Nastał zatem dzień przeprowadzki. Wstałem przed dziesiątą. Przekąsiłem co nieco, czyli tosty z serem, i udaliśmy się do Future Let po klucze od naszego nowego lokum. Steve przywitał nas tradycyjnym zawodowym uśmiechem, potwierdziliśmy na piśmie fakt przyjęcia do wiadomości warunków użytkowania mieszkania i oto miałem w dłoni klucz otwierający drzwi do nowego życia. Była to chwila tak uroczysta, że zrobiłem sobie zdjęcie na tle agencji z kluczem w ręce.
Bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy na Spinning Wheel Mead. Weszliśmy do domu i ujrzeliśmy wnętrze pozostawione w stanie odbiegającym od sterylnej czystości. Zostawiliśmy rowery i poszliśmy do hostelu po bagaże. Po drodze skoczyliśmy do centrum handlowego, aby zakupić trochę jedzenia, proszek do prania i tym podobne niezbędne rzeczy. Z hostelu, z pomocą szefa hostelu, niejakiego Richarda Adams’a, zadzwoniliśmy po taksówkę. Przybyła po kilku minutach i zabrała nasze rzeczy oraz Ankę i Andrzeja. Ja pojechałem na swoim rowerze, który w międzyczasie udało mi się w końcu doprowadzić do stanu używalności. Pojechałem pierwszy, ale taksiarz wyprzedził mnie jeszcze na School Lane. Gdy przybyłem na miejsce Andrzej i Anka przenosili bagaże pod drzwi chałupy. Wyjąłem z kieszeni magiczny klucz typu sezamie otwórz się i rozwarłem wrota. Tak oto nastąpiło zasiedlenie domu, który pewnie będziemy zamieszkiwali przez dłuższy czas. Umowę mamy podpisaną na 12 miesięcy z możliwością wypowiedzenia umowy po pół roku z 2-miesięcznym wyprzedzeniem.
Ostro wzięliśmy się do sprzątania. Poprzedni lokator, którym był Irańczyk starający się bezskutecznie o azyl w Wielkiej Brytanii (Andrzej znalazł pismo odmowne w tej sprawie z Home Office), nie przejmował się sprawami tak prozaicznymi jak porządek i czystość. W kuchni wszystko trzeba było szorować. Na szczęście wszystko działa. Trochę martwimy się piecykiem gazowym, gdyż ciśnienie gazu na wskażniku jest prawie maksymalne. Trzeba będzie zadzwonić w tej sprawie do landlorda. W pokojach było lepiej. Minusem domu są wszechobecne wykładziny. Nawet łazienka nie jest jej pozbawiona. W kuchni na podłodze leżała jakaś wyleniała płachta udająca wykładzinę, ale natychmiast ją zwinęliśmy. W pozostałych pomieszczeniach nie da się tego zrobić, bo wykładziny zamocowane są na stałe do podłogi. Zresztą bez zgody właściciela nieruchomości nie możemy takich rzeczy robić.
Ja postanowiłem dorobić klucze, bo dostaliśmy tylko jeden. Pomknąłem na rowerze do centrum handlowego i znalazłem miejsce, w którym pani dorabiała klucze. Policzyła sobie za tę usługę 5 funtów, co nie zgadzało się z zapewnieniami Steve’a o niecałych dwóch. Nie miałem jednak specjalnego wyboru. Każdy musi mieć swój klucz.
Po jakim takim ogarnięciu domu poszliśmy do najbliższego Tesco, którym tym razem jest market na Church Langley. Tam przede wszystkim kupiliśmy czajnik, toster i patelnię, podstawowe rzeczy do domu.
Trochę podreperowałem mój rower i pojechałem odprowadzić Andrzeja do pracy, bo nie znał drogi do Tesco z naszego lokum. Przy okazji sprawdziłem, że przejazd taki zajmuje około kwadransa.