niedziela, 27 lutego 2011

Ostatni tydzień lutego

Upłynął kolejny sportowy tydzień. W poniedziałek jeszcze opuściłem trening nóg i barków (ciągle doskwiera mi prawy bark), ale już we wtorek zrobiłem normalny trening klatki i tricepsów. Wyciskanie sztangi znowu powodowało ból prawego ramienia. Mimo to skończyłem ćwiczenia zgodnie z planem. W środę po pracy pojechałem do SP 30 na salę. Gdy tylko dzieci zeszły z parkietu zacząłem mocowanie siatki do tenisa. Na początek pękła metalowa linka od siatki. Nauczyciel w-f dał nam szarfę, którą zawiązałem na końcu linki i dzięki temu naciągnąłem w końcu siatkę. Jak zwykle na początku musiałem przyzwyczajać się do poślizgu piłki po parkiecie. Potem zaginęła bez wieści jedna z piłek. Po graniu chcieliśmy się wykąpać, ale pomieszczenie z prysznicami było zamknięte na klucz. Trzeba było jechać do domu.
W czwartek miałem trening pleców i tricepsów. Przy tych ćwiczeniach bark mi nie dokucza, zatem dobrze się po nim czułem. W piątek po pracy najpierw zrobiłem trening mięśni brzucha, a na dwudziestą pojechałem do IV LO. Zdzichu już tam był. Pietruszko i jego siatkarki zeszli z sali planowo, a my po przygotowaniu sali go tenisa zaczęliśmy odbijać dwadzieścia po ósmej. Ostatnio zaczynamy treningi wymianami wolejowymi, co potem procentuje przy grze w debla. Skończyliśmy odbijanie za dwadzieścia dziesiąta. Ja wziąłem szybko prysznic, a Zdzichu z tego zrezygnował twierdząc, że nie zdąży. Musieliśmy bowiem opuścić szkołę najpóźniej za pięć dziesiąta. Mi kąpiel zajęła jakieś pięć minut i opuściliśmy budynek szkolny nawet o dwudziestej pierwszej pięćdziesiąt.
Wczoraj był tradycyjny już debel na Artyleryjskiej. Bartka znowu nie było. Okazało się, że ma poważny uraz mięśnia krawieckiego (udo), którego nabawił się podczas gry w piłkę nożną. Potwierdza to moją teorię, że piłka nożna jest sportem zupełnie zbędnym człowiekowi. Utworzyliśmy zatem następujące pary deblowe: Bartnikowski/Jaśkowiak - Chaciński/Jędrzejczyk. Cały czas graliśmy w takim zestawieniu. Mecz był równy i zacięty. Ostatecznie pokonaliśmy przeciwników 7:6, 2:6, 6:4. Grało mi się nieźle, chociaż rakieta nie trzymała mi się zbyt dobrze ręki. Cierpiał na tym głównie serwis. Czas na zmianę owijki.
Wizyta na Artyleryjskiej kosztowała mnie opuszczenie meczu finałowego turnieju rangi ATP 500 World Tour w Dubaju Federer - Djokovic. Był on transmitowany na żywo na kanale Sportklub. Cholerni Arabowie zorganizowali finał w sobotę, zamiast jak normalni ludzie w niedzielę. Mecz zaczął się po czwartej, a ja na piątą byłem umówiony na sali. Obejrzałem niecały pierwszy set, do stanu 5:3 dla Serba. O czwartej nad ranem był pokazywany mecz finałowy z Acapulco w Meksyku. Na szczęście dziś o czternastej będzie powtórka. Ale Szwajcara z Serbem już nie powtórzą. Ostatecznie wygrał Djokovic 6:3, 6:3.
Za to dzisiaj o czternastej zasiadłem przed telewizorem. W finale turnieju w Acapulco spotkali się Hiszpanie Ferrer i Almagro. Mecz był ciekawy i wyrównany. Almagro grał bardzo ofensywnie, szczególnie efektowne były jego kończące uderzenia z bekhendu. Ale Ferrer był jak ściana i wygrał 7:6, 6:7, 6:2. W trzecim secie Almagro zabrakło już sił. To był jego trzeci finał z rzędu, a dopiero pierwszy przegrany.
Wczoraj miałem małe problemy z rozruchem samochodu. Wracając od babci zajechałem na stację po paliwo. Nie wyłączając silnika czekałem, aż facet przede mną odjedzie spod dystrybutora. Kiedy zwolnił miejsce, ruszyłem, ale dodałem za mało gazu i silnik zgasł. I tu zrobiłem błąd. Otóż przy uruchamianiu silnika nie powinno się używać pedału gazu, tylko wcisnąć do oporu sprzęgło. Ja, mając w pamięci rozmowy ze znajomymi, którzy niekoniecznie są wielkimi znawcami motoryzacji, pompowałem bez sensu benzynę do cylindrów przed przekręceniem kluczyka w stacyjce. Tak się robiło kiedyś, w samochodach, które nie miały automatycznego ssania. W wyniku moich poczynań silnik tylko dławił się bezradnie, gdyż świece nie były w stanie zapalić takiej ilości paliwa na raz. Musiałem prosić o pomoc innych kierowców w celu podepchania wozu pod dystrybutor. Nie było to łatwe, bo trzeba było pokonać lekką pochyłość, a samochód do lekkich nie należy. W ogóle z początku myślałem, że silnik nie chce zapalić, bo skończyło się paliwo w baku. Od dłuższego czasu jeżdżę bowiem na rezerwie. Zatankowałem za tradycyjną stówę, ale rozruch znowu nie był łatwy. W końcu jakoś się udało i dojechałem do domu. Od razu wyciągnąłem z szuflady instrukcję obsługi Mazdy 626. A tam wyraźnie, pod wytłuszczonym słowem UWAGA, napisano: "Niezależnie od tego, czy uruchamiamy silnik zimny czy nagrzany, nie należy wciskać pedału gazu". Dalsze komentarze uważam za zbędne.

Brak komentarzy: