Zgodnie z planem w środę od razu po pracy pojechaliśmy na Jaroty do szkoły numer 30. Tamtejsze dzieciaki kończyły właśnie zajęcia sportowe, czyli popularne (i nudne) kopanie gały. Kiedy zeszli, zamocowaliśmy słupki od tenisa i wywlekliśmy siatkę od siatkówki. Wtedy też zacząłem przyglądać się parkietowi w poszukiwaniu linii do tenisa. Moje poszukiwania okazały się bezowocne z tego prostego względu, że linii tam nie było. Mimo to zawiesiliśmy siatkę i zaczęliśmy odbijać piłkę.
Oświetlenie sali było jakieś mdłe. Piłka częściowo ginęła na tle ciemnych do połowy ścian, nędznie rozjaśniana trupim światłem tamtejszych żarówek. Po pierwszych uderzeniach poczułem ból w prawym barku. Dokuczał mi już wczoraj, podczas treningu siłowego mięśni naramiennych. Tym razem nie był to ból mięśniowy, ale samego stawu. Jakoś jednak przemęczyłem się do końca. Dodatkowo nogi miałem obolałe po również wczorajszym treningu przysiadów ze sztangą na plechach. Takie życie. Nie znoszę siedzieć i nie uprawiać żadnego sportu. Jak powszechnie wiadomo życie nie ma wtedy sensu. Jedni męczą się z bachorami, inni wolą wylewać hektolitry potu na boiskach i salach sportowych. Mnie zdecydowanie bardziej bawi to drugie.
W czwartek, żeby się nie lenić, machnąłem trening siłowy na plecy i bicepsy. Ćwiczyło mi się dobrze, gdyż podczas tych ćwiczeń stawy barkowe nie są zbyt obciążone. Dlatego też wczoraj pojechałem na salę IV LO bez bólu w prawym barku. W czasie gry nie odczuwałem żadnych dolegliwości, czyli jest dobrze. Dzisiaj po śniadaniu zrobiłem sześć serii na brzuch i czekam na godzinę piątą, kiedy to stawię się na hali przy Artyleryjskiej, aby kontynuować sportową passę tego tygodnia. Dopiero niedziela będzie dniem odpoczynku od sportu. Dzięki temu w poniedziałek z nową energią ruszę w bój z ciężarami i rakietą tenisową. Ave sport!
sobota, 12 lutego 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz