Wstaliśmy o siódmej. Asi nadal przeszkadzał smród od obory. Zjedliśmy śniadanie, poszliśmy po rowery i pojechaliśmy, zgodnie z radą miejscowych, do miejscowości Rynias, leżącej prawie nad samą granicą, którą stanowi w tym rejonie rzeka Białka. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że mają tam swoje domy ojciec dyrektor Rydzyk oraz Michał Żebrowski. Po dotarciu kamienistą drogą na miejsce żadnego z nich jednak nie spotkaliśmy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle domów i ruszyliśmy dalej w las. Postanowiłem bowiem nie wracać tą samą trasą. Chciałem przebić się przez las do drogi prowadzącej z Łysej Polany do Bukowiny Tatrzańskiej. Stamtąd mielibyśmy już blisko do Brzegów. Musieliśmy zsiąść z rowerów, gdyż nie dało się już jechać. Droga była stroma, a do tego bardzo nierówna z mnóstwem kamieni. Nie uszliśmy jednak nawet pięciuset metrów, gdy droga po prostu skończyła się. To znaczy w tym momencie trudno już było mówić o drodze. Był to po prostu coraz mniej widoczny rów z kamieniami i kawałkami drzew. Nie poddałem się od razu. Asia została z rowerami, a ja ruszyłem z kopyta w kolejną przesiekę. Daleko nie zaszedłem: to również była droga donikąd.
Zawróciliśmy więc i dość szybko byliśmy z powrotem w Brzegach. Było jednak ciągle dość wcześnie. Zadzwonił Marek i powiedział, że wyjechał z Darkiem na wspinaczkę o siódmej. Od ponad dwóch godzin stali w kolejce, żeby wjechać na Kasprowy Wierch. Tam mieli się wspinać.
My nie chcieliśmy wracać na kwaterę. Ponieważ Asia chciała jechać na Słowację, a i ja nie miałem nic przeciwko temu, skierowaliśmy się do pobliskiej wsi Jurgów, skąd były trzy kilometry do granicy. Sprawnie tam dotarliśmy i zrobiliśmy przerwę. Nie było tam żadnych celników, nawet pies z kulawą nogą nie zażądał od nas dowodów tożsamości, które przezornie wzięliśmy ze sobą. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy w głąb Słowacji. Nieco ponad dwa kilometry dalej była wieś Podspady. Tu skręciliśmy w prawo, żeby wrócić do kraju przejściem granicznym w Łysej Polanie. Po drodze zrobiliśmy małe zakupy w sklepie w Javorinie. Można tam płacić złotówkami. Niedługo po tym dojechaliśmy do granicy. Tam pożywiliśmy się nieco w słowackiej knajpce gulaszem z knedlami, które zapiliśmy ichnim piwem. Nie omieszkaliśmy porobić sobie zdjęcia na granicy i po chwili zawitaliśmy ponownie do Polski. Teraz trzeba było jechać pod górę trasą na Bukowinę Tatrzańską. W tym momencie mieliśmy do domu dziesięć kilometrów. Nie jest to dużo, ale trzeba wziąć poprawkę na niesprzyjający teren. Asia trochę jęczała ze zmęczenia, ale generalnie trzymała się twardo. Po kilku postojach na odpoczynek i robienie zdjęć w końcu dotarliśmy do Brzegów. Było wpół do piątej. Resztę dnia odpoczywaliśmy i jak zwykle wcześnie poszliśmy spać.
czwartek, 7 sierpnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz