Tak się składa, że pojutrze, czyli w poniedziałek, zaczynam znowu zmagania w urzędzie miasta. Oczywiście nie jako petent, ale jako zasłużony pracownik. Prawdopodobnie trafię do pokoju numer 10, co jest bardzo ważne ze strategicznego punktu widzenia. Tomaszczuk uciekł do Wydziału Informatyki, więc będzie trochę mniej wesoło. Ale ja się postaram, żeby nie było smutno.
Kurs funta spada tragicznie. Jest duża podaż tej waluty na polskim rynku, stąd jej niezbyt ciekawa wartość. Dodatkowo pojawiły się informacje o zwalniającej tempo gospodarce brytyjskiej. Zatem perspektywy przed funtem, a co za tym idzie także przed moimi oszczędnościami, są nieciekawe.
Już czwarty dzień trzyma mnie jakiś rodzaj przeziębienia. Co to się z człowiekiem porobiło po powrocie z Anglii? Mimo, że nie straciłem hartu ducha, w gruzach poległ mój hart ciała. To już trzecia choroba od czasu powrotu z Wyspy. Zdaje się, że odwykłem od polskich bakterii i wirusów. Jestem dla nich dobrą pożywką. Nawet świat mikrobiologiczny nie lubi emigrantów.
Przedwczoraj rozmawiałem przez Skype’a z Plackiem i Ganckiem. Gancewicz wyciągał mnie w piątek na wódkę. Zachęcał mnie do odwiedzin swojego rodzinnego Morąga. Jednak Asia dzisiaj rano pojechała na szkolenia do Warszawy, a ja chwilowo zdrowie mam nietęgie, zatem musieliśmy to niewątpliwie miłe spotkanie przełożyć.
sobota, 12 stycznia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz