wtorek, 30 września 2008

Chrzciny i sprawa nalewek

Weekend spędziliśmy w Maksymilianowie. Nalewki lały się gęsto. Co prawda piłem je głównie ja, ale że się lały strumieniami, to fakt. Skończyło się na tym, że sam sobie polewałem i sam piłem. Zyskałem sobie tym samym opinię człowieka mało kulturalnego i nieobytego. Nie przejąłem się tym zbytnio, gdyż nalewki były warte grzechu. W piątek, oglądając serial "Rzym", wypiłem nalewkę z pigwy. W sobotę była właściwa uroczystość chrzcin. Zdjęto ze mnie ciężar uczestniczenia we mszy świętej. W zamian miałem we właściwym czasie wstawić ziemniaki, mięso do piekarnika i podgrzać gotowaną marchewkę. Ledwo wykonałem pierwsze dwie czynności, gdy wszyscy wrócili z kościoła. Ksiądz chyba gdzieś się spieszył, bo takiego tempa jeszcze nie widziałem. Gdy wszyscy zasiedli przy stole i posilili się, polano nalewkę, tym razem z żurawinówki. Po chwli dołączono do niej pigwówkę. Wypiliśmy po dwa, trzy kieliszki i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Zostały tylko osoby nie pijące. Nie zraziłem się i nie dałem wyparować pysznemu płynowi. Na pierwszy ogień poszła pigwówka. Gdy już wszyscy sobie poszli, osuszyłem butelczynę żurawinówki. Spało mi się wyśmienicie, mimo niedogodnego legowiska na kanapie.
W niedzielę Piotr jeszcze przewiózł Asię na swoim motorze marki Yamaha. Tradycyjnie już odjechaliśmy ze stacji Bydgoszcz Leśna o 14:32. W Olsztynie byliśmy kwadrans po szóstej.
Dziś postanowiłem nareszcie zabrać komputer do naprawy. Mam chwilowo do dyspozycji Nissana Micrę, więc skorzystam z okazji. Od ponad tygodnia nie korzystamy w domu z kompa. Wydaje mi się, że nastąpiła awaria płyty głównej, ale zobaczymy, co orzekną eksperci.

piątek, 26 września 2008

Kolejny wyjazd

Zgodnie z planem, dzisiaj jedziemy do Magdy i Piotra do Maksymilianowa na uroczystość chrzcin ich syna Ignacego. Igor z nami nie jedzie, gdyż ma turniej siatkówki w gimnazjum nr 13. Będzie nocował u mojej mamy.
W związku z wyjazdem odbyłem wczoraj trening, który miał mieć miejsce dziś. Zauważyłem bardzo duży postęp, zwłaszcza przy ćwiczeniach mięśni obręczy barkowej. Nieprawdopodobnie wzrosła mi siła od czasu zeszłotygodniowego treningu. Wyciskałem sztangę nad głowę jak piórko. Za tydzień muszę zwiększyć obciążenie do tego ćwiczenia. Główne czynniki, które mają na to wpływ, to zaprzestanie gry w tenisa (daje to ogromne odciążenie, zwłaszcza stawów prawej ręki) oraz odpowiednia dieta. Na kolacje i śniadania nie jem, jak dotychczas, kanapek, tylko gorące posiłki w postaci gotowanych piersi z kurczaka z ryżem, makaronem lub kaszą. Rano gotuję to wszystko i gorące pakuję do plastikowego pojemnika. W pracy od razu biorę się do konsumpcji. Mam zamiar aż do wiosny wstrzymać się z tenisem i poświęcić się treningowi siłowemu. Szybki wzrost siły w ciągu ostatnich dwóch tygodni bardzo mnie do tego motywuje.
Ciągle męczę "Złego" Leopolda Tyrmanda. Biorę tę książkę do pociągu. Cztery godziny jazdy to sporo i można je efektywnie spożytkować.
Ciągle mam problem z komputerem. We wtorek byłem u taty z moim twardym dyskiem. Al próbował go podłączyć do swojego komputera, ale nie miał odpowiednich wtyków. Pojechaliśmy więc z jego dyskiem do mnie. Po podłączeniu okazało się, że także jego twardziel nie jest wykrywany przez BIOS. Zatem klapa na całej linii, bo nie mam pojęcia, co może być uszkodzone. Zdecyduję się chyba na oddanie kompa do naprawy. Ale to dopiero po weekendzie.

wtorek, 23 września 2008

Po parapetówce

Weekend minął pod znakiem alkoholu w Skrzeszewie koło Legionowa. Tam dom wybudowała siostra Asi, Agniecha, wraz ze swoim partnerem Jarkiem. Towarzystwo zebrało się dość liczne: przyjechali rodzice dziewczyn z Karolem, Lidka z Andrzejem, Magda z Piotrem i dziećmi, Michał z Pszczołą i córką Gabrielą. Zajechała też niejaka ciotka Maryla z Hieronimem from California. Na początek sączyłem wino, dopiero po tej rozgrzewce wychylałem kieliszki Wyborowej. Z właściwym sobie wyczuciem w odpowiednim momencie począłem pić kieliszek na dwa razy i spać poszedłem w całkiem dobrym stanie. Wstałem bez śladu kaca. Nie zatrułem się dymem papierosowym, gdyż palący wychodzili za zewnątrz dać upust swemu nałogowi. Najlepszym zawodnikiem okazał się brat Asi Michał, który pił wódkę, następnie wychylił trzy piwa i znowu pił wódkę.
Do domu wracaliśmy pociągiem z Legionowa w niedzielę o 16:03. Skład okazał się nabity żołnierzami wracającymi z przepustek do jednostki w Ostródzie. Większą część podróży spędziliśmy na korytarzu. Dopiero przed Iławą nieco się przerzedziło i zajęliśmy dwa miejsca w przedziale. W domu byliśmy o wpół do ósmej.
Wczoraj zrobiłem solidny trening siłowy. Jeszcze doskwierały mi zakwasy w udach po piątkowych przysiadach ze sztangą.
W najbliższy piątek mamy kolejny wyjazd. Tym razem jedziemy do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Odbędzie się tam impreza pod tytułem chrzciny Ignacego. Ignacy jest świeżo urodzonym synem Magdy i Piotra. Szykuje się kolejny weekend ze sporą zawartością etanolu. Nie wpływa to zbyt korzystnie na regenerację mięśni po treningach, ale co robić.

piątek, 19 września 2008

Pierwsza nieobecność na turnieju deblowym

Zapadły ostateczne decyzje co do wyjazdu do Legionowa. Jedziemy porannym pociągiem o 6:49. Tym samym nie będę mógł zagrać w VI deblowym turnieju tenisowym na kortach TKKF Skanda. Zdzichu gorączkowo szukał sobie partnera do gry i udało mu się. Zagra jutro w parze z samym prezesem TKKF Andrzejem Lasotą.
Jak już wspominałem, rozpocząłem w tym tygodniu trening siłowy dzielony. W poniedziałek porządnie wymęczyłem mięśnie klatki piersiowej i tricepsy, w środę grzbiet i bicepsy, dzisiaj natomiast zaatakuję nogi i barki. Ponadto każdy z tych treningów kończę sześcioma seriami na mięśnie brzucha.
Dzisiejszy trening, szczególnie na nogi, będę musiał robić raczej ostrożnie. W środę robiłem na plecy tzw. martwy ciąg i jeszcze teraz czuję zakwasy w okolicach krzyża. Ponadto bolą mnie wewnętrzne części ud. Chyba przesadziłem trenując na początek sztangą dziewięćdziesięciokilogramową. Ponadto jeszcze od poniedziałku nie został całkowicie utleniony kwas mlekowy z tricepsów.
Wczoraj czułem się nietęgo i położyłem się spać wpół do dziesiątej. Sen, panie, to najlepsze lekarstwo. Dziś czuję się lepiej i mam nadzieję, że bez przeszkód zrealizuję plan treningowy.
Ciągle jest zimno. W ciągu dnia temperatura waha się w granicach 12-13 stopni. Zachmurzenie jest całkowite. To oczywiście nie zraża mnie do dojeżdżania do pracy na rowerze. My, twardzi ludzie Północy, nie poddajemy się tak łatwo warunkom atmosferycznym.
Przedwczoraj wysłałem świeżo napisane opowiadanie pt. "Kontrola" na konkurs organizowany przez Uniwersytet Gdański. Trzeba próbować.

poniedziałek, 15 września 2008

Zimne dni

Od kilku dni panuje dość przejmujące zimno. Mam nadzieję, że nie jest to zapowiedź rychłego nadejścia zimy. W tenisa zagrałem jedynie w sobotę. W niedzielę byłem na korcie sam i potrenowałem serwis. Dzisiaj z kolei zaczynam trening siłowy dzielony, tzn. na każdym treningu pracuję nad innymi grupami mięśni. Na początek pomęczę klatkę i bicepsy, a trening zakończę jak zawsze brzuchem.
Ciągle czytam "Złego". Mój początkowy entuzjazm nieco opadł, ale jak już zacząłem, to skończę. Spodziewałem się nieco więcej po tej głośnej, bądź co bądź, książce.
Pod dużym znakiem zapytania stoi mój występ w sobotnim deblowym turnieju tenisowym na Skandzie. Jedziemy na parapetówkę do Legionowa do siostry Asi, Agniechy. Jednakże dojazd jest tam nieciekawy, zatem prawdopodobnie będziemy musieli wyjechać o dość wczesnej porze. Turniej zwykle trwa przynajmniej do godziny czternastej i raczej nie będzie możliwe pogodzenie tych dwóch spraw.

piątek, 12 września 2008

Leopold Tyrmand

Jak już wspomniałem, w tym tygodniu czytam "Złego" autorstwa Tyrmanda. Poczytałem w internecie na temat pisarza. Okazał się barwną postacią powojennej Warszawy. Dorobił się przydomku "Pierwszy bikiniarz Rzeczypospolitej". Znany był z rozrywkowego trybu życia. "Złego" wydrukowano w grudniu 1955 roku. Potem, wraz z zaostrzeniem polityki przez rząd Gomułki od 1958 roku, wstrzymywano mu druk kolejnych powieści. Zabroniono także wznawiania "Złego", przez co stał się on białym krukiem wydawniczym. Od roku 1959 odmawiano mu paszportu. W ten sposób władza piętnowała jego ostentacyjnie "burżuazyjny" styl życia. W końcu w roku 1965 otrzymał paszport i natychmiast wyjechał z kraju. Podróżował po Europie, odwiedził też matkę w Izraelu. W 1966 roku odwiedził Stany Zjednoczone i zdecydował się tam zostać na stałe. Współpracował ze słynnym tygodnikiem The New Yorker, wykładał na State University of New York i Uniwersytecie Columbia. Poglądy Tyrmanda w latach 70. ulegały zaostrzeniu. Zaczął współpracę ze środowiskami konserwatywnymi. Krytykował mainstreamowe amerykańskie media oraz Hollywood, wskazując na niszczenie etosu tradycyjnych wartości, a nawet "pogrom i holocaust kulturowy". Oskarżany w Polsce o pornografię, w Stanach zarzucał deprawację magazynowi Playboy. W sierpniu 1971 ożenił się po raz trzeci - z Marry Ellen Fox, jego czytelniczką, doktorantką iberystyki na Uniwersytecie Yale. W styczniu 1981 urodziły im się dzieci: bliźnięta, Rebecca i Matthew. 19 marca 1985, Tyrmand zmarł na zawał serca podczas wakacji w Fort Meyers na Florydzie. Miał 65 lat.
Oczywiście nie ograniczam się do strawy intelektualnej. Ostatnie dwa dni graliśmy w tenisa. Wczoraj zagrałem ze Zdzichem debla przeciwko parze Bańkowski/Maliniak. Zdołaliśmy rozegrać tylko jednego seta z powodu zapadających ciemności. Wygraliśmy 7:6. Odmówiłem grania dzisiaj, gdyż planuję trening siłowy. Jakaż to przyjemna perspektywa: początek weekendu i zaczynam go treningiem.

wtorek, 9 września 2008

Apokalipsa i finał US Open

Wczoraj skończyłem czytać "Apokalipsę" D.R. Koontz'a. Moje wrażenia są raczej negatywne. Wydaje mi się, że autor napisał tę powieść, chcąc po prostu zarobić na swojej popularności. Jego książki dobrze się sprzedają i facet to wykorzystał. Z drugiej strony ma na swoim koncie bardzo dużo pozycji, zatem można mu chyba wybaczyć brak świeżości w "Apokalipsie", napisanej w roku 2004. Śledząc przygody bohaterów, zmagających się z przypuszczalnym atakiem Obcych na naszą planetę, nie czuje się grozy opisywanej na kartach powieści. Dominuje pustosłowie i rozbudowane opisy nie chwytających za serce wewnętrznych rozterek bohaterów. Zdecydowanie nie polecam.
Wczoraj planowałem także obejrzeć finał US Open, którego transmisja miała zacząć się o dwudziestej trzeciej. Jednakże, tak jak się obawiałem, o dziesiątej odechciało mi się czegokolwiek oglądać. Położyłem się do łóżka i niebawem głęboko zasnąłem. Pomógł mi w tym niewątpliwie solidny trening siłowy, który odbyłem po południu.
Dziś rano miałem chwilę czasu przed wyjściem do pracy. Zacząłem zatem czytać "Złego" Leopolda Tyrmanda. Autor napisał tę powieść w 1955 roku. Osadzona jest w realiach stolicy tamtych lat. Zresztą pisarz zadedykował ją swojemu miastu, Warszawie. Mam nadzieję, że czeka mnie sześćset pięćdziesiąt stron dobrej literatury.
Zaraz po przyjściu do pracy sprawdziłem wynik finału w Nowym Jorku. Zgodnie z przewidywaniami zwyciężył, po raz piąty z rzędu w tym turnieju, Roger Federer. Pokonał Szkota Murray'a w trzech setach: 6:2, 7:5, 6:2.

poniedziałek, 8 września 2008

Przesunięty finał US Open

Sobota i niedziela były jakieś leniwe. W sobotę zadzwonił Maliniak i chciał zagrać singla, ale ja nie miałem ochoty. Zaproponowałem niedzielę i tego dnia zagraliśmy. Podczas rozgrzewki pękł mi naciąg. Musiałem grać zapasową rakietą, w której owijka na rączce była tak wyślizgana, że w czasie serwowania rakieta dosłownie uciekała mi z dłoni. Maliniak jednak nie grał zbyt dobrze i ostatecznie zwyciężyłem 6:4, 6:4.
W sobotę przygotowałem nalewkę. Przelałem pół litra wódki weselnej do butelki po winie o objętości 0,7 litra. Wycisnąłem dwie cytryny do kubka, a uzyskany w ten sposób sok przecedziłem przez sitko i dolałem do butelki. Resztę objętości uzupełniłem naturalnym miodem. Powstała pyszna nalewka o mocy około 30%. W niedzielę wieczorem pozostało po niej tylko wspomnienie.
W pierwszym meczu półfinałowym US Open Federer pokonał Djokovica w czterech setach. Drugi półfinał niestety nie został dokończony. Mecz Nadal-Murray został przerwany w trzecim secie z powodu deszczu. Pierwsze dwa sety wygrał Szkot. Spotkanie zostało dokończone wczoraj wieczorem. Andy Murray nie zmarnował swojej szansy i wygrał z Hiszpanem w czterech setach. Finał został przełożony na dzisiaj na godzinę dwudziestą trzecią czasu środkowoeuropejskiego. Postaram się go obejrzeć, ale nie będzie to łatwe. Jestem zaprogramowany na sen o dziesiątej wieczorem.

piątek, 5 września 2008

Kolejny piątek, czyli chwila radości

Ponownie zagościła w mym sercu radość. Sprawił to zbliżający się weekend. To jest na szczęście niezmienny element mojej pracy.
Do końcowych rozstrzygnięć zmierza turniej US Open. Zostały do rozegrania półfinały i finały. Oto zestaw par na jutro: Federer-Djokovic i Nadal-Murray. Oba mecze zostaną rozegrane w sensownych godzinach, biorąc pod uwagę różnicę czasu między naszym krajem, a wschodnim wybrzeżem USA. Liczę oczywiście, że w finale zagra Rafael z Rogerem. Te mecze stają się klasyką, podobnie jak w latach dziewięćdziesiątych pojedynki Samprasa z Agassim.
Ostatnio mam trochę mniejszą chęć na tenisa. Grywam średnio co drugi dzień. Po przerwie wakacyjnej wróciłem do treningu siłowego i to mi teraz bardziej odpowiada. Mam też więcej czasu na czytanie. Teraz wziąłem się za "Apokalipsę" Deana R. Koontz'a.
Placek zapowiadał ewentualny przyjazd do Morąga, ale nic z tego nie wyszło. Wobec tego nie czuję się już zobowiązany do dalszego przechowywania pewnej półlitrowej butelki, którą przywieźliśmy z wesela Lidki.

poniedziałek, 1 września 2008

I po wakacjach

Sobota upłynęła pod znakiem spotkania rodzinnego. Po Mikołaja przyjechał Marek z Renią i Wiktorem. Teraz zobaczyłem jak na dłoni co to znaczy mieć dwoje małych dzieci. Harmider był nielichy. Przy okazji pobytu w Nagórkach odebraliśmy w końcu nasz aparat cyfrowy z naprawy w Realu. Został on omyłkowo wysłany do Warszawy. Na szczęście udało nam się nie płacić za przesyłkę.
Tego dnia nie grałem w tenisa ani nie trenowałem ciężarami. Czytałem książkę. Tym razem wziąłem na tapetę Toma Clancy'ego i jego "Net Force: Akta". Powieść była dobrze napisana, świetnie się czytało. Wcześniej przeczytałem "Sycylijczyka" pióra Mario Puzo, autora słynnego "Ojca chrzestnego". Nie dorównywała oczywiście historii rodziny Corleone, ale była bardzo dobra.
Trwa US Open. Agnieszka Radwańska jest już w czwartej rundzie, w której zagra z Venus Williams. Nie jest faworytką tego spotkania, ale cały sezon gra równo i w najważniejszych turniejach nie zdarzają jej się porażki z teoretycznie słabszymi rywalkami. W turnieju męskim świetnie grają faworyci, czyli Nadal i Federer. Wczoraj oglądałem mecz Szwajcara z Czechem Stepankiem. Roger w znakomitym stylu wygrał 6:3, 6:3, 6:2. Nadal również jest już w 1/8 finału. Jeszcze nie przegrał w tym turnieju seta.
Wczoraj umówiłem się z Bartkiem na tenisa. Graliśmy singla trzy godziny. Najpierw przez dziewięćdziesiąt minut waliliśmy bez punktów, grzmocąc w prawie każdą piłkę ile fabryka dała. Zmęczyliśmy się tym niemało i postanowiliśmy pograć na punkty. Wygrałem 6:4, 6:1, 6:0. Po raz kolejny przekonałem się, że uderzenie można poczuć grając singla, a nie debla.
Przed grą odwiedziłem babcię i naprawiłem jej tapczan. Tego typu prace domowe nawet lubię. Gorzej, jeśli muszę sprzątać, zmywać czy, nie daj Boże, malować sufity.
Asia dzisiaj zaczyna pracę w gimnazjum nr 7, a Igor naukę w gimnazjum nr 3. Znacznie większy stres przeżywa Asia, jak zawsze.