niedziela, 5 września 2010

Weekend nie do końca zmarnowany

Dzisiaj umówiłem się z Bartkiem na drugą na granie. Wcześniej zrobiliśmy zakupy, zabierając na nie mamę. Około południa wróciliśmy do domu. Zjadłem drugie śniadanie, którym było leczo z chlebem i przed drugą wyruszyłem, jak zwykle rowerem, na kort. Jeszcze grali debliści, Bartek już czekał na ławce. Na drewnianej ścianie "przebieralni" wisiała informacja o śmierci pana Sroczyka, który w latach siedemdziesiątych budował ten kort przy pomocy studentów. Od jakiegoś czasu chorował na raka. Zmarł w piątek.
Zaczęliśmy rozgrzewkę, jak zwykle nie spiesząc się. Potem trochę poganialiśmy się po korcie poprzez ostrzejsze wymiany i po niecałej godzinie zaczęliśmy mecz. Gra była zacięta, nikt nie odpuszczał. Była walka o każdą piłkę. Pierwszego seta grałem trochę pod słońce, które w chwilach, gdy wychodziło zza chmur, było bardzo ostre. Część kortu była cała w światłocieniach i widoczność piłki była nienajlepsza. Przegrałem tę partię 3:6. Po zmianie stron słońce uspokoiło się i mogliśmy grać bez przeszkód. Szliśmy gem za gem, każdy wygrywał swoje podanie. Tak doszliśmy do stanu 6:5 dla mnie i dopiero wtedy udało mi się przełamać serwis Bartka. Set trzeci też był zacięty i długi. Było dużo równowag, ale ostatecznie zwyciężyłem 6:3. Po zejściu z kortu okazało się, że jest za kwadrans szósta. Z tego wynikało, że trzysetowy mecz rozgrywaliśmy ok. 3 godziny. Pod koniec meczu Asia do mnie dzwoniła pytając, co się ze mną dzieje. No jak to co? Normalnie, gramy!
Wieczorem obejrzałem mecz Verdasco z Nalbandianem. Po dobrym widowisku wygrał Hiszpan w czterech setach. Potem przełączono na mecz kobiet, więc czym prędzej zmieniłem kanał. Co jakiś czas sprawdzałem jednak, co się dzieje w Nowym Jorku i w końcu na kort wyszli Nadal i Simon. Hiszpan grał agresywnie i nie dał szans Francuzowi pokonując go bez straty seta.

Brak komentarzy: