sobota, 11 września 2010

Tenisowa sobota

Ponieważ Bartek startował w turnieju na Radiowej umówiłem się na granie z Marcinem Uradzińskim. Jak zwykle o 14-stej zjawiłem się na korcie, zaraz też nadszedł Marcin. Zaczęliśmy odbijać i po niedługim czasie pękł mi naciąg tuż przy ramie po strzale z forhendu. Zmieniłem rakietę na Babolata i kontynuowałem grę. Potem zamieniliśmy się na rakiety. Miałem okazję odbijać słynnym samprasowskim Wilsonem Pro Staff 6.0 o powierzchni główki 85 cali kwadratowych. Dla porównania moje rakiety Dunlop i Babolat mają odpowiednio 98 i 100 cali kw. Dodatkowo ten model Wilsona jest ciężki (365 g), co powoduje szybkie męczenie się ręki. Ale generalnie fajnie mi się odbijało.
Po półtorej godziny gry Marcin miał dość, a ja postanowiłem jeszcze zostać i poćwiczyć serwis. I tak waliłem ponad 30 minut te serwisy. Potem zwinąłem się do domu. Zjadłem porządny obiad i czekałem na półfinały US Open. Pierwsi wyszli na kort Nadal i Jużny z Rosji. Mecz był trzysetowy, trwał ok. 2 godziny i wygrał ten, który miał wygrać (czyli Hiszpan). Następnie, o 21 naszego czasu, grę rozpoczęli Federer i Djokovic. Liczyłem na zwycięstwo Szwajcara i kolejny klasyczny finał z Nadalem. Stało się jednak inaczej. Pojedynek był bardzo wyrównany i mimo, że Roger miał w piątym secie dwie piłki meczowe, wygrał Serb. Trzeba jednak przyznać, że grał bardzo dobrze i zasłużył na finał.

Brak komentarzy: