Zeszłej nocy mieliśmy tzw. szorta, czyli pracowaliśmy 6,5 godziny, a nie 7,5 jak zwykle. Wynika to z 36,5-godzinnego tygodnia pracy w Anglii. Dzięki temu poszliśmy do Tesco na 23.
Tego samego dnia wcześniej kupiliśmy rowery. Co prawda jeden ma dętki do wulkanizacji, a w drugim brakuje śruby do zamocowania siodełka, ale czego można wymagać za 20 funtów sztuka? Ofertę ich zakupu przekazał nam Leszek z Tesco z Church Langley, który pracuje z Anką. Najpierw poszedłem z Andrzejem je obejrzeć. Miały stać w garażu pod centrum handlowym i rzeczywiście tam były. Spięli je razem i przymocowali do stojaka na rowery. Zadzwoniłem do Leszka celem dokonania transakcji, ale nie odbierał telefonu. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że on śpi do 18-stej. Ruszyliśmy zatem w drogę powrotną do hostelu. A muszę dodać, że deszcz padał w najlepsze i w związku z tym wyprawa nie należała do najprzyjemniejszych. Na szczęście póki co mieszkamy blisko centrum i dojście tam zajmuje nam kwadrans. Byliśmy już w połowie drogi, kiedy Leszek oddzwonił. Chciał się spotkać przy rowerach za pół godziny. Nam jednak nie chciało się znowu tam wracać i umówiliśmy się za dwie godziny.
W hostelu rzuciliśmy się na łóżka. Szybko zasnąłem i ocknąłem się na pół godziny przed umówionym spotkaniem. Obudziłem Andrzeja i ruszyliśmy ponownie do centrum. Naturalnie padało.
Leszek już czekał przy rowerach. Okazał się niewysokim szatynem o sympatycznym wyglądzie. Pochodzi z Opola i przyjechał do Harlow dwa lata temu. Miał pompkę, więc od razu zabrałem się do uzupełniania powietrza w gumach. Niestety od razu zaczęło schodzić. Trochę się skrzywiłem, ale zdecydowaliśmy, że bierzemy. Zapytałem o cenę i Leszek powiedział 50. Andrzej od razu skontrował stwierdzeniem, że miało być 40. Chłopak szybko się zgodził. Powiedział, że pewnie jego dziewczyna przekazała Ance taką cenę. Wręczyłem mu 20 funtów i zapytałem, czy resztę możemy przekazać po wypłacie. Nie widział przeszkód i w ten sposób staliśmy się posiadaczami 2 rowerów za 110 złotych sztuka. Przeszliśmy się jeszcze z Leszkiem pod jego mieszkanie, gdzie miał częściowo rozebrany kolejny rower. Wzięliśmy go ze sobą jako źródło ewentualnych części zamiennych. Zaczęliśmy zatem targać ze sobą trzy rowery. Przemoczeni i zmarznięci dotarliśmy w końcu do hostelu. Robiło się już ciemno. Zjedliśmy kolację, po której udało mi się siąść do internetu. Pogadałem na GG z Asią i trzeba było zaraz wychodzić do pracy.
W Tesco zagadnąłem Michała, który podobno specjalizuje się w rowerach i zapytałem o ceny dętek lub ewentualnych zestawów do ich klejenia. Dowiedziałem się od niego, że w centrum jest sklep Poundland, w którym wszystko kupuje się za jednego funta. Tam mają być takie zestawy.
Dave, dzisiejszy menedżer naszej zmiany, zachęcał nas do szybszej pracy i obiecał, że puści nas wcześniej. Koniec końców byliśmy wolni kwadrans przed czasem. Też coś. Michał zaproponował nam podwiezienie. Skwapliwie z tego skorzystaliśmy, bo deszcz wyraźnie zaznaczał swoją obecność. Byliśmy trochę wcześniej niż zwykle. Od razu położyłem się spać, natomiast Andrzej siadł do internetu do swojego Ogame.
Dziś wstałem po piętnastej i szybko ruszyłem po zakupy do Sainsbury’ego. W Anglii jest Bank Holiday i wszystkie sklepy pracują jak w niedzielę, czyli w większości do czwartej. Tym razem pojechałem na rowerze Anki. Tu muszę stwierdzić, że zdecydowanie przepłaciła dając za niego 50 funtów. Poza tym naturalnie padał deszcz, więc ogólnie przejażdżka ta była wątpliwą przyjemnością. Najważniejsze jednak, że kupiłem upragniony chleb tostowy. W przeciwnym razie musiałbym w pracy nabyć coś do jedzenia. Poprzednim razem, kiedy zapomniałem kanapek, kupiłem sobie w przerwie sześciopak Marsów. Nie było to zbyt wartościowe jedzenie, ale czymś musiałem się pożywić.
poniedziałek, 28 maja 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz