piątek, 1 czerwca 2007

EDF Energy

Kolejny długi, męczący dzień. Wstałem wcześnie, bo w nocy spałem bez przykrycia. Ja i Andrzej nie zdążyliśmy zaopatrzyć się w kołdry. Anka kupiła swoją kołdrę w Tesco, więc miała komfort snu. Ja ubrałem się w dwie podkoszulki i dwa swetry. Legnąłem zatem na łóżku w opakowaniu. Nie powiem, żebym nie zmarzł. Niezbyt się wyspałem, ale trudno.

Po śniadaniu próbowałem dodzwonić się do firmy dostarczającej energię elektryczną do naszego domu. Najpierw mnie odsyłali pod inne numery telefonów. Później Anka znalazła rachunki poprzedniego lokatora, którym był Irańczyk starający się bez powodzenia o azyl w Anglii. Za gaz był winien prawie 520 funtów, a za elektryczność ponad 200. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że dostarczycielem gazu i energii do naszego domu jest jedna i ta sama firma, a mianowicie EDF Energy. Na rachunkach był numer telefonu, więc zacząłem tam dzwonić. Linia była jednak ciągle zajęta. Pieniądze na komórce Anki topniały, bo z centralą łączyłem się zawsze. Stwierdziliśmy, że mamy dość i postanowiliśmy jechać do Steve’a. Na szczęście był w agencji. Pokazaliśmy mu zaległe rachunki Irańczyka. Zapewnił nas, że oczywiście nie będziemy ich musieli płacić. Teraz on zaczął walczyć o połączenie z EDF Energy. Po kilku próbach udało mu się. Przedstawił naszą sytuację i został poproszony o podanie danych właściciela naszego domu. Następnie podał mi słuchawkę. Podałem swoje nazwisko jako nowego lokatora i podyktowałem bieżący stan liczników gazu i prądu. Człowiek z EDF przeczytał mi jeszcze umowę o świadczenie usług, z której prawie nic nie zrozumiałem. Następnie poinformował mnie, że rachunki będą przychodziły co 3 miesiące.

Teraz ruszyliśmy do centrum w celu załatwienia sprawy związanej z Council Tax, czyli z podatkiem lokalnym. Pokierowani przez dobrych ludzi trafiliśmy do Civic Center. Tam pani zza lady podała nam formularze do wypełnienia. Zaszliśmy jeszcze po zakupy i pojechaliśmy do domu. Po tych wyczerpujących wojażach nadszedł czas na obiad. Anka miała warzywa na patelnie, ja ryż. Andrzej też się przyłączył i spałaszowaliśmy wszystko. A było tego niemało.

Po obiedzie poczułem nagłą senność. Poszedłem na górę i tak jak stałem, położyłem się na łóżku. Zasnąłem od razu. Przebudziłem się o piątej i uzmysłowiłem sobie, że miałem jechać z Andrzejem po kołdry. On też spał, więc obudziłem go i pojechaliśmy szukać kołder. Najpierw wstąpiliśmy do Range, który znajduje się obok naszego Tesco. Było kilka kołder, ale w nieciekawej cenie. Pokręciliśmy się jeszcze po okolicznych sklepach, ale niczego nie znaleźliśmy. Andrzej słyszał o sklepie w centrum, zwanym Tkey Max. Był w centrum, więc podrałowaliśmy tam raźno. Sklep był, ale ceny w nim nieciekawe. Przeszliśmy zatem do Asdy. Tam znaleźliśmy podwójne kołdry za 10 sztuka. Nie było się nad czym zastanawiać. Dokonaliśmy zaboru mienia, za opłatą oczywiście. Trochę nieciekawie jechało się na rowerach z kołdrą przed sobą, więc postanowiłem pojechać na skróty. Ale skróty, jak to skróty, okazały się bardzo długie. Wyjechaliśmy gdzieś na południowo-zachodnie krańce Harlow. Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy skończyła się Southern Way, od której odchodzi nasza Spinning Wheel Mead. Koniec końców okazało się, że jedziemy w przeciwną stronę. Trzeba było zawrócić. Andrzej nie był zbyt szczęśliwy, ja zresztą też nie. Dowlekliśmy się w końcu do domu. Tu zjadłem obfitą kolację w postaci pięciu podwójnych tostów z dwoma rodzajami sera.

Zaraz wychodzimy do pracy. Po dwóch dniach wolnego, które były bardzo zajęte, wracam do Tesco. Mówi się trudno, taki los. Trzeba zarabiać pieniądze, bo przed nami jeszcze podatek lokalny. Po wypłacie rozliczymy się między sobą. No i oczywiście planujemy założenie internetu. W tej chwili mamy sieć drogą radiową, ale Andrzej zdecydowanie nalega na stałe łącze przewodowe.

1 komentarz:

marek pisze...

No dobra, a skad teraz masz Internet, ze wciąż piszesz?

marek