sobota, 9 października 2010

Pracowita, ale sportowa sobota

Wstałem wcześnie, bo przed ósmą. Jak zwykle zacząłem dzień od śniadania. Potem zwinąłem dywany i pozamiatałem. Afula wzięła się za mycie podłóg, a ja wytrzepałem dywany. Następnie poszedłem do samochodu, wyciągnąłem z bagażnika lewarek i uniosłem przednie lewe koło. Odkręciłem śruby mocujące i je zdjąłem. Koło było skierowane w lewą stronę (na zewnątrz), żeby był lepszy dostęp do klocków hamulcowych. One właśnie były celem całej operacji.
Najpierw trzeba było zdjąć zacisk, pod którym znajdują się klocki. Zamocowany był za pomocą śruby sześciokątnej, czyli potrzebowałem do tej czynności klucza imbusowego. Zmierzyłem suwmiarką średnicę wewnętrzną śruby i okazało się, że potrzebuję imbusa nr 8. Rzecz jasna go nie miałem, ale obok przy swoim samochodzie grzebał sąsiad. Zagadnąłem go o ten klucz i po chwili przyniósł mi z piwnicy cały komplet.
Przystąpiłem do odkręcania śruby. Pociągnąłem raz, drugi, trzeci i nic. Ani drgnęła. Wobec tego wziąłem w garść młotek i zacząłem uderzać klucz. Dalej nic; młotek tylko odbijał się od sprężynującej rączki imbusa. W końcu przyszła mi do głowy myśl, żeby nie męczyć się z tym do końca dnia. Umieściłem klucz w otworze śruby tak, aby jego rączka znalazła się mniej więcej poziomo do podłoża. Pod końcówkę rączki imbusa podłożyłem kostkę polbrukową. Teraz zacząłem opuszczać samochód za pomocą lewarka. W ten sposób śruba puściła pod ciężarem samochodu. Z powrotem podlewarowałem samochód, wyjąłem spod klucza kostkę i już ręcznie kontynuowałem odkręcanie śruby. Po chwili mogłem unieść żeliwny zacisk uzyskując dostęp do klocków. Sprawnie je wydłubałem, zdejmując wcześniej sprężynki rozporowe. Zdjąłem klocki i pojechałem z nimi do sklepu z częściami, aby kupić takie same zamienniki.
Najbliżej miałem sklep z częściami samochodowymi na Artyleryjskiej. Pojechałem tam na rowerze. Niestety facet nie miał takich klocków, ale obiecał sprowadzić je w poniedziałek. Chciał za nie 90 zł. Podziękowałem mu i pojechałem do Autolandu na Leonharda. Tam już mieli właściwe zamienniki i to po 75 zł za komplet do kół przednich. Kupiłem je, porównałem ze starymi klockami i zadowolony wróciłem do domu.
Oczyściłem i nasmarowałem prowadnice, po których przesuwają się klocki. Na nieszczęście okazało się, że w zamiennikach nie ma w komplecie nowych sprężynek rozpierających, a stare wcześniej niedbale odrzuciłem na trawę. Przeszukałem kawałek trawnika, ale bez rezultatu. Ponieważ było już wpół do drugiej, szybko przykręciłem zacisk i założyłem koło. Poleciałem do domu, przebrałem się, coś szybko zjadłem i pojechałem na kort.
Tam jeszcze grała I liga. Bartek już czekał na ławce. Po kilkunastu minutach weszliśmy na plac gry. Było to moje pierwsze granie po tygodniowej przerwie. Odbijaliśmy nieco ponad kwadrans, kiedy przy mocnym bekhendzie pękł mi naciąg przy samej ramie na górze rakiety. Odetchnąłem z ulgą, bo rakieta była zbyt miękko naciągnięta i czekałem na ten moment z utęsknieniem. Wyjąłem swojego zapasowego Donneya, ale Bartek zaproponował mi grę swoim zapasowym Wilsonem Six-One Team nCode. Rączka była jak dla mnie za cienka, nawet po nawinięciu mojej owijki. Naciąg z kolei był naciągnięty za mocno jak na mój gust i tym samym był za sztywny. Ale grało się całkiem nieźle. Po niemal dwóch godzinach grania treningowego zagraliśmy dwa sety na punkty. Pierwszy set wygrałem 6:4, ale w drugim uległem 3:6. Tą rakietą nie czułem szczególnie woleja, regularnie psując proste zagrania. Seta rozstrzygającego już nie było; obaj mieliśmy dość na dzisiaj.
Po powrocie do domu, jak już siadłem na łóżku, nie mogłem się podnieść. Ledwo powłóczyłem nogami i padłem spać przed dziesiątą.

Brak komentarzy: