Wczorajszej nocy wyszliśmy z domu wpół do jedenastej i odbyliśmy półgodzinny spacer na dworzec autobusowy. Tam poczekaliśmy dłuższą chwilę i dwadzieścia po jedenastej wsiedliśmy do autobusu linii 510, który pomyślnie zawiózł nas na lotnisko Stansted. Znaleźliśmy się tam o północy. Odebraliśmy zarezerwowany wcześniej bilet na podróż do Birmingham i kręciliśmy się po lotnisku i jego okolicy. W końcu autobus National Express o numerze 777 podjechał na stanowisko 19. Kierowca sprawdził nasz bilet i weszliśmy do środka. Tu autobus prezentował się znakomicie. Siedzenia skórzane, stan idealny. Wszystko w tonacji czarno-szarej. Dokładnie o pierwszej ruszyliśmy. Wtedy zorientowałem się, że na monitorze widocznym dla pasażerów jest obraz z kamery umieszczonej z przodu autobusu. Tym samym widzieliśmy na monitorze drogę z pozycji kierowcy. Wrażenie dość niesamowite.
Autobus był prawie pusty. Trasę prawie dwustukilometrową pokonaliśmy sprawnie i za dwadzieścia czwarta wysiadaliśmy na lotnisku w Birmingham. Odnaleźlismy halę przylotów i zasiedliśmy w oczekiwaniu na samolot z Warszawy. Planowany przylot - ósma piętnaście. Chcieliśmy popatrzeć na startujące i lądujące samoloty, ale było ciemno i niewiele było widać.
Nie zaopatrzyliśmy się w kanapki na drogę, więc jeszcze w Stansted kupiliśmy cukierki. Zajadliśmy je teraz równo. Po niedługim czasie odczuliśmy potrzebę napicia się herbaty. Oczywiście ceny na lotnisku są kosmiczne, ale trudno. Kupiłem dwie duże herbaty, co kosztowało trzy i pół funta. Wypiliśmy je ze smakiem i posiedzieliśmy chwilę w resturacyjce. Mieliśmy już dość cukierków i zaczęliśmy rozglądać się za czymś bardziej konkretnym. Na piętrze wypatrzyliśmy Burger King i tam też skierowaliśmy nasze kroki. Zamówiłem dwa cheeseburgery z jajkiem (trzy funty sztuka). Przygotowano je szybko i już po chwili konsumowaliśmy je zadowoleni. Nawet zrobiliśmy sobie zdjęcie dla uczczenia tego momentu. O dziwo ten posiłek nasycił mój głód. Robiło się już widno i można było dostrzec lądujące i startujące samoloty. Kilkanaście minut syciliśmy oczy tym rzadkim dla nas widokiem. Potem wróciliśmy do poczekalni i tam już dosiedzieliśmy do przylotu aeroplanu ze stolicy Polski.
Asia bardzo niepokoiła się o szczęśliwe lądowanie. Zatem gdy na tablicy pojawił się komunikat, że samolot wylądował, odetchnęła z widoczną ulgą. Kolejne pół godziny pasażerowie przechodzili kontrolę i odbierali bagaż. W końcu wyłonili się w składzie: Michał z żoną Pszczołą, ich córka, Igor i mama Pszczoły. Przywitaliśmy się i wyszliśmy z hali. Tu niektórzy zapalili papierosy i pogadaliśmy sobie chwilę. Następnie oni odjechali samochodem Arka, przyjaciela siostry Pszczoły, czyli Sylwii. My zaś udaliśmy się do miejsca odjazdu naszego autobusu w drogę powrotną na Stansted. Mieliśmy prawie godzinę. Autobus spóźnił się trzy minuty. Wpakowaliśmy się do niego zadowoleni. Niestety droga powrotna trwała dłużej, czyli trzy i pół godziny. Na lotnisku Stansted byliśmy zgodnie z planem dwadzieścia pięć minut po pierwszej. Chwilę poczekaliśmy na 510 i niebawem byliśmy w Harlow. Zrobiłem jeszcze szybkie zakupy w Tesco Metro i pojechaliśmy do domu. Zjadłem szybko co było pod ręką i położyłem się nareszcie spać.
Niestety, o dziewiątej musiałem już wstać i zbierać się do pracy. Nie było tak źle, jak myślałem. Ale po powrocie do domu położyłem się przed ósmą, a wstałem o siódmej wieczorem. Nareszcie zregenerowałem się i dziś ruszę do pracy z nową energią.
sobota, 25 sierpnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz