Swój wielki powrót zacząłem w czwartek. O godzinie wpół do jedenastej wieczorem po raz ostatni wyszedłem z domu przy Spinning Wheel Mead. Na przystanku zaczekałem na szóstkę, która zawiozła mnie na Bus Station. Tam musiałem poczekać pół godziny na 510. Dwadzieścia po jedenastej wyruszyłem tym właśnie autobusem na lotnisko Stansted. Dotarłem tam przed północą. No i zaczęło się czekanie. Samolot do Gdańska miał zaplanowany odlot na szóstą dziesięć. Ulokowałem się z moim mało reprezentacyjnym bagażem na podłodze i śledziłem zmiany na tablicy informacyjnej. Za chwilę pojawiły się godziny odlotów pierwszych samolotów. Między nimi znalazł się również mój. Z wywiadu przeprowadzonego wśród Polaków w Tesco dowiedziałem się, że informacja o miejscu odprawy ukaże się na około dwie godziny przed odlotem. Czasu było więc dużo.
W końcu zaczął morzyć mnie sen. Sprawdziłem palcem czystość podłogi, a ponieważ test ten wypadł pomyślnie, położyłem się wkładając sobie plecak pod głowę. Tak wypoczywałem, momentami zapadając w krótkie drzemki.
Kilka minut po trzeciej na tablicy ukazał się komunikat o odprawie bagażu dla mojego lotu. Było to stanowisko numer sto trzydzieści trzy. Wstałem energicznie i żwawo dźwignąłem bagaże. Po chwili już stałem w kolejce do odprawy. Byłem mniej więcej dziesiąty.
Odprawa zaczęła się kwadrans przed czwartą. Przebiegała sprawnie. Trochę się niepokoiłem, że będą uwagi do mojej lekko rozerwanej torby podróżnej. W razie czego miałem przygotowany sznur do bielizny, którym w sytuacji kryzysowej przewiązałbym bagaż dookoła. Pracownica lotniska odprawiająca bagaż nie zwróciła jednak na to najmniejszej uwagi. Podała mi kartę pokładową i poinformowała, że samolot będzie podstawiony pod bramę numer czterdzieści jeden. Na bilecie napisane jednak było, aby sprawdzić ten numer na tablicy elektronicznej. Ruszyłem zatem do strefy bezcłowej. Na tablicach nie było jeszcze interesującej mnie informacji. Zamówiłem waniliowego szejka i czekałem. W końcu brama numer czterdzieści jeden została potwierdzona.
Szybko dotarłem na miejsce. Czekało już tam kilka osób i ciągle przybywały kolejne. Po jakimś czasie ludzie zaczęli ustawiać się w dwóch kolejkach. W jednej z nich stanąłem więc i ja. Zaraz potem stanęła przede mną jakaś baba. Z tyłu odezwał się jej syn mówiąc, żeby stanęła w kolejce. Kazała mu nie przeżywać i być cicho. Po dłuższej chwili obsługa poinformowała nas, że stoimy w miejscu dla osób z pierwszeństwem wejścia na pokład. Większość ludzi zaczęła więc zmieniać kolejkę, oczywiście nie martwiąc się o jakieś tam zachowanie kolejności. My, Polacy, jesteśmy do takiego zachowania przyzwyczajeni. Wzburzyło to jednak Anglika, który podróżował z żoną Polką i dwójką małych dzieci. Dał wyraz swojemu niezadowoleniu apelując do ludzi o zachowanie porządku.
Wszystko poszło sprawnie. Po chwili znalazłem się w samolocie. Usiadłem z tyłu obok Amerykanina z azjatyckimi rysami twarzy. Niestety miejsc przy oknie już nie było.
Rozpoczęło się długie kołowanie. W pewnym momencie myślałem, że już jesteśmy w powietrzu. Było to jednak mylne wrażenie. Kiedy samolot dotarł na pas startowy, ostro przyspieszył i nareszcie wystartował.
Miałem w kieszeni funta sześćdziesiąt. Chciałem wydać te pieniądze, bo w Polsce nie miałbym z nich żadnego pożytku. To ciekawe, ale w naszym kraju funt w monecie ma mniejszą wartość niż złotówka. Dzieje się tak dlatego, że w kantorach nie wymieniają monet. Zamówiłem zatem u stewardessy herbatę. Przyniosła mi ją po krótkiej chwili i zażądała ponad dwóch funtów. W tej sytuacji pozostało mi przeprosić za kłopot i obejść się smakiem.
W czasie lotu nastał dzień. Było pogodnie i widok był znakomity. Wychylałem się ze swojego miejsca jak mogłem, żeby zobaczyć jak najwięcej. Niestety, Amerykanin zasnął zaraz po starcie i zasłonił prawie całe okno.
Lądowanie w Gdańsku odbyło się bez zbędnych perturbacji. Facet siedzący po drugiej stronie korytarza zaczął bić brawo wzorem pasażerów amerykańskich filmów katastroficznych. Nikt jednak nie podchwycił jego entuzjazmu, więc szybko się opamiętał. W czasie lądowania cały czas zatykał sobie uszy, co zapewne miało mu pomóc przezwyciężyć ból spowodowany wzrostem ciśnienia.
Szybko znalazłem się w hali lotniska i po kontroli paszportów oczekiwałem przy wyciągu na swój bagaż. Wykonałem telefony do Asi i do starego ojca, który już czekał przy wyjściu dla pasażerów. Sprawnie zapakowaliśmy moje rzeczy do samochodu i ruszyliśmy do Olsztyna.
Do domu dotarłem wpół do drugiej. Asia przygotowała paszteciki, rogaliki i ciasto czekoladowe. Wziąłem prysznic, po czym zasiadłem zadowolony do stołu. Zajadałem się ze smakiem powyższymi specjałami. Niedługo potem przyjechała mama. Pogawędziliśmy na tematy bieżące przy winie czerwonym półsłodkim.
Kolejnym gościem był Tomaszczuk. Przywiózł moje ciężary, które pożyczył w czerwcu. Pogadaliśmy ze dwie godziny. Po jego wyjściu było po dwudziestej. Nie spałem od prawie trzydziestu godzin, więc byłem umęczon jak Kołodko po maratonie nowojorskim. Ległem na łóżku i natychmiast zasnąłem.
czwartek, 15 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz