wtorek, 18 września 2007

Trochę przemyśleń

Wczoraj miałem wyjątkowo wolne, gdyż Iza odrabiała za mnie czwartek, w który z kolei ja ją zastępowałem dwa tygodnie temu. Pojechałem dzisiaj do agencji Future Let i poinformowałem Steve'a, że wyprowadzamy się z końcem listopada. Sprawdził w umowie, czy wszystko się zgadza i poprosił o wypowiedzenie w formie pisemnej z podpisami całej naszej trójki.
Kolejne popołudnie spędzam przy komputerze i zastanawiam się, czy tak miało wyglądać moje życie w Anglii. Przyjechałem tu bez sprecyzowanego planu działania i stąd takie skutki. Co z tego, że pogoda za oknem słoneczna (choć jest chłodno) i na koncie funty. Pieniądze są jeszcze mniej ważne niż mi się wcześniej wydawało. Jeśli ma się zapewniony byt, są one w rzeczy samej zupełnie niepotrzebne. Nie mają żadnej wartości. Tzn. precyzując mają wartość rzeczy, które możemy za nie kupić. Ale czy z kolei te rzeczy mają jakąś wartość? Czy są w stanie zwiększyć wartość naszego człowieczeństwa? Raczej nie tędy droga. Większość ludzi nie rozumie tego jednak do końca życia. Może dzięki temu są szczęśliwsi, może bardziej zagubieni - nie wiem. Trzeba samemu nadać wartość swojemu życiu, a to jest dużo trudniejsze niż zarobienie dużych pieniędzy i to niezależnie od tego, jak duże one będą. Zresztą, dużo czy mało, to pojęcia bardzo względne. Każdy odczuwa to inaczej i dla każdego na przykład milion dolarów to inna suma pieniędzy. Ale dosyć o tym, bo ostatnio bardzo zbrzydło mi słowo "pieniądze". Temat ten przewija się często w rozmowach ze znajomymi z Polski i coraz bardziej jest mi wstrętny.
Cieszę się z mojego kolejnego środowo-czwartkowego "weekendu". Nie tylko z powodu braku konieczności pójścia do pracy, ale zbliżania się daty mojego wyjazdu. W Anglii poczułem, że będę szukał siebie w Polsce. Dzięki wyjazdowi dowiedziałem się czegoś o sobie. Nie ucieknę od pracy w urzędzie wyjeżdżając za granicę, bo w ten sposób nie ucieknę od siebie. Urząd jest w mojej głowie. To nie budynek na Knosały w Olsztynie. To myśli w moim mózgu. Nie zmienię pracy nie zmieniając siebie. Potrzebna jest transformacja, coś w rodzaju rewolucji wewnętrznej. Najgorsze jest jednak to, w jakim kierunku tę rewolucję poprowadzić. Żeby nie skończyło się jak z rewolucją październikową, której apogeum były rządy Stalina. Jestem przywódcą, a masami ludu są moje myśli. Jak poprowadzić je we właściwym kierunku, żeby zapewnić im komfort i możliwość rozwoju? To są najważniejsze pytania, na które trzeba sobie odpowiedzieć. Dobrze, że chociaż zostały zadane.
Działanie jest lokomotywą napędową życia. Ono zapewnia ciągłość - ta lokomotywa nie może zwolnić, ani tym bardziej się zatrzymać. Ciągle trzeba dokładać do pieca. Gorzej, gdy brakuje paliwa. Wtedy nie wytwarza się energii zapewniającej poruszanie się lokomotywy. Tutaj energia znajduje się w nas samych - nie musimy korzystać ze źródeł zewnętrznych. Wręcz nie powinniśmy, gdyż wtedy nie żyjemy swoim własnym życiem. Każdy potrzebuje jakiejś dozy niezależności, czegoś tylko dla siebie, zazdrośnie strzeżonej części swojej duszy. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, ale tylko w zakresie zapewnienia podstawowych potrzeb życiowych. Wnikając głębiej w siebie każdy jest niezależny i musi radzić sobie ze sobą na swój sposób. Nikt mu w tym nie pomoże, zresztą nawet nie powinien. Prawdziwe zwycięstwo można odnieść tylko w walce ze sobą samym. Uzyskać wewnętrzny spokój i żyć w zgodzie z sobą - to prawdziwa wartość. Funty są przy tym tak śmieszne. Wydają mi się niewidoczną plamką na mapie świata. Żeby je dostrzec, trzeba użyć lupy. Ale mi po tę lupę nawet nie chce się sięgać. Po co dążyć do czegoś, co trzeba oglądać przez lupę? Są rzeczy dużo większe, których nie dostrzegamy ślęcząc z lupą w ręku nad naszą mapą świata i szukając nieodkrytego. Wystarczy się wyprostować i dotknąć samej istoty jestestwa. Dlaczego jesteśmy tak skurczeni, że trudno nam dokonać tej prostej w gruncie rzeczy sztuki? Tracimy wzrok od ciągłego patrzenia przez lupę - wskaźniki giełdowe, kupić-sprzedać, więcej, więcej, ja chcę jeszcze! Nie pytajcie po co - ja chcę jeszcze! Muszę to, muszę tamto. Jesteśmy niewolnikami samych siebie, zniewalamy się przez własne irracjonalne potrzeby. To się właśnie nazywa społeczeństwem konsumpcyjnym. A naprawdę jesteśmy śmiesznymi małymi ludzkimi kukiełkami poruszanymi sznurkami samonapędzającej się komercji. Wcześniej czy później każdy jednak czuje niepokój, że coś jest nie tak. Zagłusza go jednak kolejnymi wyzwaniami, oczywiście w tym samym kierunku - więcej, jeszcze, mieć! Potem, z osłabionym już wzrokiem, często nie jesteśmy w stanie zobaczyć tego, co najważniejsze. Bliskiej osoby, przyjaźni, miłości. Ciekawe, czy staruszek na łożu śmierci, w ostatnim błysku świadomości, widzi to wszystko? Może to jest owo światełko na końcu długiego tunelu. Wtedy człowiek widzi, jak bardzo oddalił się od ciepła i światła. Może wtedy uświadamia sobie to wszystko i płacze. Łez jednak nie widać, bo jest to płacz martwej już duszy.

Brak komentarzy: