piątek, 30 listopada 2007

Zaległości czytelnicze

We wtorek byłem w bibliotece i wypożyczyłem dwie książki science fiction. Pierwszą przeczytałem w ciągu jednego dnia. Była to powieść Briana Aldissa pt. „Tłumacz”. Świetnie napisana przez jednego z klasyków gatunku przedstawia obraz naszej planety w przyszłości. Akcja zaczyna się w czasie, gdy Ziemia od tysiąca lat znajduje się pod panowaniem obcej rasy Partusjańczyków. Oczywiście na koniec ludzie odzyskują upragnioną wolność. Książkę czyta się jednym tchem. W innym wypadku nie zrobiłbym tego w jeden dzień.
Teraz zacząłem czytać drugą książkę. Jej tytuł to „Nieśmiertelny”, a autorem jest Dean R. Koontz. Początek jest ciekawy, zobaczymy jak będzie dalej.
Wieczorem czeka mnie tenis ze Zdzichem w IV LO. Zgodnie z przewidywaniami nie jestem jeszcze w pełni świeży, ale nic nie szkodzi. Zaciętość może zdziałać cuda.
Założyłem konto na portalu Nasza-klasa.pl mojej Asi. Dzięki temu odnalazła ją dawna koleżanka, z którą mieszkała swojego czasu w wynajętym mieszkaniu.

środa, 28 listopada 2007

Sport ponad wszystko

Dziś o godzinie dziewiątej umówiłem się z Bartkiem na tenisa. Graliśmy w Kortowie na krytym korcie z nawierzchnią dywanową. Kort jest świetny, a nawierzchnia szybka i równa. Poodbijaliśmy ostro dwie godziny. Było fajnie, chociaż czułem jeszcze solidnie w nogach poniedziałkową koszykówkę. Poza tym byłem jeszcze nieswój po grypie żołądkowej. Biegałem jednak ostro, nie oszczędzając się zupełnie. Inaczej nie umiem. Bartek grywa ostatnio regularnie i nie miał ze mną problemów w grze na punkty. Tym bardziej, że nie funkcjonuje u mnie serwis ani odbiór. Po grze odnieśliśmy klucz do recepcji restauracji Przystań Kortowska. Udało nam się przekonać urzędującą tam panią do zapłaty za półtorej godziny gry. Zarezerwowaliśmy też kort na kolejną środę.
Do domu szedłem pół godziny. Mam nadzieję, że do piątku wieczór będę w lepszej formie fizycznej. Nie mam jednak złudzeń, że zregeneruję się do czego czasu całkowicie. A już jutro czeka mnie trening siłowy z Tomaszczukiem. Przy takim natężeniu sportu nie nabiorę w ciągu zimy planowanej wcześniej masy mięśniowej, ale weź tu człowieku zrezygnuj z tych wszystkich wspaniałości!

wtorek, 27 listopada 2007

Pada śnieg, niestety

Wczoraj byłem na koszykówce na hali OSW na Bydgoskiej. Po powrocie dopadł mnie straszliwy ból brzucha. Miałem już coś podobnego półtora roku temu. Była więc to zapewne kolejna tzw. grypa żołądkowa. Spędziłem w łazience trochę czasu w nocy. Na szczęście jest już lepiej.
Za oknem śnieg pada w najlepsze. Jest go coraz więcej. Bardzo mi się to nie podoba. Jutro być może będę grał w tenisa w Kortowie, więc dojazd tam będzie nieciekawy. A jeszcze muszę naciągnąć rakietę, gdyż pękł mi naciąg podczas piątkowej gry z Bartkiem. Niestety, podczas mojej nieobecności w Polsce Asia i Igor robili porządki w piwnicy. Skutek tego jest taki, że brakuje pewnej części, bez której naciągnięcie rakiety na mojej maszynie własnej roboty jest niemożliwe. Muszę zrobić tę część od nowa, ale nie mam za bardzo z czego. Trzeba będzie trochę pogłówkować.
Dzisiaj miał przyjść Tomaszczuk na trening siłowy, ale jest na zwolnieniu lekarskim. Ja w związku z nocnymi przeżyciami też sobie dzisiaj odpuszczę.
Asia usilnie namawia mnie do zakupu samochodu. Chyba jej ulegnę i pomyślę o czterech kółkach na wiosnę.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Nowe spodnie

Minął pierwszy weekend w Polsce. W piątek i w niedzielę grałem ze Zdzichem w tenisa na sali IV LO, do którego zresztą uczęszczałem. Grało mi się średnio. Po półrocznej przerwie nie mam czucia piłki, więc nie uderzałem zbyt precyzyjnie. Teraz boli mnie prawa ręka od barku po przedramię, a już jutro czeka mnie trening siłowy. Mam nadzieję, że do tego czasu nieco się zregeneruję. W związku z niedzielną grą nie obejrzałem finału turnieju Masters. Podejrzewam jednak, że mecz był jednostronny. Wynik mówi sam za siebie - Federer pokonał Ferrera 6:2, 6:3, 6:2.
Dzisiaj byliśmy na zakupach. Asia namówiła mnie do zakupu spodni i czapki. Potem udaliśmy się do Tesco (!). Tam zrobiliśmy większe zakupy, zjedliśmy pączki i udaliśmy się do domu.

czwartek, 15 listopada 2007

Wielki powrót

Swój wielki powrót zacząłem w czwartek. O godzinie wpół do jedenastej wieczorem po raz ostatni wyszedłem z domu przy Spinning Wheel Mead. Na przystanku zaczekałem na szóstkę, która zawiozła mnie na Bus Station. Tam musiałem poczekać pół godziny na 510. Dwadzieścia po jedenastej wyruszyłem tym właśnie autobusem na lotnisko Stansted. Dotarłem tam przed północą. No i zaczęło się czekanie. Samolot do Gdańska miał zaplanowany odlot na szóstą dziesięć. Ulokowałem się z moim mało reprezentacyjnym bagażem na podłodze i śledziłem zmiany na tablicy informacyjnej. Za chwilę pojawiły się godziny odlotów pierwszych samolotów. Między nimi znalazł się również mój. Z wywiadu przeprowadzonego wśród Polaków w Tesco dowiedziałem się, że informacja o miejscu odprawy ukaże się na około dwie godziny przed odlotem. Czasu było więc dużo.
W końcu zaczął morzyć mnie sen. Sprawdziłem palcem czystość podłogi, a ponieważ test ten wypadł pomyślnie, położyłem się wkładając sobie plecak pod głowę. Tak wypoczywałem, momentami zapadając w krótkie drzemki.
Kilka minut po trzeciej na tablicy ukazał się komunikat o odprawie bagażu dla mojego lotu. Było to stanowisko numer sto trzydzieści trzy. Wstałem energicznie i żwawo dźwignąłem bagaże. Po chwili już stałem w kolejce do odprawy. Byłem mniej więcej dziesiąty.
Odprawa zaczęła się kwadrans przed czwartą. Przebiegała sprawnie. Trochę się niepokoiłem, że będą uwagi do mojej lekko rozerwanej torby podróżnej. W razie czego miałem przygotowany sznur do bielizny, którym w sytuacji kryzysowej przewiązałbym bagaż dookoła. Pracownica lotniska odprawiająca bagaż nie zwróciła jednak na to najmniejszej uwagi. Podała mi kartę pokładową i poinformowała, że samolot będzie podstawiony pod bramę numer czterdzieści jeden. Na bilecie napisane jednak było, aby sprawdzić ten numer na tablicy elektronicznej. Ruszyłem zatem do strefy bezcłowej. Na tablicach nie było jeszcze interesującej mnie informacji. Zamówiłem waniliowego szejka i czekałem. W końcu brama numer czterdzieści jeden została potwierdzona.
Szybko dotarłem na miejsce. Czekało już tam kilka osób i ciągle przybywały kolejne. Po jakimś czasie ludzie zaczęli ustawiać się w dwóch kolejkach. W jednej z nich stanąłem więc i ja. Zaraz potem stanęła przede mną jakaś baba. Z tyłu odezwał się jej syn mówiąc, żeby stanęła w kolejce. Kazała mu nie przeżywać i być cicho. Po dłuższej chwili obsługa poinformowała nas, że stoimy w miejscu dla osób z pierwszeństwem wejścia na pokład. Większość ludzi zaczęła więc zmieniać kolejkę, oczywiście nie martwiąc się o jakieś tam zachowanie kolejności. My, Polacy, jesteśmy do takiego zachowania przyzwyczajeni. Wzburzyło to jednak Anglika, który podróżował z żoną Polką i dwójką małych dzieci. Dał wyraz swojemu niezadowoleniu apelując do ludzi o zachowanie porządku.
Wszystko poszło sprawnie. Po chwili znalazłem się w samolocie. Usiadłem z tyłu obok Amerykanina z azjatyckimi rysami twarzy. Niestety miejsc przy oknie już nie było.
Rozpoczęło się długie kołowanie. W pewnym momencie myślałem, że już jesteśmy w powietrzu. Było to jednak mylne wrażenie. Kiedy samolot dotarł na pas startowy, ostro przyspieszył i nareszcie wystartował.
Miałem w kieszeni funta sześćdziesiąt. Chciałem wydać te pieniądze, bo w Polsce nie miałbym z nich żadnego pożytku. To ciekawe, ale w naszym kraju funt w monecie ma mniejszą wartość niż złotówka. Dzieje się tak dlatego, że w kantorach nie wymieniają monet. Zamówiłem zatem u stewardessy herbatę. Przyniosła mi ją po krótkiej chwili i zażądała ponad dwóch funtów. W tej sytuacji pozostało mi przeprosić za kłopot i obejść się smakiem.
W czasie lotu nastał dzień. Było pogodnie i widok był znakomity. Wychylałem się ze swojego miejsca jak mogłem, żeby zobaczyć jak najwięcej. Niestety, Amerykanin zasnął zaraz po starcie i zasłonił prawie całe okno.
Lądowanie w Gdańsku odbyło się bez zbędnych perturbacji. Facet siedzący po drugiej stronie korytarza zaczął bić brawo wzorem pasażerów amerykańskich filmów katastroficznych. Nikt jednak nie podchwycił jego entuzjazmu, więc szybko się opamiętał. W czasie lądowania cały czas zatykał sobie uszy, co zapewne miało mu pomóc przezwyciężyć ból spowodowany wzrostem ciśnienia.
Szybko znalazłem się w hali lotniska i po kontroli paszportów oczekiwałem przy wyciągu na swój bagaż. Wykonałem telefony do Asi i do starego ojca, który już czekał przy wyjściu dla pasażerów. Sprawnie zapakowaliśmy moje rzeczy do samochodu i ruszyliśmy do Olsztyna.
Do domu dotarłem wpół do drugiej. Asia przygotowała paszteciki, rogaliki i ciasto czekoladowe. Wziąłem prysznic, po czym zasiadłem zadowolony do stołu. Zajadałem się ze smakiem powyższymi specjałami. Niedługo potem przyjechała mama. Pogawędziliśmy na tematy bieżące przy winie czerwonym półsłodkim.
Kolejnym gościem był Tomaszczuk. Przywiózł moje ciężary, które pożyczył w czerwcu. Pogadaliśmy ze dwie godziny. Po jego wyjściu było po dwudziestej. Nie spałem od prawie trzydziestu godzin, więc byłem umęczon jak Kołodko po maratonie nowojorskim. Ległem na łóżku i natychmiast zasnąłem.

wtorek, 13 listopada 2007

Końcowe odliczanie

Nastał przedostatni dzień w Harlow. Wieczorem rozpocznę moją ostatnią noc w Tesco. Dzień ten upływa pod znakiem kolejnych problemów. Tym razem chodzi o urząd skarbowy. Andrzej dzwonił tam. Podał swój NIN i okazało się, że nie figuruje tam w ogóle. A to znaczy, że ja jestem w takiej samej sytuacji. Musimy zatem jeszcze raz wypełnić druki P86 i wysłać je do właściwego oddziału Inland Revenue. Druk ten jest zgłoszeniem brytyjskiemu urzędowi skarbowemu faktu przybycia do Anglii i zamiaru podjęcia tu pracy. Wypełnialiśmy te druki jeszcze w Krakowie przed wyjazdem. Później daliśmy je do naszego Tesco w celu uzupełnienia danych i słuch o nich zaginął. Zatem ja muszę zgłosić swój pobyt w Anglii w momencie, kiedy mnie już tu praktycznie nie będzie. Naprawdę nie wiem, jak to państwo funkcjonuje mając taką administrację.
Myślami jestem już w Polsce. W piątek wieczorem zaczynam treningi tenisowe. Mój kolega Zdzichu Lech zaklepał salę w IV LO i pisze mi na GG, że nie może się już doczekać. Mnie również swędzi ręka do odbijania piłki. Ruszę ostro do roboty nadrabiając stracony tenisowo czas.
Napisałem prośbę do Tesco, żeby mój formularz P45 (odpowiednik polskiego świadectwa pracy) dali bezpośrednio Andrzejowi. Podejrzewam, że pocztą wysłaliby go na adres hostelu, w którym mieszkałem przez dwa tygodnie pobytu w Wielkiej Brytanii. Na moich odcinkach płacowych bowiem ciągle widnieje ten adres. Pismo w tej sprawie wręczyłem Elen i poprosiłem, aby osobiście dostarczyła je personalnej. Ostatniej nocy zapytałem, czy to zrobiła i uzyskałem potwierdzenie. Może przynajmniej ta sprawa będzie załatwiona bez problemów, chociaż oczywiście odczuwam niepokój.
Przed wyjazdem jeszcze zdążyłem pobawić się w klejenie dętek rowerowych. Najpierw gumę złapał Andrzej. Pożyczył więc rower od Ani. Ona z kolei wybierając się do pracy w niedzielę stwierdziła, że nie ma powietrza w tylnym kole. Skleiłem zatem i jej dętkę. Nie sprawdziłem jednak opony, w której tkwił złamany kolec. Zatem po założeniu sklejonej dętki i napompowaniu koła, nastąpiło kolejne przebicie. Dzisiaj więc znowu ją skleiłem i tym razem usunąłem z opony kolec. Teraz będzie już dobrze.
Ania wyprowadza się jutro. Ja również, tyle że późnym wieczorem. Muszę wyjechać na lotnisko ostatnim nocnym autobusem, który rusza z Harlow dzwadzieścia po jedenastej. Na Stansted będę przed północą i będę musiał czekać na odprawę bagażu, która rozpocznie się na dwie godziny przed odlotem, czyli około czwartej nad ranem. Wylot planowany jest na szóstą dziesięć i mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek typu odwołany albo opóźniony lot.

czwartek, 8 listopada 2007

Sprawa rachunków wyjaśniona

Właśnie wróciłem od dziadka sąsiada. Zadzwoniłem od niego do agencji Future Let i do banku Natwest. W pierwszym przypadku wyjaśniłem sprawę rzekomej zaległości w opłatach za wynajęty dom. Oczywiście pieniądze wpłynęły, ale przy dokonywaniu przelewu nie wpisałem referencji i dlatego nie zakwalifikowali tej wpłaty jako zapłaty za nasz dom. Powinienem był w referencji wpisać nasz adres. Dziwne jest tylko to, że zawsze robiłem przelewy w ten sam sposób, a dopiero teraz wystąpił problem. Jeśli chodzi o telefon do banku to uzyskałem interesujące mnie informacje. Mianowicie: zlikwidowanie konta do przelewu pieniędzy nie spowoduje zwolnienia mnie z comiesięcznych dwufuntowych opłat za prowadzenie konta, gdyż płaci się za obsługę go w języku polskim. Upewniłem się też, że mogę zlikwidować swój rachunek listownie, wysyłając wypowiedzenie umowy z bankiem na odpowiedni adres. Zrobię to już z Polski po odzyskaniu nadpłaconego podatku i przelaniu wszystkich pieniędzy na konto walutowe w PKO BP. Dlatego w PKO BP, ponieważ na mocy podpisanej niedawno umowy przelewy z Natwest Bank są darmowe.
Pogadałem trochę z dziadkiem Polakiem. Jest zaszokowany wysokością naszych opłat za mieszkanie. Jego syn zrobił mi herbatę, oczywiście obowiązkowo z mlekiem. Dziadek jak zwykle wspominał czasy wojenne. Ma trochę nieaktualny obraz Polski. Ciągle mu się wydaje, że w naszym kraju jest jak za głębokiej komuny. Próbowałem mu zaktualizować sytuację, ale chyba niewiele wskórałem. Nie nadąża za tempem zmian we współczesnym świecie. Jest jednak bardzo sympatyczny i cieszy się, że może porozmawiać w swoim ojczystym języku. Obiecałem, że przed wyjazdem przyjdę się z nim pożegnać.
Radziłem się też na portalu internetowym Pracuj.pl o sposób odzyskania podatku z Anglii. Otóż muszę wysłać do Inland Revenue formularz P85 wraz z otrzymanym po zakończeniu pracy od pracodawcy druku P45 (odpowiednik polskiego świadectwa pracy). Ponieważ wypowiedziałem umowę ze skutkiem na dzień trzydziestego listopada, P45 zostanie wystawiony po tym dniu, czyli już podczas mojego pobytu w Polsce. Muszę zatem napisać pismo do Tesco, aby ten formularz przekazali Andrzejowi, który wyśle mi go do Polski. A wtedy ja zacznę działać. Przede wszystkim jednak dowiedziałem się z ulgą, że dochody z Anglii nie spowodują wpadnięcia przeze mnie w drugi próg podatkowy. Za rok 2007 będę rozliczał się w Polsce, jako że osiągałem w tym roku dochody również w Polsce i tu jest moje główne miejsce pobytu (m.in. stały adres zameldowania). Będę musiał wykazać dochody z Anglii, ale podatek zapłacę tylko od dochodów osiągniętych w Polsce. Moje angielskie zarobki spowodują tylko nieznaczny wzrost procentu podatku do zapłacenia. Specjalista z Pracuj.pl wyliczył mi, że będzie to około dwadzieścia procent. Będę jednak płacił je od kwoty zarobionej wyłącznie w Polsce. Ponieważ w kraju objęty byłem podatkiem dziewiętnastoprocentowym, dopłacę mniej więcej jeden procent podatku, czyli ok. sto złotych. Ponieważ byłem straszony możliwością zapłacenia sześciu tysięcy złotych naszemu fiskusowi, odetchnąłem z ogromną ulgą.
Otrzymałem też odpowiedź z EDF Energy, że moja wpłata za gaz wpłynęła na ich konto. Czyli do zapłacenia mamy teraz nie osiemdziesiąt sześć funtów, a czterdzieści sześć. Nareszcie mogę się uspokoić.

środa, 7 listopada 2007

Bezpodstawne oszczerstwa ze strony agencji

W pierwszy dzień pracy w szkole językowej Asia dostała telefon z Kredyt Banku, że została wybrana do pracy w placówce na Alei Wojska Polskiego. Uznała to za korzystniejszą ofertę niż prowadzenie sekretariatu i poinformowała o tym właściciela Artosu. Nie był on, delikatnie mówiąc, zachwycony. Ostatecznie jednak doszli do porozumienia i na razie Asia u niego pracuje. Pracę w banku ma zacząć od początku grudnia.
Ostatnie dni w Anglii są burzliwe. Wcześniej otrzymałem do zapłaty rachunek za gaz, z którego wynikało, jakobym nie uiścił części opłat. Prowadzę z EDF Energy ożywioną korespondencję elektroniczną w tej sprawie i myślę, że w końcu dojdziemy do porozumienia. Do ostatniego maila załączyłem wyciąg z mojego konta bankowego, na którym zakreśliłem na czerwono przelew na ich konto.
Przyszło również pismo z agencji Future Let, że nie wpłynęła opłata za listopad. Oczywiście i w tym przypadku dokonałem odpowiedniego przelewu. Jutro pofatyguję się do agencji ze swoim wyciągiem bankowym i wykażę czarno na białym, jak sprawy stoją i jak mnie krzywdzą bezpodstawnymi i ohydnymi oszczerstwami.
Dzisiaj miałem iść do dziadka sąsiada i zadzwonić od niego do mojego banku, ale jakoś się nie zebrałem. Jutro mam wolne, więc wstanę wcześniej i pójdę. Chciałbym zachować to angielskie konto jeszcze jakiś czas. Chodzi głównie o zwrot podatku z urzędu skarbowego. Nie zamierzam jednak za to konto płacić, jak to ma miejsce do tej pory. Na moje pismo w tej sprawie nie otrzymałem z banku żadnej odpowiedzi. Trzeba zatem dzwonić na infolinię, tym bardziej, że obsługa jest w języku polskim.
Jeszcze tylko tydzień na angielskiej ziemii.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Wypowiedzenie

Rano złożyłem wypowiedzenie umowy o pracę na ręce mojej bezpośredniej przełożonej Elen Clayton. Była nieco zaszokowana. Świadkiem wręczenia przeze mnie podania był Leszek, który z ciekawością przyglądał się całej sytuacji.
Dostałem odpowiedź na mojego maila wysłanego do EDF Energy. Zapłaciłem w zeszłym tygodniu rachunek za gaz, a tu w piątek przyszedł kolejny rachunek za ten sam okres. Tym razem na sumę ponaddwukrotnie wyższą. Niestety, okazało się, że ten drugi rachunek to opłata za rzeczywiste zużycie gazu. Został on naliczony po odczycie licznika. Zatem trzeba go będzie zapłacić.
Zostało mi do przepracowania jeszcze tylko siedem nocy w Tesco. Od kilku dni czuję radosne podniecenie z powodu powrotu do domu.
Asia podpisała umowę o współpracę ze szkołą językową Artos w Olsztynie. Dzisiaj miała rozpocząć załatwianie otwarcia działalności gospodarczej w Urzędzie Miasta. Ciekaw jestem jak jej poszło. W tej chwili jest w tejże szkole, gdyż ma pracować od trzynastej do dwudziestej pierwszej. Ciekaw jestem, jak się tam czuje. Dowiedziała się od znajomej, że właściciel Artosu to furiat i dlatego ciągle kogoś szuka do obsługi administracyjnej swojej szkoły. Mam jednak nadzieję, że współpraca będzie się układała w miarę przyzwoicie.
W tej chwili, otwierając swoją pierwszą działalność gospodarczą, płaci się przez dwa lata trzydzieści procent składki ubezpieczeniowej, tj. dwieście siedemdziesiąt złotych. Jest to rzeczywiście spora zachęta do samozatrudnienia i otwiera nowe możliwości zarabiania. Myślę, że pracodawcy chętniej podpiszą umowę o współpracę, gdzie nie muszą odprowadzać żadnych składek za pracownika. Płacą tylko za wykonaną pracę. Jest to dla nich korzystniejsze zarówno finansowo, jak i z uwagi na mniejsze zobowiązania wobec współpracownika niż wobec pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę.

czwartek, 1 listopada 2007

Zapłaciłem ostatni podatek lokalny

Właśnie wróciłem z centrum. Zapłaciłem Council Tax (ostatni mój podatek lokalny) oraz kupiłem torbę do przewiezienia moich bagaży (1,75 funta). Jest lekka i duża, więc znakomicie spełni swoją rolę. W takich torbach noszą w Polsce swój towar na rynek handlarze zza wschodniej granicy. Wracając do domu natknąłem się na samochód sprzątający scieżkę rowerową. Wyrósł przede mną wielki jak stodoła i tylko mrugał zadowolony pomarańczowymi światłami. Musiałem zjechać na chodnik, żeby go wyminąć.
Wstałem dopiero o piętnastej zgodnie z zasadą nieprzestawiania się na tryb dzienny w czasie dni wolnych od pracy. Teraz żałuję, gdyż pogoda w ciągu dnia była znakomita i można było zrealizować jakąś dłuższą trasę rowerową. Jeszcze teraz jest cieplutko mimo, że słońce już zaszło. Anglia, jak i cała Europa, przeszła na czas zimowy, w wyniku czego o godzinę wcześniej zachodzi słońce. W tych dniach o piątej jest już zupełnie ciemno.
Wczoraj obejrzałem ściągniętą Emule'm "Szklaną pułapkę IV". Powiem tylko tyle, że jeśli ktoś jeszcze nie oglądał tego filmu, może go sobie spokojnie i bez zbędnych wyrzutów sumienia darować.
W papierowym wydaniu Gazety Olsztyńskiej ukazał się mój artykuł, który napisałem w reakcji na publikację dotyczącą życia w Anglii. Powiadomiła mnie o tym Asia, gdyż ja oczywiście nie mam dostępu do polskiej prasy regionalnej. Zamieszczono nawet moje zdjęcie, które przesłałem w załączeniu do artykułu. Czyli może jeszcze będą ze mnie ludzie.