niedziela, 1 lutego 2009

Mecz na szczycie i kuchnia elektryczna

Umówiłem się z Pawłem, że przyjadę do niego na finał Australian Open. Mecz miał rozpocząć się o 9:30 naszego czasu (19:30 w Melbourne). Zmierzyć się mieli walczący o odzyskanie pozycji lidera na listach światowych Federer oraz obecny numer jeden męskich rozgrywek Rafael Nadal.
Zameldowałem się u Pawła na Jarockiej o odpowiedniej porze. Tenisiści rozpoczęli zmagania z lekkim opóźnieniem. Mecz był świetny i trwał prawie cztery i pół godziny. Myślałem, że Nadal, po pięciosetówce w piątkowym półfinale, nie będzie w stanie walczyć do końca o korzystny dla siebie wynik. Myliłem się jednak. Hiszpan wytrzymał kolejny maraton i mimo, że widać było u niego brak świeżości, kolejny raz pognębił Szwajcara w finale turnieju wielkoszlemowego. Bilans spotkań tych tenisistów jest zdecydowanie korzystny dla Rafaela i wynosi 13-6. Federer podczas uroczystości wręczania nagród zdołał jedynie wykrztusić: "God, it kills me", po czym zalał się rzewnymi łzami. Roger miał w Australii wyrównać rekord Samprasa w ilości wygranych turniejów Wielkiego Szlema, który wygrał ich 14. Na kolejną okazję będzie musiał zaczekać do Wimbledonu, bo na paryskiej mączce raczej wiele nie zdziała.
W czasie spotkania zadzwonił Zdzichu i potwierdził, że nie przyjedzie dziś do Olsztyna i nie zagramy na sali. Z początku miałem jechać sam poodbijać o ścianę, ale zaraz po meczu zadzwoniła Asia. Była w Media Markt i wybierała nową kuchenkę. Dołączyłem zatem do niej i dokonaliśmy tego kontrowersyjnego zakupu. Na tenisa nie miałem już ochoty.

Brak komentarzy: