piątek, 31 grudnia 2010

Sylwester 2010

Zgodnie z planem wyruszyliśmy do Maksymilianowa w piątek 31 grudnia. Zanim jednak to uczyniliśmy, minęło trochę czasu. Najpierw zostaliśmy wyrwani ze snu natarczywym dzwonkiem telefonu Afuli. Dzwoniła Magda z Maksymilianowa z pytaniem, gdzie jesteśmy. Załamała się usłyszawszy, że właśnie nas obudziła. Okazało się, że jest wpół do dziesiątej. Chcąc nie chcąc ruszyliśmy się leniwie spod kołdry. Zjedliśmy śniadanie, a Afula wzięła się za dokończenie ciasta sylwestrowego, które obiecała ze sobą przywieźć na imprezę. Trochę jej to zajęło czasu, ale koniec końców wsiedliśmy do samochodu po tym, jak zamontowałem w nim akumulator spoczywający sobie wcześniej w piwnicy. Nie dane nam było jednak od razu wyjechać. Drogę blokowała śmieciarka, która nie była w stanie podjechać pod sam śmietnik, tylko utknęła na środku drogi blokując całkowicie możliwość zjazdu na ulicę Bałtycką. Po kilku minutach jednak nareszcie odjechała, a my stoczyliśmy się pomyślnie w dół.
Żeby nie było za wygodnie mieliśmy w planie zajechać jeszcze do banku, w którym pracuje niejaka Basia, z jajkami na sprzedaż. Ponieważ ów bank znajduje się na Starym Mieście najprościej byłoby skręcić z Grunwaldzkiej w lewo na Most Jana. Oczywiście to jest zabronione znakiem zakazu skrętu w lewo, zatem trzeba było z Mochnackiego skręcić na parking, tam zawrócić i wracając skręcić na Most Jana tym razem w prawo. Pozbywszy się towaru i zainkasowawszy gotówkę mogliśmy ruszyć w trasę. Ponieważ mieliśmy jechać przez Ostródę zdecydowaliśmy, że dokonamy jeszcze ostatnich zakupów w Biedronce na Dajtkach. Sklep jest zlokalizowany przy trasie wylotowej z Olsztyna i miał być wygodnym miejscem na zaopatrzenie. Oczywiście, jak można się domyślić, tak nie było. Wjeżdżając na parking ujrzałem sznur samochodów usiłujących z niego wyjechać. Do tego nawierzchnia w postaci kostki polbrukowej była oblodzona i o mały włos nie zarzuciło mi tyłu samochodu na wspomniany sznurek pojazdów. To znaczy tył zarzuciło, ale nie na tyle, żeby ktoś dobrał się do mojego ubezpieczenia OC. Tak czy inaczej wysadziłem Afulę w okolicach wejścia do Biedronki, a sam szukałem miejsca do zaparkowania. Nie było to łatwe, bo samochodów było pełno, a dodatkowo zwały śniegu zajmowały część miejsc parkingowych. Zaparkowałem jednak wzdłuż jednego z takich zwałów i poszedłem do sklepu. Od razu w wejściu załamałem się widząc te nieprzebrane tłumy. "Co to, wojna ma wybuchnąć?" - mruknąłem zły do siebie. Zgodnie orzekliśmy bojkot tego niewdzięcznego sklepu i czym prędzej go opuściliśmy. Sprawnie wyjechaliśmy z parkingu i po chwili jechaliśmy w kierunku Osterode. Droga była średnia (w sensie nawierzchni), ale dało się w miarę normalnie jechać. Niestety, tego poglądu nie podzielała pani jadąca przed nami. Dla niej maksymalną prędkością w tych warunkach było 60 km/h i już. Szybko utworzył się za nią sznurek samochodów. Niełatwo było ją wyprzedzić, bo widoczność była nienajlepsza, droga miała sporo zakrętów, a z przeciwka ciągle coś jechało. Ostatecznie udało się ją wyprzedzić i dojechaliśmy do Osterode w miarę sprawnie. Tu zacząłem wypatrywać stacji paliw. Moim celem stała się stacja Orlen przy Rondzie Solidarności. Wszystkie stanowiska były zajęte, więc należało uzbroić się w cierpliwość. Czekaliśmy kilka minut i po zatankowaniu znowu jechaliśmy. Ciągle ciążyła nad nami perspektywa zakupów spożywczych. Namierzyliśmy sklep Stokrotka, leżący przy trasie, czyli przy ulicy Jagiełły. Dojazd na parking był dosyć skomplikowany, ale po chwili byliśmy w sklepie. Po dokonaniu niezbędnych zakupów posililiśmy się odrobinę w samochodzie. Po tych czynnościach nic już nie stało na przeszkodzie w kontynuowaniu jazdy. Przy wyjeździe z Ostródy odbiliśmy w 11 Listopada, czyli na drogę w kierunku Iławy (niem. Eylau). Jechało się bardzo średnio, gdyż TIR-y i inne ciężarówki poruszały się bardzo ostrożnie i często musieliśmy wlec się za nimi długie kilometry.
Kiedy przejechaliśmy Grudziądz i znaleźliśmy się na drodze krajowej nr 1 Gdańsk-Bydgoszcz zaczęło się ściemniać. Została nam godzina podróży. Wcześniej sprawdziłem, że muszę z tej trasy odbić w prawo na Żołędowo. Tak też uczyniłem i czaiłem się z kolei na skręt do Maksymilianowa. Afula pierwsza zauważyła drogowskaz. Co prawda wiedziałem, że do Magdy i Piotra lepiej jest skręcić później, ale było już ciemno, a tamten zjazd nie był oznakowany. Zboczyłem więc tutaj, ale jadąc prosto dojechaliśmy do torów kolejowych. Po telefonie do Magdy wiedzieliśmy, że nie tędy droga i zawróciliśmy. Teraz już skręciłem, gdzie trzeba i po kilku minutach byliśmy na miejscu.
Przed Sylwestrem, tak na dobry początek, machnąłem dwa Heinekeny. Dom naszych gospodarzy był na szczęście zaopatrzony na tę okoliczność. Na zabawę pojechaliśmy na dwudziestą. Na miejscu wszystko było przygotowane, stoły zastawione. Księdza, który to wszystko współorganizował, zmogła chorobowa niemoc. Zasiedliśmy do biesiady. Szybko pojawiła się wódka marki Maximus. Tak sobie piliśmy po pół kieliszka, jedliśmy. Zostałem nawet kilkukrotnie zmuszony do tańca, co było dla mnie straszne. Jakoś to jednak przeżyłem. O drugiej opuściliśmy lokal i poszliśmy do domu.

czwartek, 30 grudnia 2010

Przed Sylwestrem

Na jutro zaplanowaliśmy wyjazd do Maksymilianowa pod Bydgoszczą w celu zabawy na balu sylwestrowym. Imprezę organizuje tamtejszy ksiądz w przykościelnej salce. Ma być kilkanaście osób. Wstęp jest wolny, składamy się tylko na alkohol etylowy, a jedzenie przynosimy ze sobą. Przynajmniej samochód nie zardzewieje od stania pod domem. Na razie sprawuje się bez zarzutu i dobrze się prowadzi. Nawet jakoś mało spalił paliwa przy okazji świątecznego wyjazdu. Inna sprawa, że naczytałem się o ekonomicznej technice jazdy i staram się stosować ją w praktyce. Podobnież robiono w tym zakresie testy w Niemczech i wypadły nadspodziewanie korzystnie.
Na jutro wziąłem urlop, gdyż wyjazd planujemy po śniadaniu. Jedyną wadą okresu okołoświątecznego jest brak tenisa. Szkoła, w której gramy, jest pozamykana na cztery spusty i pewnie potrenujemy dopiero w połowie stycznia. W czwartek, 6 stycznia, jest święto i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w piątek siódmego szkoła także będzie nieczynna. Pozostaje czekać na wiosnę. Ale jest też akcent optymistyczny. Mam sygnały, że na wybudowanym przy szkole w Gutkowie kompleksie boisk w ramach rządowego programu "Orlik 2012" jest możliwość gry w tenisa. Na boisku wielofunkcyjnym są linie nie tylko do siatkówki i koszykówki, ale także do białego sportu. Zatem wczesną wiosną, jak tylko stopnieje śnieg, będzie można tam właśnie poodbijać dopóki prezes Szarejko nie przygotuje do gry kortu profesorskiego w Kortowie.

niedziela, 26 grudnia 2010

Święta

Wigilia w tym roku została ustanowiona przez prezydenta naszego grodu dniem wolnym od pracy w urzędzie. Dzięki temu najpierw pojechaliśmy poświętować u babci, a po piętnastej wyruszyliśmy do Zgliczyna. Najpierw zatankowałem paliwo na stacji Łukoil przy Alei Wojska Polskiego. Miałem także zamiar sprawdzić ciśnienie w ogumieniu, ale automat do pompowania kół był zepsuty. Nie poddałem się tak łatwo. Zajechałem na Statoil przy ul. Śliwy. Tam jednak również nadziałem się na kartkę jednoznacznie rozwiewającą moje nadzieje na upragnione sprawdzenie ciśnienia w oponach. Kolejna porażka tylko wzmogła moja determinację. Tuż przed wyjazdem z Olsztyna, na końcu Al. Warszawskiej jest stacja Orlenu. Tam też zboczyłem i moja wytrwałość została nagrodzona. Ciśnienie w oponach wahało się od 1,9 do 2,0 bara. Ponieważ ciśnienie zalecane do mojego samochodu to 2,3 bara, natychmiast uzupełniłem różnicę. Teraz już z poczuciem komfortu ruszyłem w dalszą podróż.
Po niedługim czasie zaczęła tworzyć się mgła. Dzień był dość ciepły, bo temperatura wzrosła do +3 stopni. Śnieg zaczął się topić i parować. Po zachodzie słońca, czyli po wpół do czwartej, powietrze znowu się ochłodziło i para zaczęła zamarzać. W ten właśnie sposób powstaje mgła. Widoczność była coraz gorsza. O ile krajową siódemką jechało się jeszcze w miarę dobrze, to w Mławie warunki były już co najmniej trudne. Po minięciu miasta było jeszcze gorzej. Widziałem na jakieś dziesięć metrów. Droga była oczywiście nieoświetlona, więc kierunek jazdy odgadywałem po poboczu. Zwolniłem do 30 km/h i posuwaliśmy się niemal po omacku. W końcu jednak dojechaliśmy do miejscowości Liberadz, gdzie odbiliśmy w lewo na Radzanów. Tu mogłem trochę przyspieszyć, bo pamiętałem, że droga jest prosta jak w mordę strzelił. Widoczność była ciągle koszmarna. Ledwo dojrzeliśmy skręt do Zgliczyna. Wtoczyłem się na wiejską drogę i jakoś dotelepaliśmy się do celu podróży. Jechaliśmy w sumie dwie i pół godziny, chociaż zwykle zajmuje nam to godzinę mniej.
Była szósta, a i tak byliśmy pierwszymi gośćmi w domu państwa Rymer. Reszta towarzystwa dopiero miała się zjechać z uwagi na wigilię w swoich miejscach zamieszkania. Tylko my zorganizowaliśmy się sprawnie i zaliczyliśmy wcześniejszą wigilię w Olsztynie. Ostatecznie pozostali dotarli po ósmej i zasiedliśmy do kolacji. Zdążyliśmy nawet wypić trochę piwa. Przed północą większość biesiadników poszła na pasterkę, a ja udałem się na spoczynek.
W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia Jarek forsował szybkie napoczęcie napojów wysokoprocentowych. Nikt nie miał nic naprzeciw, więc otworzyliśmy wódkę Krupnik. Przywiozłem ją z Olsztyna, Jarek też miał Krupnik, więc nawet nie mieszaliśmy gatunków. Poszły dwie butelki, po których odczuliśmy potrzebę spaceru. Po powrocie wrzuciliśmy coś na ząb. Niedługo potem przyjechał Michał, brat Asi, z piwem. Nie odmówiliśmy poczęstunku. Potem chłopcy napoczęli Żubrówkę, ale ja już wolałem pozostać przy piwie. Sączyłem sobie powoli i wieczorem już praktycznie nie czułem, że coś tego dnia wypiłem.
Niedziela była dniem odjazdów. Najpierw do domu pojechali Lidka z Andrzejem, potem Agnieszka z Jarkiem, a na końcu, czyli po obiedzie, nasza trójka. Mgły już nie było, za to drogi były skute lodem. Jechałem znowu góra 40 km/h. Po piętnastu kilometrach dojechaliśmy do drogi powiatowej, która była w większości czarna, zatem można było jechać śmielej. Siódemka była całkowicie oczyszczona ze śniegu, ale i tak większość kierowców jechała ostrożnie. Koniec końców droga powrotna trwała dwie godziny, a więc znowu poniżej średniej.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Nowe buty tenisowe


Dzisiaj dostarczono moje nowe buty do tenisa. Zamówienie złożyłem w czwartek przez internet. W olsztyńskich sklepach nie było butów, jakie chciałbym mieć. Byłem zatem zmuszony podjąć ryzyko zakupu obuwia bez uprzedniego mierzenia. Na szczęście do tej pory zawsze pasował mi rozmiar 43 i istniało duże prawdopodobieństwo, że i tym razem tak będzie. Tak też się stało; po zmierzeniu buty pasowały jak trzeba.
W piątek zatem będzie miał miejsce chrzest bojowy nowego obuwia. Mam nadzieję, że sala będzie do naszej dyspozycji i nie wymyślą nagle w szkole jakiejś zabawy czy innych tego typu nielegalnych zgromadzeń. To i tak będzie nasze ostatnie granie w tym roku. Kolejne piątki to wigilia Świąt Bożego Narodzenia oraz Sylwester. W te dni szkoła zamknięta jest na głucho, co automatycznie eliminuje nas z treningów.

środa, 8 grudnia 2010

Opony zimowe


I zrobione! Moja Mazda ma już zimowe opony na kołach. Ostatecznie wymieniłem je w małym warsztacie na Artyleryjskiej 10. Poleciła mi go wczoraj Wiola, kiedy to w pracy rozpowiadałem na lewo i prawo, że muszę w końcu wymienić opony. Zadzwoniłem do faceta, a on mówi, że mogę przyjechać w każdej chwili. Ponieważ leniłem się ruszyć zdecydowałem, że dokonam tego heroicznego wysiłku jutro. Śnieg ma na razie nie padać, więc dam radę.
Tak też uczyniłem. Najpierw przytargałem akumulator z piwnicy na parking. Potem wziąłem się za odśnieżanie samochodu. Pokrywa śnieżna była nieduża i sucha, zatem poradziłem sobie sprawnie. W niektórych miejscach maska była oblodzona, ale w niczym mi to nie przeszkadzało. Teraz zamontowałem akumulator i bez najmniejszych problemów odpaliłem silnik. Spokojnie ruszyłem i zjechałem bez przeszkód na Bałtycką. Ulice były czarne, więc jechało się normalnie. Dojechałem na wspomnianą Artyleryjską 10 i wjechałem w bramę. Na końcu na lekkim wzniesieniu znajdował się warsztat. Wjechałem tam, zatrzymałem się i wysiadłem z samochodu. Mechanik poprosił mnie, żebym podjechał pod drzwi baraku pełniącego funkcję warsztatu. Wsiadłem i próbowałem ruszyć, ale koła tylko obracały się w miejscu. Ciągle znajdowałem się na terenie lekko pochyłym, a pod kołami miałem sporą warstwę rozjeżdżonego śniegu. Nic nie mogłem zrobić, wobec czego cofnąłem aż do bramy wjazdowej, czyli jakieś trzydzieści metrów. Stamtąd dopiero rozpędziłem pojazd i zdołałem zaparkować tam, gdzie trzeba. Zostawiłem wóz na pastwę mechanika i ruszyłem na kontrolę do SOS-W. Aby skrócić sobie drogę przebiłem się przez budowę Nowej Artyleryjskiej. Następnie idąc wzdłuż Łyny szybko znalazłem się na Moście Młyńskim przy zamku. Po kwadransie byłem w Specjalnym Ośrodku przy planetarium.
Po południu odebrałem samochód. Zapłaciłem 50 zł, tak jak było wcześniej umówione. Po kilku minutach byłem pod domem i zaparkowałem na wprost klatki. Wieczorem jeszcze wymontowałem akumulator i zaniosłem go do piwnicy. Właśnie zaczynał padać śnieg.