niedziela, 26 grudnia 2010

Święta

Wigilia w tym roku została ustanowiona przez prezydenta naszego grodu dniem wolnym od pracy w urzędzie. Dzięki temu najpierw pojechaliśmy poświętować u babci, a po piętnastej wyruszyliśmy do Zgliczyna. Najpierw zatankowałem paliwo na stacji Łukoil przy Alei Wojska Polskiego. Miałem także zamiar sprawdzić ciśnienie w ogumieniu, ale automat do pompowania kół był zepsuty. Nie poddałem się tak łatwo. Zajechałem na Statoil przy ul. Śliwy. Tam jednak również nadziałem się na kartkę jednoznacznie rozwiewającą moje nadzieje na upragnione sprawdzenie ciśnienia w oponach. Kolejna porażka tylko wzmogła moja determinację. Tuż przed wyjazdem z Olsztyna, na końcu Al. Warszawskiej jest stacja Orlenu. Tam też zboczyłem i moja wytrwałość została nagrodzona. Ciśnienie w oponach wahało się od 1,9 do 2,0 bara. Ponieważ ciśnienie zalecane do mojego samochodu to 2,3 bara, natychmiast uzupełniłem różnicę. Teraz już z poczuciem komfortu ruszyłem w dalszą podróż.
Po niedługim czasie zaczęła tworzyć się mgła. Dzień był dość ciepły, bo temperatura wzrosła do +3 stopni. Śnieg zaczął się topić i parować. Po zachodzie słońca, czyli po wpół do czwartej, powietrze znowu się ochłodziło i para zaczęła zamarzać. W ten właśnie sposób powstaje mgła. Widoczność była coraz gorsza. O ile krajową siódemką jechało się jeszcze w miarę dobrze, to w Mławie warunki były już co najmniej trudne. Po minięciu miasta było jeszcze gorzej. Widziałem na jakieś dziesięć metrów. Droga była oczywiście nieoświetlona, więc kierunek jazdy odgadywałem po poboczu. Zwolniłem do 30 km/h i posuwaliśmy się niemal po omacku. W końcu jednak dojechaliśmy do miejscowości Liberadz, gdzie odbiliśmy w lewo na Radzanów. Tu mogłem trochę przyspieszyć, bo pamiętałem, że droga jest prosta jak w mordę strzelił. Widoczność była ciągle koszmarna. Ledwo dojrzeliśmy skręt do Zgliczyna. Wtoczyłem się na wiejską drogę i jakoś dotelepaliśmy się do celu podróży. Jechaliśmy w sumie dwie i pół godziny, chociaż zwykle zajmuje nam to godzinę mniej.
Była szósta, a i tak byliśmy pierwszymi gośćmi w domu państwa Rymer. Reszta towarzystwa dopiero miała się zjechać z uwagi na wigilię w swoich miejscach zamieszkania. Tylko my zorganizowaliśmy się sprawnie i zaliczyliśmy wcześniejszą wigilię w Olsztynie. Ostatecznie pozostali dotarli po ósmej i zasiedliśmy do kolacji. Zdążyliśmy nawet wypić trochę piwa. Przed północą większość biesiadników poszła na pasterkę, a ja udałem się na spoczynek.
W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia Jarek forsował szybkie napoczęcie napojów wysokoprocentowych. Nikt nie miał nic naprzeciw, więc otworzyliśmy wódkę Krupnik. Przywiozłem ją z Olsztyna, Jarek też miał Krupnik, więc nawet nie mieszaliśmy gatunków. Poszły dwie butelki, po których odczuliśmy potrzebę spaceru. Po powrocie wrzuciliśmy coś na ząb. Niedługo potem przyjechał Michał, brat Asi, z piwem. Nie odmówiliśmy poczęstunku. Potem chłopcy napoczęli Żubrówkę, ale ja już wolałem pozostać przy piwie. Sączyłem sobie powoli i wieczorem już praktycznie nie czułem, że coś tego dnia wypiłem.
Niedziela była dniem odjazdów. Najpierw do domu pojechali Lidka z Andrzejem, potem Agnieszka z Jarkiem, a na końcu, czyli po obiedzie, nasza trójka. Mgły już nie było, za to drogi były skute lodem. Jechałem znowu góra 40 km/h. Po piętnastu kilometrach dojechaliśmy do drogi powiatowej, która była w większości czarna, zatem można było jechać śmielej. Siódemka była całkowicie oczyszczona ze śniegu, ale i tak większość kierowców jechała ostrożnie. Koniec końców droga powrotna trwała dwie godziny, a więc znowu poniżej średniej.

Brak komentarzy: