Wczoraj nie kładłem się spać od razu po pracy. Zasiadłem przed komputerem i korzystałem z zasobów internetu. Chciałem położyć się jak najpóźniej, żeby wstać nad ranem - świeży i wypoczęty do przejażdżki do Londynu. Ostatecznie znalazłem się w łóżku przed szesnastą i niedługo potem zasnąłem.
Obudziłem się kilka minut po trzeciej rano. Wstałem i oceniłem stan przedniego koła w rowerze. Trochę powietrza zeszło. Nie chciałem ryzykować i wyciągnąłem dętkę z przedniego koła roweru Andrzeja. I tak go nie używał, bo nie napompował jeszcze sklejonej przeze mnie dętki w tylnym kole. Wziąłem moje koło i poszedłem na pobliską stację benzynową. Było po czwartej i ciemność panowała niepodzielnie. Poza tym było zimno i wilgotno. Na stacji podszedłem do okienka i zapytałem o możliwość napompowania koła. Człowiek z obsługi pokiwał potakująco głową. Chciałem mu zapłacić, ale rzekł, że monety trzeba wrzucić do automatu przy pompowni. Tak też zrobiłem. Minimalną kwotą, jaką należało wydać, było pięćdziesiąt pensów. Wtedy pompka działa przez minutę. Wrzuciłem monety dziesięcio- i dwudziestopensową. Następnie użyłem pięciopensówek, ale wypadały dolnym otworem. Po kilku próbach poszedłem do okienka i zapytałem o co chodzi z tą maszyną. Okazało się, że działają dopiero monety pięćdziesięciocentowe. Rozmieniłem funta, a tymczasem do pompowni podjechał ktoś samochodem i zajął się uzupełnianiem powietrza w kołach. Poczekałem, aż skończy i kiedy odjechał zdałem sobie sprawę, że będę mógł skorzystać z pomki po nim. Rzeczywiście jeszcze działała. Zrobiłem co trzeba i wróciłem do domu.
Tu zacząłem przeglądać przewodnik po Londynie. Skupiłem się na mapce zamieszczonej na końcu. Była trochę niewygodna w użyciu, ale czytelna i przejrzysta. Ostatecznie zdecydowałem, że nie zabiorę ze sobą przewodnika. Był dość ciężki, a ja nie zamierzałem brać ze sobą plecaka. Przy tak długiej trasie miałbym ciągle mokre plecy, co nie byłoby ani przyjemne, ani zdrowe.
Postanowiłem też pojechać trochę inną trasą. Tym razem zamierzałem ominąć Walthamstow i jechać cały czas drogą A104. Stwierdziłem, że tak będzie trochę krócej. Dystans Harlow - centrum Londynu (London Bridge) mierzy tą trasą 35 km. Następnie zająłem się rozrysowaniem schematu dojazdu do miejsca przeznaczenia. Zajęło mi to trochę czasu, ale przy pomocy świetnej brytyjskiej multimap.com wykonałem wystarczająco dokładną mapkę odręczną. Potem zająłem się pakowaniem niezbędnych rzeczy. Zabrałem zatem: aparat fotograficzny (najważniejsze!), zestaw do naprawy dętek rowerowych i klucz do odkręcania kół, moją mapkę, kilka batonów Mars, telefon, kartę bankomatową i trochę drobnych. Wszystkie te rzeczy umieściłem w kieszeniach bluzy.
Ania wróciła z pracy około wpół do siódmej. Było jeszcze ciemno, gdyż na dworze zalegała mgła. Pożyczyłem od naszej współlokatorki oświetlenie do roweru i tak wyposażony ruszyłem o godzinie siódmej w podróż.
Po kilku minutach jazdy poczułem jak marzną mi ręce. Wilgoć w powietrzu była niesamowita i wybitnie przyczyniała się do uczucia zimna. Na razie jechałem chodnikiem wzdłuż drogi szybkiego ruchu A414. Po kilometrze dotarłem do skrzyżowania J7. Tu można wjechać na autostradę M11 prowadzącą z Londynu do Cambridge. Ja jednak zboczyłem na London Road w kierunku Epping. Zjechałem z chodnika i wraz z tłumem samochodów pognałem w kierunku stolicy. Na tym odcinku droga jest wąska, więc kierowcy często wyprzedzali mnie nie zachowując bezpiecznej odległości. Jak wspomniałem była mgła, w związku z czym okulary mi zaparowały. Koniec końców nie chciałem ryzykować. Zjechałem na chodnik i kontynuowałem jazdę obok drogi.
Wraz z przybywaniem dnia mgła szybko się podnosiła. Jeszcze przed Epping ponownie zjechałem na drogę (zresztą skończył się chodnik). Wstawał słoneczny październikowy dzień. Półtora kilometra za Epping przemknąłem pod autostradą M25. Niedługo potem wjechałem już na trasę A104, która doprowadziła mnie do Woodford Green. To tutaj, podczas mojej pierwszej wyprawy do Londynu w czerwcu, schroniłem się przed deszczem na przystanku. Po trzech kilometrach dotarłem do autostrady A406 stanowiącej obwodnicę stolicy Wielkiej Brytanii. Przebiegała pod drogą, którą jechałem. Zatrzymałem się nad nią i zrobiłem zdjęcie, aby upamiętnić ten historyczny moment. Potem podziemnymi przejazdami dla rowerów dostałem się na ścieżkę rowerową i kontynuowałem podróż trasą A104. Minąłem Forrest Road, w którą skręciłem podczas pierwszej wyprawy i tym razem pojechałem prosto. Po kolejnych kilometrach przejechałem rzeczkę Lee i po chwili dojechałem do ronda, na którym skręciłem w lewo w Lower Clapton Road. Potem powinienem był skręcić w prawo w Crickfield, ale trochę się zagapiłem. Szybko to jednak nadrobiłem skręcając w Dalston LA i po kilku minutach wróciłem na wytyczoną trasę. Teraz już bez problemów dotarłem do Kingsland Road, która prowadzi prosto na London Bridge nad Tamizą. Fakt, że później przechodzi ona w High Street, potem w Schoredith, następnie w Bishopsgate, w Gracechurch i ostatecznie w King William Street w niczym nie przeszkadza. O godzinie dziewiątej piętnaście znalazłem się na London Bridge. Dojazd tu zajął mi zatem ponad dwie godziny. Taką odległość bez problemu można przejechać w niecałe półtorej godziny, ale trzeba było widzieć poranny szczyt komunikacyjny w Londynie!
Przejechałem przez most i znalazłem się na południowym brzegu Tamizy. Posiliłem się Marsem i ruszyłem wzdłuż rzeki w kierunku zachodnim. Ponieważ nie miałem mapy, zdecydowałem się trzymać Tamizy, żeby nie tracić czasu na błądzenie. Mijałem po kolei Southwark Bridge, Millenium Bridge, Blackfriars Bridge, Waterloo Bridge, Golden Jubilee Bridge, Westminster Bridge i Lambeth Bridge, przy każdym robiąc sobie zdjęcia.
Przy moście Lambeth Bridge odbiłem nieco od rzeki i pojechałem dalej na zachód. Tu jednak miasto jest już mniej ciekawe. W dzielnicy Chelsea, w okolicach Battersea Bridge, zawróciłem w kierunku City. Postanowiłem odwiedzić raz jeszcze St. James's Park. Byłem tam już w czewcu, ale miałem ochotę jeszcze raz przejść się po najstarszym królewskim parku w Londynie. Tam uszczęśliwiła mnie darmowa toaleta. Potem zasiadłem na ławce nad tamtejszym jeziorem (St. James's Park Lake). Żyje tam mnóstwo ptactwa, jest nawet pelikan. Zjadłem kolejnego Marsa i skierowałem swe kroki w stronę Buckingham Palace. Następnie okrążyłem Westmister City i pojechałem w kierunku Piccadilly Circus. Stamtąd zapuściłem się w londyńskie uliczki i przypadkowo trafiłem na Chinatown. Po przejściu chińskiej ulicy handlowej postanowiłem w końcu odpocząć. Dotarłem do punktu wyjścia, czyli na London Bridge. Zszedłem na spacerniak nad Tamizą i usiadłem na ławce. Odsapnąłem chwilę, ale ciągnęło mnie na Tower Bridge. Wyruszyłem więc na wschód i po chwili byłem przy Tower of London, słynnej londyńskiej twierdzy. Przeszedłem przez most i nareszcie odpocząłem - nad Tamizą przy budynku City Hall. Kupiłem w przyczepie półlitrową wodę za 1,20 funta. Przestudiowałem jeszcze raz moją odręczną mapkę i skierowałem się na London Bridge. Tam zrobiłem ostatnie zdjęcia i o szesnastej rozpocząłem powrót do Harlow.
Tym razem pojechałem dokładnie wytyczoną trasą, bez żadnych pomyłek. Czułem już zmęczenie całym dniem na nogach. W połowie drogi byłem już bardzo zmęczony. Miałem jeszcze w planach robienie zdjęć w Epping, ale nie miałem już siły. Jakbym zsiadł z roweru, już bym chyba na niego nie wsiadł. Kiedy w końcu zobaczyłem wspomniane wyżej skrzyżowanie J7, poczułem, że jestem już w domu. Miałem jeszcze problemy z przekroczeniem drogi A414. W końcu zdesperowany wsiadłem na rower i pojechałem razem z potokiem samochodów. Po kilku minutach byłem w domu. Minęła osiemnasta i powoli zapadał zmierzch.
Zrobiłem sobie obiad i zasiadłem do komputera w celu obejrzenia i zamieszczenia w internecie zdjęć. Wyszły dobrze, lepiej niż w czerwcu. Przede wszystkim było ich więcej (76). Po odrzuceniu kilku nieudanych całą resztę przesłałem na swoją stronę. Po dziesiątej położyłem się na zasłużony wypoczynek.
czwartek, 11 października 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz