleżeć, żeby nabrać właściwej wagi.
Nareszcie rower jest sprawny. Przyjemna jest przejażdżka przed pracą. Wyjeżdżam za piętnaście dziesiąta i jadę ciemnymi ścieżkami rowerowymi, gdyż są oświetlone raczej skąpo. Czasami trafi się człowiek z psem, ale z reguły jest pusto i można rozwinąć sporą prędkość. Jeszcze gdyby nie było przejazdów przez ulice, można by mknąć bez ograniczeń. Droga do pracy ma około trzy i pół kilometra, ale wydaje się teraz znacznie krótsza. Po dwóch i pół miesiącach pracy wszystko wydaje się swojskie i zwyczajne. Czuję się jakbym pracował tu od dawna i nie odczuwam żadnej obcości czy wyalienowania. Nie dokucza mi również nostalgia związana z tęsknotą za ojczyzną. Tak to wszystko przewidziałem i czułem. Dobrze jest podejmować takie decyzje w dojrzałym wieku, gdy człowiek nie jest rozchwiany jak nastolatek.
W naszym domu na Spinning Wheel Mead zaszła mała zmiana. Nie ma już kolegi Andrzeja, czyli Sikora. Pojechał na weekend do pracy do swoich kumpli. Nie wiemy nawet do jakiej miejscowości. W piątek spakował walizkę i pojechał. Miał wrócić w poniedziałek nad ranem, ale nie przyjechał. Pewnie trafiła mu się lepsza praca niż tu w Harlow. Rozwiązał się zatem pewien problem, bo nasza współlokatorka Ania nie cierpiała go od samego początku. Zostały po nim tylko buty, które kupił do pracy w Harlow. To widomy znak, że nas jeszcze nawiedzi.

sobota, 4 sierpnia 2007

Internet działa

Nareszcie mam internet. Łącze szerokopasmowe o szybkości maksymalnej 2 MB na sekundę. A to wszystko za 10 funtów miesięcznie, czyli 56 złotych. Ale co się namęczyłem, to moje. Jak już zainstalowałem angielską wersję Windowsa XP, płyta instalacyjna Virgin'a zadziałała. Kiedy jednak przyszło do wpisania hasła i PIN-u, wystąpił błąd. Zdenerwowałem się ponownie i pobiegłem na stację benzynową doładować telefon. Zadzwoniłem do mojego dostawcy internetu. Po weryfikacji mojej osoby wyłuszczyłem w czym problem. Facet na chwilę mnie przeprosił i za chwilę powiedział, że już powinno być dobrze. Podziękowałem i faktycznie hasło i PIN przeszły. Na kolejnych etapach instalacji znowu pojawił sie błąd. Zadzwoniłem ponownie. Zanim się dogadałem, o co chodzi, znowu minęły długie minuty. W końcu kazano mi wyłączyć modem i za chwilę włączyć ponownie. Po tym zabiegu rzeczywiście miałem już połączenie z siecią. Rozmowy te kosztowały mnie siedem i pół funta. Ale nic to, skutek jest dobry.
Wczoraj podłączyli też internet Andrzejowi. Oczywiście nie wszystko działało od razu. Dzisiaj od rana dzwonił do Virgin'a. Okazało się, że płyta instalacyjna nie jest kompatybilna z jego Windows Vista Home Basic. Ostatecznie udało mu się załączyć internet po wydzwonieniu dziesięciu funtów. Jest już zadowolony i siedzi cały dzień przy komputerze. Ciekawe, jak dzisiaj będzie mu się pracowało całą noc po nieprzespanym dniu.
Dzisiaj w nocy było zwarcie instalacji elektrycznej u nas w Tesco. Musieliśmy wyjść na zewnątrz i sterczeć na dworze przez godzinę. Przez to musieliśmy zostać godzinę dłużej, żeby skończyć swoją robotę. A myśleliśmy, że zwolnią nas wcześniej do domu. Naiwni!
Asia ma duże wahania w związku z decyzją: zostać na dłużej czy wracać. Na razie szukamy dla niej pracy, bo to sprzątanie w hotelu jest jak na razie na dwa dni w tygodniu. Wysyłamy w poniedziałek list z CV w związku z pracą przy sortowaniu poczty w firmie DX. Diabli wiedzą, co to za firma, ale to w tej chwili nieważne. Stawka godzinowa to 6,58 na godzinę. Warto zatem próbować.