Wczoraj nie było o czym pisać. Po pracy spałem do trzeciej. To był pierwszy dzień od mojego przyjazdu tutaj, kiedy nie musiałem nigdzie wychodzić. Zresztą pogoda nie była zbyt zachęcająca. Cały dzień padał deszcz. Niezbyt intensywny, ale ciągły. Do pracy przyszedłem z przemoczonym jednym butem. Chyba jednak trzeba będzie zaopatrzyć się w kalosze. Podczas przerwy w pracy dowiedziałem się, że nie opłaca się brać nadgodzin, bo automatycznie jest odciągany większy podatek i skóra nie jest warta wyprawki. To w sumie dobrze, bo nie będę miał wyrzutów sumienia, że nie chce mi się dorobić dodatkowo.
Dowiedziałem się od Anki, że dwoje Polaków z jej Tesco ma do sprzedania dwa rowery, po 20 funtów sztuka. Oczywiście używane. Stoją w garażu w centrum i możemy je sobie obejrzeć zanim zdecydujemy się na ich zakup.
Dzisiaj z kolei obudziłem się jakoś szybko, bo przed 12, czyli po czterech godzinach snu. Pogoda bez zmian – mokro i chłodno. Mam nadzieję, że się w końcu rozpogodzi, bo chcemy obejrzeć te rowery.
Wracając do Tesco: pracuje się coraz lepiej. Jak wszędzie jest to kwestią przyzwyczajenia i wprawy. Przez pierwsze dwa dni najwięcej kłopotów sprawiało mi odnajdowanie właściwych półek na wyłożenie konkretnego rodzaju mięsa, a jest ich niemało. Generalnie na moim dziale znajduje się drób, wołowina, wieprzowina i jagnięcina. Ale w obrębie poszczególnych rodzajów mięs jest mnóstwo sposobów ich zapaczkowania. I tak na przykład wołowina występuje w postaci mięsa mielonego, pulpetów, kawałków pokrojonych grubo, drobno, zapakowanych po 2-4 duże sztuki lub do kilkunastu mniejszych. Dodatkowo każdy gatunek mięsa jest dostarczany przez kilka firm, więc na brak różnorodności nie można narzekać.
Byłem sam na dziale, więc trochę dłużej zajmowało mi wypakowywanie towaru. Kilkukrotnie Marcus, nasz drugi menedżer zmiany nocnej, pytał mnie jak mi idzie. Odpowiadałem oczywiście, że dobrze. W końcu jednak zaczął mi pomagać. Okazało się, że dodatkowo muszę wykładać ryby. Było już po szóstej, gdy Marcus mi oznajmił, że mam za zadanie wypakować cały towar, który został przywieziony na dział. Było tego jeszcze dużo i wiedziałem, że się nie wyrobię do siódmej. Tak też się stało i kiedy wszyscy schodzili ze zmiany, ja w najlepsze rozpruwałem kartony z przerobionymi na karmę zwierzakami. Leszek, przechodząc koło mojego działu, powiedział, żebym to zostawił w diabły i szedł do domu. Ja mu na to, że dopiero co Marcus zakomunikował mi konieczność wypakowania wszystkiego. On odparł, żebym to olał i skończył robotę. Ja jednak wolałem nie olewać przełożonego od razu w pierwszym tygodniu pracy. Koniec końców skończyłem kwadrans po czasie, znowu z pomocą menedżera.
niedziela, 27 maja 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Cześć Krzychu,
Z wielką uwagą śledzę Twoje poczynania na angielskiej ziemi. Czekam na dalsze relacje :)
Pozdrawiam,
Grzesiek
Cześć synku,
jak miło Cię czytać i widzieć, że radzisz sobie jakoś w krainie Wilhelma Zdobywcy. Czekam nuecierpliwie na bogatszy serwis zdjęciowy, zwłaszcza na foty z nowego mieszkania.
Tata
Łobuzie co sie dzieje z Tobą? Odwiedzamy blog codziennie, a tu nic!!! Czekamy na dalsze relacje i pozdrawiamy (Pani Dyrektor też ;)
Jowita :), Tomek :) i Leszek :)
P. S. Bogusław siedzi z nami w pokoju, wiec jest wesoło ;)
Prześlij komentarz