Po raz drugi w tym roku zagrałem na hali tenisowej na terenie dawnej jednostki wojskowej przy ul. Artyleryjskiej. Tym razem spotkaliśmy się godzinę wcześniej, czyli o szesnastej. Podczas rozgrzewki pękł mi naciąg w Dunlopie. Pobiegłem do szatni po Babolata, zwanego przez Zdzicha Lecha Babochłopem. Zaraz też zaczęliśmy mecz.
Pierwsza godzina to gra par: Bartnikowski/Jędrzejczyk - Cierach/Jaśkowiak. Pierwszego seta wygraliśmy 6:4, w drugim też prowadziliśmy. Jednak kiedy wybiła siedemnasta Wieśka Jaśkowiaka zastąpił też Wiesiek, ale Soluch. Teraz zaczęła się właściwa batalia. Bartek dołączył do mnie, a Marek zagrał w parze z Wieśkiem Soluchem. Mecz był równy, grało mi się już trochę lepiej niż przed tygodniem. Bartek też robił mniej błędów, mimo że cały czas ostro atakował. Ostatecznie wygraliśmy 6:4, 5:7, 6:3, 6:4. Trochę lepiej wchodził mi pierwszy serwis, zaliczyłem trzy asy. Czuję jednak, że jutro ręka będzie mi odpadała, ponieważ graliśmy bite trzy godziny.
Swoją przygodę z turniejem w Indian Wells w Kalifornii zakończył Łukasz Kubot, obecnie sklasyfikowany na 52 miejscu w rankingu ATP. W pierwszej rundzie pokonał słynnego z atomowego serwisu Chorwata Karlovica, ale w drugiej uległ Amerykaninowi Roddickowi 6:4, 6:7, 3:6. Mecz zatem był równy i Polak na pewno nie odstawał poziomem gry od przeciwnika. Ostatecznie w tym turnieju zdobył 25 punktów i zgarnął 12725 dolarów. To jednak nie wystarczy do awansu do top 50.
sobota, 10 marca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz