Po powrocie z Koszalina nareszcie wróciłem do tenisa. Zacząłem grać z Bartkiem w godzinach przedpołudniowych. Na początku przegrałem kilka setów, bo miałem nieszczęsna przerwę wyjazdową, a Bartek grał regularnie.
W środę wieczorem zjawiła się u nas Agniecha, czyli siostra Afuli, ze swoją załogą oraz najmłodsza z nich Lidka. W czwartek poszliśmy na plażę miejską i to był jak do tej pory jedyny raz w tym roku, kiedy pływałem w jeziorze. Było gorąco i pierwszy uciekłem do domu. Następnego dnia zajechali do nas jeszcze Magda i Piotr z dziećmi i już wszyscy wyruszyliśmy do Spręcowa, skąd miał mieć początek nasz spływ. Wszystko zorganizował Piotr, stary spływowicz. W Spręcowie czekały już na nas kajaki. Pojechaliśmy na miejsce wodowania i zaczęliśmy płynąć w dół rzeki w stronę Dobrego Miasta. Mniej więcej w połowie drogi, czyli w tzw. Kłódce, zrobiliśmy postój. Rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy kiełbaski, wypiliśmy piwo. Przed północą poszliśmy spać. Za nocleg mial służyć nam budynek, a konkretnie jego poddasze znajdujące się aktualnie w stanie remontu. Nie dane jednak było nam zasnąć. Powodem były pewne owady z rzędu muchówek, z rodziny Culicidae, czyli krótko mówiąc cholerne komary. Chyba założyły sobie na poddaszu wylęgarnię, bo cięły jak wściekłe. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Jeden po drugim wszyscy wynieśliśmy się nad ognisko. Dołożyliśmy drzewa i rozłożyliśmy się ze śpiworami wokół ognia. Niektórzy zasnęli, ale ja nie mogłem. Byłem za bardzo zdenerwowany brakiem normalnych warunków do nocnego wypoczynku. O czwartej nad ranem poszedłem nawet do drogi głównej na przystanek sprawdzić, o której odjeżdża najbliższy autobus do Olsztyna. Okazało się, że o ósmej z minutami. Wróciłem na miejsce kaźni i tu Asia wyperswadowała mi pomysł powrotu do domu. Wróciłem na poddasze i w końcu ok. szóstej zasnąłem. Spałem góra dwie godziny i obudziłem się zmęczony i pocięty jak nieboskie stworzenie.
Po śniadaniu kontynuowaliśmy spływ. Po chwili pogoda zmieniła się gwałtownie i zaczęło padać. Zeszliśmy na brzeg w celu ukrycia się pod drzewami przed deszczem. Zaczęło jednak grzmieć i pojawiły się błyskawice. Także pomysł ukrycia się pod drzewami okazał się niezbyt dobry. Staliśmy więc nad rzeką jak niepyszni i czekaliśmy, aż pogoda się poprawi. Nie było tak źle i po niespełna pół godzinie przymusowego postoju popłynęliśmy dalej. Niebo wypogodziło się i bez dalszych problemów dotarliśmy do Dobrego Miasta. Przed samą śluzą wyciągnęliśmy kajaki na brzeg i czekaliśmy na samochód z przyczepą, którego zadaniem było odtransportowanie kajaków. Około godziny poleżeliśmy nad brzegiem Łyny i w końcu pojechaliśmy do domu.
niedziela, 25 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz