W piątek wziąłem urlop, gdyż tego to dnia pojechaliśmy do Maksymilianowa pod Bydgoszczą. Głównym celem podróży była operacja wymiany rozrządu w mojej Maździe 626. Wstaliśmy zatem o siódmej rano, zjedliśmy i wpakowaliśmy się do samochodu. Jeszcze musiałem go oczyścić ze śniegu i lodu, co zajęło dobry kwadrans. Najpierw pojechałem na stację Neste na Warszawską. Wysiadłem, żeby rozpocząć tankowanie. Było zimno, miałem na rękach wełniane rękawiczki. Chcąc otworzyć klapę od wlewu paliwa z powodu poślizgu wełny o metal zatrzasnąłem ją. Zawróciłem do samochodu, żeby jeszcze raz otworzyć klapę, ale w tym samym czasie jakiś NOL podjechał do dystrybutora obsługiwanego przez ten sam terminal i pierwszy podlazł do niego z kartą czy tam z gotówką. Postałem chwilę licząc, że za moment skończy, ale palant modlił się tam przydługawo. Wsiadłem za kierownicę kląc pod nosem i śledziłem w lusterku jego poczynania. W końcu chyba skończył swoje pacierze, bo odszedł i zaczął tankować. Wtedy nareszcie mogłem i ja użyć swojej karty. Zajęło mi to jakieś pięć razy mniej czasu niż tamtemu palantowi, ale cóż mogłem zrobić. Zatankowałem za dwieście złociszy (5,56 za litr) i ruszyliśmy w kierunku Dajtek. Tam zjechałem na stację Orlenu, żeby sprawdzić ciśnienie w gumach. Niestety kompresor był zepsuty. Wyjechałem zatem z Olsztyna licząc na kolejne stacje benzynowe po drodze.
Dojechałem do Osterode i na Rondzie Solidarności zjechałem na kolejną stację paliw. Zgodnie z prawem serii tam również kompresor był nieczynny. Odjechałem jak niepyszny. Ulicą 11 Listopada skierowałem się na Iławę.
Ruch na drodze był średni, ale złośliwie przed nami co chwilę pojawiały się ciężarówki przewożące wielkie drewniane bale. Trudno było taki pojazd wyprzedzić, ale w końcu jakoś się udawało. W Iławie (Deutsch Eylau) był objazd z powodu remontu którejś tam ulicy. W pewnym momencie jednak skręciłem jakoś nieszczęśliwie i zacząłem jechać na Lubawę. Od razu jednak Afula, która czasem do tego miasteczka przyjeżdża służbowo, zorientowała się, że jedziemy źle i zareagowała dźwiękowo. Zjechaliśmy na pobliską stację zasięgnąć języka i oczywiście skontrolować ciśnienie w oponach. Kompresor miał działać, ale po odebraniu końcówki do niego i podłączeniu jej do wentyla upuściłem nieco powietrza. Czym prędzej odłączyłem ten złom i odniosłem końcówkę kompresora do sklepu z ciętym komentarzem. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jadąc już prawidłowo w kierunku Grudziądza.
W Grudziądzu chciałem wypłacić gotówkę na operację wymiany rozrządu. Zauważyłem CH Alfa i skręciłem, aby tam dorwać się do bankomatu. Objechałem teren Alfy dookoła, nie zauważyłem jednak wjazdu. Przy okazji, usilnie wypatrując zjazdu do owego centrum, prawie wpakowałem się pod autobus miejski, który zaatakował mnie z prawej strony. Niestety miał pierwszeństwo i w razie stłuczki moja wina nie podlegałaby dyskusji. Na szczęście znakomity refleks i świetnie wyuczony odruch hamowania zadziałały i nic się nie stało. Pojechaliśmy więc dalej.
Do Maksymilianowa dotarliśmy kilka minut po południu. Podjechałem pod sklep, kupiliśmy najważniejsze rzeczy, czyli głównie piwo. Wpakowaliśmy się do domu gospodarzy i czekaliśmy na powrót Piotra z pracy. Daliśmy mu znać telefonicznie, że już jesteśmy. On skontaktował się z niejakim Kraszanem, czyli tamtejszym specem od Mazd. Po jakimś czasie przybył i odjechał moim wozem w nieznane. Okazało się przy tym, że jedna część, czyli pompa wodna, nie była dostępna w hurtowni i miała przybyć jutro. Cóż było robić? Zająłem się zatem piwkami, których kupiłem cztery (marki Harnaś w butelce). Szybko zniknęły trzy z nich i poczułem się w obowiązku ruszyć do sklepu po kolejne. Sprawnie przebyłem kilometr dzielący mnie od dyskontu. Oddałem trzy puste butelki i zakupiłem kolejne cztery. Tak zaopatrzony wróciłem do domu. Byłem jednak już taki zmęczony, ospały jakiś, że w końcu około dziewiątej ległem do łóżka. Magda wróciła z Zakopanego przed dziesiątą, ale ja nie miałem już siły nawet się przywitać.
Sobota była dniem naprawy właściwej. Kraszan przyszedł z kompletem części do wymiany i pytał, czy to wszystko wymienić, bo koszty okazały się sporo wyższe od przewidywanych. I tak: pasek rozrządu - 89 zł, rolka napinająca - 564 zł (to główny ból), uszczelniacze wału korbowego (2 szt.) - 48 zł, rolka prowadząca - 91 zł, uszczelka pokrywy zaworów - 41 zł, pompa wody - 239 zł, filtr paliwa - 75 zł. Razem dało to niewąską kwotę 1147 zł. Kraszan dostał tam upust i w sumie części kosztowały 990 zł. Za robociznę zaproponował 200 zł, na co przystałem. Trochę zastanawiałem się, czy wymieniać te wszystkie części, ale fakty były takie, że żadnej z nich nie ruszałem do tej pory i nie wiadomo, kiedy w ogóle były one wymieniane. Tak więc z bólem serca zdecydowałem, żeby chłopak robił wszystko. Zapłaciłem te 1200 PLN i liczę, że trochę jeszcze tym samochodem pojeżdżę.
Kraszan odstawił samochód wieczorem około dwudziestej. Przy okazji wyczyścił go w środku i umył karoserię. Aż szkoda było nim dzisiaj jechać, bo pada deszcz i cały biały kolor może zniknąć pod czarnym błotem naszych dróg. Po przyjeździe do Olsztyna nie było jednak źle i widać, że samochód jest wymyty. Ta wyprawa do Maksymilianowa to 435 przejechanych kilometrów.
niedziela, 19 lutego 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz