poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Zeszły weekend, a dokładnie sobota, miał upłynąć pod znakiem grilla nad Krzywym. Niestety, pogoda nie dopisała i punkt zborny został ustalony przy amfiteatrze. W międzyczasie wykruszyli się Monika i jej kolega Tomek. Zostaliśmy we czwórkę: Asia, Tomaszczuk, Paweł i ja.
Po śniadaniu pojechałem jeszcze do sklepu RTV i kupiłem dla babci antenę pokojową do odbioru telewizji naziemnej. Podłączyłem ją, ustawiłem babci programy, których ma teraz sześć i wróciłem do domu.
Przed drugą zadzwonił Paweł. Był blisko naszego domu. Wyszliśmy i spotkaliśmy się na Bałtyckiej. Poszliśmy do centrum, bo Asia musiała kupić brystol do szkoły. Z Tomaszczukiem spotkaliśmy się przed Inką i postanowiliśmy coś zjeść. Nie mogliśmy się zdecydować, którą to pizzerię zaszczycić swoją obecnością. Ostatecznie padło na wypróbowany lokal, czyli Diavolo. Każdy pochłonął pizzę, zapił piwem i w tym momencie poszła w diabły cała moja dieta. Potem przenieśliśmy się do Baltazara. Tam zaliczyliśmy drugą kolejkę piwa. Przy stoliku obok zaczęło się spotkanie umówione na Naszej-klasie. Podobała nam się scena, kiedy to koleżanki obsiadły swego kolegę z lat szkolnych i koniecznie chciały wiedzieć, czy się ożenił. Nie wiemy jednak, jaka była odpowiedź.
Wyszliśmy z pubu i skierowaliśmy się do domów. Tłuste jedzenie i dwa piwa trochę mnie otumaniły. W domu zjadłem jeszcze kolację, ale już zgodnie z zasadami mojej diety, czyli chleb razowy z twarogiem. Była dopiero siódma wieczorem, ale zachciało mi się bardzo spać i po chwili już chrapałem w najlepsze.
W niedzielę już nie ruszyłem się z domu, jeśli nie liczyć wizyty w sklepie po nieśmiertelne piersi z kurczaka. Ten dzień był znowu dniem ścisłej diety węglowodanowo-białkowej.
Dziś kolejny trening. Znowu Asia będzie musiała asystować mi przy wyciskaniu sztangi, bo Igor ma trening siatkówki. Tym razem dam jej dłuższy instruktaż, bo w zeszłym tygodniu prawie zginąłem przygnieciony ciężarem 90 kg.

Brak komentarzy: