Wczoraj mieliśmy wizytę kontrolną w związku z niepłaceniem przez nas licencji telewizyjnej. Właśnie byli u nas Michał z Anetą. Zajadaliśmy w ogrodzie przyniesione przez nich lody, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiłem się trochę, ale otworzyłem. Pan przedstawił się i zapytał, czy jestem Mr Aslam. Ja na to, że Mr Aslam mieszka na Church Langley. Nie przejął się tym i upewnił się, czy nie płacimy licencji na używanie odbiornika telewizyjnego. Odparłem, że nie płacimy z powodu nieposiadania telewizora. Zapisał moje nazwisko i poprosił o umożliwienie mu dokonania wizji lokalnej. Zaprosiłem go szerokim gestem do domu. Chciał węszyć w salonie. Rzekłem do niego, żeby wchodził, ale po cichu, bo nasza koleżanka tam śpi. Wsadził więc tylko głowę i sprawdził. Poinformowałem go, że na górze są jeszcze trzy pokoje. Facet jednak podziękował i sobie poszedł.
W środę otrzymaliśmy z kolei pismo od naszego dostawcy wody. W piśmie tym przedstawiciel firmy Three Valleys Water twierdził, że mamy zaległości w płaceniu rachunków i nasze konto klienta jest puste. Wymagał natychmiastowego uregulowania należności. Były to oczywiste oszczerstwa, gdyż osobiście dokonałem przelewu 23 funtów w dniu dziewiątego sierpnia. Dzisiaj napisałem więc e-mail, w którym wyłuszczyłem szczegóły dokonanej przeze mnie płatności. Nawet się nie zdenerwowałem, bo z każdym rachunkiem tak było: i za prąd i za gaz. W angielskiej administracji panuje jeszcze większy bałagan niż w polskiej. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, choć nie jestem oczywiście reprezentatywnie wybraną grupą przeznaczoną do badań w tym zakresie.
Wczoraj pomęczyłem trochę mój rower, bo łożysko przedniej zębatki było coraz bardziej luźne. Po moich zabiegach sytuacja nieco się poprawiła, ale odnoszę wrażenie, że to łożysko już dogorywa. Jego dni są policzone, podobnie jak całego roweru. Będę musiał go zostawić na dokonanie żywota w Anglii. W Polsce kupię sobie nowy rower. Tego zdecydowanie nie opłacałoby się zabierać ze sobą do kraju. Spróbuję pozbyć się go drogą sprzedaży bezpośredniej. Choć nie wróżę sobie zbytniego powodzenia w tego typu akcji. Nigdy nie miałem duszy handlarza. Nie jestem z tych, co to sprzedaliby własnego guru za worek srebrników.
Podczas rozmów moich z Asią przez Skype'a dowiedziałem się, że prawdopodobnie przywrócony zostanie fundusz alimentacyjny. Jest to dobra wiadomość dla nas obojga, gdyż oznaczałaby dodatkowe sto trzydzieści złotych w domowym budżecie.
Dwa dni temu zabiłem w swoim pokoju pająka. Był spory, ale nie tak duży, jak to opowiadał Tomek w Tesco. Jego relacje o walce z wielkimi włochatymi sześcionogami postawiły mi włosy na głowie, mimo że przed odjazdem Asia ogoliła mnie na zero. Ten mój też był spory. Na tyle, że najpierw go usłyszałem, a dopiero później zobaczyłem. Próbował wleźć na ścianę, ale ześlizgiwał się po tapecie. Właśnie to ześlizgiwanie usłyszałem i zatłukłem dziada kapciem. Kapcie mam z czegoś w rodzaju sztucznej gumy, więc mają pociągnięcie jak policyjna pała. Zwłoki pająka leżą ciągle na dywanie koło nocnej szafki. Nie mam odkurzacza, zatem poczekam, aż drań się rozłoży. W naszych dywanach musi żyć mnóstwo bakterii, więc nie powinno to długo trwać. Świat przyrody poradzi sobie z nim raz dwa.
piątek, 14 września 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz