piątek, 12 listopada 2010

Choroba w Święto Niepodległości

Czwartek był dniem wolnym od pracy z uwagi na święto narodowe. Zadowolony porządnie się wyspałem, zjadłem śniadanie, poczytałem, a na koniec wyciągnąłem zza witryny gitarę i grałem przez godzinę. Potem coś zaczęło bulgotać mi w brzuchu i po chwili przekonałem się w łazience, że złapałem jakiegoś wirusa grypopodobnego. Po upływie kolejnej godziny zaczęły boleć mnie mięśnie i zaczęły się lekkie dreszcze. Rozłożyłem łózko i wpakowałem się pod kołdrę. Nie mogłem się rozgrzać, aż Afula przykryła mnie dodatkowo kocem. Wtedy powoli się rozgrzałem i zasnąłem. Obudziłem się o szóstej wieczór. Chciałem coś zjeść, ale ściskało mnie w środku i dałem sobie spokój. Poleżałem jeszcze trochę, aż o wpół do ósmej nie wytrzymałem już i wstałem. Snułem się po domu rozbity i nadal nic nie jadłem. O dwudziestej zaczął się film pt. "Wydział wewnętrzny" z Gere i Garcią. Był dobry i trwał dzięki przerwom reklamowym aż do wpół do jedenastej. Po filmie położyłem się ponownie. Nie wiedziałem, czy iść rano do pracy.
Obudziłem się o piątej rano. Poleżałem jakiś kwadrans i wstałem. Czułem się trochę lepiej. Odgrzałem rosół i ugotowałem makaron. Zjadłem większość zawartości talerza, ale apetytu dalej nie miałem. Poczytałem kolejną powieść Ken'a Follett'a pt. "Skandal z Modiglianim". Przed siódmą ogoliłem się i zdecydowałem, że pójdę do pracy. Bałem się, że jeśli tego nie zrobię, a tylko odwiedzę lekarza, może okazać się, że przychodnia będzie zamknięta (wiadomo, słynny polski długi weekend), to kto wystawi mi zwolnienie lekarskie? Musiałbym krążyć po Olsztynie w poszukiwaniu łaskawie pracującej placówki służby zdrowia. Średnia to przyjemność, tym bardziej, że nie czuję się najlepiej. To chyba jednak prawda, że do chorowania trzeba mieć zdrowie.
Dzisiaj nie będzie treningu. Może jutro będę już na tyle zdrowy, że będę mógł poćwiczyć nogi i barki.

Brak komentarzy: