We wtorek pojechałem rowerem do Proszkowa. Najpierw zawiozłem na dworzec PKS plecak ze swoimi rzeczami. Tam były już mama i babcia, które czekały na autobus do Mławy. Wróciłem do domu, żeby zamocować przy rowerze 1,5-litrową butelkę wody. Kiedy uporałem się z tym zadaniem postanowiłem jeszcze dopompować dętkę z tyłu. Niestety, ostatecznie przy pomocy zwykłej pompki rowerowej spuściłem powietrze z koła. Przy moim Giant'cie są wentyle typu Presto. Jest to trzeci rodzaj wentyla, po zwykłym rowerowym typu Dunlop i samochodowym typu Schroeder. Wcześniej udało mi się pompować koła zwykłą pompką, ale tym razem wentyl zbuntował się i odmówił współpracy. Wściekłem się jak zły, odkręciłem tylne koło i pojechałem autobusem do serwisu. Bałem się się, że wentyl jest uszkodzony, ale było wszystko w porządku. Facet z serwisu napompował mi dętkę, przy okazji kupiłem przejściówkę z wentyla Presto na Schroeder'a i już zadowolony wróciłem do domu. Koniec końców w trasę wyruszyłem dopiero po wpół do drugiej. O tej godzinie mama z babcią wsiadały już w Mławie do autobusu do Proszkowa.
Oprócz wody z glukozą, miałem przy sobie kartkę z miejscowościami, przez które miałem jechać. Całość trasy wynosiła 101 km. Nie rozpisywałem wiosek, które mijałem w drodze do Olsztynka. Dopiero potem miałem dokładny spis wszystkich mijanych miejscowości. Były to kolejno: Olsztynek, Królikowo, Lichtajny, Mielno, Zybułtowo, Browina, Turowo, Dąbrowa, Kamionki (połowa trasy), Dziurdziewo, Gołębiewo, Wilamowo, Klęczkowo, Komorniki, Komorniki, Kolgartowo, Działdowo, Kurki, Rywociny, Kęczewo, Lipowiec Kościelny, Niegocin, Zawady, Grądek i cel podróży - Proszkowo. Jechałem prawie 5 godzin, w tym zrobiłem dwie przerwy (w Mielnie i Działdowie).
U ciotki w Proszkowie zameldowałem się o wpół do siódmej. Pochłonąłem obiad i ległem, żeby odpocząć. Zaraz jednak zebraliśmy się do Janka na Ostrów. Tam nocowaliśmy z mamą, a babcia u swojej siostry w Proszkowie.
Następnego dnia wybraliśmy się do Szreńska. Mama, babcia i ciotka Irena pojechały samochodem, bo jeden z sąsiadów w Proszkowie oferuje ludziom przewozy za opłatą równą cenie biletu autobusowego. A że autobusy prawie tam nie jeżdżą, jest to bardzo wygodne. Ja, rzecz jasna, pojechałem na rowerze. To niecałe 7 km, chociaż Janek twierdził, że pięć. Ja jednak wierzę mapom satelitarnym.
Odwiedziliśmy cmentarz, zapaliliśmy znicze i poszliśmy do ciotki Haliny, która mieszka przy kościele. Kościół zbudowany jest z cegły i kamienia polnego. Powstał ok. 1530 r. Reprezentuje styl wiślano-gotycki. To jeden z najcenniejszych zabytków architektury na północnym Mazowszu. Sam Szreńsk swoje początki odnotowuje w XI wieku. Zbudowano tu gród warowny, a w 1383 r. miejscowość uzyskała prawa miejskie. Dopiero w XIX w. Szreńsk podupadł i obecnie jest wsią gminną. Kiedyś był tam nawet zamek zbudowany w XVI w. przez wojewodę płockiego Feliksa Szreńskiego herbu Dołęga. W XIX w. został rozebrany. Część zamku przebudowano na pałac, którego ruiny zachowały się do dzisiaj. Strach tam teraz chodzić, bo w alejce prowadzącej w tamtą stronę jest znak "Teren prywatny". Lepiej się tam nie pchać, bo można dostać kulkę. Ciotka Halina mieszka właśnie koło mostu prowadzącego na teren parku, w którego głębi są ruiny pałacu.
Z kolei w czwartek zająłem się obcinaniem gałęzi kasztanowca rosnącego przy wejściu na podwórko do ciotki Ireny. Gałęzie zwisały tak nisko, że trzeba było się zginać się wpół, żeby wejść. Od razu zrobiło się estetyczniej. Po obiedzie poszliśmy na Wolę Proszkowską, gdzie mieszka rodzina innej siostry Babci, Heni. Poszliśmy we trójkę polną drogą, którą kiedyś babcia chodziła ze swoimi rodzicami do kościoła w Szreńsku. Na wysokości Woli odbiliśmy w prawo i zaraz byliśmy na miejscu. Babcia trochę narzekała, ale nie ma co się dziwić. W grudniu skończy 80 lat, a szliśmy w upał ponad 2 km. Długo nie siedzieliśmy, bo wkrótce zjawił się w domu gospodarz, niejaki Stasiek Chojnowski, który, wedle słów jego żony, był w cugu 8 dzień. Szczególnie babcia okazała się wrażliwa na opary wódy, albo i czegoś gorszego i zmobilizowała nas do powrotu. Wracaliśmy krótszą trasą, ale musieliśmy przebić się przez kukurydzę i żyto. Potem skosem przez łąki doszliśmy do polnej drogi i zaraz byliśmy w Proszkowie. Ja się zaraz zawinąłem do Janka, kupiwszy uprzednio piwo. Rozsiedliśmy się na ganku i wypiliśmy po dwa piwa. Mama też wychyliła jedną puszkę. Szybko zachciało mi się spać i poszedłem do łóżka.
W piątek wstałem o ósmej. Zjadłem śniadanie z Jankiem, pożegnałem się i poszedłem do Proszkowa. Jak zawsze zajrzałem najpierw do stajni celem sprawdzenia, czy mój rower jeszcze stoi. Przypiąłem go do metalowego kółka, do którego kiedyś wiązano konie przy żłobie. Jeszcze w Proszkowie zjadłem trochę, przygotowałem sobie wodę z glukozą i o dziesiątej wsiadłem na rower. Było 28 stopni w cieniu, ale nie jechało się najgorzej. W Niegocinie zrobiłem zdjęcie starego zrujnowanego drewnianego wiatraka. Potem przed Działdowem pstryknąłem panoramę miasta od strony południowo-wschodniej. Kilka minut później sfotografowałem się na tle zamku. Zatrzymałem się jeszcze we wsi Turowo, celem zrobienia zdjęcia tamtejszemu kościołowi. Do Olsztyna dotarłem dopiero przed trzecią.
Niedługo potem zadzwonił Bartek z pytaniem, czy mógłby zagrać ze Zdzichem Lechem w sobotnim turnieju deblowym. Zgodziłem się od razu, bo wiedziałem, że będę zbyt słaby na całodniowy turniej tenisowy. Poszedłem do sklepu, bo nie miałem nic do jedzenia. Zrobiłem obiad, gotując ryż i piersi z kurczaka. Strawa była chuda i pożywna. Włączyłem na Youtube kolejny odcinek serialu "Dom". Nareszcie mogłem odpocząć.
sobota, 18 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz