czwartek, 31 maja 2007

Przeprowadzka

Nastał zatem dzień przeprowadzki. Wstałem przed dziesiątą. Przekąsiłem co nieco, czyli tosty z serem, i udaliśmy się do Future Let po klucze od naszego nowego lokum. Steve przywitał nas tradycyjnym zawodowym uśmiechem, potwierdziliśmy na piśmie fakt przyjęcia do wiadomości warunków użytkowania mieszkania i oto miałem w dłoni klucz otwierający drzwi do nowego życia. Była to chwila tak uroczysta, że zrobiłem sobie zdjęcie na tle agencji z kluczem w ręce.

Bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy na Spinning Wheel Mead. Weszliśmy do domu i ujrzeliśmy wnętrze pozostawione w stanie odbiegającym od sterylnej czystości. Zostawiliśmy rowery i poszliśmy do hostelu po bagaże. Po drodze skoczyliśmy do centrum handlowego, aby zakupić trochę jedzenia, proszek do prania i tym podobne niezbędne rzeczy. Z hostelu, z pomocą szefa hostelu, niejakiego Richarda Adams’a, zadzwoniliśmy po taksówkę. Przybyła po kilku minutach i zabrała nasze rzeczy oraz Ankę i Andrzeja. Ja pojechałem na swoim rowerze, który w międzyczasie udało mi się w końcu doprowadzić do stanu używalności. Pojechałem pierwszy, ale taksiarz wyprzedził mnie jeszcze na School Lane. Gdy przybyłem na miejsce Andrzej i Anka przenosili bagaże pod drzwi chałupy. Wyjąłem z kieszeni magiczny klucz typu sezamie otwórz się i rozwarłem wrota. Tak oto nastąpiło zasiedlenie domu, który pewnie będziemy zamieszkiwali przez dłuższy czas. Umowę mamy podpisaną na 12 miesięcy z możliwością wypowiedzenia umowy po pół roku z 2-miesięcznym wyprzedzeniem.

Ostro wzięliśmy się do sprzątania. Poprzedni lokator, którym był Irańczyk starający się bezskutecznie o azyl w Wielkiej Brytanii (Andrzej znalazł pismo odmowne w tej sprawie z Home Office), nie przejmował się sprawami tak prozaicznymi jak porządek i czystość. W kuchni wszystko trzeba było szorować. Na szczęście wszystko działa. Trochę martwimy się piecykiem gazowym, gdyż ciśnienie gazu na wskażniku jest prawie maksymalne. Trzeba będzie zadzwonić w tej sprawie do landlorda. W pokojach było lepiej. Minusem domu są wszechobecne wykładziny. Nawet łazienka nie jest jej pozbawiona. W kuchni na podłodze leżała jakaś wyleniała płachta udająca wykładzinę, ale natychmiast ją zwinęliśmy. W pozostałych pomieszczeniach nie da się tego zrobić, bo wykładziny zamocowane są na stałe do podłogi. Zresztą bez zgody właściciela nieruchomości nie możemy takich rzeczy robić.

Ja postanowiłem dorobić klucze, bo dostaliśmy tylko jeden. Pomknąłem na rowerze do centrum handlowego i znalazłem miejsce, w którym pani dorabiała klucze. Policzyła sobie za tę usługę 5 funtów, co nie zgadzało się z zapewnieniami Steve’a o niecałych dwóch. Nie miałem jednak specjalnego wyboru. Każdy musi mieć swój klucz.

Po jakim takim ogarnięciu domu poszliśmy do najbliższego Tesco, którym tym razem jest market na Church Langley. Tam przede wszystkim kupiliśmy czajnik, toster i patelnię, podstawowe rzeczy do domu.

Trochę podreperowałem mój rower i pojechałem odprowadzić Andrzeja do pracy, bo nie znał drogi do Tesco z naszego lokum. Przy okazji sprawdziłem, że przejazd taki zajmuje około kwadransa.

Po przeprowadzeniu się na Spinning Wheel Mead poczułem jakiś dziwny smutek. Nawet nie wiem kiedy przyzwyczaiłem się do hostelu, w którym spędziłem przecież niecałe 2 tygodnie. Człowiek to dziwna istota. Widocznie jestem ciągle bardzo młody, bo życie ciągle mnie zaskakuje. A może tak będzie zawsze?

środa, 30 maja 2007

Poundland

Wczoraj nareszcie przestało padać. Wsiadłem więc na rower, niestety jeszcze nie na swój, i pomknąłem do centrum handlowego po łatki do dętek. Niestety Poundland, którego polecił mi Michał, był już zamknięty. W tej sytuacji zwiedziłem pobliskiego Wilkinsona, sklep trochę w stylu naszego OBI, ale bardziej kameralny. Po dokonaniu zakupów spożywczych w znajdującym się w centrum trzecim w Harlow Tesco wróciłem do hostelu. Tu powalczyłem z siodełkiem w rowerze Anki, bo było zdecydowanie za niskie, ale niewiele wskórałem. Po półgodzinnej walce z upartą śrubą wsiadłem ponownie na rower i tym razem ruszyłem na Spinning Wheel Mead, czyli miejsce naszego przyszłego zamieszkania. Stamtąd pojechałem do mojego Tesco. Chciałem opracować trasę do pracy. Trochę pobłądziłem, ale z pomocą mapy ustaliłem odpowiednie przejazdy.
Do Tesco pojechałem na rowerze Andrzeja. Od razu czuje się różnicę w stosunku do roweru Anki. Oczywiście na plus. W pracy poczułem, że przywykłem już do rozładowywania paczek z mięsem na półki. Miałem dużą dostawę, ale wyrobiłem się ze wszystkim i prawie nie czułem zmęczenia. Nie ma to jak odpowiednie przygotowanie fizyczne. Przydały się lata treningów na siłowni, korcie tenisowym, boisku do kosza oraz jazdy na rowerze.
Dzisiaj nareszcie dokonałem w Poundlandzie zakupu zestawu do klejenia dętek rowerowych. Przy okazji wstąpiłem do sklepu sportowego. Wybór towaru niesamowity, a ceny niektórych produktów nawet dwukrotnie niższe niż w Polsce. Były też piłki tenisowe. Przy zakupie 3 opakowań (czyli 9 piłek) płaci się 10 funtów za wszystko. Wychodzi 6 zł na piłkę, czyli niemal identycznie jak w ojczyźnie. Koszulki Nike, które u nas nie schodzą nigdy poniżej 100 zł, tutaj można kupić za 10 funtów (55 złotych polskich).
W hostelu zjadłem tosty z serem i poszliśmy do agencji Future Let podpisać umowę na wynajem mieszkania i opłacić czynsz oraz kaucję. Serca nam się krajały, gdy przekazałem Steve’owi 1400 funtów gotówką (700 wynajem i 700 kaucja). To w końcu ok. 7000 złotych, a były to pieniądze przywiezione z Polski. Do pierwszej wypłaty tutaj jeszcze dwa tygodnie. Jutro przed południem zgłaszamy się do agencji po klucze i możemy zacząć mieszkać. Andrzej już znalazł ofertę taniego internetu (10 funtów miesięcznie za łącze 2 Mb). Najpierw jednak sprawdzimy, czy nie ma dostępu do jakiejś internetowej sieci radiowej.

poniedziałek, 28 maja 2007

Ciągle pada

Zeszłej nocy mieliśmy tzw. szorta, czyli pracowaliśmy 6,5 godziny, a nie 7,5 jak zwykle. Wynika to z 36,5-godzinnego tygodnia pracy w Anglii. Dzięki temu poszliśmy do Tesco na 23.
Tego samego dnia wcześniej kupiliśmy rowery. Co prawda jeden ma dętki do wulkanizacji, a w drugim brakuje śruby do zamocowania siodełka, ale czego można wymagać za 20 funtów sztuka? Ofertę ich zakupu przekazał nam Leszek z Tesco z Church Langley, który pracuje z Anką. Najpierw poszedłem z Andrzejem je obejrzeć. Miały stać w garażu pod centrum handlowym i rzeczywiście tam były. Spięli je razem i przymocowali do stojaka na rowery. Zadzwoniłem do Leszka celem dokonania transakcji, ale nie odbierał telefonu. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że on śpi do 18-stej. Ruszyliśmy zatem w drogę powrotną do hostelu. A muszę dodać, że deszcz padał w najlepsze i w związku z tym wyprawa nie należała do najprzyjemniejszych. Na szczęście póki co mieszkamy blisko centrum i dojście tam zajmuje nam kwadrans. Byliśmy już w połowie drogi, kiedy Leszek oddzwonił. Chciał się spotkać przy rowerach za pół godziny. Nam jednak nie chciało się znowu tam wracać i umówiliśmy się za dwie godziny.
W hostelu rzuciliśmy się na łóżka. Szybko zasnąłem i ocknąłem się na pół godziny przed umówionym spotkaniem. Obudziłem Andrzeja i ruszyliśmy ponownie do centrum. Naturalnie padało.
Leszek już czekał przy rowerach. Okazał się niewysokim szatynem o sympatycznym wyglądzie. Pochodzi z Opola i przyjechał do Harlow dwa lata temu. Miał pompkę, więc od razu zabrałem się do uzupełniania powietrza w gumach. Niestety od razu zaczęło schodzić. Trochę się skrzywiłem, ale zdecydowaliśmy, że bierzemy. Zapytałem o cenę i Leszek powiedział 50. Andrzej od razu skontrował stwierdzeniem, że miało być 40. Chłopak szybko się zgodził. Powiedział, że pewnie jego dziewczyna przekazała Ance taką cenę. Wręczyłem mu 20 funtów i zapytałem, czy resztę możemy przekazać po wypłacie. Nie widział przeszkód i w ten sposób staliśmy się posiadaczami 2 rowerów za 110 złotych sztuka. Przeszliśmy się jeszcze z Leszkiem pod jego mieszkanie, gdzie miał częściowo rozebrany kolejny rower. Wzięliśmy go ze sobą jako źródło ewentualnych części zamiennych. Zaczęliśmy zatem targać ze sobą trzy rowery. Przemoczeni i zmarznięci dotarliśmy w końcu do hostelu. Robiło się już ciemno. Zjedliśmy kolację, po której udało mi się siąść do internetu. Pogadałem na GG z Asią i trzeba było zaraz wychodzić do pracy.
W Tesco zagadnąłem Michała, który podobno specjalizuje się w rowerach i zapytałem o ceny dętek lub ewentualnych zestawów do ich klejenia. Dowiedziałem się od niego, że w centrum jest sklep Poundland, w którym wszystko kupuje się za jednego funta. Tam mają być takie zestawy.
Dave, dzisiejszy menedżer naszej zmiany, zachęcał nas do szybszej pracy i obiecał, że puści nas wcześniej. Koniec końców byliśmy wolni kwadrans przed czasem. Też coś. Michał zaproponował nam podwiezienie. Skwapliwie z tego skorzystaliśmy, bo deszcz wyraźnie zaznaczał swoją obecność. Byliśmy trochę wcześniej niż zwykle. Od razu położyłem się spać, natomiast Andrzej siadł do internetu do swojego Ogame.
Dziś wstałem po piętnastej i szybko ruszyłem po zakupy do Sainsbury’ego. W Anglii jest Bank Holiday i wszystkie sklepy pracują jak w niedzielę, czyli w większości do czwartej. Tym razem pojechałem na rowerze Anki. Tu muszę stwierdzić, że zdecydowanie przepłaciła dając za niego 50 funtów. Poza tym naturalnie padał deszcz, więc ogólnie przejażdżka ta była wątpliwą przyjemnością. Najważniejsze jednak, że kupiłem upragniony chleb tostowy. W przeciwnym razie musiałbym w pracy nabyć coś do jedzenia. Poprzednim razem, kiedy zapomniałem kanapek, kupiłem sobie w przerwie sześciopak Marsów. Nie było to zbyt wartościowe jedzenie, ale czymś musiałem się pożywić.

niedziela, 27 maja 2007

Deszcz

Wczoraj nie było o czym pisać. Po pracy spałem do trzeciej. To był pierwszy dzień od mojego przyjazdu tutaj, kiedy nie musiałem nigdzie wychodzić. Zresztą pogoda nie była zbyt zachęcająca. Cały dzień padał deszcz. Niezbyt intensywny, ale ciągły. Do pracy przyszedłem z przemoczonym jednym butem. Chyba jednak trzeba będzie zaopatrzyć się w kalosze. Podczas przerwy w pracy dowiedziałem się, że nie opłaca się brać nadgodzin, bo automatycznie jest odciągany większy podatek i skóra nie jest warta wyprawki. To w sumie dobrze, bo nie będę miał wyrzutów sumienia, że nie chce mi się dorobić dodatkowo.
Dowiedziałem się od Anki, że dwoje Polaków z jej Tesco ma do sprzedania dwa rowery, po 20 funtów sztuka. Oczywiście używane. Stoją w garażu w centrum i możemy je sobie obejrzeć zanim zdecydujemy się na ich zakup.
Dzisiaj z kolei obudziłem się jakoś szybko, bo przed 12, czyli po czterech godzinach snu. Pogoda bez zmian – mokro i chłodno. Mam nadzieję, że się w końcu rozpogodzi, bo chcemy obejrzeć te rowery.
Wracając do Tesco: pracuje się coraz lepiej. Jak wszędzie jest to kwestią przyzwyczajenia i wprawy. Przez pierwsze dwa dni najwięcej kłopotów sprawiało mi odnajdowanie właściwych półek na wyłożenie konkretnego rodzaju mięsa, a jest ich niemało. Generalnie na moim dziale znajduje się drób, wołowina, wieprzowina i jagnięcina. Ale w obrębie poszczególnych rodzajów mięs jest mnóstwo sposobów ich zapaczkowania. I tak na przykład wołowina występuje w postaci mięsa mielonego, pulpetów, kawałków pokrojonych grubo, drobno, zapakowanych po 2-4 duże sztuki lub do kilkunastu mniejszych. Dodatkowo każdy gatunek mięsa jest dostarczany przez kilka firm, więc na brak różnorodności nie można narzekać.
Byłem sam na dziale, więc trochę dłużej zajmowało mi wypakowywanie towaru. Kilkukrotnie Marcus, nasz drugi menedżer zmiany nocnej, pytał mnie jak mi idzie. Odpowiadałem oczywiście, że dobrze. W końcu jednak zaczął mi pomagać. Okazało się, że dodatkowo muszę wykładać ryby. Było już po szóstej, gdy Marcus mi oznajmił, że mam za zadanie wypakować cały towar, który został przywieziony na dział. Było tego jeszcze dużo i wiedziałem, że się nie wyrobię do siódmej. Tak też się stało i kiedy wszyscy schodzili ze zmiany, ja w najlepsze rozpruwałem kartony z przerobionymi na karmę zwierzakami. Leszek, przechodząc koło mojego działu, powiedział, żebym to zostawił w diabły i szedł do domu. Ja mu na to, że dopiero co Marcus zakomunikował mi konieczność wypakowania wszystkiego. On odparł, żebym to olał i skończył robotę. Ja jednak wolałem nie olewać przełożonego od razu w pierwszym tygodniu pracy. Koniec końców skończyłem kwadrans po czasie, znowu z pomocą menedżera.

piątek, 25 maja 2007

Rower Anki

Dziś Anka postanowiła nabyć drogą kupna rower, gdyż ma dość uciążliwych 40-minutowych spacerów do pracy. Co prawda po przeprowadzce będzie miała znacznie bliżej, ale rower chce mieć i już. W gazecie The Star wyłowiła dwa ogłoszenia, które ją zainteresowały i poprosiła mnie o wykonanie telefonów. Pierwsze ogłoszenie okazało się nieaktualne, za to drugie było jak najbardziej na czasie. Facet miał do sprzedania męski rower za 50 funtów. Podał mi adres i umówiliśmy się u niego w domu za godzinę. Anka sprawdziła adres w internecie i stwierdziła, że to w Old Harlow. Świetnie się składało, bo musieliśmy jeszcze donieść wypełniony przez Andrzeja formularz do naszej agencji Future Let.
Ruszyliśmy zatem z kopyta. Minęliśmy agencję i zaczęliśmy poszukiwania ulicy Sheering Mill Lane. Odnaleźliśmy jednak tylko ulicę Mill Lane, przy której nie było domu o numerze 43. Zaszliśmy więc do sklepu spożywczego zasięgnąć języka. I tu dowiedzieliśmy się, że Sheering Mill Lane znajduje się właściwie poza miastem, jakieś 4 mile od miejsca, w którym byliśmy. Zrobiłem Ance zgryźliwą uwagę na temat szukania ulic w internecie i ruszyliśmy do naszego agenta Steve'a celem uzupełnienia dokumentacji. Przywitał nas zawodowym uśmiechem. Przeprosiłem go za prawie półtoragodzinne spóźnienie. Odpowiedział, że nic się nie stało, ale mogliśmy przecież zadzwonić. Potwierdził nam jeszcze raz, że landlord zgodził się na nasze warunki płacowe. Przypomniał, że w mieszkaniu zostają meble dla nas. Pożegnał nas uściskiem dłoni i życzył miłego dnia.
Kiedy w końcu doszliśmy do hostelu okazało się, że nie mamy nic na obiad i trzeba coś kupić. Poszliśmy więc do Sainsbury i załatwiliśmy niezbędne sprawunki. Tam na szczęście mieliśmy blisko, więc nie umęczyliśmy się tak bardzo. Jednak po wcześniejszej, 8-kilometrowej wędrówce, mieliśmy dość spacerów na dzisiaj.
Najwyższy czas na kilka słów o Harlow. Część obecnego terenu miasta została zasiedlona 8 tys. lat temu. Następnie Rzymianie zbudowali świątynię i osadę. Dzisiejszy kształt Harlow osiągnęło w 1947, kiedy to Sir Frederick Gibberd stworzył plan miasta. Zakładał on utworzenie osiedli, w obrębie których mieszkańcy mogliby zaspokajać swoje codzienne potrzeby chodząc pieszo. Poszczególne osiedla miały być oddzielone od siebie terenami zielonymi. Poza tym założenia planu Gibberd’a umożliwiły Harlow stanie się centrum badań naukowych, szczególnie w dziedzinie farmaceutyki i telekomunikacji. Jedynymi rywalami w tych dziedzinach są dla miasta Oxford i Cambridge. Sieć ścieżek rowerowych umożliwia sprawne i bezpieczne poruszanie się po Harlow, gdyż ścieżki te nie krzyżują się z drogami. Harlow New Town od początku zostało zaprojektowane jako samowystarczalna wspólnota zapewniając mieszkania, zatrudnienie, wypoczynek i usługi. Obecnie trwa dynamiczny rozwój miasta. Inwestuje się tu w infrastrukturę, transport publiczny i zwiększenie zatrudnienia.
Wróćmy do spraw lokalowych. Wynajęte przez nas mieszkanie znajduje się w południowo-wschodniej części Harlow przy ulicy Spinning Wheel Mead. Jest w przystępnej cenie dlatego, że leży dość daleko od Centrów Handlowych i stacji kolejowych. Ja i Andrzej będziemy mieli do pracy 2,5 km, za to Anka tylko kilometr. Do stacji kolejowej są 3 km. Za to będziemy bliżej Londynu i ewentualna podróż tam na rowerze zabierze mniej czasu :).

czwartek, 24 maja 2007

Mamy mieszkanie!

Dzisiejszy dzień był długi i wyczerpujący, ale zakończony sukcesem. Nareszcie znalezlismy niedrogie i ładne mieszkanie. Zanim jednak do tego doszło, nasza towarzyszka Maria znalazła sobie pokój. Nadal będzie miała kawał drogi do pracy, ale mimo to zdecydowała się. Co dziwniejsze, wprowadziła się tam od razu, a przecież hostel mamy opłacony do 2 czerwca i opłata ta będzie ściągana z naszych najbliższych wypłat. Maria wydawała się osobą bardzo oszczędną, a tu przez ponad tydzień będzie płaciła za dwa miejsca zakwaterowania. Nawiozła ze sobą z Polski jedzenia na miesiąc, a tu nagle taka rozrzutność. Cóż, jej sprawa.My z kolei byliśmy umówieni w dwóch agencjach na oglądanie mieszkań. Najpierw poszliśmy do Guardiana. Ta sama dziewczyna co wczoraj zawiozła nas do mieszkania położonego na przeciwległym krańcu miasta w stosunku do naszych Tesco. Mieszkanko było niezłe, ale odległość i fakt, że mieszkanie było bez mebli zniechęcił nas. Właściciel życzył sobie 780 funtów miesięcznie.Wróciliśmy do hostelu na obiad. Andrzej przygotował z wczorajszego kurczaka kawałki piersi z ryżem i sosem. Było bardzo smaczne i, co najważniejsze, dużo.O pierwszej ruszyliśmy do Old Harlow do agencji Future Let. Agent Steve zabrał nas do dwóch mieszkań. Pierwsze było świetne: w pełni umeblowane, z dwiema sporymi sypialniami z podwójnymi łóżkami i jedną malutką. Te pomieszczenia znajdowały się na piętrze. Na dole natomiast był duży salon, przedpokój i kuchnia. Z tyłu domu znajdował się niemały ogródek z równo skoszoną trawą. Następne mieszkanie jednak zrobiło na nas zdecydowanie odpychające wrażenie. Odrapana klatka schodowa i ogólny bałagan nie zachęcały nawet do wejścia. Były tam dwiesypialnie i salon. Byliśmy jednak tak mało nim zainteresowani, że nawet nie pamiętam, ile sobie za nie życzyli. Zdaje się, że około 650 funtów.Po opuszczeniu tego nieprzyjemnego miejsca Steve zaproponował nam podwiezienie, więc szybko znaleźlismy się w hostelu. Po krótkiej debacie zdecydowaliśmy się na pierwsze z oglądanych mieszkań. Zadzwoniłem na numer, z którego dzwonił do mnie rano Steve, ale odebrała jakaś dziewczyna. Niestety wtedy jeszcze nie pamiętałem imienia Steve'a, podałem jej zatem moje dane. Obiecała znaleźć agenta, który dopiero co pokazywał nam mieszkania. Jednak po godzinie czekania na telefon skończyła nam się cierpliwość. Bardzo nam zależało na wynajęciu swojego kąta. Tym bardziej, że Steve uznał, iż właściciel opuści nam czynsz z 750 na 700 miesięcznie.Ponownie więc tego dnia znaleźliśmy się przed agencją Future Let. Steve rozmawiał przez telefon i dodatkowo miał klienta. Po odłożeniu telefonu zapytał nas, czy możemy chwilę poczekać. Oczywiście mogliśmy.Klient wyszedł po 20 minutach. Teraz my zasiedliśmy przed Stevem i przekazaliśmy mu dobrą nowinę: bierzemy! Agent raźno ruszył po stertę formularzy. Zapytałem jeszcze raz, czy cena 700 funtów jest aktualna. Zaproponował 725. Ja jednak bez zastanowienia powiedziałem, że chcielibyśmy wynająć to mieszkanie za 700. Steve poprosił kolegę z pracy, aby skontaktował się z właścicielem. Rozmowa telefoniczna trwała w najlepsze, podczas gdy my pytaliśmy o podatek lokalny oraz o opłaty za prąd i gaz. Podatek ma wynieść około 120 miesięcznie, natomiast pozostałe rachunki agent wycenił na 60 funtów. W tej chwili kolega Steve'a dał znać, że landlord zgodził się na nasze warunki. Przystąpiliśmy zatem do wypełniania formularzy. Na koniec uiściłem opłatę administracyjną w wysokości 160 funtów, która jednocześnie była zaliczką. Umówiliśmy się na podpisanie umowy w środę w agencji. Przeprowadzamy się natomiast w czwartek 31 maja. W sumie spędziliśmy w agencji grubo ponad godzinę.Po półgodzinnym marszu osiągnęliśmy hostel. Nareszcie można było odpocząć. Pobiegłem jeszcze do budki telefonicznej, żeby zadzwonić do Asi i mamy. Pięciofuntowa karta, którą zakupiłem na poczcie, wystarczyła jednak tylko na rozmowę z Asią, która czekała przy budce w Olsztynie. Połączenie kosztowało 25 pensów za minutę. Gdybym dzwonił ze stacjonarnego starczyłoby mi kredytu na znacznie dłuższe rozmowy, ale dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie. Po kilku dniach pobytu w Anglii wydałem na rozmowy 50 zł. A nie rozmawiałem wiele. Tyle, że w mojej sieci O2, przy pakiecie podstawowym, minuta rozmowy do Polski kosztuje 1.40 funta, a na terenie Wielkiej Brytanii 40 pensów. Niezbędny zatem jest swobodny dostęp do internetu i rozmawianie przez Skype'a.

środa, 23 maja 2007

Szukamy mieszkania

Minęła druga noc w pracy. Poszedłem tam sam, bo lekarz kazał Andrzejowi leżeć przez 3 najbliższe dni. Zanioslem menedżerowi odręczne pismo kolegi z wyjaśnieniem nieobecności. Skrzywił się i stwierdził, że nie jest to dobry początek pracy. Ale przyjął ten fakt do wiadomości.
Było podobnie jak wczoraj, tyle że pracowałem sam, bo Chińczyk Kelvin miał wolne. Rozkładałem wszystko swoim tempem, ale przyszedł do mnie menedżer i przypomniał, że w chłodni czekają na rozładowanie kolejne skrzynki z mięsem. Włożyłem więc w pracę trochę więcej serca, aby od razu na początku nie wyjść na obiboka. W związku z tym czas zleciał szybko i przed samą siódmą Amanda pracująca na sąsiednim dziale powiedziała, żebym się zbierał. Miałem koło siebie kilka wózków wyładowanych mięchem, które musiały znaleźć się w chłodni. Zacząłem je zwozić pojedynczo i ostatecznie skończyłem pracę kwadrans po siódmej. Zrobiłem jeszcze drobne zakupy i pomaszerowałem do hostelu na zasłużony odpoczynek.
Tym razem spałem do 14:30. Posiliłem się i zasiedliśmy do internetu szukać zakwaterowania. Stwierdziłem, że dobrze byłoby przejść się do Old Harlow i odwiedzić tamtejsze agencje nieruchomości.
Marsz zajął nam pół godziny. Zaszliśmy do trzech agencji. Wizyta w ostatniej okazała się najbardziej budująca. Agent przedstawił nam trzy oferty godne zainteresowania. Spisał moje dane i obiecał jutro zadzwonić w celu umówienia się na oglądanie mieszkań. Wszystkie znajdują się blisko siebie i mają przystępne ceny.
Zgodnie z grafikiem mam teraz dwa dni wolnego, czyli idę do pracy w piątek o 22. Planuję położyć się spać nad ranem, żeby zachować mniej więcej stałe godziny snu. Jutro chcę jeszcze poszukać karty telefonicznej na tanie rozmowy do Polski i rozejrzeć się za rowerem. Gdybyśmy wynajęli mieszkanie w okolicy, którą jutro odwiedzimy, miałbym około 2 km do Tesco. Zatem rower byłby dobrym rozwiązaniem.

wtorek, 22 maja 2007

Pierwszy dzień (noc) w pracy

Zeszłą noc spędziłem w pracy. Na razie jest w porządku. Na mojej zmianie było 6 Polaków. Atmosfera była przyjemna. Te 9 godzin upłynęło szybko dzięki dobrze dobranym przerwom w pracy. Pracujemy 2,5 godziny, następnie godzina przerwy, znowu 2,5 g. pracy, 30 minut przerwy i kolejne 2,5 godziny roboty.
Działam na dziale mięsnym. Na razie pomagam Chińczykowi z Hongkongu celem zorientowania się w asortymencie. Azjata jest przyjacielski i pomocny oraz wykazuje się dużą cierpliwością. Wykładamy na półki paczkowaną wołowinę, wieprzowinę, jagnięcinę i drób. Jest tego wszystkiego sporo i sporo czasu upłynie, zanim szybko będę odnajdował właściwe regały. Polacy na zmianie nocnej są fajni. Wszyscy młodsi ode mnie. Jeden z nich, Tomek, miał urodziny i w czasie przerwy załapaliśmy się na tort. Dzisiaj leci do Polski na miesięczny urlop. Większość z nich jest tu od 2 lat i nie zamierzają wracać do Polski. Zobaczymy jak będzie z nami.
Andrzejowi ciągle dokucza lewa kostka. Mówi, że chyba ją sobie uszkodził jeszcze w autokarze. Po pracy spuchła mu jeszcze bardziej. Skończyliśmy o 7. Po przyjściu do hostelu zwaliliśmy się na łóżka i zapadliśmy w sprawiedliwy sen.
Wstałem o 16. Pozostali byli już na nogach. Okazało się, że Maria w ogóle nie spała. Terminator nie kobieta. Z nogą Andrzeja ciągle było źle. Po pokrzepieniu się pożywieniem ruszyliśmy na umówione spotkanie w agencji nieruchomości. Tam poczekaliśmy kwadrans na spóźnioną pracownicę biura, która zabrała nas samochodem do upragnionego mieszkania. Znajdowało się ono w szeregowcu, z kuchnią i salonem na parterze oraz z trzema sypialniami i łazienką na piętrze. Wszystkie pomieszczenia były niewielkich rozmiarów, za to z tyłu znajdował się trawiasty ogród. Obliczyliśmy z agentką, że miesięczne koszty utrzymania się tam wynosiłyby niecałe 1000 funtów. W okresie letnim nawet mniej, bo oszczędza się na ogrzewaniu. Na osobę wypadałoby zatem do 330 funtów miesięcznie. Czyli 80 tygodniowo. Gdyby nasze dziewczyny, które dołączą wkrótce do nas, znalazły pracę, cena byłaby zdecydowanie do przyjęcia. Co prawda ja i Andrzej mielibyśmy do pracy około 2 km, ale taka odległość jest do przyjęcia. Zresztą po zakupie rowerów nie miałoby to już żadnego znaczenia.
Obiecałem pracownicy agencji, że się zastanowimy i damy wkrótce znać. Teraz czekam na Andrzeja, który poszedł w końcu do lekarza. Na swoje szczęście ma międzynarodowe ubezpieczenie turystyczne, które wykupił jeszcze na studiach (obronił się w styczniu na KUL-u). Musimy to przedyskutować i się na coś zdecydować, bo zaczyna się robić gęsto na rynku nieruchomości.

poniedziałek, 21 maja 2007

Pierwsze wrażenia

Wstaliśmy wcześnie i dosiedliśmy się do internetu. Przeglądaliśmy ogłoszenia na temat wynajmu mieszkań. Maria chce wynająć pojedynczy pokój, natomiast nasza pozostała trójka samodzielne mieszkanie lub domek. Interesowały nas oferty zlokalizowane w miarę niedaleko od naszych sklepów. Cena oczywiście też jest podstawowym kryterium. Trzypokojowe mieszkanie można wynająć od 600 funtów za miesiąc. Postanowiliśmy, że maksymalnie zapłacimy 750. Do tej ceny dojdą jeszcze opłaty. Ustaliliśmy adresy kilku pobliskich agencji nieruchomości i ruszyliśmy w drogę.
Odwiedziliśmy trzy agencje. Mina nam zrzedła, gdy dowiedzieliśmy się o wysokości podatku lokalnego (council tax). Wynosi on w zależności od lokalizacji mieszkania od 100 do 120 funtów miesięcznie. Inne opłaty, takie jak elektryczność, gaz i woda to około 50 funtów. Tak więc do ceny wynajmu mieszkania trzeba dodać przynajmniej 150 funtów. Oczywiście wszystko to dzielimy przez 3 i w przeliczeniu na osobę nie wychodzi tak tragicznie. Dobiła mnie jednak informacja o opłacie agencyjnej za pośrednictwo. Wyniesie to 225-250 funtów. Na szczęście jednorazowo i oczywiście w podziale na 3. Umówiliśmy się jednak na jutro na oglądanie jednego z oferowanych mieszkań. Potraktujemy to jako rozeznanie czy też zwiad.
Kolejnym moim dzisiejszym wyzwaniem był zakup kabla sieciowego. Mógłbym wtedy korzystać z hostelowego internetu niezależnie od komputera stacjonarnego. Niestety w pobliżu odwiedzonych przez nas agencji nie było żadnego odpowiedniego sklepu. Zagadnięty w sklepie z telefonami Hindus polecił PC World, który jest dość daleko. Wiedziałem już na szczęście, gdzie ów sklep stoi. Ruszyliśmy zatem żwawo i dotarliśmy wkrótce na miejsce. Tam jednak mina wydłużyła mi się zasadniczo. Kabel sieciowy kosztuje 10 funtów, a liczyłem na wydatek rzędu 2-3. Obraziłem się i nic nie kupiłem.
Dziś pierwszy dzień pracy. Pewnie zanim przestawimy się na nocną pracę, trochę wody w Tamizie upłynie. Wypytamy przy okazji innych Polaków, gdzie szukać tańszych mieszkań. Pracuje ich tam oczywiście sporo - jak to w Anglii. Próbowałem trochę pospać przed tą zmianą nocną, ale nie bardzo mi to wyszło. Pozostałym także, więc czeka nas ciężka noc.

niedziela, 20 maja 2007

Jestem w Anglii

Jestem w Anglii. Przybyłem wczoraj ok. 8:30 do Londynu na Victoria Station. Tu spotkałem się z Marią, Anką i Andrzejem, z którymi będę mieszkał w hostelu przez następne 2 tygodnie.
Zagadnięci taksówkarze ocenili, że podróż do Harlow wyniesie nas 40-50 funtów. Wpakowaliśmy się zatem całą czwórką do tradycyjnej londyńskiej taksówki i ruszyliśmy. Tu trzeba powiedzieć, że samochód jest bardzo pakowny. Zmieściliśmy się bez problemu mimo, że bagażu mieliśmy sporo. Szczególnie torby Marii miały pokaźną objętość. Taksówkarz był starszym mężczyzną, który zapewne miał dobrą orientację w terenie, ale tylko w Londynie. Po dotarciu do Harlow nie bardzo wiedzieliśmy jak dojechać do hostelu. Mieliśmy mapy wydrukowane z internetu, które nie były jednak zbyt szczegółowe. W końcu dotarliśmy do jednej z głównych ulic miasta i zorientowaliśmy się, jak jechać. Taksówkarz był jednak już tak zły, że nie chciał nas słuchać. Zapytał miejscowego człowieka o drogę, wsiadł za kierownicę i w najlepsze błądził dalej. Po kilkunastu minutach wróciliśmy w to samo miejsce. Tu z pomocą przyszła nam kobieta, która już dotarła do umysłu londyńskiego taksówkarza. Nareszcie dojechaliśmy do hostelu. Zapytałem, ile sobie życzy. Licznik wskazywał 101 funtów, ale facet, nie patrząc nam w oczy, wycenił naszą podróż na 60.
Hostel zrobił na mnie średnie wrażenie. Pozostali jednak ocenili go pozytywnie twierdząc, że nie widziałem jak może być w hostelu. Jest prowadzony przez rodzinę, która mieszka w tym samym budynku.
Po zakwaterowaniu się w pokoju ruszyliśmy do Tesco, w którym będą pracować Maria i Anka. Ja i Andrzej będziemy pracować w innym sklepie, jednak nasz bezpośredni przełożony był na urlopie, więc kazano nam iść razem z dziewczynami. Mają kawałek drogi do swojego marketu. Szliśmy ponad pół godziny. Na miejscu przywitały nas dwie menedżerki. Poczekaliśmy trochę na Ewę, która mieszka w Harlow od 29 lat i pracuje w Tesco w dziale promocji. Jej zadaniem było pilnować, abyśmy wszystko dokładnie zrozumieli. Z naszej czwórki najlepiej z angielskim radzi sobie Maria. Pracowała kiedyś w Anglii przez 3,5 roku. Wysłuchaliśmy zasad bezpiecznej pracy oraz planowania urlopów. Generalnie było miło. Podczas przerwy dostaliśmy nawet posiłek gratis. Ja zjadłem pokaźną porcję lazanii z ziemniakami. Wypełniliśmy jeszcze druczki odnośnie odzieży roboczej. Co prawda robiliśmy to już w Krakowie przed wyjazdem, ale okazało się, że nie ma to żadnego znaczenia. Musieliśmy zrobić to jeszcze raz. Na koniec pisaliśmy test z bhp. Oczywiście wszyscy zaliczyli. Odpowiedzi konsultowaliśmy na bieżąco z Ewą i menedżerkami. Na koniec dowiedzieliśmy się, że ja i Andrzej nie będziemy mieli spotkania wprowadzającego do pracy. Mamy iść po prostu jutro do Tesco na 22 i tam wszystkiego się dowiemy.
Po powrocie do hostelu zadzwoniłem do Łukasza z Cheshunt, który od 2 lat tam mieszka i pracuje w Tesco. Jednak po minucie rozmowy nastąpiło rozłączenie. Roaming zżarł mi całą kasę z konta.
Dzisiaj poszliśmy do mojego Tesco. Tam zrobiłem małe zakupy. Wszyscy nabrali ze sobą zapasów żywności na kilka tygodni. Ja jednak stwierdziłem, że będę robił zakupy na bieżąco. Nie wychodzi to generalnie dużo drożej niż w Polsce. Po drodze minęliśmy kilka wielkich marketów o różnych profilach. Trudno uwierzyć, że w tak niewielkim mieście może funkcjonować tyle dużych sieci handlowych. Byliśmy też na stacji kolejowej w celu zorientowania się w połączeniach do Londynu. Ja chciałem kupić pakiet startowy do komórki sieci O2. Spotkaliśmy jednak Polaków i zapomniałem o tym. Z kolei pociągi nie jeździły dziś z powodu strajku kolejarzy.
Teraz siedzimy hostelu i przeglądamy w internecie ogłoszenia na temat wynajmu mieszkań. Spiszemy kilka adresów i jutro ruszymy na oględziny. Internet jest na szczęście bez dodatkowych opłat.